Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

w odcieniach miliona szarości

Bo-Katan otworzyła oczy, słysząc przesuwanie się automatycznych drzwi, prowadzących do sypialni, w której się znajdowała. Odetchnęła z ulgą widząc Fenn'a, który z lekkim uśmiechem wszedł do ich tymczasowej sypialni, w dłoni trzymając coś niewielkiego.

– Przemyciłem trochę dla ciebie – powiedział cicho, stawiając na stoliku obok łóżka talerzyk z ciastem Uj'alayi, które uwielbiała. Uśmiechnęła się delikatnie, jednak trwało to jedynie przez chwilę, a jej usta zaraz zacisnęły się w wąską linię. – Ursa o ciebie pytała. Powiedziałem, że dostałaś pilną wiadomość i musiałaś odebrać ją na osobności – wyjaśnił, siadając obok jej skulonego ciała na łóżku.

– Dziękuję – odparła.

– Czujesz się lepiej? – zapytał, kładąc dłoń na jej czole.

– Tak, nic mi nie będzie – odparła, choć wciąż miała ochotę zamknąć oczy i odpłynąć do innego świata. – Myślisz, że ktoś się zorientował?

– Nie sądzę. Bardzo dobrze to ukrywasz – zaśmiał się. Przypomniał sobie, gdy musiał wypić za nią ne'tra gal, próbując ukryć ich maleńki sekret. – Chociaż nie jestem pewien co do Ursy. Mam wrażenie, że zaczęła coś podejrzewać – westchnął, po czym wstał i podszedł do jednego ze szklanych okien. Bo-Katan podążyła wzrokiem za nim, a nawet zdobyła się na przejście z pozycji leżącej na siedzącą. Obserwowała jego nieruchową sylwetkę przez moment, jednak gdy nie powiedział nic więcej wstała i podeszła do niego. Przytuliła się do jego pleców, ze spokojem zamykając oczy.

– To, że patrzyła na nas tak podejrzliwie, nie oznacza, że coś podejrzewa – powiedziała cicho. Poczuła jak mięśnie Fenn'a powoli się rozluźniają, a chwilę później jego silne ramiona otuliły ją w taki sposób, że mogła przylgnąć do jego klatki piersiowej i słuchać bijącego serca mężczyzny. – Nie możemy tego jednak lekceważyć – dodała równie cicho.

– Powiesz jej podczas tej wizyty? Gdy jesteśmy na Krownest? – zapytał, spoglądając na nią. Lekko uniosła głowę, by spotkać jego wzrok.

– Nie wiem. Ursa świętuje dwudziestopięciolecie swojego przywództwa nad klanem, nie chcę, by wyprawiała kolejne przyjęcie – odparła zgodnie z prawdą. Fenn skinął głową, rozumiejąc jej intencję. Jedna z jego dłoni nagle znalazła się na jej brzuchu, gładząc go delikatnie. Bo-Katan uśmiechnęła się. – Ponadto, chciałabym żeby jeszcze przez chwilę ta wiadomość była tylko nasza – szepnęła.

Fenn uśmiechnął się, a następnie pochylił lekko, by dosięgnąć jej ust. Pocałunek był miękki i ciepły, wręcz idealny w obecnej chwili. Przez moment zupełnie zapomnieli o otaczającym ich świecie, o chłodzie na zewnątrz i gwarze, dochodzącym z sali tronowej, gdyż przyjęcie nadal trwało. Bo-Katan pogłębiła pocałunek, a jej dłonie powędrowały na kark mężczyzny. Paznokciami delikatnie zarysowała jego skórę, następnie wplątała palce w krótkie włosy.

Dłonie Fenn'a spokojnie gładziły jej policzki, sprawiając, że czuła się we właściwym miejscu i czasie. Przez lata poszukiwała bezpieczeństwa, walczyła o wolność i o radość z chwil takich, jak ta. Na zewnątrz wciąż mogła toczyć się wojna, ale wewnątrz byli tylko oni – poza tym nic nie miało znaczenia.

– Nie mogę w to uwierzyć – szepnął w jej włosy, gdy ponownie przytulił ją do siebie.

– Ja czasami też. Ale kiedy obudzę się rano i wymiotuję to wszystko do mnie wraca – zaśmiała się, a usta Fenn'a wykrzywiły się. Od kilku dni było tylko gorzej. Prawdę powiedziawszy chcieli zostać na Concord Dawn, ale z drugiej strony wzbudziłoby to jedynie kolejne domysły. Ursa jako zastępca Bo-Katan wiedziała niemalże o wszystkim, co działo się na planecie i odrzucenie jej zaproszenia byłoby nierozważne.

– Wiesz, myślę, że dobrze, że jednak tutaj jesteśmy – zagaił Fenn.

– Naprawdę? Wymień mi chodź jeden plus tej sytuacji – zaśmiała się.

– Mamy wspólną sypialnię i drzwi, które z łatwością możemy zabezpieczyć – uśmiechnął się. Bo-Katan przewróciła oczami.

– Wywołaj spięcie komunikatorów i będziemy mieć spokój – zażartowała, nie spodziewając się, że faktycznie mężczyzna to zrobi. Jednak gdy zaczął grzebać w komunikatorze na nadgarstku, przeszło jej przez myśl, że to nie był wcale taki najgorszy pomysł. – Wyłączyłam swój. Dostępna jest tylko moja prywatna częstotliwość, więc tylko ty, Ursa i Axe. On ma się ze mną kontaktować, gdy dowiedzą się czegoś szczególnego – wyjaśniła, jakby broniąc się tym samym.

– Proponowałbym zablokować Ursę.

– Daj spokój, Fenn – powiedziała z uśmiechem.

– A co jeśli może z łatwością otworzyć zamek w drzwiach? – zapytał, posyłając jej zadziorny uśmiech.

– Nie zapominaj, że wciąż jestem Mand'alor. Poza tym Ursa zdaje sobie sprawę z tego, że jest ze mną niezwykle przystojny Obrońca – odparła cicho, kładąc dłonie na karku mężczyzny. Uśmiechnął się lekko, przewracając oczami.

– To prawda, nic wam nie grozi w mojej obecności – zapewnił, odgarniając dłonią jej włosy. Włożył kilka niesfornych pasemek za jej ucho, po czym kciukiem delikatnie otarł jej policzek, jakby ścierał z niego niewidzialne łzy. W jej oczach faktycznie pojawiły się słone kropelki.

– Hej, co jest? – zapytał cicho. Bo-Katan nie odpowiedziała, oderwała się od niego i odeszła w stronę szklanej ściany. Położyła jedną z dłoni na lodowatej powierzchni, a palce natychmiast stały się chłodne. Urzeczywistnienie chwili, która wydawała jej się zbyt idealna.

Stał za nią. Uniosła wzrok i zobaczyła jego odbicie w szybie – jego troskliwe oczy, które obserwowały jej najdrobniejszy ruch. Odwróciła się w jego stronę, choć spod powiek wypływały łzy, a ona nie znosiła okazywać słabości przed innymi. Nawet przed nim.

– Nie przejmuj się, to przez hormony – starała się zaśmiać, ale Fenn wyczuł słabą próbę zamaskowania czegoś, co czuła naprawdę. Smutek, ból, tęsknotę?

– Bo'ika – szepnął, kładąc dłoń na jej policzku. Tym razem otarł spływające łzy kciukiem, po czym przysunął się do niej i zamknął w szerokich ramionach. Jej drobne, rozbite ciało w jego ciepłym uścisku, który zakrywał ją przed całą galaktyką.

Nie szlochała, nawet nie płakała – nie potrafiła jedynie powstrzymać wypływających spod powiek łez. Nic nie mówił, kołysząc nią jedynie, jakby próbował ukołysać ją do snu lub jakby tańczył z nią wolny, spokojny taniec.

Nie potrafił tańczyć. Bo-Katan także nie potrafiła. Nigdy nie miał okazji, by się nauczyć. Czy w normalnym świecie wzięliby prywatną lekcję, by opanować tę sztukę?

– Już lepiej? – zapytał cicho, nie zatrzymując się ani na chwilę.

– Nie.

Szept.

– Przepraszam, Fenn.

– Nie zrobiłaś nic złego, Bo. Po prostu gorzej się czujesz – odpowiedział. Podszedł z nią do łóżka. Usiadł na jego krawędzi i posadził kobietę na kolanach, otaczając z powrotem ramionami. Bo-Katan ułożyła głowę na jego ramieniu.

– Tak bardzo się boję, Fenn – szepnęła, niemal ukrywając się usta w zagłębieniu jego szyi.

– Wiem – odszepnął.

Znali tylko taki świat – pełen strachu i niepokoju o kolejny dzień. Mimo to dawniej żyli nie myśląc, o chwili w której przyjdzie im umrzeć. Teraz wszystko się zmieniło, łącznie z priorytetami. Nie mógł zapewnić jej, że wszystko będzie dobrze, choć chciał. Tak bardzo chciał. Nawet gdyby to zrobił, nie uwierzyłaby.

Świat o odcieniach miliona szarości, a wśród nich ta maleńka iskierka, którą razem stworzyli. Razem kochali. Dla niej postanowili razem walczyć.

– Poradzimy sobie – zapewnił ją, kładąc jedną z dłoni na jej płaskim brzuchu.

– Wiem – szepnęła. Otarła łzy, sprawiają, że znów bezgranicznie w nią uwierzył.

Były chwile, kiedy wracały wszystkie złe chwile, wspomnienia, które otwierały źle zasklepiony rany w ich sercach lub, gdy rzeczywistość stawała się zbyt idealna, by mogła być prawdą.

Ich wcześniejsze luźne rozmowy, żarty opowiadane przy stole w sali tronowej, przelotne pocałunki i uśmiechy – to było ideałem, który zabijał prawdziwość świata jaki znała Bo-Katan. Gubiła się w idealizmie.

Fenn uśmiechnął się delikatnie, a jego usta znalazły się na czubku jej głowy, składając jej skórze delikatny pocałunek – przypieczętowanie wiernego oddania. I miłości, troski, czułości...

– Powinnaś odpocząć – powiedział cicho, gdy oderwał usta.

– Ty też. Potrzebujemy snu, ale najpierw...

– Co? – zapytał zdezorientowany.

– Zjadłabym to ciasto, które mi przyniosłeś – odpowiedziała.

Fenn zaśmiał się krótko.

– Myślisz, że wytrzymam dłużej z twoimi hormonami? Albo humorkami? Albo-

– Poradzę sobie – odparła, po czym zeszła z jego kolan. Wzięła talerzyk ze stolika i przeszła z powrotem obok męża. Przyciągnął ją, sprawiając, że wróciła do poprzedniej pozycji.

– Nie lubię tego – mruknęła, między kęsami.

– Ciasta Uj?

– Nie – zaśmiała się, ale uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. – Stanu, gdy nie wiem co jest prawdą a co snem. Czuję się taka zagubiona.

– Wiem.

– Jestem szczęśliwa, Fenn. Nigdy nie byłam, nie tak bardzo – wytłumaczyła. Skinął głową. Doskonale to rozumiał.

Trwała wojna,

a oni byli szczęśliwi.

Gdzieś tam ginęli ludzie,

a oni świętowali, bawili się, śmiali,

cieszyli ułamkiem wolności.

Całe ich życie definiowała wojna, nawet teraz, gdy mogli się od niej oderwać, wciąż z nimi była. Strach czaił się w mroku, gotowy w każdej chwili na przebudzenie, na zniszczenie.

Fenn ponownie pocałował ją w czoło.

Niema obietnica zapewnienia bezpieczeństwa. Miłość.

Wszystko czego kiedykolwiek potrzebowała.

💙

Naprawdę ich kocham! Pisałam to całkowicie spontanicznie, jednak mam, nadzieję, że Wam się podoba, takie krótkie opowiadanie zaraz przed sesją 😆 Trzymajcie się!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro