Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

tears

Pozwoliła, by deszcz zmył z jej policzków resztki zasychających wolno łez. Nie zważała na chłód, który otoczył jej ciało jak ogromny, przemoczony płaszcz, nie przynosząc ulgi, a kolejne zmartwienie. Opuściła bezpieczny obóz własnego batalionu, by przez kilka chwil rozpracować pewne sprawy w głowie. Byli pod dobrą opieką, najlepszą, jaką mogła sobie wymarzyć, a jednak, odchodząc czuła wyrzuty sumienia. Nawet jeśli miała odejść na moment... wiedząc, że niebawem wróci.

– Wracamy po was! – krzyknęła.

– Generale, nie! Jest za późno! Zabierz stąd resztę!

Nie wróciła.

Musiała ratować resztę. To brzmiało żałośnie. Jedna z jej pierwszych misji z nowym komandorem pod jej rozkazami i pierwsza, sromotna porażka, którą wciąż czuła, mimo upływającego czasu.

Przecież minęły miesiące, wszystko się zmieniło.

Dlaczego wciąż pamiętała i dlaczego wspomnienia tamtych chwil nawiedziły ją teraz?

– Zmarzniesz – odezwał się Bly, pojawiając się nagle za nią. Odwróciła się i dostrzegła, że w ramionach trzyma ogromny koc. Nie musiała długo czekać, by narzucił go na jej odkryte ramiona. Następnie otulił ją własnymi ramionami, zamykając w jedynym bezpiecznym miejscu w całej galaktyce...

Czy zakochała się w tym mężczyźnie? Tak.

Czy on zakochał się w niej? Tak, do szaleństwa.

– Co ty tutaj robisz? – zapytała cicho, tonąc w jego ramionach.

– Nie wracałaś, Cameron zaczął się martwić – mruknął w stronę jej ucha. Zachichotała.

– Pewnie – powiedziała.

– Zawsze o wszystkich się martwi – wyjaśnił. – Ja umierałem z tęsknoty.

– Potrzebowałam... trochę czasu – powiedziała cicho, kiedy cmoknął ją delikatnie w czoło. Następnie jej głowa znalazła się w zagięciu jego szyi, a prawa dłoń blisko miejsca, w którym – pod ciężką zbroją – biło jego serce.

– Czy to pomogło? – zapytał równie cicho.

– Myślę, że nie. Nadal nie potrafię zapomnieć. Czasami jest ciężej, czasami nie potrafię... przestać się obwiniać – zakończyła szeptem.

– Jesteś najlepszym generałem jakiego 327 Korpus mógłby mieć – powiedział pewnie Bly. – Każdego dnia staramy się odwrócić losy tej wojny, kiedy nami przewodzisz, kiedy wydajesz rozkazy... każdy nasz ruch jest precyzyjny. Nie możesz tylko przewidzieć wszystkich przeciwności, nikt nie może. Tak wygląda wojna.

– Tak wygląda wojna, Bly – powiedziała cicho, kciukami ocierając łzy z jego policzków. Wciąż wyglądał jak Błyskotka, ale nim nie był. Właśnie stoczyli bitwę, którą poprowadził. Właśnie przegrali, stracili tak wielu znakomitych, młodych żołnierzy, którzy aż garnęli się do walki. – Raz ponosimy klęskę, innym razem zwyciężamy. Nie ma nic pomiędzy porażką a zwycięstwem.

Uniosła wzrok, by popatrzeć mu w oczy. Krople deszczu spływały po jego twarzy, po policzkach, na których widniały dwa tatuaże. Wyciągnęła dłonie, by kciukami przetrzeć złote znaki. Przymknął powieki, rozkoszując się dotykiem jej palców na swojej skórze. Zadrżał lekko – może przez chłodny wiatr, może przez jej zręczne palce, może przez dotyk... czegoś prawdziwego.

– Chciałbym, żeby jakaś cząstka ciebie była wciąż przy mnie – wyszeptał, a łzy wciąż spływały mu po policzkach. Stracił wszystkich.

Pamiętała każdego jego słowo.

– Tatuaże to cząstka każdego z was, wyróżniają was, ale nie czynią wyjątkowymi. Wasze czyny, tak, ale nie tatuaże – wyjaśniła cicho, trzymając go w ramionach. Potrzebował jej. – To powinno być coś, co jest dla ciebie ważne.

– Ty jesteś dla mnie ważna.

– Oh Bly.

Tatuaże idealnie pasowały do jej kciuków, a ich kierunek do ruchów, gdy ocierała łzy z jego policzków.

Dłonie Bly'a znalazły się w podobnej pozycji, ułożone na jej policzkach, z kciukami ocierającymi – zagubione wśród kropel deszczu – łzy. Pomimo chłodu jego usta były ciepłe, gdy opadły na jej drżące wargi, a pocałunek delikatny, choć była strzępkiem nerwów.

– Dziękuję, Bly – szepnęła, zamykając oczy i przytulając się do niego ponownie. – Dziękuję, że jesteś cząstką mojego życia.

Uśmiechnął się, czując jak do oczu napływają mu łzy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro