Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I lost who I am [2/2]


z ł o

Ezra otworzył oczy, czując za sobą jakiś ruch. Od przeszło godziny pogrążony był w medytacji, skupiając się na własnych emocjach. Od samego rana unikał całej załogi, tak samo jak przez ostatnie cztery dni. Nie rozmawiał nawet z Sabine, odciął się od niej zupełnie.
Z każdą chwilą było coraz gorzej, coraz bardziej czuł, że traci samego siebie, że pogrąża się w mroku coraz głębiej i głębiej. Był przerażony do czego tak naprawdę jest teraz zdolny, co może zrobić, jeśli nie będzie zbyt uważny. Wiedział jedynie, że nie może skrzywdzić własnej rodziny i dlatego się od nich oddalił. Nie chciał zrobić krzywdy przyjaciołom, a już kiedyś przekonał się jak zdradziecka jest Ciemna Strona. Był pewien, że bez niej sobie nie poradzi.

Zło przejęło nad nim kontrolę.

To był dobry czas.
Dobry czas na atak, na zapłatę, na zemstę, a z czasem i na poczucie ulgi.

Wstał szybko z kolan i ruszył w stronę pokładu Ducha. Minął w przejściu Herę, która spojrzała na niego poważnie. Miała zamiar go zatrzymać, jednak zrezygnowała na widok jego twarzy, pełnej dziwnego skupienia. Chciała z nim porozmawiać, omówić z nim to wszystko, co działo się z nim przez ostatnie dni, jednak nie potrafiła się na to zdobyć.

— Sabine, możemy pogadać? — zapytała Twi'lekanka, gdy dziewczyna przeszła obok, niosąc jedną ze skrzyń. Mandalorianka przytaknęła i odłożywszy przedmiot wróciła do kobiety. Hera wydawała się być przygnębiona jeszcze bardziej, odkąd Ezra odsunął się od nich.

— Kiedy z nim ostatnio rozmawiałaś?

— Z Ezrą? — dopytała młoda dziewczyna, otrzymując jedynie przytaknięcie jako odpowiedź. — Ostatnim razem to dzisiaj rano, ale nie nazwałabym tego rozmową, bardziej wymianą krótkich zdań. Próbowałam jeszcze coś powiedzieć, ale odszedł i od tamtej pory już go nie widziałam.

— Zmienił się — powiedziała Hera, spoglądając na własne stopy. Sabine popatrzyła na nią, czując jak jej serce topi się z żalu i bólu. Starała się być silna, taka silna jak Hera. Teraz jednak dopiero dostrzegła jak słaba była ta kobieta. Kobieta, która starała się zapewnić im normalny dom, którą traktowali niemal jak własną matkę. Sabine nigdy nie czuła się kochana tak bardzo przez własnych rodziców, jak właśnie przez Herę. Patrząc na nią teraz nie mogła uwierzyć, że to była ta sama pani generał, która co rusz wysyłała do walki myśliwce.

— Gdyby Kanan tutaj był, wiedziałby jak mu pomóc. Czuję się tak, jakbym go zawiodła — wyszeptała, nie patrząc na dziewczynę. Sabine położyła dłoń na jej ramieniu, ale nie wiedziała co ma powiedzieć. Przez chwilę obie milczały, dopóki Ezra nie wyszedł z wnętrza Ducha i nie stanął przed nimi.

Jego wzrok spoczął najpierw na Twi'lekance, by następnie skierować go na młodą dziewczynę. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, nic nie zdradzający, taki niewinny, a jednak w pewnym sensie zdradziecki i przerażający.

— Ezra-

— Nic nie mów Sabine — odparł, po czym skierował się w przeciwnym kierunku. Mandalorianka próbowała go zatrzymać, ale po chwili zrezygnowała. Patrzyła za nim, na jego sylwetkę powoli znikającą w mroku nocy. Pod powiekami poczuła łzy, czuła jak powoli spływają po jej policzkach, jak naznaczają mokre ścieżki i jak zasychają.

— Czy wy też masz jakieś dziwne przeczucie, że stanie się coś złego? — zapytał Zeb, nagle pojawiając się na dziewczyną. Sabine szybko otarła mokre policzki i odwróciła się, by dostrzec na twarzy Lasata zmartwienie. Skinęła głową, po czym minęła go i ruszyła dalej, w stronę statku.
Dopiero we wnętrzu własnej kajuty ponownie dała upust swoim emocjom. Skrywała je tak długo, zasłużyła teraz na chwilę słabości, na załamanie, które być może uwolni ją od tego bólu, który czuła głęboko w sobie.

Łzy spływały jej po policzkach, gdy patrzyła na datapad i czerwoną kropkę powoli przesuwającą się w stronę stolicy. Rankiem umieściła w komlinku Ezry lokalizator, mogła go namierzyć i znaleźć.
Bała się jednak, że nie będzie potrafiła go ocalić.

***


Sabine zerknęła na datapad, dostrzegając, że jest już całkiem blisko.

Było późno, dawno po godzinie policyjnej, jednak nie zamierzała się z tego powodu wycofywać. Jedynym zmartwieniem było wykrycie jej osoby przez Ezrę, ale nic takiego do tej pory nie miało miejsca. Nie była do końca pewna jak działają te wszystkie sztuczki Jedi i tej nocy nie chciała się o tym przekonywać.
Opuściła bazę zupełnie inaczej niż jej młodszy przyjaciel. Ezra po prostu udał się w drogę nikomu nawet nie napomknąwszy o tym, co zamierza zrobić. Sabine wręcz przeciwnie. Ostrzegła Herę, że tę misję bierze na siebie, ale liczy na drobne wsparcie w razie potrzeby. Miała nadzieję, że załatwi sprawę sama, dowie się wreszcie co dzieje się z Ezrą, a być może powstrzyma go od zrobienia jakiejś głupoty. Wiedziała, że chłopak jest zdolny do wszystkiego. Szczególnie teraz, gdy od kilku dni zachowywał się całkiem jak nie on.

Poczuła za plecami chłodny kamień, gdy przywarła do jednego z domów, chowając się w cieniu. Ulicą szedł patrol, a ona nie potrzebowała dodatkowych kłopotów. Ezra stanowił teraz najważniejszą część całego jej planu. Kierował się w stronę kopuły, siedziby najwyższych ważniaczków Imperium, wraz z urzędującą na Lothal gubernator Price. Sabine nie chciała znać powodów, dla których szedł w tamtą stronę, ale wiedziała, że cokolwiek chłopak chce zrobić nie wyniknie z tego nic dobrego. Będzie musiała go powstrzymać.

— Kto tam jest? — zapytał jeden ze szturmowców, gdy niespostrzeżenie wychyliła się zza budynku. Natychmiast powróciła w objęcia mroku, jednak było już za późno. Dwóch żołnierzy ruszyło w jej kierunku, a bezpieczna do tej pory kryjówka musiała zostać przez nią opuszczona.

Szybkim krokiem pokonała niewielką odległość dzielącą ją od kolejnego miejsca, gdzie mogłaby się ukryć i zaplanować kolejny ruch.

Wycofała się, wpadając nagle na kogoś. W mgnieniu oka wyciągnęła swoje blastery, celując w intruza. Zawahała się jednak, dostrzegając w ciemności te niezwykłe oczy. Oczy, które przepełnione były teraz nienawiścią, które nie przypominały jej o rodzinie, ani o wolności.

Teraz, zagubione w chęci zemsty, płonęły niczym ogień.

— Ezra — wyszeptała, a chłopak niemal od razu przyłożył dłoń do jej ust. Spojrzała na niego ostro, jednak on nie zwrócił na to szczególnej uwagi, obserwując jedynie oddalających się szturmowców. Dopiero, gdy odeszli wypuścił ją, dając jej więcej swobody.

— Śledziłaś mnie — wyrzucił jej.

— Dziwisz się? — zapytała podobnym tonem. — Ezra, co się dzieje? — dodała nieco łagodniej, patrząc mu prosto w oczy. Spuścił jednak wzrok, nie chcąc ujawnić prawdy. Sam do końca nie zdawał sobie sprawy co tak właściwie tutaj robi i co dopiero zrobić zamierza.

— Nie powinno cię tutaj być, Sabine. Wracaj do bazy. Muszę załatwić to sam. — Starał się mówić tak, jak dawniej, nie wzbudzając przy tym żadnych podejrzeń.

— Co musisz załatwić sam, Ezra? Jesteśmy rodziną, mieliśmy się wspierać, a ty nagle wybierasz się na jakieś samotne misje. Co się z tobą dzieje? Gdzie jest ten dawny Ezra, który przede wszystkim martwiłby się o własną rodzinę, niż-

— Co tu robicie? — Pytanie przerwało nagły monolog Sabine. Dochodziło gdzieś za plecami Ezry. Szturmowiec uniósł swoją broń, podchodząc do niech. Był coraz bliżej i bliżej. Sabine dostrzegła jak jej przyjaciel wyciąga dłoń w stronę miecza.

Później wszystko wydarzyło się w ciągu chwili. Bardzo krótkiej chwili.
Nie musieli martwić się już o zakłócenia podczas rozmowy, gdy martwy szturmowiec leżał tuż obok. Ezra patrzył na niego przez moment, nie czując wyrzutów. Nie czując praktycznie nic, oprócz małego triumfu. Był rycerzem Jedi, a więc był niemalże niezniszczalny.

— Ez-

— Idź stąd Sabine — powiedział Ezra, nie patrząc na nią. Sam wyszedł na ulicę, ujawnił się. Dziewczyna popatrzyła w ślad za nim, nie potrafiąc uwierzyć. Szedł prosto, dzierżąc w dłoni miecz świetlny, który zdawał się wyznaczać mu drogę.

***


Ezra czuł jak nienawiść skryta dotąd głęboko w jego sercu, powoli wyłania się na zewnątrz. Ciemność spowiła jego myśli, czyny i pragnienia. Mógł być posłuszny jedynie złu. Ostatnia iskierka Jasnej strony zgasła, gdy odszedł od Sabine. Dziewczyna została gdzieś za nim i choć miał świadomość, że nie spełniła jego prośby i nie wróciła do bazy, tak nie przejął się tym zbytnio. Zrobi wszystko, by pomóc rebelii, by Imperium spłaciło swój dług. Ocali swoją rodzinę, za wszelką cenę.

Kopuła była pilnie strzeżona przez oddział szturmowców, jednak Ezra nie obawiał się walki z nimi. Wręcz przeciwnie, był pewny, że wyjdzie z niej zwycięsko. Żołnierze dostrzegli go w ciemności, dopiero gdy włączył miecz. Ustawili się, kierując w jego stronę karabiny, jednak chłopak jedynie uśmiechnął się na ten widok.

Przystanął, przyglądając się oddziałowi „garnków".

— Rzuć broń! — krzyknął jeden z żołnierzy, lecz Ezra nie spełnił rozkazu. Wręcz przeciwnie, zacisnął dłoń mocniej na rękojeści miecza. Usłyszał za sobą ciche kroki, stawiane przez sługusów Imperium. Zamknął na moment oczy, a gdy ponownie je otworzył przez moment zalśniły krwistą czerwienią. Nie miał żadnych skrupułów, nikt nie mógł go powstrzymać.

Poczuł złość, gniew, nienawiść i zło.
Ciemna strona przejęła nad nim całkowitą kontrolę.

Odwrócił się na moment, oceniając sytuację. I wtedy ją dostrzegł. Skrytą w ciemności.
Mandalorianka stała prosto z wyciągniętymi przed siebie blasterami, gotowa do strzału w każdej chwili. Jednak nagle zawahała się.
Mimo że stał kilka metrów od niej, widziała jego oczy, ten porażający wzrok, który zmroził jej krew. W oczach zalśniły jej łzy, które powoli stoczyły się po policzkach. Dłonie zadrżały pod wpływem jego mocnego, przepełnionego bólem spojrzenia. Może i nienawidził teraz całego świata, może miał zamiar zrobić coś potwornego, ale ona nadal potrafiła dostrzec w nim dobro i światło.
Ciemna Strona chciała go pochłonąć, ale emanował czymś, czego nie była w stanie pokonać.
Ezra Bridger, kimkolwiek teraz się stał, nadal nosił w sercu najpotężniejszą broń – nadzieję.

Iskra nadziei może zmienić wszystko


***


Arihnda Pryce jako gubernator Lothal od zawsze miała dużo na głowie. W szczególności przez ostatnie kilka dni, gdy rebelianci zmusili ją do wysadzenia zbiorników paliwa. Pomysł zorganizowania parady, która miała odwrócić uwagę wielkiego admirała Thrawn'a, nie przyniósł oczekiwanych efektów, przez co miała tylko same problemy.
Spojrzała jeszcze raz na datapad, próbując rozgryźć całą tą rebeliancką komórkę. Od miesięcy przyglądała się jej członkom, próbowała ich rozbić i teraz, gdy wreszcie udało jej się osiągnąć chociażby połowiczny sukces, nikt nie triumfował.
Gubernator westchnęła cicho, skupiając wzrok na tekście, gdy nagle usłyszała jakby strzelaninę, dochodzącą zza jej pancernych drzwi. Wstała gwałtownie, dobywając broń. Stąd nie było ucieczki, a w razie potrzeby potrafiła się bronić. Kamery być może wykryły intruza jednak była zbyt skupiona na szukaniu słabych punktów rebeliantów, że nie zwracała na nie specjalnej uwagi. I to był jej błąd.

Ezra odbezpieczył drzwi, wkraczając do pomieszczenia z kamienną twarzą. W dłoni trzymał miecz, przy pasie przymocowany miał blaster, choć miał przeczucie, że dzisiaj go nie użyje.
Pryce spojrzała na niego ze strachem, ale i z pewnym rodzajem głęboko skrywanej ciekawości. Chłopak zamknął drzwi i skupił się na swojej ofierze, stojącej zaledwie kilka metrów dalej. Czuł jak nienawiść przepływa przez całe tego ciało, by wreszcie znaleźć ujście w wiązce energii.

— Ezra Bridger — odezwała się kobieta, śmiejąc się cicho. Osiemnastolatkowi jednak wcale do śmiechu nie było, wręcz przeciwnie. Posłał jej spojrzenie pełne pogardy. — Przyszedłeś, by oddać się w moje ręce bez walki? Mądra decyzja.

— Mylisz się, przyszedłem wyrównać rachunki — odparł.

— Trafiłeś zatem na złą osobę.

— Czyżby? To ty wydałaś rozkaz! I ty go wykonałaś! Teraz ja wydam go na ciebie, skazując cię na śmierć! — krzyknął, doskakując do niej. Z pomocą Mocy wytrącił broń z jej dłoni, przykładając miecz bliżej jej ciała. Wycofała się maksymalnie, napotykając na swej drodze kamienną ścianę. Przywarła do niej plecami, czując jak serce podchodzi jej do gardła.

Jego oczy płonęły nieposkromionym złem. Pryce poczuła jak chłód otacza jej ciało, a krople potu spływają jej po plecach. Ona się nie bała, była wręcz przerażona.
Ostrze miecza świetlnego zbliżyło się jeszcze bardziej. Kobieta czuła jak powoli przepala jej mundur. Zamknęła oczy, przygotowana na nagły ból, który jednak nie nastąpił. Dziwnym zrządzeniem losu.

— Przestań!

Krzyk rozdarł ciszę, a Ezra odwrócił się momentalnie, odnajdując źródło głosu.

— Sabine — powiedział, nie będąc specjalnie zdziwionym nagłym pojawieniem się dziewczyny. Uśmiechnął się lekko, po czym schował miecz, ku chwilowej uldze gubernator. Z pomocą Mocy odrzucił ciało kobiety na bok, patrząc jak upada.

— Ezra, co się z tobą dzieje? — zapytała Mandalorianka, chcąc podejść bliżej. Chłopak jej jednak na to nie pozwolił. Zatrzymał ją, zerkając w stronę próbującej wstać Pryce. Jego zwrot wędrował to w stronę swojej ofiary, to w stronę przyjaciółki. Sabine wyciągnęła w jego stronę dłoń, ale nie zwrócił na ten gest szczególnej uwagi.

— Ja ci pomogę Ezra, ale musisz mi zaufać, musisz się wybudzić. Razem wrócimy do domu — obiecała, czując jak szloch zbiera jej się w gardle, jak pragnie się uwolnić.

— My nie mamy domu, Sabine! Nie mamy już naszej kochającej się, szczęśliwej rodziny! A jedyną odpowiedzialną za to osobą jest ona! — krzyknął, wskazując na leżącą na ziemi, kobietę. — Pozwól mi ją zabić Sabine! — wrzasnął, a po policzkach spłynęła mu łza. Nie kontrolował własnych emocji.

— Nie mogę — odpowiedziała, kierując w jego stronę swoje blastery. Ezra upadł na podłogę w jednej chwili, szamocząc się z jakąś niewidzialną siłą, która próbowała przejąć nad nim całkowitą kontrolę. Próbował się przeciwstawić, walczył, bezskutecznie. Ostatkami sił podniósł się i skierował szept w kierunku młodej Mandalorianki:
— Uciekaj.

Głos pełen bólu i strachu, pełen rozpaczy, pozbawiony nadziei.

— Nie zostawię cię — odszepnęła, starając się brzmieć twardo, nie okazywać strachu.

— W takim razie zginiesz.

Nie usłyszała w jego tonie słabości. Czysty gniew. Czystą nienawiść.

Nagle poczuła jak traci grunt pod nogami, jak jakaś nieznana siła podnosi ją, jednocześnie zaciskając się na jej gardle. Wyrzuciła blastery. Próbowała odciągnąć niewidzialne dłonie własnymi, jednak nie przyniosło to oczekiwanych efektów. Miała wrażenie, że na szyi zaciska jej się pętla. Próbowała ponownie stanąć na nogach, ale nie potrafiła. Czuła jak traci oddech, jak uścisk atakuje nie tylko jej gardło, ale i płuca.

— Ez-ra — próbowała powiedzieć.
Chłopak ignorował ją. Palce jego prawej dłoni lekko się poruszyły, zadając jej więcej bólu. Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy. Teraz nie była twardą wojowniczką, pozwoliła sobie na słabość. Przez te wszystkie lata starała się być niezniszcalna, aż nadszedł czas na skruszenie jej nieokiełznanego ducha.

— Ez, pro-szę — szept, niemal bezgłośny. Szept Sabine.

I cisza.

Ezra

Cichy głos, pochodzący z niewiadomej strony, jakby znikąd. Nieznany, a jednocześnie wypowiedziany tym spokojnym tonem, który słyszał już setki razy.
Chłopak rozejrzał się wokół, rozluźniając nieco uścisk. Sabine zaczerpnęła nieco powietrza, korzystając z nieuwagi Ezry. Próbowała się wydostać, ale nie miała aż tyle siły, by pokonać Moc.

Ezra, to ja

— Odejdź! — krzyknął, rozpoznając głos. Głos własnego mistrza.

Ezra, to ja, Kanan
Posłuchaj, wiem jak się teraz czujesz, ale śmierć Sabine
nie pozwoli ci się z tym uporać
Nie poczujesz ulgi
Nie odzyskasz równowagi

— Nie potrzebuję równowagi, ciebie też nie potrzebuję!

Ezra
to Ciemna strona Mocy
Przejęła nad tobą kontrolę
Nie chce twojego zwycięstwa
Chce klęski i upadku
Nie daj się kontrolować
Sabine nie zrobiła nic złego

— Odejdź! — powtórzył, czując jak traci nagle siły, jak wszystko wokół przyspiesza, a on traci równowagę.

Zaufaj mi, Ezra
Pomogę ci

— Nie, nie pomożesz! Ty... Ty nie żyjesz! — wrzasnął, nie potrafiąc dłużej powstrzymywać łez. Kątem oka spostrzegł przyjaciół, którzy nagle pojawili się w pomieszczeniu, patrząc z przerażeniem na rozgrywającą się scenę. Próbowali do niego podejść, powstrzymać go, ale Moc była w nim zbyt silna, a ciemność zbyt potężna.

Nie mogłem postąpić inaczej
Nawet jeśli to oznaczało moją śmierć
Wciąż przy tobie jestem, Ezra
Zawsze przy tobie będę

Jasna strona jest potężniejsza.
Ezra zadrżał, czując jak rozpacz powoli się uwalnia. Wraz z kolejnymi łzami, z kolejnym szlochem i gorzkim płaczem było coraz lepiej. Coraz spokojniej w jego rozszalałym sercu. Opuścił dłoń, pozwalając Sabine wpaść w opiekuńcze ramiona Hery. Twi'lekanka była przerażona stanem dziewczyny. Młoda Mandalorianka była nieprzytomna, wszelkie próby wybudzenia jej nie przynosiły żadnych efektów.

— Sabine? — słaby szept Ezry, zwrócił na niego uwagę wszystkich przyjaciół. Chłopak leżał na podłodze, całkowicie bezradny, słaby, niezdolny do żadnego ruchu. Oddychał zbyt szybko, a łzy wciąż wypływały spod jego powiek.

— Zeb, zabierz młodego — wydała rozkaz Hera, sprawdzając tętno Mandalorianki. — Nie zostawimy go tutaj. Ryder weź Sabine. Musimy jak najszybciej podać jej tlen.

— Hera? — zapytał cicho Ezra, gdy Zeb podszedł do Twi'lekanki z chłopakiem na rękach. — Przepraszam — wyszeptał, zamykając oczy. Te błękitne oczy, za którymi tak bardzo tęskniła.

— Wszystko będzie dobrze — odszepnęła. — Dobra, jazda, wynosimy się stąd, zanim zlecą się garnki! — zwróciła się do przyjaciół i ruszyli w drogę powrotną.

***


— Jest coraz gorzej, Hera — odezwał się po dłuższej przerwie Ryder, patrząc na dziewczynę w jego ramionach. Oddychała bardzo ciężko, z dużym trudem łapała powietrze. I choć byli już tak blisko, tak bardzo brakowało im czasu. Kobieta rzuciła okiem na przyjaciółkę, bojąc się, że nie dadzą rady.

— Widmo 2 do Mart'a — odezwała się komlink.

— Tu Mart, co się dzieje pani generał? — zapytał, nieco zmęczonym głosem, nastolatek.

— Potrzebujemy transportu. Jesteśmy jakieś dwa kilometry od bazy. Weź Ducha — wydała rozkaz, spoglądając w stronę nieprzytomnej dziewczyny.

— Ale pani generał, co jeśli nas namierzą?

— To jest rozkaz Mart, masz go wykonać — odparła tylko i wyłączyła komunikator. Spojrzała w stronę miasta, gdzie już rozpoczęto poszukiwania. Kilka kanonierek zmierzało w ich stronę, jednak Hera miała nadzieję, że chłopak zdąży ich stąd zgarnąć. Przed nimi rozciągał się zupełnie pusty teren, musieli poczekać na ratunek. Wyprawa naprzód byłaby po prostu samobójstwem.

Statek wylądował zaledwie kilka minut później, natychmiast opuszczając trap. Chopper zabrzęczał, a przyjaciele pospiesznie zaczęli wchodzić na pokład. Hera dała sygnał do startu, sama biegnąc w stronę kajuty. Otworzyła ją szybko, przynosząc niewielki respirator. Ryder ostrożnie położył dziewczynę na jej pryczy, a Twi'lekanka założyła maskę na twarz Mandalorianki, wiedząc, że nic więcej nie może już zrobić. Usiadła na podłodze, biorąc w dłonie chłodne palce dziewczyny, czując jak do oczu napływają jej łzy.
Przyjaciele patrzyli na nią z bólem.

— Zeb, zabierz Ezrę do waszej kajuty i dopilnuj, by był tam bezpieczny — poprosiła cicho.

— Jasna sprawa, Hera — odparł Lasat, po czym opuścił pomieszczenie.

Nie minęła chwila, gdy poczuła jak statek ponownie siada na ziemi. Nie zamierzała jednak schodzić z pokładu, nie teraz.

Sabine Wren była dla niej jak córka. Przez te wszystkie lata, gdy razem z nimi uczestniczyła w przeróżnych misjach, nie raz i nie dwa narażając własne życie, stała się częścią tej rodziny. Hera zdążyła poznać jej matkę, hrabinę Ursę Wren. Nie zawiadomiła ani jej, ani nikogo z klanu Sabine. Wciąż miała nadzieję, że młoda Mandalorianka jest zbyt twarda, by tak po prostu dać się śmierci. A nadzieja w ich odczuciu umierała zawsze ostatnia. Bez względu na wszystko.

Hera poczuła delikatny ruch. Podniosła wzrok, patrząc jak palce dziewczyny delikatnie drgają. Jej klatka piersiowa unosiła się nieco spokojniej, w niemalże normalnym rytmie. A maska tlenowa była lekko zaparowana, co oznaczało jedynie tyle, że dziewczyna zaczęła oddychać samodzielnie. Kobieta usiadła zaraz obok, obserwując z uwagą jej twarz, byle nie przegapić żadnego momentu, który mógł być niezwykle kluczowy.
Sabine zamrugała szybko, próbując wstać, jednak Twi'lekanka szybko ją powstrzymała.

— Spokojnie, już jesteś bezpieczna — powiedziała łagodnie, uśmiechając się. Dziewczyna otworzyła usta, jakby chciała coś odpowiedzieć, ale Hera jej nie zrozumiała. — Przyniosę ci wody.

Mandalorianka przytaknęła, patrząc w ślad za nią, gdy wychodziła z pomieszczenia. Sabine rozejrzała się wokół, dowiadując się w ten sposób, że jest w kajucie Hery. Nie do końca pamiętała co się stało. Do tego czuła pulsujący ból w głowie.
Zamknęła oczy, widząc nagle obrazy, które zaczynały pojawiać się i znikać. Wspomnienia z poprzednich godzin. Próbowała powstrzymać Ezrę przed zabiciem Pryce. Próbowała z nim rozmawiać, ale on nie chciał jej słuchać. I wtedy poczuła nagły ból, uścisk, który odebrał jej oddech.
Usiadła gwałtownie na pryczy, oddychając szybko i gwałtownie. Hera weszła do kajuty, z przerażeniem patrząc na zszokowaną Mandaloriankę.

— Mała, spokojnie. Co się dzieje? — zapytała, siadając naprzeciw dziewczyny. Ta nie odpowiedziała, kładąc dłoń na szyi, jakby chciała coś poczuć. Jej skóra była ciepła, nie było śladów po próbie zabójstwa.

— Ezra — wyszeptała przez zaciśnięte gardło. Hera spuściła wzrok, ale nic nie powiedziała, podając dziewczynie kubek wody. Ściągnęła jej na moment maskę, by ta mogła się napić. Mandalorianka spojrzała na trzęsący się napój i upiła kilka łyków, przełykając je bez przeszkód.

Wszystko było w porządku, pozostały jedynie wspomnienia.

Twi'lekanka pomogła jej się położyć, po czym przykryła ją ciepłym kocem i ponownie nałożyła maskę. Sama ułożyła się obok tak, by dziewczyna mogła oprzeć głowę na jej ramieniu i spokojnie zasnąć.Nie była pewna jak zachowają się jej płuca, gdy pogrążona będzie we śnie, a nie chciała po raz kolejny ryzykować jej życia.

— Wszystko będzie dobrze, ale musisz odpocząć. Te dni były bardzo ciężkie, a ostatnie godziny chyba najbardziej — powiedziała cicho Hera, kładąc dłoń na policzku przyjaciółki, ocierając jedną ze spływających łez. Widziała w brązowych oczach ból i strach. Chciała jej pomóc, ale czuła się zupełnie bezsilna. Sabine skinęła jedynie głową, po czym przymknęła powieki. Hera chciała wstać, by dać jej trochę czasu na regenerację, ale poczuła jak dłonie Mandalorianki obejmuję jej ramię, uniemożliwiając ruch.

— Zostań — poprosiła słabo dziewczyna, a kobieta poczuła jak mięknie jej serce. Cmoknęła dwudziestolatkę we włosy, tak, jak matka całuje własne dziecko na dobranoc i uśmiechnęła się.

— Nigdzie się nie wybieram, Sabine — odparła cicho, zamykając ze spokojem oczy.

***


s a m o t n o ś ć

Ezra usiadł na pryczy, trzymając w dłoniach swój miecz świetlny. Obracał go w palcach, przyglądając mu się uważnie. Nie był to zbyt duży przedmiot, dość lekki, jak na śmiercionośną broń. Osiemnastolatek znał jednak jego potęgę.

Niewiele pamiętał z ostatnich godzin. Zaledwie przebłyski, a gdy zamykał oczy, widział nieprzytomną przyjaciółkę, próbującą złapać oddech. Nadal nikt nie chciał mu niczego wytłumaczyć, nie chciał rozjaśnić tej sprawy. Choć Ezra wiedział, że jest ona bardzo ważna.
Drzwi otworzyły się nagle, a w przejściu pojawiła się Hera.

— Mogę wejść? — zapytała, a chłopak jedynie skinął głową. Pomieszczenie ponownie wypełniło się ciemnością, ale ani jej ani jemu to nie przeszkadzało. Kobieta usiadła na dolnej pryczy, tuż obok nastolatka. Przez chwilę patrzyła na jego przygarbioną sylwetkę, na skruszony wzrok, wciąż skupiony na jednym przedmiocie.

— Co się ze mną działo, Hera? — Spojrzał na nią tym swoim nieco dziecięcym spojrzeniem. Twi'lekanka westchnęła cicho, ale postanowiła mu odpowiedzieć. Po to tutaj przyszła, by mu pomóc.

— Sądzimy, że byłeś pod wpływem Ciemnej strony — wyjaśniła, ale Ezra nie odpowiedział. Jedynie na nią patrzył. Chciał, by kontynuowała. — Przez ostatnie kilka dni dziwnie się zachowywałeś. Nie rozmawiałeś z nami, z nikim. Znikałeś na długie godziny, myśleliśmy, że potrzebujesz ciszy, spokoju, że medytujesz w samotności. Stwarzałeś pozory, ale nikt z nas się nie zorientował. Wszyscy pogrążeni byliśmy w swojej pracy. Planowaliśmy wspólnie atak na Imperium, by w końcu odbić stolicę. Zeb i Sabine nalegali bym włączyła cię w tę misję, ale nie byłam do końca pewna, czy potrzebujesz jeszcze takiego obciążenia. Usprawiedliwiałam cię twoim cierpieniem, nie zważając na to, że cię krzywdzę. Gdybym zauważyła wcześniej-

— Ja ponoszę całkowitą winę, Hera. Po pierwsze nie powinienem był na ciebie krzyczeć, a po drugie mogłem to pokonać. Ta rozpacz, to wszystko... — Jego głos zaczął się łamać. — Nie wiedziałem jak sobie z tym poradzić. Czułem się tak, jakby nikt nie mógł poczuć tego samego bólu. Ja straciłem mistrza i przyjaciela, ale nie byłem w tym sam. Zachowałem się jak skończony kretyn.

— Każdy z nas miał w tym jakiś swój udział. Kanan nie żyje, ale my nadal tak, Ezra. A dopóki żyjemy, żyje też nadzieja na zwycięstwo — powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu.

— On zawsze wiedział co robić — wyszeptał Ezra, uśmiechając się delikatnie. Hera przyznała mu rację, odwzajemniając delikatny gest. — Rozmawiałem z nim. Wtedy, w biurze Pryce. Chciał, żebym puścił Sabine, ale nie potrafiłem. Nie chciałem jej skrzywdzić — dodał.

— Wiem, że nie.

— Jak ona się czuje? Wszystko z nią w porządku? — zapytał, czując jak pod powiekami zbierają mu się łzy.

— Zaczęła oddychać samodzielnie, więc wszyscy jesteśmy dobrej myśli. Wszystko będzie dobrze — zapewniła, obejmując go ramionami. Poczuła nagle jak drży, wstrząsany niepohamowanym szlochem.

— Mogłem ją zabić — wyszeptał.

— Nie byłeś sobą Ezra, nic się nie stało.

— Ale mogło się stać, Hera! — krzyknął, po czym wstał nagle, wyrywając się z jej opiekuńczych ramion. Po policzkach płynął mu potok łez, jednak nie starał się ich ocierać, ani tym bardziej ukrywać. — Mogłem ją zabić — powtórzył o wiele ciszej. Spojrzał na miecz świetlny, a następnie cisnął nim mocno o podłogę. Został Jedi, by chronić swoją planetę, swój dom, swoich przyjaciół i rodzinę, a teraz mógł to wszystko stracić. W jednej sekundzie. Cały sens walki.

— Musisz z nią porozmawiać, Ezra — powiedziała cicho Hera, wstając i podchodząc do niego. Położyła obie dłonie na jego ramionach, uśmiechając się lekko. — To już przeszłość. Pamiętaj, wciąż masz rodzinę, która bardzo cię kocha. Bez względu na wszystko.

***


n a d z i e j a

Moc nie jest najważniejsza, ważne jest jak żyć, jak być dobrym człowiekiem.

Sabine spojrzała ponownie na datapad, próbując rozgryźć taktykę, którą przedstawiła Hera chwilę wcześniej na zebraniu. Przygryzła dolną wargę, wyłączając ekran, po czym skierowała się w stronę pokładu Ducha. Szła wolnym krokiem, wiedząc, że według planu atak rozpoczną dopiero jutro, z samego rana.

— Sabine — usłyszała nagle za sobą. Zatrzymała się, ale nie odwróciła, doskonale wiedząc do kogo należy ten głos. Poczuła na ramieniu dotyk dłoni. Zerknęła, dostrzegając uśmiechniętą Herę. Kobieta odebrała od niej datapad i ruszyła dalej, w stronę własnego statku. Sabine nadal stała w jednym miejscu. W końcu odwróciła się, spotykając spojrzeniem z Ezrą.

Od dwóch dni nie zamienili ze sobą ani słowa. Głównie dlatego, że mieli na głowie własne sprawy, a Sabine starała trzymać się na dystans. Nie chciała z nikim rozmawiać, a zwłaszcza z Ezrą. Wiedziała jednak, że będzie musiała się zmierzyć z przeszłością i postarać się wybaczyć osobie, która ją skrzywdziła, choć nieświadomie.

— Możemy porozmawiać? — zapytał, podchodząc do niej. Był tak blisko, na wyciągnięcie ręki, jednak Sabine nie zamierzała zmniejszać tej odległości. Przytaknęła jednak ledwo zauważalnie, po czym ruszyła w stronę jednej ze skał. Ezra przesiadywał tam wcześniej, kilka godzin po śmierci Kanana. I mimo że dziewczyna nadal nie czuła się całkowicie bezpieczna w towarzystwie chłopaka, tak pragnęła zostać z nim sam na sam.

Usiedli obok siebie, jednak nie za blisko, patrząc w stronę rozległego terenu, niemal całkowicie ogołoconego. Ezra czuł jak wzrasta to dziwne napięcie między nimi, ale bał się zrobić cokolwiek, byle nie pogorszyć sytuacji jeszcze bardziej. Chciał odbudować dobrą relację z Mandalorianką, chciał by znów mu zaufała.

— Nie chciałem cię skrzywdzić, Sabine — zaczął cicho rozmowę, nadal nie patrząc na dziewczynę. Usłyszał ciche westchnięcie i poczuł na sobie jej wzrok.

— Wiem, że nie — odpowiedziała. — Prosiłeś, żebym wróciła do bazy, ale cię nie posłuchałam — dodała, przypominając sobie pojedyncze obrazy, strzępki wspomnień z tamtej nocy.

— Niewiele pamiętam, Sabine. Jedynie tą czystą nienawiść, którą czułem. Byłem tak bardzo przerażony, że coś ci się stanie, ale wiedziałem, że za mną pójdziesz. Gdy Kanan pomógł mi znów zaufać Jasnej stronie zobaczyłem cię, nieprzytomną, widziałam spojrzenie Hery i poczułem się temu wszystkiemu winny. Bardzo cię przepraszam Sabine — powiedział cicho, spoglądając na nią i napotykając jej wzrok. Uśmiechnęła się lekko, pokrzepiająco.

— Kiedy się obudziłam, była przy mnie Hera, powiedziała, że jestem już bezpieczna — zaczęła dziewczyna, patrząc mu w oczy. — Nie uwierzyłam jej, Ezra. Wiem, że nie byłeś sobą, wiem, że nie chciałeś mnie skrzywdzić, ale tak się stało. Boję się, że kiedyś nikt nie będzie potrafił cię powstrzymać.

Gdy wypowiedziała te słowa między nimi zapadła głucha cisza. Ezra chciał coś powiedzieć, zapewnić ją, że nigdy więcej nie da się omamić przez Ciemną stronę, ale czy faktycznie mógł jej to obiecać? Wiedział jedno – nigdy nie pozwoli jej skrzywdzić.

— Chciałbym ci przyrzec, że zawsze będę podążał Jasną stroną, ale... nie jestem pewien czy to możliwe. Kanan wiedział jak mi pomóc, wiedział jak mnie powstrzymać. On zawsze to wiedział, Sabine. Teraz, kiedy jestem sam-

— Nie jesteś Ezra, nie jesteś sam. Masz nas, masz rodzinę Ez — powiedziała cicho, patrząc na niego. Zamknął oczy i westchnął cicho, po chwili czując jak jej drobne, lecz silne ramiona oplatają jego ciało. Jak ten z pozoru niewinny dotyk sprawia, że on sam czuje się znacznie lepiej. W jednej chwili wątpliwości zniknęły, a strach ustąpił nowej nadziei, która wypełniła jego serce.

— Wybaczam ci Ezra — wyszeptała Sabine, kładąc głowę na jego ramieniu. Objął ją, czując jak przyjemne ciepło wypełnia całe jego ciało. — Czas wybaczyć samemu sobie.

Nadzieja była niezniszczalna.

Całe ich życie było wypełnione bólem, uciskiem, niewolą i strachem. Ciągła walka o przetrwanie nauczyła ich wytrwałości w pokonywaniu przeciwności. Rebelia połączyła ich w jedną, kochającą się rodzinę, dla której byli gotowi zapłacić nawet najwyższą cenę. Załoga Ducha otworzyła przed nimi drogę, którą wspólnie podążali przynosząc nadzieję kolejnym istotom, kolejnym planetom.

Nie ma znaczenia skąd pochodzimy, pokonamy was,
bo wszyscy wierzymy w wolność.


Wolność.

Ezra marzył o poczuciu wolności, podobnie jak pozostali członkowie rebelii. Pragnął wydobyć Lothal spod jarzma Imperium, trwając przy przyjaciołach. Zrobią to razem, jako rodzina. Ocalą jego ukochaną planetę, tak jak ocali tego czternastoletniego chłopaka, którym był kilka lat temu.

Osiemnastolatek spojrzał na śpiącą w jego ramionach dziewczynę. Siedzieli na skale od godziny, a chwilę temu Sabine zmieniła pozycję, znajdując się w jego bezpiecznych, na powrót, ramionach. Wiedział, że znów mu zaufała, a on nie zamierzał jej zawieść, nie tym razem. Nie mógł jej stracić, czuł, że to ona była jego światłem w mrocznych czasach. Najpierw wniosła w jego życie kolory, by teraz rozświetlić mrok jego serca.
Pocałował ją delikatnie w czubek głowy, mając nadzieję, że kiedyś zdobędzie się na odwagę i w końcu jej powie, jak wiele dla niego znaczy.

Teraz muszą wygrać wojnę, by w przyszłości cieszyć się wolnością. Razem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro