Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

i m p e r f e c t i o n

she says "beauty is pain and there's beauty in everything"


Dłonie ułożyła na płaskim brzuchu, z westchnieniem przyglądając się w lustrze własnemu odbiciu. Było coś pięknego w tej tragicznej scenie, coś pełnego nadziei, która wręcz emanowała z wnętrza młodej kobiety i coś niesamowicie smutnego, co podkreślały spływające po policzkach łzy.

Księżna Satine Kryze uśmiechnęła się lekko i wierzchem dłoni otarła mokrą skórę. Jej ruchy były idealne, spokojne i opanowane, choć ona sama była strzępkiem nerwów. Perfekcyjnie uszyta sukienka poruszyła się, gdy kobieta zrobiła kilka kroków w kierunku okna, z którego mogła patrzeć na krainę z jej dziecięcych marzeń.

Krótko po wojnach klanów została zabrana na Mandalorę, by zasiąść na tronie jako przywódca wszystkich Mandalorian. Wiedziała jednak, że nie podoła temu zadaniu, gdy planeta wciąż będzie pogrążała się w chaosie wojny. Uczyniła zatem Mandalorę światem pacyfistycznym, wyrzekając się broni i przemocy. Część ludzi popierało jej rządy, część nie zgadzają się z obecną ideologią, komplikując wszystko, co robiła.

Satine oparła dłonie na parapecie, po czym wyjrzała na zewnątrz, czując na twarzy przyjemny, ciepły wiatr. Przymknęła oczy, na moment pogrążając swój umysł w ciemności, zamykając się przed światem, zatrzymując się w teraźniejszości. Wzięła głęboki oddech, a potem kolejny, chcąc powstrzymać kolejną falę mdłości.

Jeśli mogłaby cofnąć czas...
Jeśli mogłaby cofnąć czas to powiedziałaby mu o dziecku.
Poprosiłaby go...
Poprosiłaby go, by z nią został.

Nie mogła cofnąć czasu i nie mogłaby go o to poprosić. Została zupełnie sama i będzie musiała się z tym pogodzić, prędzej czy później.

Uniosła wolno powieki, próbując zapamiętać rozciągający się przed nią widok Kalevali, pokrytej nieśmiałym światłem wschodzącego słońca. Poprawiła na ramionach ciepłą narzutkę, gdy wiatr wzmocnił się, sprawiając, że zatrzęsła się od chłodu.

– Znów tutaj jesteś – usłyszała za sobą Satine, jednak nie musiała się odwracać, by zidentyfikować osobę, do której należał. Skinęła nieśmiało głową, nie odrywając wzroku od horyzontu.

– Próbuję zapamiętać ten widok – odpowiedziała cicho, odgarniając spływające na ramionach włosy.

Przez moment trwa cisza, gdy głos odzywa się po raz kolejny.

– Przykro mi to mówić, ale powinnyśmy wracać do domu.

– A więc gdzie jest nasz dom, Bo-Katan? – zapytała Satine, odwracając się szybko. Spojrzała w oczy młodszej siostry, sprawiając, że ich codzienny dziki błysk nagle przygasł. Rudowłosa spuściła wzrok, próbując skupić go na jakimś jedynie jej znanym punkcie.

– Nie chcę wracać na Mandalorę, chcę zostać tutaj. W naszym domu – wyszeptała blondynka, ponownie tęskno patrząc przez okno.

– Kalevala nie jest już naszym domem – odszepnęła Bo-Katan. – O ile kiedykolwiek nim była.

Bo-Katan nie pamiętała piękna Kalevali, ani wschodów, ani zachodów słońca. Próbowała wyrzucić wszystkie te wspomnienia ze swojej pamięci, pozbyć się obrazów ich rodziców, by nigdy więcej za nimi nie tęsknić. Satine dawniej przyłapywała młodszą siostrę na tłumieniu płaczu i szlochu, na zamykaniu się w najciemniejszym z pokoi w pałacu, wpatrującej się w pustkę, którą po sobie pozostawili. To nie było tak, że była bezduszna. Ona nie potrafiła znaleźć drogi, w ciemności było jeszcze trudniej.

– Daj mi jeszcze dzień – poprosiła cicho Satine, po czym ponownie spojrzała w kierunku siostry, by uchwycić w jednej chwili jej wzrok. Gdy wreszcie jej się to udało, dostrzegła w oczach dziewczyny niepewność oraz coś, co mogłaby nazwać strachem. Choć Bo-Katan niczego się nie bała.

– W porządku. Jeden dzień – powiedziała tylko, a następnie odwróciła się, chcąc opuścić komnatę siostry.

– Czy możemy później porozmawiać? – zapytała jeszcze cicho Satine.

– Wieczorem – odpowiedziała Bo-Katan, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Świat Satine pogrążył się ponownie w mroku, choć na niebie wzeszło słońce.

*

Satine tęskniła za dzieciństwem nie tylko ze względu na rodzinną planetę, która zajmowała szczególne miejsce w jej sercu. Przede wszystkim tęskniła za dobrym kontaktem z siostrami. 

Evelyn Kryze pozostała na Kalaveli, ukrywając się przed wszystkimi. Była najstarsza, jednak nigdy nie brano jej pod uwagę, gdy chodziło o przejęcie władzy na Mandalorze. Nie była czystej krwi z klanu Kryze, choć nikt nie mówił o tym głośno. Zaszyła się lata temu na rodzinnej planecie, od czasu do czasu spotykając się z siostrami. Z roku na rok coraz rzadziej, aż ślad po niej zaginął.

Bo-Katan Kryze była najmłodsza. Wymagano od niej jedynie znośnego zachowania i schodzenia z drogi ilekroć było to potrzebne. Nie mieszała się w problemy planety, coraz częściej znikając z oczu prywatnych nauczycieli, zaszywając się gdzieś i poświęcając czas na treningach.

Satine czuła jak czas ucieka jej prze place, jednak była całkowicie bezsilna, gdy chodziło o życie jej sióstr. Nie mogła na siłę ich przy sobie pozostawić. I choć serce krwawiło jej z tęsknoty, nie miała już nadziei, że kiedykolwiek wszystko wróci do normy.

– Czy przez moment może być tak jak dawniej? – zapytała cicho Satine, gdy Bo-Katan pojawiła się po raz kolejny tego dnia w jej komnacie. Dziewczyna popatrzyła na siostrę z zaskoczeniem, ale skinęła głową, nie do końca rozumiejąc co starsza z nich ma dokładnie na myśli. Satine uśmiechnęła się delikatnie, po czym podeszła do niej, przytulając ją do siebie. Zatonęła w niepewnie obejmujących ją ramionach, chłonąc zapach jej włosów.

Próbowała odnaleźć w tym geście coś znajomego, coś rodzinnego, coś, co miała na własność.

– O co chodzi, Satine? Co się dzieje?

– Muszę ci o czymś powiedzieć – zaczęła cicho, odrywając się od siostry.

– O czym? – ponagliła ją Bo-Katan.

– To coś ważnego, jednak musisz przysiądz, że nikomu o tym nie powiesz – powiedziała Satine, patrząc błagalnie na siostrę. Bo przewróciła oczami, ale skinęła głową.

– Przysięgam na całą Mandalorę, że nie powiem ani słowa – dodała, gdy Satine nadal czekała na jej obietnicę.

Blondwłosa kobieta wzięła głęboki wdech i przymknęła powieki, starając się z całych sił uspokoić walące w piersi serce. Znów poczuła mdłości, jednak przełknęła szybko ślinę, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. W tej chwili nie było czasu na przerwanie rozmowy.

– Bo-Katan posłuchaj, ja... ja jestem w ciąży – wyszeptała Satine, otwierając oczy. Jej siostra wpatrywała się w nią z zaskoczeniem. Musiała minąć chwila, by którakolwiek z nich mogła kontynuować rozmowę.

– Dawno się dowiedziałaś? – zapytała cicho Bo-Katan.

– Trzy dni temu, gdy tutaj dotarłyśmy – westchnęła, po czym usiadła na skraju łóżka. Wzrok utkwiła w drżące dłonie, czując jak wszystko nagle ją przytłacza. Zresztą nie pierwszy raz w jej życiu.

– Co zamierzasz teraz zrobić?

– A jakie mam wyjście? Nie mogę tak po prostu wrócić na Mandalorę i udawać, że nic się nie dzieje – odpowiedziała nerwowo. Satine zawsze starała się załatwiać wszystko na spokojnie, nie wszczynając niepotrzebnych kłótni, jednak w tej sytuacji nie potrafiła się opanować. Los chciał, by przeniosła całą swą frustrację na młodszą siostrę.

– Tym bardziej nie możesz zostać tutaj, jakby nic się nie stało! – warknęła Bo-Katan, pojawiając się nagle blisko niej.

– Co w takim razie mam zrobić? Co ty byś zrobiła na moim miejscu?

– Satine, przypomnę ci, że mam tylko szesnaście lat, nie jestem księżną i nie poszłam do łóżka z pierwszym lepszym, przypadkowym Jedi – zauważyła młodsza z nich, siadając obok siostry.

– Nie był przypadkowym Jedi – wyszeptała Satine, uśmiechając się delikatnie.

– Więc dlaczego mu nie powiedziałaś?

– Jak sobie to wyobrażasz, Bo? Jedi nie mają prawa się przywiązywać, z kolei nasza historia pokazuje jak bardzo nasze kultury do siebie nie pasują. Nie mogłabym go prosić, by opuścił Zakon, tak samo nie mogłabym zrezygnować ze stanowiska, które zajmuję.

– Życie jest cholernie skomplikowane – podsumowała Bo-Katan kładąc się na łóżku siostry, zachęcając ją, by zrobiła to samo. Prawie było jak za dobrych, starych czasów. Prawie.

Satine czuła jak po policzkach spływają jej łzy, gdy leżała chwilę później w opiekuńczych ramionach młodszej siostry. Miała ochotę płakać ze szczęścia i z rozpaczy jednocześnie, jednak jeszcze bardziej miała ochotę, by nic nie mówić i po prostu pozostać w tej pozycji do końca życia.

– Nie mogę być matką tego dziecka – wyszeptała Satine, chcąc, by emocje powoli z niej uszły. Jednak nadal powstrzymywała szloch, krzyk i rozpacz. – Po prostu nie mogę.

Bo-Katan nie odpowiedziała, ale jej dziewczęca dłoń spokojnie przeczesała włosy starszej siostry, próbując uspokoić jej drżące ciało. Rozważała różne opcje w swoich myślach, jednak żaden z pomysłów nie był na tyle idealny, by wcielić go w życie.

– Chciałabym ci pomóc, Satine, ale-

– Hej, to moja wina i moja sprawa, którą muszę się zająć. Przepraszam Bo-Katan, że cię w to wciągnęłam – odezwała się cicho blondynka, ocierając łzy z policzków.

– A co z Evelyn? – zagaiła Bo, podnosząc się nagle. Podparła się na dłoni, patrząc na pełną bólu twarz siostry.

– Evelyn nie dawała znaku życia od ponad dwóch lat, zresztą nie mogę nagle obciążyć ją dzieckiem. Poza tym jak mogłaby je oddać? Mimo tego, że nie powinno ze mną zostać, to nie potrafię wyobrazić sobie mojego dalszego życia bez tego maleństwa – uśmiechnęła się nieśmiało.

– Nie możesz się do niego przywiązać, jeśli nadal chcesz być księżną, Sati. Co powiedzieliby ludzie lub twoi najbliżsi doradcy? Jedno jest pewne, to dziecko nie może z tobą zostać. Może kiedyś, gdy przyjdą lepsze czasy... – rozmarzyła się przez moment. – Ale nie teraz.

Satine skinęła głową, wiedząc, że jej siostra ma całkowitą rację.

Nie mogła zająć się własnym dzieckiem. Musiała je porzucić. Lub inaczej - musiała się z nim rozdzielić - fizycznie i emocjonalnie. Przestać być dla niego matką...

Obi-Wan Kenobi nie mógł się do niej przywiązać.
Satine Kryze nie mogła przywiązać się do ich dziecka.
I to sprawiło, że zniszczyli się nawzajem.

*

Pierwszy krzyk dziecka usłyszała jak przez mgłę, gdy zmęczona kilkugodzinnym porodem, wreszcie mogła powitać swoje maleństwo na świecie. W jej otoczeniu znajdowały się jedynie roboty medyczne oraz Bo-Katan, która towarzyszyła swej siostrze w tym trudnym dla niej czasie.

– Poradziłaś sobie – wyszeptała rudowłosa, próbując ukryć łzy.

– Teraz będzie tylko trudniej – odszepnęła Satine, wyciągając ramiona w stronę krzyczącego dziecka. Jej synek chwilę później spoczął na jej piersi, uspokajając się po chwili, czując obecność mamy.

Satine poprosiła o godzinę, by przywitać się i pożegnać z synkiem.
Bo-Katan nie była zachwycona tym pomysłem.
Evelyn zgodziła się.

Korkie Kryze urodził się na Kalevali, po tym jak jego matka, księżna Mandalory, opuściła planetę, której przewodziła i udała się do krainy znanej z dzieciństwa pod pretekstem załatwienia ważnych spraw. Działanie pod przykrywką było jedynym pomysłem jakim dysponowały, a w takich sytuacjach każdy pomysł był dobry.

Ukrywanie ciąży w pałacowych komnatach na Kalevali nie było trudne, wszystko było wcześniej przemyślane i zaplanowane. I wszystko poszło zgodnie z ich planem.

Kilka dni później Satine wraz z Bo-Katan powróciły na Mandalorę, jednak żadna z nich nie była już taka sama. Obie wiedziały, że nie było innej drogi, że nie mogły postąpić inaczej. Evelyn była dobrą kobietą, sama posiadała już swoją małą rodzinkę, jej mąż był godny zaufania... czuły, że zrobiły dobrze zostawiając tam maleństwo.

Satine oddzielono od ukochanego (mężczyzny i dziecka).
Oddzielono ją od szczęścia.

A później odeszła Bo-Katan, zrównując jej świat z ziemią.

Satine nie mogła się poddać, miała wciąż dla kogo walczyć. Straciła tak wiele, lecz tracąc budowała na nowo – własny, bezpieczny, idealny świat.

Zrozumiała jednak, że życie nie jest perfekcyjne. Jest za to pełne bólu i cierpienia. Perfekcja zatapia się w morzu bólu, niszcząc kobietę od środka. Dążyć do perfekcji, to jak dążyć do samozagłady.

Nie była perfekcyjna.
W rzeczywistości była sobą. Nie ideałem.

A potem zginęła.
Nieidealna.


part 4/5
of
definition of beauty

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro