Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Learning to Love [Valentine's one-shots]

[1]

𝐁𝐨-𝐊𝐚𝐭𝐚𝐧 𝐊𝐫𝐲𝐳𝐞 & 𝐅𝐞𝐧𝐧 𝐑𝐚𝐮

Fenn potarł ramiona dłońmi, wchodząc do sypialni, która została im przydzielona. Bo-Katan leżała w łóżku, przykryta ciepłym kocem prawie pod samą szyję. Twarz oświetlała jej niebieska poświata, zapewne pochodząca od skrytego pod przykryciem datapada.

– Ursa chce żebyśmy tutaj zamarzli? – zapytał Fenn, wchodząc pod ciepły koc, który leżał po jego stronie łóżka. Bo wzruszyła ramiona i uśmiechnęła się lekko. Zgasiła ekran datapadu, po czym odłożyła go i przytuliła się do męża.

– Nie wiem dlaczego wciąż to robi – powiedziała śpiąco, zamykając oczy, gdy jej głowa znalazła się na jego piersi, blisko bijącego dla niej serca. – Kiedyś chodziło o dziecko... – mruknęła.

– Co? – zapytał zaskoczony. – Opowiesz mi o tym?

– Kiedyś wpadła na pomysł, że pomoże nam się do siebie zbliżyć w ten sposób – zachichotała cicho. Fenn uniósł brwi.

– W jakimś konkretnym celu?

W odpowiedzi usłyszał jedynie jej cichy śmiech. Po chwili poczuł jak jej dłoń sięga po jego własną. Złączyła jego palce ze swoimi i położyła je na swoim brzuchu. Fenn uśmiechnął się, wiedząc co to oznacza.

– Rozumiem – szepnął.

Powiedziała mu o ciąży już jakiś czas temu, ale wciąż był jedyną osobą, która miała tego świadomość. Poprosił, by przez kilka dni sami cieszyli się tą wiadomością. Ostatnie tygodnie były pełne napięcia, a chwile, które spędzali razem krótkie i chaotyczne, z wyjątkiem kilku... gdy zostawiali wszystko za sobą i znikali. Próbowali nadrobić wszystkie te lata, które zostały stracone w ciągu kilku, wspólnie spędzonych godzin. Nie planowali dziecka, dziecko było miłym zaskoczeniem.

– Powiemy jej jutro, bo inaczej zamarzniemy w tej twierdzy – zaśmiał się Fenn.

– Nie chcesz dłużej tego ukrywać?

– Nie chcę zamarznąć.

Bo przytaknęła, zgadzając się z nim.

Wtuliła się w niego, czując jak delikatnie gładzi jej brzuch niemalże leniwymi ruchami. Pocałował ją we włosy i zaczął nucić jakąś starą, mandaloriańską kołysankę.

– Fenn?

– Hmm?

– Jesteś... szczęśliwy? – zapytała cicho, a jego dłoń zatrzymała się nagle.

– Bo-Katan – odezwał się po chwili ciszy. Jego głos był pewny, ale jednocześnie czuły. – Popatrz na mnie. – Nie zrobiła tego od razu, ale gdy wreszcie popatrzyła na niego, w jej oczach zalśniły łzy. – Oh Bo, kocham cię... bardzo cię kocham, cyar'ika. Dlaczego myślisz, że mógłbym być nieszczęśliwy?

– To wszystko... przyszło do nas tak niespodziewanie i tak... późno. Straciliśmy mnóstwo czasu – przyznała cicho i natychmiast odwróciła wzrok. – Czasami myślę, że na to nie zasłużyłam. Na bycie Mand'alor, na posiadanie męża... a teraz nawet dziecka – szepnęła, powstrzymując łzy. – Robiłam tak straszne rzeczy... czasami czuję się tak, jakbym udawała kogoś, kogo zawsze pragnęłam, żebyś miał u swojego boku.

– Bo, nie musisz nikogo udawać, cyar'ika – szepnął i ponownie pocałował ją we włosy. – Znam cię od bardzo dawna, twoje wybory nie zawsze były słuszne, ale cóż... moje także. Nie myśl o tym, co było, myśl o tym, co będzie – powiedział szczerze, a jego dłoń pogładziła jej brzuch ponownie. – Czeka nas jeszcze dużo dobrych i złych chwil, ale teraz jesteśmy w tym razem, Bo. Wracając do twojego pytania, to tak, jestem szczęśliwy – dodał. – Będę tutaj, kiedy się obudzisz.

– Dziękuję, Fenn'ika – szepnęła i zamknęła oczy.

– Czy ty jesteś szczęśliwa, Bo?

Nie odpowiedziała od razu, ale uśmiechnęła się.

– Mam wszystko, czego zawsze chciałam – powiedziała cicho. – Jesteś przy mnie, tęskniłam za tym przez te wszystkie lata. Brakowało mi twojego głosu i twoich ramion, ale teraz, gdy już to mam, gdy jesteś tutaj... jestem bardziej niż szczęśliwa. A z naszym dzieckiem... czuję się spełniona. Zawsze chciałam zobaczyć jak to jest. – Uśmiechnęła się.

Fenn przytulił ją i pocałował. Wiedział, że już nigdy nie pozwoliłby jej odejść.

– Gdybym mógł zakochać się w tobie jeszcze raz, robiłbym to każdego dnia – szepnął.

Zadrżała.

Przez moment zastanawiał się czy to z emocji czy może z zimna.

– Haar'chak Ursa – mruknął, okrywając ich szczelniej kocem. – Czy ten chłód pomógł nam się zbliżyć?

– Poniekąd. Przyszedłeś wtedy do mnie i zapytałeś czy nie miałabym nic przeciwko, gdybyś został na noc w moim pokoju, ponieważ było w nim o wiele cieplej. Do niczego między nami nie doszło, ale nie musiało... każdego dnia widziałam w twoich oczach, że... miłość nie wygasła.

– Nigdy, Bo – szepnął. – Nigdy nie przestałem cię kochać.



[2]

𝐔𝐫𝐬𝐚 𝐖𝐫𝐞𝐧 & 𝐀𝐥𝐫𝐢𝐜𝐡 𝐖𝐫𝐞𝐧

Ursa zacisnęła palce na nośniku danych tak mocno, że aż zbielały jej kostki. Odetchnęła po raz kolejny głęboko i zerknęła na wyniki testów, wszystkie wskazywały na odpowiedź, której oczekiwała. W jej oczach pojawiły się łzy, jednak nie pozwoliła im spłynąć, szybko je ocierając. Dawno nie była tak bardzo... szczęśliwa.

Jestem w ciąży, Alrich. Zostaniemy rodzicami – tak było przy ich pierwszym dziecku. Tak powiedziała mu o Sabine. Następnie musiała przekazać mu wieści, gdy pojawił się Tristan – Zostaniesz tatą, znowu.

Pomimo posiadania dwójki dzieci nie miała doświadczenia w ogłaszania tej dobrej nowiny. Nigdy też nie wyobrażała sobie siebie, planującej tego momentu w jakiś specjalny sposób. Nigdy nie sądziła, że doczeka się... kolejnego dziecka.

Jej kroki były pełne gracji, gdy kroczyła przed siebie korytarzami twierdzy. Zajrzała do kilku pomieszczeń, mając nadzieję, że zastanie w nich męża. Strażnicy z szacunkiem skinęli jej głową, gdy dotarła do pracowni Alrich'a, miejsca, w którym zatapiał się w swoim własnym świecie, nierzadko z ich pierworodnym dzieckiem. Jednak kiedy przekroczyła próg nie dostrzegła w pobliżu Sabine. Jej mąż siedział odwrócony do niej plecami, tworząc kolejny z wielkich, pięknych obrazów. Przystanęła w pewnej odległości, obserwując z daleka jak powstaje wielkie artystyczne dzieło.

– Nie sądziłem, że pojawisz się tutaj, cyar'ika – powiedział cicho, nie odrywając oczu od płótna.

– Skąd wiedziałeś, że to ja? – zapytała, podchodząc bliżej. Zatopiła palce w jego włosach, delikatnie głaszcząc skórę jego głowy.

– Twoja zbroja, twoja postawa, twoje ciche kroki, twoja charakterystyczna aura, to wszystko tworzy moją piękną żonę – odparł, a ona tylko przekręciła oczami na te słowa. Zawsze był niepoprawnym romantykiem, ale nie przeszkadzało jej to, nie zawsze.

Przesunął się na ławce, by mogła usiąść obok, co oczywiście uczyniła. Nigdy nie przepadała za wpatrywaniem się w powstającą sztukę, dopóki go nie poznała. Godzinami mogła przyglądać się jego pracy, idealnym ruchom pędzla lub innego narzędzia, którym pracował. Bo-Katan zawsze z tego żartowała, sama nie potrafiłaby usiedzieć na miejscu. Ale nie Ursa, ona... lubiła obserwować proces powstawania. I często miała okazję stać się nawet świadkiem nagłego przebłysku w umyśle męża, budzącego go w nocy bądź pojawiającego się podczas kolacji.

Uśmiechnęła się delikatnie i oparła głowę o jego ramię, starając się go nie rozpraszać.

– Myślałem, że masz bardzo ważne spotkanie z Mand'alor – mruknął, nie odrywając wzroku od obrazu.

– Miałam – westchnęła. – Atin zakończyła je przedwcześnie.

– Z czym teraz zmaga się mała księżniczka?

– Ząbkowanie.

– Przechodziliśmy przez to dwukrotnie, oni też sobie poradzą – zaśmiał się.

– Tak – zgodziła się.

Przez moment po prostu mu towarzyszyła, a cisza pomiędzy nimi nie była nieznośna. Bardzo często spędzali czas w takim właśnie sposób – on przy pracy, a ona na obserwacji jego dzieł. Przez lata tego nie rozumiała. Jako członkini Watahy Śmierci często wymykała się jednak z obozu i spotykała ukradkiem ze swoim malarzem. Początkowo miał być to mały bunt przeciwko wszystkiemu i wszystkim, ale z czasem ta szaleńcza, niebezpieczna gra przerodziła się w silne uczucie, którego nie potrafiła pokonać. Oboje podjęli ryzyko i postawili całe swoje dotychczasowe życie na szali...

On był szanowanym malarzem wśród Nowym Mandalorian, wzrastając w pacyfistycznym świecie...

Ona należała do Watahy Śmierci, a jej rodzina od wieków pozostawała wierna wojennym tradycjom Prawdziwych Mandalorian...

Miłość była jednak ponad podziałami, ponad prawem i polityką, ponad tradycjami i idealistycznymi poglądami...

– Stęskniłaś się, czy przyszłaś tutaj z jakimś poważnym powodem?

– Jedno i drugie – mruknęła, obracając w dłoniach niewielki nośnik danych. Dłonie delikatnie jej zadrżały, choć starała się to opanować. Przez lata ukrywała wszystko za kamienną maską obojętności, teraz nagle stało się to takie trudne.

– W porządku – powiedział i przerwał pracę, odkładając pędzle na bok. Zrobił to tak po prostu, w trakcie swojej pracy, w trakcie powstawania czegoś, być może, naprawdę wartego przedstawienia galaktyce.

Kiedyś powiedział jej, że kiedy maluje, znajduje się w zupełnie innym świecie, a wytrącony z tej czynności już nigdy więcej do tego świata nie wraca. Nigdy tego nie rozumiała, ale nie przeszkadzała mu zbędną rozmową, a najczęściej po prostu dawała mu wolną przestrzeń...

Teraz wiedziała, że na pewno był z nią teraz, w ich rzeczywistym świecie.

– Co się stało, Ursa? – zapytał cicho, odwracając się w jej stronę. Spojrzała mu w oczy, dostrzegając w nich oddanie i troskę.

– Muszę ci o czymś powiedzieć, albo... mogę ci to nawet pokazać – powiedziała, po czym wskazała na mały nośnik, który wciąż trzymała w dłoniach.

– Jeśli to będzie dla ciebie prostsze, to równie dobrze sam mogę to zobaczyć, dobrze?

Skinęła głową i przekazała mu datapad. Włączył go pewnie, patrząc na pierwszą stronę, która została wyświetlona. Obserwowała jego reakcję: rozszerzające się w szoku oczy, wstrzymanie oddechu na kilka sekund, łzy spływające mu po policzkach i szeroki uśmiech, który pojawił się zanim odłożył urządzenie i pochylił się w jej stronę, by pocałować ją głęboko.

– Jesteś w ciąży – wyszeptał, gdy oderwali się od siebie chwilę później. Uśmiechał się, a w oczach lśniły mu łzy.

– Jestem w ciąży – przytaknęła i położyła dłoń na jego policzku, by kciukiem otrzeć spływającą łzę. Posłała mu delikatny uśmiech i tym razem to ona zainicjowała pocałunek, który zdawał się nie mieć końca. Poczuła jak mąż kładzie dłoń na jej brzuchu i znów wróciły do niej wszystkie wspomnienia z poprzednich lat. Zamknęła oczy i dała się prowadzić w tańcu ich warg.

– Wiesz co? – zapytał kilka minut później, gdy siedziała na jego kolanach, owinięta ramionami. Mogłaby zostać tutaj na zawsze.

– Hmm? – mruknęła na granicy snu.

– Musimy powiedzieć dzieciom – zachichotał. – Naszym dorosłym dzieciom – pokreślił.

Była pewna, że nie tylko oni będą tego dnia szczęśliwi...



[3]

𝐀𝐭𝐢𝐧𝐥𝐚 𝐑𝐮𝐧𝐢 𝐊𝐫𝐲𝐳𝐞 & 𝐉𝐚𝐜𝐞𝐧 𝐒𝐲𝐧𝐝𝐮𝐥𝐥𝐚

– Czuję ją – wyszeptał Jacen.

Atin otworzyła oczy i zaprzestała przeczesywania jego miękkich włosów. Od kilku minut odpoczywali w swojej kajucie po jednej z cięższych misji. Jacen nalegał na ten odpoczynek, choć dziewczynka nie czuła się zmęczona. Z drugiej strony każda wolna chwila z ukochanym była na wagę beskaru, który w Galaktyce był teraz niezwykle pożądanym tworzywem.

– Ją? – zdziwiła się. – Powiedziałam ci, że to chłopczyk – dodała, uśmiechając się.

– Nie mamy żadnej pewności – argumentował. Pocałował jej delikatnie napiętą skórę na brzuchu, w miejscu gdzie chwilę wcześniej wyczuł maleńkie dziecko. – Ale czuję, że to może być dziewczynka – szepnął.

– Wyczuwasz to przez Moc? – zapytała cicho, lekko zmartwiona, że jej instynkt macierzyński może się mylić.

– Cóż... niezupełnie. Wyczuwam jej delikatne ruchy, widzę, że jest jasnym światełkiem – wyjaśnił, a Atin ponownie zaczęła poruszać palcami w jego włosach.

– Ale nie wiesz czy to dziewczynka? – dopytała.

– Nie – przytaknął, a następnie uniósł się na łokciach, by spojrzeć jej w oczy. – Ale chciałbym, żeby tak było – powiedział i uśmiechnął się do niej tym jego głupkowatym uśmiechem.

– Jace?

– Hmm?

– Możesz znów się tak położyć? – zapytała, a on wrócił do poprzedniej pozycji, kładąc głowę w okolicach jej brzucha. – Twoja mama ucieszy się z nowego zdjęcia – zaśmiała się, zanim szybko wykonała fotografię dla Hery. Wysłała ją szybko, by Jacen nie mógł jej wykasować, co często robił, mówiąc, że nie jest zbyt fotogeniczny. Ani dla Atin, ani tym bardziej dla Hery nie miało to żadnego znaczenia, ale młodemu mężczyźnie nie potrafiły tego wytłumaczyć.

– Tylko moja mama? – mruknął cicho, a jej skóra trochę zniekształciła jego głos.

– Raya, Sabine, być może Allie i Savin – wymieniła, nie odrywając wzroku od datapadu jeszcze przez moment.

– Savin? – jęknął. – Będzie mnie szantażować.

– Napisała, że jesteś słodki, kiedy jesteś tatą, a nie szefem. Allie stwierdziła, że jesteś przystojny, a jej mama skomentowała to, że wyglądasz uroczo – dodała.

– Ursa uważa, że jestem uroczy? – zachichotał.

– Z pewnością nie tak uroczy, jak Tristan, ale tak. Przynajmniej tak twierdzi Allie – powiedziała Atin, uśmiechając się lekko. – Jesteś najbardziej uroczym człowiek, jakiego znam, Jace.

– A co pisze moja mama?

Atin zmarszczyła brwi i spojrzała na ekran.

– At'ika?

– Zapomniałeś zatwierdzić misję? – zapytała poważnie Mandalorianka.

Nie zdążył odpowiedzieć, kiedy jego komlink zabrzęczał w kieszeni. Przeprosił na moment i wyszedł z ich kajuty, by usłyszeć reprymendę od własnej matki za brak odpowiedzi. Atin prychnęła pod nosem, ostatnio dość często mu się to zdarzało. Był jednym z najlepszych pilotów, ale jego umysł wciąż znajdował się gdzieś w chmurach i jego organizacja pracy była daleka od ideału.

Była taka sama jak on, często omijała protokoły szerokim łukiem, cóż... to zdecydowanie nie było rodzinne. Jej rodzice bardzo skrupulatnie podchodzili do służby, starając się przywrócić dawny ład galaktyce. Jednak pomimo ich poświęcenia, walki oraz starań, nawet teraz, po tak wielu latach od „upadku" Imperium, ono wciąż panoszyło się w przestrzeni kosmicznej.

Atin nigdy oficjalnie nie dołączyła do Rebelii, choć zgadzała się na wykonywanie niektórych misji razem ze swoją niewielką załogą. Ukończyła akademię lotniczą pod okiem słynnej Hery Syndulli wraz z jej synem, który nie pozostał obojętny na uczucia, którymi oboje darzyli się od... zawsze.

Westchnęła cicho, gdy Jacen wrócił do kajuty z uśmiechem na ustach.

– Gratulacje zakończenie misji od generała, kapitanie Atin Kryze – przekazał jej z radością. Nie odpowiedziała jednak, wciąż wpatrując się w ekran datapada. – Atinla?

Uniosła spojrzenie, a jej usta wykrzywiły się w niepewnym uśmiechu. Jacen położył się obok niej i zerknął na ekran datapada, który starała się przed nim szybko ukryć.

– Wysłałaś jej to zdjęcie? – zapytał cicho. Przytaknęła, przygryzając dolną wargę. – Wiesz, że... – nie skończył, wiedząc, że oboje wiedzieli jakie słowa powinny paść.

– Wiem, że nigdy tego nie zobaczy, Jace. Ale to pomaga, w jakiś dziwny sposób... wierzę, że ona nadal gdzieś tam jest. I kiedyś ją znajdę – powiedziała cicho Atin, przytulając się do niego. Odłożył jej datapad na bok i otulił ramionami, nie zamierzając w najbliższym czasie odchodzić.

Atin nie wiedziała, gdzie była jej mama. Nikt tego nie wiedział. Pewnego dnia tak po prostu zniknęła. Jej kod komunikacyjny wciąż działał, jednak wszelka próba kontaktu za każdym razem kończyła się niepowodzeniem. Próbowali ją namierzyć, ale zatarła za sobą wszelkie ślady.

Atin nie straciła jednak nadziei. Wierzyła, że pewnego dnia znów ją zobaczy, przedstawi jej swojego ukochanego i pozwoli przytulić dziecko. Pewnego dnia znów wszystko będzie dobrze.

Datapad zabrzęczał, a Jacen zerknął na ekran jedynie na moment, po czym uśmiechnął się delikatnie.

– Co jest? – mruknęła Atin.

– Sabine napisała, że się obijamy – zaśmiał się cicho, po czym pocałował ją we włosy.

Atin zaśmiała się cicho i wtuliła w ciało ukochanego, nie przejmując się słowami starszej, przyszywanej siostry.

– Będziemy obijać się jeszcze kilka dni, cyar'ika – szepnął, zamykając oczy. – Bierzemy urlop.

– Dziękuję, Jace – powiedziała cicho.

– Dla ciebie wszystko, mesh'la cyar'ika.

Zanim zasnęła poczuła na skroni delikatny pocałunek.



[4]

𝐊𝐲 𝐒𝐲𝐧𝐝𝐮𝐥𝐥𝐚 & 𝐌𝐚𝐫𝐭 𝐌𝐚𝐭𝐭𝐢𝐧

– Zostałaś sama z małym? – zapytał Mart, wchodząc do kokpitu Ducha, trzymając w dłoniach ulubiony kocyk swojego synka. Ky przytaknęła, nie odrywając wzroku od dziecka, które powoli zasypiało w jej ramionach.

– Jacen i Atin wrócili na zajęcia w akademii, moja mama im nie odpuszcza – powiedziała cicho, uśmiechając się pod nosem. Sama chciałaby kiedykolwiek uczęszczać do szkoły, szczególnie do szkoły dla pilotów, a nie uczyć się latać w ferworze wojny. Nigdy jednak nie miała takiej możliwości i cieszyła się, że chociaż jej młodszy brat ma taką możliwość. Miał talent.

– Cóż, ty sobie także nie – mruknął pod nosem i usiadł w fotelu drugiego pilota.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała cicho, unosząc wzrok, by na niego spojrzeć.

– Potrzebujesz odpoczynku – powiedział, uważając, by nie rozbudzić synka.

– Odpocznę, kiedy tylko uporam się z drobnymi naprawami. Chopper mi pomoże i wszystko będzie sprawne. W tym czasie możesz... zaopiekować się Jun'em. Wystarczy mieć na niego oko, gdy będzie spać, to nic trudnego – wyjaśniła głosem nieznoszącym sprzeciwu, a jednocześnie miękkim i delikatnym.

– Naprawami zajmie się Gooti, rozmawiałem z nią. – Skrzyżował ramiona. – A my mamy Kika chwil dla siebie, zgoda?

Nie odpowiedziała, ale przytaknęła, po czym wstała i ruszyła do ich kajuty. Na Duchu wciąż czekał na nich pokój, który mogli traktować jak własny. Hera uwielbiała, gdy ją odwiedzali, dlatego zadbała, by za każdym razem mieli swoje miejsce, szczególnie, gdy urodził się Jun.

Mart podążył zaraz za nią. Przez chwilę stał w progu, obserwując swoją ukochaną, krążącą po pokoju, gdy w końcu udało jej się ukołysać dziecko do snu. Położyła się na pryczy, a Jun spał spokojnie na jej klatce piersiowej, chrapiąc cichutko. Mart uśmiechnął się i po chwili dołączył dos swojej rodziny, pozwalając, by Ky oparła głowę na jego ramieniu.

– Bez dzieci jest tutaj tak spokojnie – powiedział cicho, po czym pocałował ją w skroń. – Jun się nie liczy, to wyjątkowo ciche dziecko.

– Nie mogę się nie zgodzić. Jacen i Atin czasami są zbyt... chaotyczni. Przypominają mi mnie i Ezrę – zaśmiała się cicho.

– Cóż... nadal ty i Ezra jesteście wybuchowym rodzeństwem – zachichotał. – A oni może któregoś dnia... nawet zostaną parą.

– Mandalorianka i Jedi? To byłaby dopiero mieszanka wybuchowa.

Przytaknął.

– Wiesz co?

– Hmm?

– Ta przerwa była mi jednak potrzebna – powiedziała cicho, trochę sennie.

– Wciąż jest ciebie wszędzie pełno, Ky. Hera trochę się o ciebie martwi, ja też. Wojna minęła, Ky. Wiem, że nadal dużo się dzieje, ale możemy przez chwilę przystopować. Przez chwilę – powiedział cicho. – Możemy poczuć się prawdziwa rodziną, której największym zmartwieniem będą nieprzespane noce z powodu płaczu dziecka. Wiem, że to będzie trudne, ale daj sobie spokój przez jakiś czas z nowymi misjami, kochanie. Jesteśmy rodzicami, nie tylko żołnierzami.

– Wiem, Mart. Po prostu... nadal trudno jest mi w to uwierzyć.

– W co takiego?

– Że nadal tutaj jesteś. Że oboje tutaj jesteście – szepnęła, po czym pocałowała delikatnie główkę śpiącego dziecka.

– Nigdzie nie idę bez ciebie, Ky – odszepnął, przytulając ją.

Przyjemną, spokojną chwilę przerwał krzyk Jacen'a, który wbiegł szybko na statek, poszukując swojego datapadu. Mart przewrócił oczami, mając nadzieję, że Jun jest całkowicie odporny na nagłe pojawienie się głośnych kroków. Dziecko nawet się nie poruszyło, śpiąc spokojnym snem.

– Rodzina – przypomniała mu Ky. – Nasza trochę szalona rodzina. Myślę, że Jun już się zadomowił.



[5]

𝐅𝐞𝐧𝐧𝐞𝐜 𝐒𝐡𝐚𝐧𝐝 & 𝐃𝐢𝐧 𝐃𝐣𝐚𝐫𝐢𝐧

Fennec położyła dłoń na jego policzku, podciągając się, by ich serca znalazły się w niedalekiej odległości od siebie. Mężczyzna okrył ich kocem, choć oboje czuli wszechogarniający ich gorąc. Din dyszał cicho, próbując uspokoić szalejący oddech wypełniający jego płuca. Widok ukochanej kobiety oraz jej bardzo bliska obecność nie była zbyt pomocna, jednak z drugiej strony nie mógł też narzekać. Chwile uniesienia, które właśnie przeżyli były warte każdego poświęcenia.

– Tęskniłam za tobą – powiedziała cicho, po czym pochyliła się do jego ust. – Mand'alor.

– Fen, proszę, nie teraz – przerwał jej, próbując odegnać od siebie myśli związane z Mrocznym Mieczem oraz odpowiedzialnością, która na nim spoczywała. Kobieta popatrzyła na niego z zaskoczeniem, wcześniej niejednokrotnie powtarzała mu, że jak nikt to on nadaje się na przywódcę Mandalorian.

– Ale przecież... jesteś Mand'alor.

– Nie tutaj, nie teraz, nie z tobą – prawie warknął, przewracając ją na plecy. Sam znalazł się nad nią, po czym pochylił się i zamknął jej usta własnymi, wpędzając ich ponownie w wir miłości. Wplątał dłoń w jej długie włosy, które rozlewały się teraz wśród koców. Pogłębił pocałunek, oddając jej całe swoje serce w kilku czułych gestach. Fennec poruszała się w rytm jego dotyku, jej ciało wyginało się pod nim w niemym tańcu, raz po raz łącząc się z nim nierozerwalną nicią.

– Jesteś perfekcyjna, Ge'tal – mruknął jej do ucha, kiedy ich ciała ponownie zostały złączone, a serca rwały się do siebie. Zadrżała, słysząc jego słowa, wypowiedziane ociekającym pragnieniem głosem, który był w stanie zburzyć wszystkie mury. Oddała się mu chwilę później, wciąż powtarzając jego imię niczym mantrę.

Chwilę później położył się obok niej i okrył ich oboje kocem, choć noce na Tatooine były dość ciepłe i przyjemne. Fennec oparła głowę na jego ramieniu, dłonią zarysowując ścieżkę w stronę jego serca. Uśmiechnęła się lekko, gdy westchnął cicho i wplatał dłoń w jej długie, ciemne włosy.

– Nie jestem – szepnęła.

– Co?

– Powiedziałeś, że jestem perfekcyjna... nie jestem – powiedziała cicho, zamykając oczy.

– Oh, Fennec – odparł, wypuszczając wolno powietrze. – Jesteś najlepszym strzelcem wyborowym, najlepszą wojowniczką, panią mojego serca – zaczął wymieniać, a ona śmiała się pod nosem, słysząc każde z tych słów. – Masz świetny kontakt z Grogu, to też jest dla mnie ważne. Ufa ci i uwielbia spędzać z tobą czas. Boba też nie narzeka na twoje towarzystwo. Wręcz wydaje mi się, że woli twoje od mojego – zaśmiał się cicho, a ona my zawtórowała.

– Ciekawe jak radzą sobie razem, co?

– Bawią się ze zwierzaczkiem, tak myślę – powiedział, a jego dłoń wyplatała się z włosów i delikatnie pogładziła jej plecy. Fennec poczuła jak dreszcz przechodzi przez całe ciało. Pocałowała go w pierś, po czym uniosła się i przyczołgała bliżej jego twarzy, by po chwili złączyć ich stęsknione usta razem.

Din nie przestawał dotykać jej pleców, od czasu do czasu, pozostawiając na jej skórze cienkie ślady paznokci, zarysowujących krótkie ścieżki. Ich wargi poruszały się wolno, choć mężczyzna miał ochotę na kolejną powtórkę miłosnych wrażeń z ukochaną i nie krył swoich zamiarów.

– Od kiedy jesteś taki napalony? – zaśmiała się.

– Od kiedy cię znam. Nie mamy zbyt długo czasu, Fen – mruknął. Uśmiechnęła się i wróciła do jego ust.

Kilka chwil później znów leżeli obok siebie, tym razem jednak on obejmował ją od tyłu, z jej plecami przytulonymi do jego brzucha. Masował jej udo, wędrując palcami wciąć w stronę jej brzucha, albo w stronę tego, co tam pozostało.

– Wciąż milczysz, Ge'tal, co się dzieje?

– Myślę o czymś.

– Co to takiego?

Chciała mu powiedzieć. Zebrała się z sobie i odwróciła sprawnie w jego stronę. Patrzył na nią z konsternacją.

– Wiesz, że... – zaczęła, ale zamilkła. Minęła chwila, wzięła wdech i wydech. – Nigdy nie urodzę twoich dzieci, nigdy nie zostanę matką. Cóż, po prostu czasami o tym myślę.

– Ja... Fennec...

– Din, nie, proszę, nie przepraszaj – powiedziała i uśmiechnęła się. – Nigdy tak naprawdę nie brałam pod uwagę tego, że mogłabym zostać matką. Nie po to zostałam wyszkolona i nie po to się urodziłam, ale... czasami o tym myślę. Nie żałuję, ani jednej chwili spędzonej z tobą, ani tego, że zostałam postrzelona, chociaż to brzmi dziwnie, ale... inaczej możliwe, że nigdy byśmy się nie poznali. Minęło trochę czasu, a ja... przyzwyczaiłam się do ciebie. Do ciebie jako do ciebie, nie jak do przyjaciela czy kochanka. Ale z tobą przyszła też miłość – wyszeptała ostatnie ze słów. – I przywiązanie.

Din nie wiedział co powinien powiedzieć. Żadne słowa, które napłynęły nie wydawały mu się odpowiednie. Patrzył na nią, czując pod powiekami gromadzące się łzy.

– Przy tobie... czuję się kimś, kim nigdy nie byłam – powiedziała cicho, kładąc dłoń na jego policzku. Byli tak blisko, ich usta prawie się ze sobą stykały. – Przy tobie czuję się kochana.

Pocałował ją. Stłumił szloch pocałunkiem. A ona uśmiechnęła się lekko.

– Czasami myślę o różnych sprawach, o rzeczach bądź celach, które nigdy nie będą mnie dotyczyć. Wiem, że bardzo się starasz i, że mnie kochasz, Din. Stars, mogę patrzeć teraz w twoje piękne oczy, nie wszyscy są takimi szczęściarzami.

Zaśmiał się cicho.

– Czuję się największą szczęściarą w galaktyce, mając ciebie u boku – szepnęła.

Nie odpowiedział, po protu przytulił ją do siebie i zanurzył usta w jej włosach. Dopóki tutaj była, realna i piękna, mógł nie opuszczać jej na krok. Mandalore poczeka jeszcze jedną noc, którą zamierza spędzić w towarzystwie ukochanej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro