If you want love
[eng] Story for Grace (ggmm27494)
Your one-shots often make me cry, now it's my turn for you to cry. You don't have to thank 😂💕🧻
English version I posted on AO3 (link in bio)
~~~
Ask me how I'm doin',
I'll say "okay", yeah
But ain't that what we all say?
I wish somebody woulda told me
If you want love, you gon' have to go through the pain
If you want love, you gon' have to learn how to change
~~~
– Wygrałam! – krzyknęła Sabine, a jej śmiech rozbrzmiał w luku załadunkowym Ducha. Wyparowała ze statku jako pierwsza, za nią podążył Ezra z przybitym wzrokiem. Następnie Kanan oraz Hera, która kłóciła się z Chopper'em na temat możliwości jej własnego statku. Misja, którą właśnie odbyli zakończyła się sukcesem. Młodzi założyli się o to, które z nich zestrzeli więcej myśliwców. Ezra przegrał, choć wciąż bronił się, mówiąc, że Sabine miała lepszą pozycję.
Na spotkanie wyszedł im Zeb, jednak na jego twarzy nie potrafili doszukać się radości, którą powinien wręcz promieniować. W końcu zniweczyli kolejny plan Imperium.
– Coś się stało, Zeb? – zapytała Hera, podchodząc do niego. Reszta członków załogi także zwróciła na niego uwagę. Lasat westchnął cicho, spuszczając głowę.
– Sabine, twój brat kontaktował się z bazą. Przekazałem mu, że nie mamy łączności z tobą. Prosił byś wysłała wiadomość tak szybko, jak będzie to możliwe – odparł, czując jak ogarnia go niepokój. Rodzina młodej nie kontaktowała się z nimi nigdy wcześniej. Sytuacja była conajmniej dziwna, jednak przeczuwał, że stało się coś złego. Nie wyciągnął nic od Tristana, jednak chłopak zdawał się być przybity, a jego głos brzmiał jakby dopiero co skończył płakać.
Sabine zniknęła z powrotem na statku. Udała się do własnego pokoju, by skontaktować się z bratem za pomocą komunikatora na nadgarstku. Tristan odebrał od razu. Mimo słabej jakości połączenia, zobaczyła na jego policzkach łzy.
– Zeb, wiesz co się dzieje? – zapytał Kanan.
– Nie, nie powiedział. Chciał rozmawiać bezpośrednio z Sabine. Gdy powiedziałem mu, że to niemożliwe, prosił o autoryzację połączenia z Duchem, ale byliście poza zasięgiem – powiedział spokojnie Lasat, spoglądając w stronę statku, mając nadzieję, że zaraz wszystko wyjaśni im Mandalorianka.
– Zablokowali nasze połączenia – wyjaśniła Hera. – Dawno nawiązał połączenie?
– Cztery godziny temu – odparł. – Jego głos był taki... dziwny.
Hera wymieniła spojrzenie z Kananem, a następnie oczy całej grupy skierowały się w stronę Ducha, z którego dochodziły odgłosy szybko stawionych kroków.
Sabine zbiegła z rampy, ocierając szybko oczy.
– Hera, muszę natychmiast lecieć na Mandalorę – powiedziała drżącym głosem, próbując z całych sił powstrzymać emocje. – Mogę zabrać Upiora?
– Hej, hej, hej, Sabine, co się stało? – zapytała, jednak dziewczyna nie była skora do udzielenia odpowiedzi. Cała jej rodzina patrzyła na nią w wyczekiwaniu, a ona nie miała czasu na wyjaśnienia. Musiała lecieć. Teraz. – Sab-
– Moja matka została postrzelona przez któregoś ze snajperów klanu Saxon. Wciąż jest nieprzytomna. Jej stan jest na tyle poważny, że- – urwała, czując jak jej głos traci swoją barwę i przemienia się w szloch. Po policzkach spłynęły jej łzy, których nie potrafiła dłużej powstrzymywać. – Tristan wspomniał też o Bo-Katan. Nic jej się nie stało – dodała. – Ja, ja... muszę tam lecieć, teraz. Nie wiemy ile czasu-
– Oh, Sabine – wyszeptała Hera, zamykając ją w swoich ramionach. Potrafiła wyobrazić sobie ból dziewczyny, każdy z obecnych tutaj osób potrafił, toteż jej uczucia wypełniły wszystkich po kolei. Mandalorianka wtulała się w ciało przyszywanej mamy, nie potrafiąc przy niej udawać silnej, gdy w środku rozpadła się na setki kawałków.
– Polecimy razem z tobą – odezwał się nagle Ezra, przerywając chwile pełne szlochu i wiszącej w powietrzu niepewności.
– Dokładnie tak, młoda. Nie zostawimy cię teraz samej – dodał Zeb. Sabine otarła łzy i uśmiechnęła się do nich lekko. Takiego wsparcia nie oczekiwała, jednak w głębi duszy bardzo pragnęła.
***
Hera usiadła w fotelu pilota pewnie łapiąc za stery, by jak najszybciej oderwać statek od ziemi. Załoga była gotowa do odlotu, wszyscy siedzili w kokpicie, niecierpliwie czekając na odlot. Mon Mothma wyraziła zgodę, jednak niechętnie, mając na uwadze ich udział w tej wojnie. Nie mogła jednak powstrzymać Hery, wiedziała, że ta i tak znajdzie sposób, by polecieć na Mandalorę, nawet jeśli to groziłoby zdegradowaniem. Rodzina była w końcu najważniejsza.
Sabine opuściła kokpit, gdy tylko opuścili lądowisko Yavin 4. Ezra chciał pójść za nią, jednak Kanan powstrzymał go, kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Daj jej trochę czasu, Ezra – powiedział, a młody padawan przytaknął, siadając z powrotem na swoim miejscu. Hera spojrzała na chłopaka, posyłając mu delikatny uśmiech.
Ta sytuacja była dla wszystkich nowa, a równocześnie rozdrapywała stare rany. Kanan westchnął cicho, wspominając chwilę, gdy Ezra dowiedział się o śmierci rodziców. Doskonale pamiętał jego łzy, strach i ból, który rozrywał go na kawałki. Będąc Jedi doświadczył w życiu wiele chwil, które odbierały mu dech, które sprawiały, że nigdy nie chciał brać udziału w tej wojnie, a jednocześnie napędzały go do działania. Pragnął, by Sabine nie doświadczyła tego, co Ezra, by nie poczuła tego bólu, który znał każdy z nich.
– Ona mnie potrzebuje, nie mogę jej teraz zostawić – odparł chłopak, a Hera rzuciła szybkie spojrzenie na Kanana, który nie zamierzał go zatrzymywać, wiedząc, że słowa na nic się zdadzą. Ezra szybko opuścił kokpit, udając się w stronę kabiny Sabine, która stanowiła jej schronienie. Zapukał do drzwi pokoju dziewczyny, jednak odpowiedziała mu cisza.
– Sabine, to tylko ja – powiedział, pukając ponownie.
– Chcę zostać sama, Ezra. Nic mi nie jest – odpowiedziała, a drzwi zagłuszyły nieco jej głos.
– Wiesz, że stąd nie odejdę. Poza tym mogę otworzyć te drzwi za pomocą Mocy, i zrobię to jeśli mnie nie wpuścisz.
To był argument nie do podważenia.
Sabine pojawiła się chwilę później w progu. Wyglądała raczej zwyczajnie, gdyby nie wyczuwał jej bólu, prawdopodobnie uznałby, że naprawdę wszystko jest w porządku. Ale nie było.
– Hera cię przysłała? – zapytała Sabine, unosząc brew. Przepuściła przyjaciela, a Ezra wszedł do kolorowego pomieszczenia.
– Nie, właściwie to-
– Naprawdę nie powinieneś tak bardzo się tym przejmować – przerwała mu i zamknęła za sobą drzwi, by nikt nie słyszał ich rozmowy.
– Nie potrafię się tym nie przejmować, Sabine. Znam to uczucie, wiesz o tym – westchnął. – Martwisz się o nią, to zrozumiałe, jest twoją matką.
– Ja... ja sama nie wiem dlaczego to dla mnie takie trudne – przyznała, siadając na pryczy. Ezra dołączył do niej, niepewnie zerkając w jej stronę. Nie chciał, by nagle się przed nim zamknęła, jednak nie zamierzał wyciągać z niej prawy na siłę. Wiedział, że potrzebowała czasu. – Przez ostatnie lata nie miałam z nią kontaktu, pomijając czas, gdy zamieszkałam przez kilka miesięcy na Krownest. Jednak przez tyle lat radziłam sobie bez niej, nie powinnam tak tego przeżywać. Równie dobrze mogłam nigdy jej ponownie nie spotkać.
Ezra patrzył na nią, próbując wyczytać coś z jej oczu, jednak nie było to konieczne. Sama otworzyła przed nim siebie, pozwoliła mu zajrzeć w najskrytsze komnaty własnego serca.
– Kiedyś... kiedyś była inna – wyszeptała, spuszczając wzrok na własne dłonie. Ezra podążył za jej spojrzeniem, obserwując przez moment jak bawi się palcami, jak próbuje powstrzymać drżenie całego ciała i pozbyć się napływających do oczu łez.
– Co masz na myśli? – zapytał cicho.
– Kiedy byliśmy dziećmi. Przez pierwsze dwa lata mojego życia mieszkaliśmy jeszcze na Mandalorze, dopiero po zakończeniu wojen klonów została hrabiną i naszym domem stała się twierdza naszych przodków. Nigdy nie chciała dołączać do Imperium, walczyła razem z Bo-Katan, by wyzwolić Mandalorę, chciała wprowadzenia zmian, ale nie takich, które doprowadziły do ponownego przejęcia naszej planety przez obcych ludzi. Gdy byliśmy dziećmi chciała zapewnić nam jak najlepsze szkolenie w duchu mandaloriańskich tradycji, ale to nie wszystko. Była po prostu dobrą matką – powiedziała Sabine, uśmiechając się lekko. Ezra odwzajemnił gest, przypominając sobie własną matkę.
Mira była najukochańszą matką jaką mógłby sobie wymarzyć. Cieszyła się z każdego sukcesu syna, zawsze była cierpliwa i wyrozumiała, nawet kiedy narozrabiał. Walczyła dla niego, choć z całych sił próbowała to ukrywać, nie chcąc narażać go na niebezpieczeństwo.
Ezra doskonale pamiętał dzień, gdy raz na zawsze ją stracił.
Dzień, w którym przestał być dzieckiem.
– Wiesz, kiedyś śpiewała nam kołysanki – powiedziała Sabine, spoglądając na niego. Ezra próbował wyobrazić sobie jej poważną matkę, kładącą małe dzieci do snu. Wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Nie myślał nad wcześniejszym życiem Mandalorianki błędnie zakładając, że wiązało się jedynie z surową dyscypliną. Aż do teraz nie zdawał sobie sprawy w jak wielkim błędzie był. – To zabawne, prawda? Nigdy byś o tym nie pomyślał.
– Nie, raczej nie – odparł. – Prawdę powiedziawszy do tej pory uważałem ją za twardą wojowniczkę, która stawia rodzinę na drugim miejscu, gdzieś pod tym wszystkim do czego dąży.
– Co zmieniło twoje zdanie teraz?
– Sposób w jaki o niej mówisz, jakbyś... jakbyś kiedyś naprawdę czuła się najważniejszą osobą dla niej. Choć mimo to w twoim głosie jest przygnębiający smutek – powiedział pewnie, wiedząc, że ukrywanie czegokolwiek przed nią do niczego go nie zaprowadzi. – Nie potrafię tego rozgryźć.
Chciał jeszcze coś dodać, ale gdy zobaczył spojrzenie dziewczyny, natychmiast zamilkł.
W czasie tych kilku lat, które miał okazję spędzić w jej towarzystwie, zrozumiał, że nie należy naciskać, szczególnie jeśli chodziło o rodzinne relacje Sabine. Sytuacja była po prostu trudna. Ezra wiedział, że stracili swoje rodziny mniej więcej w tym samym czasie. Jego rodziców zabrało Imperium, a jej rodzice umieścili ją w Akademii Imperialnej, by po jej dezercji tak po prostu wyrzucić ją z klanu.
Nigdy nie myślał o tym jak czuła się jej matka, jak czuł się jej ojciec, z myślą, że nie mogą dalej jej chronić. W pewnym sensie była zdrajczynią, a zdrajcy nie mają miejsca w twierdzy. Ani w rodzinie.
Sabine zamknęła oczy, chcąc uspokoić gnające wewnątrz myśli. Pragnęła choć na chwilę odciąć się od tego świata, zniknąć w jakimś bezpiecznym miejscu i powrócić dopiero wtedy, gdy jej matka będzie cała i zdrowa.
Mogłaby też cofnąć czas, być przy niej, gdy oddano strzał. Obronić ją, albo, jeszcze wcześniej powstrzymać ją przed wyruszeniem na Mandalorę. Gdyby tylko wiedziała...
– Ba'jur bal beskar'gam, Ara'nov, aliit, Mando'a bal Mand'alor – powtarzała wciąż Sabine niczym mantrę. Ursa przyglądała się przez moment, nie zdradzając swojej pozycji córce. Obserwowała malującą po ścianach Sabine, choć powtarzała jej przynajmniej dziesięć razy w tym tygodniu, by tego nie robiła. Trzylatka jednak mało kiedy słuchała.
– An vencuyan mhi – zakończyła cicho Ursa, zdradzając swoją obecność. Sabine aż podskoczyła słysząc za plecami głos mamy, jednak odłożyła szybko przybory malarskie i rzuciła jej się w ramiona.
– Ile razy mówiłam o malowaniu po ścianach? – zapytała Ursa, jednak w jej głosie nie było złości ani pretensji. Próbowała za to ukryć śmiech, gdy zobaczyła splamioną farbami twarz i ubranko córki, niczym u prawdziwego artysty.
– Tata pozwolił – uśmiechnęła się szeroko, po czym schowała twarz, kładąc główkę na ramieniu mamy. – Pomalujemy razem?
– Innym razem, ad'ika. Mam jeszcze dużo pracy.
– Ale obiecałaś – mruknęła Sabine.
– Wiem, ale jestem hrabiną klanu Wren i muszę się zająć wszystkimi sprawami, żeby wieczorem przyjść i zaśpiewać ci kołysankę – wyjaśniła, a dziewczynka nieco się rozpromieniła.
– Też kiedyś zostanę hrabiną?
– Tak, Sabine. Kiedyś przestanę nią być, żebyś ty przejęła moje miejsce.
Sabine uniosła powieki, wiedząc, że Ezra nadal tutaj jest. Wiedziała, że nie wyjdzie dopóki nie będzie miał pewności, że wszystko z nią w porządku. Tego dnia cieszyła się, że jednak zmusił ją do wspólnej rozmowy. Potrzebowała tego. Potrzebowała powiedzieć komuś całą prawdę.
– Zawiodłam ją. Przez całe dzieciństwo powtarzała, że kiedyś zajmę jej miejsce, że będę taka jak ona, ale nic nie poszło po jej myśli. Nie mogę zostać hrabiną klanu Wren, nie chcę tego. Tylko i wyłącznie ona ma prawo do tego tytułu. Wystarczająco zniszczyłam już naszą rodzinę.
– Sabine, nie zrobiłaś nic złego – powiedział cicho,kładąc dłoń na jej ramieniu. Mandalorianka jednak odrzuciła ją, schodząc z pryczy.
– Nic złego, tak? – wybuchnęła nagle, patrząc na niego ostro. – Od czego mam zacząć? Od wykonywania rozkazów, czy od stworzenia broni, którą Imperium wykorzystało na moim własnym klanie? Zniszczyłam wszystko, co ona stworzyła. – Słowa Sabine przecięły powietrze. Ezra spuścił wzrok, nie mając pojęcia co właściwie mógłby powiedzieć. – Już raz prawie zginęła z mojej winy! Teraz może umrzeć naprawdę! Przeze mnie! To powinnam być ja, Ezra! To ja powinnam była zabić Saxona, gdy miałam ku temu okazję, to ja powinnam być teraz ich celem! Ona jest potrzebna, ja nie! Nie jestem nikomu potrzebna – zakończyła, a jej ramiona, którymi wcześniej żywo gestykulowała, opadły bezwładne wzdłuż jej ciała. Drżała, a po policzkach spływały jej łzy.
– A pomyślałaś przez chwilę o nas? – zapytał, zeskakując na ziemię i podchodząc do niej. – Pomyślałaś o tej rodzinie albo o własnym ojcu i bracie? Czy nam też nie jesteś potrzebna?
– Nie zasługuję na to wszystko, Ezra – szepnęła, pozwalając by z gardła wydarł się szloch. – Nie zasługuję na miłość, którą dostałam.
Nie odpowiedział tylko podszedł do niej bliżej i otoczył ramionami, zamykając ją w czułym uścisku. Była jego starszą siostrą i nie raz pomagała mu uporać się z przeszłością, teraz przyszedł czas na niego. Mogłoby się wydawać, że ich ścieżki były zupełnie inne, jednak w pewnym sensie musiało być to kłamstwem.
Widział łzy Sabine tylko dwa razy.
Mandalorianie rzadko okazywali jakiekolwiek uczucia. Znał Sabine nieco ponad cztery lata i pamiętał jedynie kilka momentów, gdy ukazała przed światem emocje. Sam nauczył się zbyt ich nie okazywać. Uczucia w czasie wojny mogą cię zniszczyć. Mogą stać się twoim słabym punktem, co może zdecydowanie dać przewagę przeciwnikowi. Nie chciał ryzykować życia nowej rodziny, pamiętając odejście rodziców. Traktował jednak Herę jak mamę, Kanan, będąc jego mistrzem i przyjacielem, zastępował mu także ojca. Zeb był jak brat, a Sabine jak starsza siostra, która zawsze chodziła własnymi ścieżkami. Nie miał jednak pojęcia czy Mandalorianka podobnie myśli o załodze Ducha. Czy byli dla niej jedynie członkami załogi? Od czasu, gdy polecieli na Krownest miał wrażenie jakby wszystko się zmieniło, niekoniecznie na lepsze. Czy mając rodzinę na Mandalorze, nadal czuła się członkiem tej rodziny wyrzutków?
– Należysz do tej rodziny, Sabine – wyszeptał, czując jak jej ramiona mocniej zaciskając się w jego pasie. Uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że ta chwila będzie trwała dłużej. – Nigdy o tym nie zapominaj.
***
– Wchodzimy w atmosferę Mandalory – zakomunikowała Hera, a Sabine podniosła wzrok, rzucając niepewnie spojrzenie w stronę Ezry. Znajdowali się w jego kajucie wraz z Zebem, który nagle położył dłoń na jej ramieniu. Popatrzyła na niego, a Lasat posłał jej delikatny uśmiech.
– Będzie dobrze, Bine. Twoja matka to twarda wojowniczka – powiedział, chcąc podnieść ją na duchu.
– Pewnie – odparła bez wyrazu.
– Hej, będziemy tam z tobą przez cały czas – dodał Ezra.
– Dziękuję – powiedziała cicho, po czym spojrzała na nich. – Naprawdę.
Ezra uśmiechnął się.
Drzwi nagle się otworzyły i zobaczyli stojącego w korytarzu Kanana. Jego spojrzenie skierowane zostało automatycznie na Sabine. Mandalorianka jednak spuściła wzrok. Nie znosiła być w centrum uwagi, choć wiedziała, że teraz jest to nieuniknione.
– Wszystko dobrze? – zapytał, patrząc kolejno na Zeba i Ezrę. Chłopak wzruszył ramionami, po czym wyszedł z kajuty, udając się najprawdopodobniej do Hery.
– Tak, wszystko jest w porządku – odparła.
Była najgorszym kłamcą w galaktyce.
Kanan jednak nic więcej nie dodał, nic więcej nie zrobił. Co miał powiedzieć dziewczynie, która może stracić swoją matkę na zawsze?
Patrząc na ból Sabine, wciąż widział ból Ezry, gdy dowiedział się, że jego rodzice zginęli. Czuł jego strach jeszcze długo po tych wydarzeniach. Wiedział, że musi minąć sporo czasu, by pogodzić się z ich odejściem. Byli jego nadzieją, byli tą iskierką, w którą wierzył, choć przez lata przed tym uciekał. Kanan słyszał rozmowę Ezry z Sabine, słyszał jego słowa, które wypowiedział intuicyjnie, skrywając przed Mandalorianką własne uczucia.
Nie chciał by to samo spotkało Sabine, nie potrafił sobie wyobrazić tego, co będzie musiała przeżywać po tych wszystkich latach rozłąki z matką. Nie był pewien uczuć Mandalorianki.
Nie był pewien jak Sabine zniesie śmierć matki.
Matki, która niegdyś nie wyciągnęła pomocnej dłoni, gdy jej córka naprawdę jej potrzebowała.
***
Gdy Duch wylądował Sabine wydawała się być opanowana i zupełnie nieczuła na rzeczywistość. Nie przypominała osoby, która obawiałaby się o życie własnej matki, jednak Kanan wyczuł w niej zachwianie i niestabilność. Czuł jej ból i strach, widział te uczucia w jej oczach. Miał wrażenie, że Hera także to czuje, mimo że nie była czuła na Moc.
– Sabine – zaczęła Hera, kładąc dłoń na ramieniu Mandalorianki.
– Hera, nic mi nie jest – odparła dziewczyna, posyłając jej najbardziej fałszywy uśmiech, jaki Twi'lekanka widziała w życiu. Kobieta otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale słowa nie wydostały się z jej gardła. Sabine była jej za to wdzięczna. Założyła szybko hełm, zamykając się przed wszystkimi, wszystkimi poza Ezrą i Kananem. Nie mogła ukryć przed nimi swoich emocji. Choć powinna, nie czuła się z tą myślą dobrze. Chciała ich odciąż, skryć się, uciec... pragnęła przeżywać to sama. Wiedziała, że oni wszyscy stracili własne rodziny lub zostali rozdzieleni z powodu trwającej walki. Jej uczucia należały do niej, nikt inny nie powinien był dodatkowo czuć jej bólu, nie po tym wszystkim, co przeszli.
***
– Sabine! – krzyknął Tristan, zauważając siostrę już z daleka. Podbiegł do niej, nie kłopocząc się, by powitać resztę załogi Ducha. Wyglądało to tak, jakby w ogóle nie zwrócił na nich uwagi. Ezra spojrzał na niego, ale również nic nie powiedział. Z pewnej odległości cała rodzina obserwowała rodzeństwo.
– Co z nią? – zapytała od razu Sabine, chcąc mieć to już za sobą.
– Robią wszystko, żeby ją uratować – odpowiedział, a Mandalorianka nagle ujrzała w jego oczach łzy. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio był w takim stanie. Tristan był dobrym wojownikiem, przykładnym synem i godnym następcą. Mimo że był od niej młodszy, często mylono ich wiek, twierdząc, że to on jest pierworodnym dzieckiem Ursy Wren. W pewnym sensie Sabine chciała by było to prawdą.
Ona była zdrajczynią. Nawet, gdy odkupiła swoje winy, nadal czuła, że to nie wystarczy. Nie mogła wymazać przeszłości, choć z całych sił próbowała.
– Mogę ją zobaczyć? – zapytała, a Tristan przytaknął, po czym ruszył przed siebie. Sabine zerknęła jeszcze na swoją przyszywaną rodzinę, a Hera posłała jej uśmiech pełen nadziei. Mandalorianka wiedziała, że na nią poczekają, że będą ją wspierać, że bez względu na wszystko zawsze może na nich liczyć.
Sabine podążyła za bratem, przechodząc przez korytarz szybkim krokiem. Mandaloriańskie szpitale były zupełnie inne niż strefy medyczne w bazie na Yavin. Sterylne, białe ściany raziły jej oczy, potrzebowała chwili, by przyzwyczaić się do tej niemalże pustej przestrzeni. Już nienawidziła tego miejsca. Miała ochotę wrócić na statek po swoje farby. Chciała zamalować biel, zniszczyć idealny, nieskażony kolor.
– Sabine – usłyszała nagle głos własnego ojca. Stał przy szybie, jednak gdy tylko ją zobaczył, ruszył szybko w jej stronę, po chwili zamykając ją w ramionach. Miała ochotę się rozpłakać, jak mała dziewczynka. Chciała, by otarł łzy z jej policzków, tak jak kiedyś, gdy była malutka. Jednak słone łzy nie wypłynęły, nie była dłużej małą dziewczynką. – Już wszystko dobrze – wyszeptał, całując ją delikatnie w skroń. – Wszystko będzie dobrze.
– Obudziła się? – zapytał Tristan, a uśmiech nagle pojawił się na jego twarzy, gdy Alrich zdecydowanie przytaknął.
– Pytała o ciebie, Sabine – powiedział cicho mężczyzna, patrząc na córkę.
– Ja... ja powinnam być tu wcześniej – zaczęła.
– Ale misja była ważniejsza – zakończył z wyrzutem Tristan. Alrich spojrzał na niego gniewnie.
– Nie mogłaś wiedzieć.
– Wyjdzie z tego? – zapytała wprost Sabine.
Alrich nie odpowiedział.
To z nim miała najlepszy kontakt. To on sprawił, że nigdy nie porzuciła malowania, że niegdyś dobra zabawa, stała się częścią jej codzienności. Od zawsze potrafiła odgadnąć jego emocje. Jakimś cudem wiedziała, gdy się smucił, nawet jeśli tego wprost nie okazywał. Jakby znała go na wylot.
Milczał.
A milczenie było odpowiedzią.
Skinęła głową, po czym odwróciła się i odeszła. Nikt jej nie zawołał.
***
Bo-Katan ukryła twarz w dłoniach, pochylając się lekko do przodu. Przeczesała włosy, wypuszczając głośno powietrze z ust. Nie potrafiła spojrzeć na przyjaciółkę, ujrzeć jej nieruchome ciało, jakby zupełnie pozbawione życia. Alrich o wszystkim jej powiedział. Nie potrafili jej uratować, nie potrafili ocalić jej od śmierci, nie byli cudotwórcami.
– To powinnam być ja – wyszeptała, kładąc dłoń na chłodnym szkle. Zamknęła oczy, czując jak silne ramiona Fenn'a, oplatają ją w pasie, jak zamykają w bezpiecznym uścisku. Chciała się wyplątać, ale jej na to nie pozwolił. Mogła być najtwardszą Mandalorianką w układzie, ale nie miało to znaczenia w porównaniu do jego ramion, które mocno ją trzymały.
– Nie mów tak, Bo – wyszeptał, całując ją delikatnie w skroń. Zamknął oczy, ze spokojem wdychając jej zapach. Nie potrafił sobie wyobrazić życia bez niej, nie teraz, gdy wreszcie znów miał ją przy sobie.
– Ona ma dla kogo żyć – odparła, nie zastanawiając się zbytnio nad swoimi słowami.
– Co ze mną? – zapytał, prostując się.
– Wiesz, że nie to miałam na myśli. Ona ma męża, ma dzieci, jest przywódczynią klanu Wren...
– A ja mam tylko ciebie, Bo. Tylko ciebie.
Nic nie powiedziała. Opuściła jedynie wzrok, czując jak jego ramiona odsuwają się od niej. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że odchodzi wzdłuż korytarza. Zraniła go własnymi słowami, ale mówiła poważnie. Ursa nie mogła zostawić swojej rodziny. Po prostu nie mogła.
***
Hera przytuliła Sabine mocno, jakby chciała odebrać cały jej ból. Mandalorianka wróciła na Ducha, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić po niemej odpowiedzi własnego ojca. Wcześniej starała się nie myśleć o tym, co będzie jeśli nie uratują jej matki, mimo że powinna była się na to przygotować. Przez ostatnie godziny była strzępkiem nerwów. Nigdy dotąd nie czuła się tak dziwnie źle.
– Nie mogę jej stracić – wyszeptała tak cicho, że Hera prawie jej nie usłyszała. Twi'lekanka czuła jak do oczu napływają jej łzy. Tak ciężko było jej patrzeć na taką Sabine. Mandalorianka należała od jej rodziny od kilku lat. Miały bardzo dobre relacje, niemal jak matka z córką. Co więcej Hera miała wrażenie, że do czasu ponownego spotkania z prawdziwą matką, Sabine właśnie za takową ją uważała. Owszem, były także przyjaciółkami, jednak dziewczyna czuła pewien respekt przed pilotką.
– Wiem, Sabine – powiedziała cicho Hera.
– Pamiętasz swoją mamę? – zapytała nagle Sabine, spoglądając w grę, by przyjrzeć się oczom Twi'lekanki. Hera uśmiechnęła się lekko.
– Tak – odparła. – Pamiętam niektóre chwile, pamiętam jak wyglądała, jaka była. Pamiętam wszystkie dobre rzeczy, które były z nią związane.
– Myślisz, że... że ja też będę pamiętała o tych wszystkich dobrych chwilach?
– Na pewno – powiedziała, czując jak jej oczy ponownie wypełniają się łzami.
– Ona nie zawsze taka była – wyszeptała Sabine, kładąc głowę na ramieniu Hery. – Ale Imperium wszystko zmieniło. Kiedy byliśmy dziećmi, wychowywała nas na twardych Mandalorian. Była przy tym jednak cierpliwa i spokojna. Niektórych to dziwiło, w końcu ona sama przeszła to szkolenie o wiele bardziej brutalnie. Nie pamiętam, by kiedykolwiek powiedziała, że mnie kocha, ale mogłabym zbyt mała lub wyparłam to wspomnienie, gdy mnie porzuciła.
Rozmowę przerwał im nagły dźwięk przychodzącej wiadomości. W kokpicie były tylko one, reszta załogi wyszła, by dać im trochę przestrzeni. Hera westchnęła cicho, nie wiedząc, czy oby na pewno chce odebrać tą wiadomość.
– W porządku. To może być coś ważnego – powiedziała Sabine, wyplątując się w jej ciepłych, matczynych ramion.
– Kapitan Syndullo, mówi senator Mon Mothma. Pani oraz załoga Ducha jesteście potrzebni na Yavin. Najlepiej w pełnym składzie – odezwał się kobiecy głos, a Hera szybko popatrzyła na Sabine. Mandalorianka jednak się nie odezwała.
– Nie możemy teraz wrócić, jesteśmy na Mandalorze-
– Pani kapitan, wiem jak wygląda sytuacja i całkowicie ją rozumiem, jednak razem z całą rebelią liczymy na was na Yavin. Pani załoga odnosi znaczne sukcesy w walce z Imperium, jesteście potrzebni.
– Hera, powinniście lecieć – wtrąciła się nagle Sabine. – Ja... ja nie mogę, ale wy tak. Dam sobie radę, nie martw się – dodała, posyłając jej niezbyt przekonujący uśmiech.
– W porządku, ale zostaje z tobą Ezra – powiedziała Hera głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Mam nadzieję, że nie będzie to problemem, pani senator?
– Nie – odparła Mon Mothma cicho, choć Hera wiedziała, że na pewno kobieta nie jest zachwycona tą decyzją. Twi'lekanka nie chciała jednak zostawiać Sabine samej. Z Ezrą mieli naprawdę dobry kontakt, rozumieli się niemalże bez słów. Miała nadzieję, że podejmuje właściwą decyzję.
*** *** ***
Alrich westchnął cicho. Jej dłoń była chłodna, jednak nadal pasowała do jego dłoni idealnie. Patrzył na jej pogrążoną we śnie twarz, marząc o tym, by spojrzeć jej w oczy, choćby ostatni raz. Chciał zapamiętać to bursztynowe spojrzenie, przepełnione uczuciem, które dzielili.
– Znasz się na sztuce? – zapytał cicho, nie chcąc jej spłoszyć. Od dłuższej chwili przyglądał się tej uzbrojonej Mandaloriance, która z pełnym skupieniem patrzyła na jeden z jego obrazów. Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale nie odpowiedziała na pytanie. – Też jesteś artystką?
– Nie, ja tylko – urwała nagle, po czym ruszyła w stronę wyjścia z galerii. Gdyby była zwykłą Mandalorianką, po prostu pozwoliłby jej wyjść bez słowa. Ale przy niej nie potrafił. Nie znal jej, jednak była w niej coś, co go zaintrygowało. Pobiegł za nią, po czym odważnie chwycił ją za rękę, wiele ryzykując. W końcu miała przy sobie blastery, miał przeczucie, że nie były replikami.
– Nie rozumiesz, nie mogę tutaj zostać – powiedziała szybko, chcąc się wyrwać.
– Zaczekaj, ja tylko chcę wiedzieć. Mogę zadać ci jedno pytanie? – zapytał, patrząc na nią błagalnie. Przystanęła, po czym skinęła głową, nerwowo rozglądając się po galerii.
– Co w nim zobaczyłaś?
– Sama nie wiem, jest piękny. Nigdy nie wiedziałam czegoś równie ciekawego i głębokiego. Zaintrygował mnie, to wszystko. Jest w nim coś, czego nam brakuje - równowaga – powiedziała, patrząc na niego przez moment.
– Nie widziałem cię tutaj wcześniej. Kim jesteś?
– To już więcej niż jedno pytanie.
Alrich nie odpowiedział. Jedynie skinął głową, pozwalając jej odejść. Taka była umowa.
Odwrócił się, chcąc udać się w przeciwnym kierunku, gdy nagle znów usłyszał jej głos:
– Ursa. Nazywam się Ursa Wren.
*
Alrich zamknął oczy, czując jak wypełniają się łzami. Najbardziej na świecie nie chciał stracić właśnie jej. To ona zmieniła całe jego życie, nadając mu nowego sensu. To ona była matką jego dzieci i najlepszą żonę jaką mógł mieć. Wcześniej nie wyobrażał sobie życia bez niej, nie potrafił. Nawet jeśli nie było ich to wymarzone życie. Nigdy nie mieli czasu ani okazji, by zrobić coś na co mieli ochotę. Nie mogli być nieodpowiedzialni, gdy na ich barkach opierał się cały klan Wren.
– Al-rich – wyszeptała prawie bezgłośne, wolno podnosząc powieki.
– Jestem tutaj, moja droga – odszepnął, unosząc jej dłoń i całując delikatnie jej wierzch. Chciała coś powiedzieć, jednak słowa nie wybrzmiały, gdy otworzyła usta. Po policzku spłynęła jej łza, którą otarł ciepłym kciukiem. Posłał jej delikatny uśmiech, choć w głębi serca miał ochotę po prostu się rozpłakać.
– Nic... nie czuję – szepnęła, próbując unieść dłoń.
– Pamiętasz co się stało? – zapytał cicho. Ursa skinęła głową wolno.
– Ktoś strzelał – odpowiedziała, a jej głos niemal nabrał zwykłej barwy. – Bo-Katan też tam była. Co z nią?
– Wszystko w porządku. Fenn ją ocalił – szepnął, czując jak te słowa go przygniatają. Też powinien tam być i ją obronić. Zamiast tego wybrał uczestnictwo na wystawie sztuki w Keldabe. Gdy dowiedział się co się stało, miał przed oczami najczarniejsze obrazy, w uszach niemal słyszał jej krzyk, w sercu było jedynie poczucie winy.
– Mandalora potrzebuje swojego przywódcy – powiedziała cicho, uśmiechając się lekko. – Cieszę się, że wszystko z nią dobrze. Alrich – zaczęła, a on popatrzył prosto na nią. – Jestem tak... tak bardzo zmęczona.
– Wiem – szepnął. Po policzkach spłynęły mu łzy, jednak nie chciał ich ocierać. W tej chwili nie czuł się Mandalorianinem, czuł się mężem, który już niedługo miał stracić swoją ukochaną riduur.
– Ni kar'tayli gar darasuum – powiedziała słabo, przymykając oczy. Jej bladą twarz rozświetlał delikatny uśmiech, który sprawił, że Alrich odwzajemnił ten gest. Wstał wolno, po czym pochylił się nad nią, po to, by po raz ostatni ją pocałować.
– Ni kar'tayli gar darasuum, cya'rika – szepnął.
*
Sabine weszła niepewnie do nieskazitelnego, białego pokoju na środku, którego znajdowało się łóżku, a na łóżku leżała jej matka. Ursa posłała jej lekki uśmiech, a w jej oczach zalśniły łzy. Młoda Mandalorianka nigdy w swoim życiu nie doświadczyła takiego widoku i prawdę powiedziawszy nie chciała go doświadczyć. Bała się zrobić te kilka kroków do przodu, które dzieliły ją od matki. Przez chwilę stała po prostu nieruchomo, jakby czekała na odpowiedni moment.
– Sabine – zaczęła Ursa, jednak coś sprawiło, że przerwała i spuściła wzrok. Dziewczyna nie miała jej tego za złe. Doskonale wiedziała, jak ciężko jest czasem wypowiedzieć pewne słowa, które powinno było powiedzieć się w zupełnie innych okolicznościach. Sabine podeszła niepewnie do matki i usiadła obok.
– Przepraszam cię. Ja... ja nigdy nie chciałam, by stało się... to wszystko – wyznała wreszcie młodsza z nich, czując jak do oczu napływają jej łzy. Naprawdę było jej przykro. Wiedziała jak wiele wycierpiała jen rodzina oraz klan, gdy ona uciekła z Mandalory, gdy dołączyła do rebeliantów i sprowadziła niebezpieczeństwo na własnych ludzi.
– Sabine – szepnęła Ursa. – Wiem. I też muszę cię przeprosić. Nie byłam najlepszą matką.
Dziewczyna prychnęła z uśmiechem, ocierając z policzków łzy.
– Mimo to, dałaś sobie radę. Jestem z ciebie dumna, Sabine – wyszeptała, czując jak jej ciało zalewa nagła fala gorąca. Jej twarz była mocno rozgrzana od palącej ją gorączki, mimo to Sabine uważała ją za piękną, odważną kobietę. Obie wiedziały co powinno było zaraz nastąpić, ale żadna z nich nie była na to gotowa.
– Bardzo was kocham, Sabine. Ja... – przerwała na moment, a spod jej powiek wypłynęły łzy. – Przekaż Tristanowi, że bardzo go kocham.
Sabine nie potrafiła dłużej udawać silnej.
Z jej gardła wydobył się głośny szloch, a po policzkach spłynęły łzy. Wiedziała, że takie zachowanie było niedopuszczalne w kulturze Mandalorian, ale nie miało to dla niej znaczenia. Złamała już tak wiele zasad, że ta jedna było nieważna.
– Nie zostawiaj mnie – poprosiła płaczliwym tonem. Położyła głowę, na piersi własnej matki, chcąc posłuchać bicia jej serca, chcąc poczuć się jej córką. Choć przez chwilę.
– Nie zostawię, ad'ika – szepnęła, kładąc dłoń na policzku córki i ocierając jedną z łez.
Jestem w ciąży.
Ma na imię Sabine.
Sabine z mojej krwi.
Ona nie jest zdrajcą.
Ona jest moją córką.
z a w s z e
– Jesteś moją córką, Sabine. Zawsze nią będziesz – głos Ursy był najcichszym jaki kiedykolwiek słyszała, ale uderzył w nią ze zdwojoną siłą.
– Mamo? – zapytała gorączkowo Sabine, odrywając szybko głowę od piersi matki.
Nie słyszała już nic.
I niczego nie czuła.
I już jej tutaj nie było.
*
Chciała zapamiętać każdą chwilę.
Oprócz tej, gdy wyszła na korytarz, a na policzkach zasychały łzy. O tym chciała zapomnieć.
– Nie mam już mamy – szepnęła, czując jak jej ciało drży.
Tristan obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem, po czym szybkim krokiem minął ją, wchodząc do pokoju. Sabine stała najbliżej, dlatego najlepiej usłyszała jego jęk, który starał się kryć za dłonią. Nie musiała się odwracać, by dostrzec jego ból. Wystarczyło, że słyszała już stłumiony szloch.
– Sabine – zaczął cicho Alrich i wyciągnął do niej dłoń. Ona jednak stała wciąż w miejscu, odważnie unikając spojrzeń otaczających ją osób. Wiedziała, że wszystkie spojrzenia skierowane są na nią.
– Co ci powiedziała? – zapytał ostro Tristan, nagle znajdując się tuż za nią. – Sabine?! – krzyknął, po czym odwrócił ją brutalnie w swoją stronę. Ezra rzucił mu krótkie spojrzenie, podobnie jak Alrich i Fenn.
– Powiedziała, że... że cię kocha. Że bardzo cie kocha – szepnęła.
– Co jeszcze? – zapytał, łapiąc ją na ramiona. Sabine wzdrygnęła się, patrząc na niego z czymś, co można by było nazwać strachem.
– Zostaw ją, Tristan – wtrącił się Ezra, próbując odciągnąć Mandalorianina od przyjaciółki. Tristan spojrzał na niego zaskoczonym, załzawionym spojrzeniem i odepchnął od siebie siostrę. Gdy Sabine uderzyła na nieskazitelnie białą ścianę, gniew Ezry wzrósł.
– Przestań się wtrącać! Nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie! – krzyknął, podchodząc do chłopaka.
– Sabine jest dla mnie jak siostra, nie pozwolę ci jej tak traktować. Nawet teraz. Posłuchaj, rozumiem co teraz czujesz, ale musisz się uspokoić. – Ezra nie chciał wszczynać ani kłótni, a ni bójki, jednak czuł, że musi stanąć w obronie Sabine. Jakaś wewnętrzna cząstka go do tego zmusiła.
– Niczego nie rozumiesz! – Tristan chciał go uderzyć, jednak nagle poczuł, jak czyjeś silne ramiona odciągają go od młodego Jedi. Rozpoznał własnego ojca i Fenna, którzy próbowali załagodzić sytuację. Sabine stała obok, razem z Bo-Katan, która posłała mu piorunujące spojrzenie. Tristan musiał przyznać, że przypominało mu to, które często rzucała jego matka.
– Nie było cię tutaj przez całe lata, Sabine! Ona cię nienawidziła za to co zrobiłaś. Powiedziała mi to pewnego wieczoru, powiedziała, że jesteś zdrajczynią i nie możesz nazywać jej matką. A mimo to, to ty byłaś ostatnią osobą, z którą rozmawiała. Czym sobie na to zasłużyłaś?! – krzyknął wprost na nią, próbując się wyrwać. Bo-Katan stanęła nagle przed dziewczyną, osłaniając ją.
– Tristan, uspokój się – odezwał się nagle Alrich, ale młody mężczyzna nie zamierzał go słuchać.
– Jak możesz mnie w ogóle o to prosić. Nie było jej tutaj przez całe lata. Nie było jej gdy ją tutaj przywieźli, ani gdy najbardziej jej potrzebowała. Nie było jej, gdy Imperium przejęło kontrolę nad naszym klanem. Uciekła, jak tchórz – warknął, wreszcie uwalniając się z poluzowanego uścisku mężczyzn. Nie wyglądał już tak groźnie, jednak Ezra trzymał w dłoni rękojeść miecza świetlnego w każdej chwili gotowy do obrony Mandalorianki. Tristan wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak zrezygnował i ruszył w kierunku wyjścia. Alrich spojrzał na córkę, a następnie na jej przyjaciela Jedi. Ezra skinął głową, składając niemą obietnicę, że zajmie się Sabine, a zapewniony o tym mężczyzna ruszył za synem.
– W porządku? – zapytała Bo-Katan, odwracając się do młodej Mandalorianki.
– Tak, nic mi nie jest – odparła, obejmując się ramionami, jakby chciała sama być dla siebie bezpiecznym miejscem.
*
– Tristan? – Alrich podszedł niepewnie do syna, po czym położył dłoń na jego ramieniu. Poczuł jak jego ciało drży, a gdy spojrzał na jego twarz, dostrzegł potok łez spływający po policzkach. Straszy z Mandalorian nigdy nie zaznał takiego widoku.
Mandalorianie byli wspólnotą, która opierała się na wielowiekowej tradycji, wychowującą dzieci na twardych, niemal niezniszczalnych wojowników. Kiedy jednak Alrich patrzył na własne dzieci, nie widział w nich jedynie bezdusznych istot. Dostrzegał w nich prawdziwych ludzi, którzy nie potrafili poradzić sobie ze stratą. Szczerze powiedziawszy, on także nie potrafił.
– Wcale tak o niej nie myślę. Ja tylko- – przerwał, czując jak do oczu napływają mu kolejne łzy. – Chciałem się z nią pożegnać. Nic więcej. Nie mogę przetrawić tego, że Sabine miała ku temu okazję. Przez całe lata mieszkałem z wami na Krownest, całe moje życie poświęciłem klanowi, a nie dane mi było nawet należycie pożegnać jego przywódcy.
– Wiem jak się czujesz, Tristan, ale... ona cię kochała. Bardzo cię kochała. I mimo ze nie było dane ci tego od niej usłyszeć po raz ostatni to chcę, abyś o tym pamiętał. Sabine popełniła w życiu wiele błędów, ale Ursa jej wybaczyła. Kochała ją i chciała po raz ostatni ją zobaczyć, usłyszeć, chciała, by Sabine zapamiętała ją nie tylko jako hrabinę, ale także jako matkę. Być może nie brzmi to zbyt dobrze, ponieważ też powinieneś mieć do tego prawo, ale-
– Rozumiem co chcesz powiedzieć – przerwał mu nagle Tristan, odwracając się i patrząc na tętniącą życiem stolicę, jakby wszechświat wcale nie zatrzymał się w miejscu. – Ale jeszcze teraz nie będę potrafił jej przeprosić.
Alrich skinął głową, nie chcąc zmuszać do niczego syna. Zresztą, w tej sytuacji nawet nie miał serca tego robić.
– Chciałbym zostać przez moment sam – szepnął Tristan, zamykając oczy, pozwalając łzom spłynąć po policzkach.
– Jasne – odparł Alrich cicho i wrócił do budynku.
Twoje dzieci cię potrzebuję, Ursa - pomyślał, ocierając łzy z policzków.
– Jestem w ciąży – wyszeptała do jego ucha, gdy wieczorem leżała wtulona w jego opiekuńcze, ciepłe ramiona. Wymruczał coś w odpowiedzi, zbyt zmęczony, by ta wiadomość dotarła do niego od razu. Ursa zachichotała, czego nie miała w zwyczaju, i to właśnie ten gest zszokował Alricha do tego stopnia, że usiadł nagle. Popatrzył na nią, po czym przetarł dłonią twarz, wyrywając się z lekkiego snu, który zaznawał.
– Możesz powtórzyć? Chyba śniło mi, że powiedziałaś, że jesteś w ciąży – powiedział cicho. Ursa usiadła przed nim, po czym położyła dłonie na jego policzkach.
– To nie był sen, riduur. Jestem w ciąży – powtórzyła, uśmiechając się.
Ursa Wren uśmiechała się naprawdę rzadko, Alrich twierdził nawet, że zdecydowanie za rzadko. Uwielbiał jej uśmiech, układ jej miękkich warg, uniesionych delikatnie kącików ust. Wiedział, że gdyby miała ku temu powody nie przestawałaby tego robić. Jej uśmiech był jednak przeznaczony jedynie dla takich chwil jak ta - gdy w ich życiu pojawiało się coś pięknego. Gdy zaczynało się coś, tworzonego przez nich wspólnie.
– Jesteś w ciąży – powtórzył, jakby te słowa nadal do niego nie docierały. – Jesteś w ciąży – szepnął, czując jak pod powiekami pojawiły się łzy. Pozwolił im spłynąć po policzkach, pozwolił swojej żonie otrzeć je i pozwolił jej się pocałować.
Pozwolił sobie już zawsze ją kochać.
Alrich wiedział, że pogodzenie się ze śmiercią Ursy zajmie sporo czasu. Nadal nie potrafił uwierzyć w to wszystko co się stało. Zwłaszcza, że stało się tak bardzo niespodziewanie.
Zatrzymał się na początku korytarza, patrząc wprost przed siebie. Pomiędzy przechodzącymi korytarzem ludźmi, ujrzał Sabine, siedzącą na podłodze z ukrytą w dłoniach twarzą. Nie potrafił powiedzieć, czy płakała, jednak sądząc po postawie jej przyjaciela, źle zniosła śmierć matki.
Alrich chciał do niej iść, zamknąć ją w ojcowskim uścisku, jednak bał się. Bał się, że oboje zniszczą się jeszcze bardziej.
– One jest zdrajczynią, Tristan. Nie jest już twoją siostrą, ani moją córką. Nie jest już jedną z nas – powiedziała ostro Ursa, wstając nagle podczas kolacji. Wszelkie rozmowy natychmiast ucichły, a wszystkie oczy spojrzały na hrabinę. – Zabraniam wam, wymawiania jej imienia w moim domu – zwróciła się do zebranych Mandalorian, obdarzając ich poważnym, lodowatym spojrzeniem. Alrich wzdrygnął się pod wpływem tego spojrzenia, jednak nie zamierzał się odzywać. Nie teraz.
Ursa siedziała na łóżku, gdy Alrich wszedł do ich sypialni, zaraz po tym jak przygotował się do snu. W dłoniach trzymała małą ozdóbkę, wisiorek ofiarowany Sabine w dniu jej narodzin. Wisiorek z symbolem klanu Wren. Mężczyzna usiadł obok żony, nie odzywając się ani słowem. Nie zapytał także dlaczego miała na głowie hełm. W tej chwili nic nie miało najmniejszego znaczenia, żadne słowa. Liczyły się jedynie gesty, dlatego objął ją delikatnie w pasie.
– Ona nadal jest naszą córką – wyszeptała Ursa, a jej głos został nieco zniekształcony przez hełm.
– Ona zawsze będzie nasza córką – odszepnął. Spojrzała na niego, choć nie mógł dostrzec jej oczu. Wpatrywał się jedynie w czarny wizjer, posyłając jej delikatny uśmiech. Wiedział, że nie otworzy się teraz przed nim, nie odsłoni własnej twarzy.
Miał wrażenie, że Ursa ukrywała się przed całym wszechświatem, ukrywała się przed nim. Hełm zakrywał jej emocje, ukrywał ból, który Alrich zobaczyłby w jej oczach. Usta mogłyby drżeć, zdradzając jej niepewność. A na policzkach mogłyby spływać łzy, uznane za nią jako słabość.
– Zawsze będę jej matką – dodała cicho, po czym wstała i wyszła z sypialni. Alrich nie podążył jednak za nią, dając jej czas dla siebie. Potrzebowała kilku chwil, by te słowa do niej dotarły.
Sabine mogła być zdrajczynią, mogła nie należeć do klanu Wren, ale jedno było pewne - nigdy nie przestała być ich córką.
*
– Zawsze tak jest? – zapytała cicho Sabine, unosząc głowę i rzucając krótkie spojrzenie na Ezrę, by po chwili patrzeć w pustą przestrzeń przed sobą.
– Jak?
– Tak bardzo pusto – sprecyzowała. Ezra posłał jej krótki uśmiech, ale przytaknął.
– Zawsze.
– Nie mam pojęcia co sobie teraz o mnie myślisz. Wszystko co powiedział Tristan jest prawdą. Nie było mnie na Mandalorze, uciekłam, zostałam zdrajczynią w oczach własnego klanu, po czym nagle wróciłam, chcąc włączyć ich w kolejną wojnę. Mój brat ma rację, nie miałam prawa być dla niej córką – powiedziała cicho Sabine, jednak nie zważała na to, czy ktoś więcej przysłuchiwał się rozmowie. W tej chwili wszystkie sprawy niezwiązane ze śmiercią hrabiny, nie znaczyły dla niej zupełnie nic. Ezra położył dłoń na jej ramieniu, zwracając tym samym jej uwagę.
– Posłuchaj Sabine. Nie mam zbyt wielkiego pojęcia o Mandalorianach, oprócz tego, że jesteście bardzo zżyci ze swoją rodziną. I ty to pokazałaś. Odkąd pojawiłem się na Duchu podczas każdej misji i po niej byłaś dla mnie jak siostra. Mimo tego, że na początku próbowałem z tobą flirtować – tu zaśmiali się oboje. – Rozumiem wszystko, co powiedział Tristan, wszystko poza tym, gdy wspomniał o waszej matce, mówiąc, że nie masz prawa nazywać się jej córką. Jesteś dzielna, odważna, zaradna i pełna zrozumienia. I byłaś, jesteś i zawsze będziesz dla niej taką Sabine, jaką znała cię ona. Taką Sabine, jakiej nie pozna nikt inny. Zawsze będziesz jej córką.
– Ezra, ja... ja nie wiem co powiedzieć – odparła cicho, opierając z policzków łzy.
– Nie musisz nic mówić, po prostu więcej o tym nie myśl. Będzie dobrze, zobaczysz – powiedział, przytulając ją do siebie. Sabine uśmiechnęła się, czując jego ciepłe ramię, obejmujące jej rozpadające się ciało.
– Będziesz przy mnie jutro? – zapytała jeszcze cicho, unosząc spojrzenie na jego oczy.
– Wiesz, że nie musisz o to pytać. Oczywiście, że będę – odparł z uśmiechem. – Tak jak ty byłaś przy mnie, gdy cię potrzebowałem.
– Dziękuję Ezra, naprawdę. Dziękuję, że zawsze mogę na ciebie liczyć.
*
Tristan przez moment po prostu na nią patrzył. Jej ciało było całkowicie bezwładne, oczy miała zamknięte, a usta ułożone w cienkiej linii. Nie wyglądała tak, jakby spała. Jego matka nie znosiła spać na plecach.
Alrich stał zaraz za nim, z dłonią ułożoną na ramieniu syna i zasychającym na policzkach łzami. Patrzyli na martwą kobietę przez chwilę, milcząc. Słowa były zbędne w miejscu takim jak to, wypełnionym po brzegi cierpieniem i tęsknotą, której nie sposób było z niczym porównać.
Sabine oparła dłoń o przeźroczystą szybę, nie potrafiąc być tam z nimi. Patrzyła jednak na brata i na ojca ze łzami, czując w sobie ich ból. Czując strach i niepewność dalszych losów najbliższej rodziny. Jedno było pewne - teraz musieli trzymać się razem.
Tristan niepewnie podszedł do niej, gdy leżała na pryczy. Bo-Katan miała pełne ręce roboty na dzień przed pogrzebem Ursy, jednak umieściła rodzinę w namiotach w swoim obozie. Nie chciała by nocowali na statku, bądź wracali na Krownest. Ona obiecała wszystkim się zająć.
– Sabine, ja... ja chciałbym cię przeprosić – zaczął, siadając na pryczy obok niej. Podniosła się wolno, zajmując miejsce obok niego, nie kłopocząc się, by ułożyć potargane włosy, czy otrzeć łzy z policzków. Byli w tym razem.
– W porządku. Miałeś sporo racji – przyznała, spoglądając na niego. – Nie byłam dla niej dobrą córką.
– Teraz to zmieniasz, będąc moją siostrą – wyszeptał, obejmując ją ramionami. Sabine wtuliła się w ciało brata, uśmiechając się przez łzy. Nie nazwał jej siostrą odkąd po latach wróciła na Krownest.
– Dziękuję, dziękuję, że mi wybaczyłeś – szepnęła.
– Teraz musimy trzymać się razem – powiedział, a Sabine rzuciła mu krótkie niepewne spojrzenie. Tristan w głębi serca musiał wiedzieć o czym pomyślała. – Przynajmniej przez najbliższe dni – dodał.
– To twój braciszek, Sabine – wyszeptał Alrich, patrząc na córkę załzawionym spojrzeniem. Uśmiechał się szeroko, ukazując maleńkie dziecko. Sabine przekrzywiła główkę, nie rozumiejąc co miał na myśli. Miała prawie dwa latka, jednak było jeszcze wiele spraw, o których nie miała pojęcia. Przykładowo teraz, gdy pokazano jej coś małego, śpiącego i przyjemnie pachnącego.
– Jesteś starszą siostrą, ad'ika – dodał spokojnie Alrich, delikatnie kołysząc zawiniątko.
– Chyba jeszcze tego nie rozumie – powiedziała cicho Ursa, podchodząc do swojej rodziny. Usiadła powoli obok Sabine, wzdrygając się lekko. Wciąż czuła ból, jednak nie mogła odpuścić sobie ujrzenia tej chwili.
– Wszystko dobrze? – zapytał Alrich. Przytaknęła, po czym objęła Sabine, przyciągając ją lekko do siebie. Dłonią odgarnęła z czoła jej włosy i pocałowała delikatnie. Sabine zachichotała, a po chwili wskazała paluszkiem na maleństwo, które Alrich trzymał wciąż w ramionach.
– Vod'ika – powiedziała cicho, jakby przekazywała jej sekret.
– Tak, Sabine, to jest twój braciszek. Być może jeszcze nie wiesz co to oznacza, ale kiedy będziesz starsza, sama poczujesz jak to jest być starszą siostrą – powiedział Alrich.
– Wiem, że sobie poradzisz, ad – szepnęła Ursa, po czym ponownie pocałowała Sabine.
*
Bo-Katan wyprostowała się, patrząc na okryte białym materiałem ciało przyjaciółki. Fenn objął ją w talii, przyciągając do siebie, ona jednak ani drgnęła. Pustym wzrokiem śledziła najmniejszy ruch, opierając się wrażeniu ciepła, pochodzącego od opiekuńczej strony Fenna. Nie zwracała na niego uwagi.
– Bo – zaczął, odwracając ją w swoją stronę. Jej spojrzenie było lodowate, niemal zmroziło go do szpiku kości. – Nie musisz taka być, cyar'ika.
Bo-Katan skinęła głową nic nie mówiąc. Chwilę wcześniej wygłosiła mowę pożegnalną, nie zająknąwszy się ani przez moment. Fenn słuchał jej słów i patrzył na nią, widząc jak wiele kosztuje ją trzymanie emocji na wodzy. Nikt tego od niej nie wymagał, jednak była wierna własnemu wychowaniu, tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie.
Nagle wyplątała się jednak z jego ramion i podeszła do ciała Ursy, przykładając swój własny hełm do czoła i szeptając słowa, których nikt z zebranych nie usłyszał. Świat zamarł, zatrzymał się w ciszy, jak gdyby cała planeta oddawała hołd poległej wojowniczce. Gdy Bo-Katan zakładała swój hełm Fenn zauważył w jej oczach łzy, jednak nie poszedł za nią, gdy odeszła.
Re'turcye mhi
Sabine układałam w głowie tak wiele zdań, jednak żadne z nich nie padło podczas ceremonii. Nie wypowiedziała ani słowa, jedynie patrząc na martwe, okryte ciało. Ezra stał zaraz za nią, by w razie czego móc ją wesprzeć. Zawsze uważał ją za twardą wojowniczkę, jednak tego dnia dostrzegł jej niezwykle wrażliwą duszę. Dostrzegł w niej upadającego człowieka. Położył dłoń na jej ramieniu i zamknął oczy, skupiając się na przesłaniu jej pozytywnej energii za pomocą Mocy. Uśmiechnęła się lekko, czując jak przyjemne ciepło przejmuje kontrolę nad jej ciałem. Ezra, pomyślała.
Re'turcye mhi
Tristan stał obok Sabine zaciskając palce na swoim hełmie i wpatrując się w jego wizjer. Widział odbicie zmęczonego chłopaka z podkrążonymi oczami od braku snu i płaczu. Podciągnął nosem i rozejrzał się po zebranych, dostrzegając znaczną część Mandalorian w zbrojach klanu Wren. Wszyscy opłakiwali swojego przywódcę z nim na czele. Była sprawiedliwą hrabiną, dobry człowiekiem i najlepszą matką jaką mógł sobie wymarzyć. Nie musiała być taka, jak inni. Kochał ją, taką jaka była. Wychowała go, przekazała swoją wiedzę, przygotowała, by kiedyś mógł zająć jej miejsce. Teraz nie mogła mu nic powiedzieć. Spojrzał w stronę jej ciała po raz ostatni, po czym założył hełm, ukrywając przed światem osobiste cierpienie.
Re'turcye mhi
Alrich słyszał głośne kołatanie własnego serca, gdy spokojnym krokiem podszedł do ciała swojej ukochanej. Jego oczy wyglądały podobnie do oczu Tristana. Ostatnia noc była czasem przemyśleń, czasem, w którym próbował pogodzić się z jej odejściem. Każda próba zaśnięcia kończyła się niepowodzeniem, bądź przebudzeniem się i beznadziejnym poszukiwaniem jej obecności.
Odnalazł jej dłoń, ujmując ją spokojnie i pozwalając łzie spłynąć po policzku.
– Mhi solus tome, mhi solus dar'tome, mhi me'dinui an, mhi ba'jur verde – powiedziała poważnym głosem, choć wyczuł w nim radość.
– Mhi solus tome, mhi solus dar'tome, mhi me'dinui an, mhi ba'jur verde – powtórzył, sięgając po jej dłoń. Pochylił głowę w jej stronę, po chwili czując jak nich hełmy uderzają o siebie w pocałunku, łączącym ich na wieki. Beskar uderzający o beskar, dźwięk, który wywołuje wrzawę wokół nich. Ich dłonie złączone w czułym uścisku, zapowiedź miłości, która przetrwa wszystko.
– Ni kar'tayli gar darasuum, cyar'ika – wyszeptał, pochylając głowę nad jej ciałem. Następnie wziął w dłonie hełm, uniósł go w górę i przyłożył czoło do jej hełmu. Wyszeptał słowa przeznaczone tylko dla niej, tak, jak wcześniej zrobiła to Bo-Katan. Jego ręce drżały, gdy odszedł od niej, trzymając najważniejszą część jej zbroi. Zacisnął zęby, byle nie wykrzyczeć naraz swojego bólu. Jego palce zbielały od trzymania w nich hełmu z twardego beskaru.
Stał i patrzył jak chwilę później płomienie przejmują kontrolę nad wszystkim, jak z sekundy na sekundę zabierają mu jego ukochaną żonę. Jak zabierają mu jedną z najcenniejszych osób, pozostawiając w zamian ból i tęsknotę.
Gar cuyir mhi cyar'ika, darasuum, pomyślał, zamykając oczy, wypuszczając łzy i cicho cierpiąc, dopóki ogień wreszcie nie zgasł.
***
Ezra spojrzał na Sabine, gdy pakowała swoje rzeczy do torby. Minęło zaledwie kilka dni od pogrzebu Ursy, jednak Mandalorianka nie chciała dłużej być na Mandalorze. Wczoraj skontaktowała się z Herą, a ta obiecała, że przyleci na Krownest tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Ezra nie był zdziwiony. Pamiętał, gdy zaraz po poznaniu prawdy o rodzicach razem z Kananem wyruszył na misję. Nie zapomniał o nich nawet przez minutę, jednak wiedział, że działania, które podejmują są słusznie i służą innym. Nie próbował odciągać Sabine od jej decyzji, sama najlepiej wiedziała, co jest dla niej dobre.
– Powinnaś zabrać jeszcze farby – powiedział Ezra, pakując własne rzeczy. Zerknął na nią przez ramię, zauważając, że nagle stanęła w bezruchu. – Wszystko w porządku?
– Tak, nic mi nie jest – odparła, jednak jej głos był jakiś dziwny. Ezra odłożył wszystko, co miał właśnie w rękach i podszedł do niej, kładąc dłoń na jej ramieniu.
– Co jest? – zapytał cicho, nie dając za wygraną.
– Sama nie wiem – odparła zgodnie z prawdą. Usiadła na pryczy, chowając twarz w dłoniach i pozwalając spłynąć ciepłym łzom po policzkach.
– Bine...
– Nie czuję jej, Ezra. Nie czuję jej obecności – powiedziała cicho przez zaciśnięte gardło. – Jakby-
– Posłuchaj mnie, Bine – zaczął, kucając przed nią i chwytając jej dłonie, odsłaniając jej mokrą twarz. – Co by powiedziała twoja matka, gdyby cię teraz zobaczyła?
– Mandalorianie nigdy nie płaczą – odparła, gdyż te słowa jako pierwsze przyszły jej na myśl.
– Widzisz? Ona nadal tutaj jest. Nie musisz jej widzieć, czy czuć jej obecności. Ona nadal jest z tobą. Żyje w tobie.
Sabine uniosła spojrzenie i posłała mu szczery, delikatny uśmiech. Najpiękniejszy jaki widział na jej twarzy, odkąd została jego starszą siostrą.
*
Alrich patrzył jak Duch ląduje na lądowisku pośród śnieżnych krajobrazów Krownest. Mimo ciepłego ubioru jego ciało przeszywał chłód. Sabine wyszła z twierdzy chwilę wcześniej wraz z Tristanem oraz Ezrą. Z rodzonym bratem zdążyła już się pożegnać, lecz kiedy przyszła kolej na ojca, rozstanie wydawało jej się o wiele trudniejsze.
– Jesteś pewna, że nie chcesz zostać tutaj, na Krownest? To twój dom, Sabine, zawsze jesteś tutaj mile widziana – powiedział Alrich, stając naprzeciw niej.
– Podjęłam już decyzję, tato. Wiem, że chciałbyś mnie tutaj uziemić. Szczególnie po tym wszystkim – odparła cicho. – Ale nie mogę się teraz wycofać. Jestem częścią ważnej sprawy. Od lat walczę dla Rebelii i zamierzam robić to nadal. Pomszczę mamę i każdą istotę, która została skrzywdzona przez Imperium. Przysięgam ci – powiedziała, a Alrich objął ją mocno ramionami, przytulając córkę.
– Jesteś dokładnie taka sama jak ona – wyszeptał, po czym pocałował ją w skroń. Sabine uśmiechnęła się lekko, próbując się nie rozpłakać. Wylała już dość łez przez ostatnie dni.
– Kocham cię, tato – szepnęła, zanim wyplątała się z jego ojcowskiego uścisku.
– Ja ciebie też, Sabine. Nigdy, przenigdy nie zapominaj, że jesteś moją córką – powiedział i wypuścił ją, patrząc jak po chwili odchodzi. Następnie jak znika na pokładzie statku wraz z drugą rodziną. A później patrzył jak odlatuje, znika z jego życia. Ale jedynie na moment.
Alrich wie, że wkrótce znów powróci.
Ponad 8000 słów, pisane przez ostatnie trzy tygodnie, ale jestem tak bardzo z tego dumna. Osobiście uwielbiam Ursę i ciężko opisywało mi się pożegnanie z jej rodziną, jednak bardzo chciałam pokazać ją na różnych płaszczyznach. Mam nadzieję, że mi się to udało, a opowiadanie Wam się podoba! ❤️
Mando'a – Polski
Ba'jur bal beskar'gam, Ara'nov, aliit, Mando'a bal Mand'alor – Wiedza, nasza zbroja, Plemię i obrona, Język nasz i nasz przywódca
An vencuyan mhi – Nikt nas nie pokona
Ni kar'tayli gar darasuum – Kocham cię
Mhi solus tone, mhi solus dar'tome, mhi me'dinui an, mhi ba'jur verde – Razem stanowimy jedność, osobno stanowimy jedność, podzielimy się wszystkim, wychowamy wojowników [treść przysięgi małżeńskiej]
Gar cuyir mhi cyar'ika, darasuum – Zawsze będziesz moim skarbem
ad'ika – kochanie, dziecko
ad – córka
cyar'ika – kochanie, skarb
riduur – mąż, żona
vod'ika – braciszek
re'turcye mhi – żegnaj
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro