Christmas definition of love [3/3]
24 grudnia
[Kryze Family]
– Wstawaj! Wstawaj! Wstawaj! – krzyczała Atin, skacząc po łóżku rodziców od przeszło kilku minut, próbując sprawić, że Bo-Katan wstanie w końcu, by przygotować je do drogi. Dziewczynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jaki był dzień i chciała jak najszybciej znaleźć się w domu Wrenów. Wiedziała, że wszystko tam będzie magiczne, takie, jak sobie wymarzyła.
– Hej, hej, ile razy mówiłam, że nie wolno skakać po łóżku? – zwróciła jej uwagę kobieta, a czterolatka natychmiast się uspokoiła. Położyła główkę na poduszce taty, patrząc dużymi błękitnymi oczami wprost na mamę. Bo-Katan westchnęła, ale nie potrafiła ukryć uśmiechu. Dotknęła palcem noska córeczki, sprawiając, że mała roześmiała się.
– Masz łaskotki, Atin? – zapytała, gilgocząc dziewczynkę po brzuszku, wywołując jej głośny śmiech.
– Nie, przestań, proszę – zaprotestowała czterolatka, próbując odciągnąć dłonie mamy. Bo-Katan zachichotała, gdy to ona została zaatakowana.
– Remis! – krzyknęła, czując ból brzucha, spowodowany zbyt długotrwałym śmiechem. Atin uniosła rączki w górę, a następnie ześlizgnęła się z łóżka i wróciła do swojego pokoiku, zostawiając kobietę samą.
Bo-Katan opadła z powrotem na poduszkę, zamykając jeszcze na moment oczy. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się lekko, słysząc jak jej córeczka krząta się po pokoiku, najpewniej pakując ulubione zabawki.
Otworzyła oczy, po czym rozejrzała się po sypialni, dostrzegając wiszącą na wieszaku sukienkę w kolorze butelkowej zieleni. Pokręciła wolno głową, wiedząc, że to sprawka jej męża. Fenn uwielbiał tą sukienkę – była prosta, ale doskonale dopasowana na jej ciele. Jego wzrok był lekko przyciemniony, gdy widział ją w niej po raz pierwszy, na dwudziestej piątek rocznicy ślubu Ursy i Alrich'a. Nie potrafił oderwać od niej spojrzenia, ale nie miała mu tego za złe; uwielbiała patrzeć na jego ciało, opięte w eleganckim garniturze. Żałowała, że dzisiejszego wieczoru nie będzie miała ku temu okazji.
– Śniadanie Atin! – krzyknęła Bo, nakładając na dwa talerze ciepłą jajecznicę. Przygotowała także herbatę i dopilnowała w międzyczasie, by kuchnia lśniła czystością. Fenn wysprzątał wczoraj cały ich mały dom oraz zajął się przyrządzeniem kilku potraw, by ugościli Satine oraz jej rodzinę w jak najlepszym stylu. Razem z Atin przyozdobili salon ozdobami świątecznymi i brali choinkę. Wszystko wyglądało cudownie, prawie tak jak w czasach dzieciństwa Bo-Katan. Doskonale pamiętała jak razem ze starszą siostrą przygotowywały ręczne ozdoby, a później wieszały je na choice i ozdabiały drzewka na zewnątrz. Rodzice rzadko interesowali się tym, co robiły dziewczynki. Bo-Katan pamiętała ojca jako poważnego, wysokiego stopniem generała, który przeważnie zamykał się w swoim gabinecie. Matka była równie zajęta, prowadząc własny biznes i najczęściej wyjeżdżała „w interesach".
Oboje zginęli w wypadku samochodowym, wracając pewnego wieczoru z bankietu. Do dnia dzisiejszego nie poznano jego przyczyny. Krążyły plotki, że był to zamach, inni twierdzili, że samochód wpadł w poślizg. Bo-Katan o tym nie myślała, nie chciała znać szczegółów. Poza tym prawie nie znała rodziców, na pogrzebie nie płakała (w przeciwieństwie do Satine). Zdarzyło jej się tęsknić, jednak nie wiedziała do końca za czym – za rodzicami, czy za tym, że po prostu wiedziała, że gdzieś są, nawet jeśli ich nie widziała.
– Kiedy pojedziemy? – zapytała Atin z buzią pełną jajecznicy. Bo-Katan uśmiechnęła się lekko, dopijając kawę.
– Nie mów z pełnymi ustami. Musisz skończyć jeść i powinnyśmy się spakować. Ciocia Ursa chce żebyśmy zostały do jutra – odpowiedziała kobieta, po czym wstała, by następnie ruszyć do sypialni i zapakować najpotrzebniejsze rzeczy. W międzyczasie usłyszała dzwonek własnego telefonu, informujący o połączeniu przychodzącym.
– Sabine! Dzwoni Sabine! – krzyknęła Atin, a Bo-Katan szybko wróciła do kuchni, by odebrać.
– Co jest Sabine? – zapytała rudowłosa, sprzątając przy tym ze stołu. – Atin, idź się ubrać –zwróciła się do córki, a dziewczynka pobiegła z radością do pokoju.
– Dasz radę odebrać nas z mieszkania, kiedy będziecie jechać do moich rodziców – zapytała nerwowo.
– Pewnie. Coś się stało? Myślałam, że jedziecie swoim samochodem i wszyscy spotykamy się na miejscu.
– Ezra musi załatwić coś pilnego w klinice. Nie zdąży nas zawieść i wrócić, a to jednak kawałek drogi. Hope i ja jesteśmy już spakowane i gotowe do drogi.
– Świetnie. Zabiorę kilka rzeczy i ruszamy. Będziemy u was za godzinkę – powiedziała Bo-Katan.
– Dziękuję, Bo.
[Wren-Bridger Family]
– Będę za godzinę – powiedział poważnie Ezra, po czym przerwał rozmowę i wrócił do łóżka. Usiadł na skraju po stronie Sabine i delikatnie pogładził jej ramię, sprawiając że leniwie otworzyła oczy, dziwiąc się na jego widok.
– Jeszcze wcześnie Ez, wracaj do łóżka – wymruczała, wtulając się z powrotem w poduszkę. Przymknęła powieki, uśmiechając się delikatnie, gdy ponownie naciągnęła na siebie pościel, zamykając się w krainie ciepła.
– Muszę jechać do kliniki – zaczął cicho. Sabine znów na niego popatrzyła, tym razem ze zdziwieniem.
– Dlaczego? Masz dzisiaj dzień wolny.
– Tak, wiem, ale jest jakiś ciężki przypadek, muszę tam być. Mają mnóstwo pracy, poprosili o pomoc. Nie potrafiłem odmówić – wyjaśnił, gładząc jej ramię chłodną dłonią.
– A co z wigilią? To pierwsze święta naszej córeczki, miałam nadzieję, że spędzimy je razem – odparła smutno.
Sabine rozumiała wszystko, co wiązało się z pracą Ezry. Był młodym, ambitnym weterynarzem, któremu może i brakowało doświadczenia, ale nadal starał się z całych sił. Łapał niesamowitą więź ze zwierzętami, co pomagało mu w pracy, a wcześniej wskazało kierunek, w którym powinien podążać.
Czasami jednak obowiązków było zbyt wiele. Odkąd zostali rodzicami ich życie nie zwolniło, wręcz przeciwnie, pędziło jeszcze szybciej. Święta miały być dla nich czasem dla rodziny, wspólnym świętowaniem bez opracowywania planów kto i kiedy zajmuje się Hope. Mieli być w tym razem, jako mała rodzinka.
– Przyjadę najszybciej jak tylko będę mógł. Obiecuję kochanie, zdążę – powiedział poważnie. Sabine skinęła głową, po czym delikatnie się uśmiechnęła. Ezra cmoknął jej skroń, po czym wyszedł z ich sypialni, a gdy zabrał już wszystko, czego potrzebował, wyszedł z mieszkania.
Młoda kobieta westchnęła, ale postanowiła złapać jeszcze trochę snu i odpocząć, zanim wstanie słońca, a wraz z nim Hope.
– Hej, hej, nie płacz, ciocia zaraz przyjedzie – powiedziała spokojnie Sabine, siadając naprzeciw dziewczynki. Hope wierciła się w nosidełku, a smoczek cały czas wypadał jej z buzi. Spakowała wszystko, co było im potrzebne. Na najbliższe kilka godzin. Ezra miał zabrać resztę. Wiele rzeczy mieli już zawiezione lub było częścią ich sypialni w domu jej rodziców. Ursa zadbała, by jej ukochanej wnuczce niczego nie brakowało.
– Widzisz, już jest – oznajmiła Sabine, czując wibrację telefonu. Na akranie wyświetliło się zabawne zdjęcie rudowłosej kobiety wraz z jej malutką córeczką. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym szybko wstała i zasunęła kombinezon dziecka, by następnie zarzucić na siebie kurtkę, owinąć się byle jak szalikiem i zasłonić czapką pół czoła oraz głowę. Perfekcyjnie pięknie ubrane dziecko i ubierana na szybko matka, jakże to było codzienne.
Bo-Katan nie powstrzymała chichotu, gdy Sabine wreszcie zajęła miejsce pasażera, wzdychając ciężko. Zapięła pasy, a starsza kobieta ruszyła, co jakiś czas jedynie zerkając na tylne lusterko i dzieci zajęte własnymi myślami.
– Sabine, a wiesz, że robiłam wczoraj z tatą taki dłuuuugi łańcuch z papieru – zagaiła Atin, rozkładając ramiona, chcąc pokazać długość ozdoby.
– Powiesz go na naszej choince? – zapytała Sabine z uśmiechem.
– Nieee... powiesiliśmy go na choince w domu, żeby ciocia Satine go zobaczyła – odpowiedziała dziewczynka.
– Satine? – powtórzyła młoda kobieta. Spojrzała na swoją ciotkę, jednak Bo patrzyła wciąż przed siebie.
– Tak, ciocia Satine przyjedzie na święta! Nie pamiętam jej, ale chyba jest fajna, tak mamo?
– Tak, bardzo fajna. I nie może się doczekać, żeby cię zobaczyć, słońce – odpowiedziała Bo-Katan, uśmiechając się sama do siebie.
Jak wiele było w tym uśmiechu fałszu. Sabine nie powiedziała nic więcej, obserwując przemijający za oknem śnieżny krajobraz. Były rozmowy, które powinny zostać przemilczane, ta zdecydowanie do nich należała.
[Wren Family]
– Co z Ezrą? – zapytał Alrich, gdy cała czwórka znalazła się w przytulnym domu. Na rękach trzymał już Hope, która miała bezpośredni dostęp do jego ułożonych włosów. Syknął cicho, gdy pociągnęła o wiele mocniej niż zazwyczaj.
– Przyjedzie za kilka godzin. Zadzwonili z kliniki i prosili, by przyjechał – wyjaśniła, odwieszając kurtkę w szafie. Ursa pojawiła się w drzwiach ze swoim pobłażliwym uśmiechem, jednak Sabine ją zignorowała.
– Możemy ubrać choinkę? – zapytała śmiało Atin, gdy stanęła przed zielonym drzewkiem.
– Jasne – odpowiedział Alrich, starając się wyplątać paluszki wnuczki ze swoich włosów. – W tych pudłach są bobki i ozdoby, które przygotowaliśmy na tegoroczne święta. Twój tata pomógł nam z lampkami, więc myślę, że możemy zaczynać.
Bo-Katan zaśmiała się, gdy Atin stanęła na paluszkach, próbując dosięgnąć wyższych gałązek. Odłożyła bombkę, która trzymała w dłoniach i podeszła do córeczki, by następnie unieść ją w górę. Dziewczynka zapiszczała, ale podziękowała za pomoc, chwytając za kolejną ozdobę, i jeszcze jedną, i jeszcze jedną... póki nie uznała, że jej praca została wykonana. Ursa i Alrich podziękowali jej za nieocenioną pomoc i postanowili pozostawić jej wkład nienaruszony, nawet jeśli większość ozdób była w jednym miejscu.
Następnie przyszedł czas na telefon do kilku osób, którym należało złożyć świąteczne życzenia. Atin w tym czasie siedziała na kanapie, oglądając bajki i zabawiając Hope razem z Sabine. Jej mama przyglądała się całej trójce z miejsca obok córeczki. Nie miały z kim rozmawiać, bo prawdę powiedziawszy poza Fenn'em i Satine nie miały nikogo bliskiego. (O ile nawet Satine należała do bliskiej części ich rodziny). Bo-Katan napisała wiadomość do męża, jednak nadal nie otrzymała odpowiedzi, co musiało oznaczać, że był zajęty.
– Bo, możesz mi pomóc? – zapytał Alrich, a kobieta skinęła głową bez słowa. Sabine podążyła za nią wzrokiem, jednak również nic nie powiedziała i wróciła do zabawy z dziećmi. Głos Ursy dobiegł zza drzwi, gdy składała kolejny ciąg życzeń komuś z ich licznej rodziny.
– Umiesz dochować tajemnicy, prawda? – zapytał, zamykając za sobą drzwi, gdy przeszli do części jadalnej. Bo-Katan przytaknęła, rozglądając się. Stół był już nakryty do Wigilii. Naliczyła piętnaście talerzy... nawet jeśli liczyłaby jeden dla zbłąkanego wędrowca było o wiele za dużo. – Cóż, postanowiliśmy zrobić Sabine niespodziankę, jednak nie chce y, by do wieczora się o tym dowiedziała. Dopilnujesz, by niczego się nie domyśliła?
– Jasne, ale... o co właściwie chodzi? Zapraszacie kogoś?
– Tak, tak, kogoś bardzo ważnego dla Sabine i dla Ezry. Kogoś ważnego dla nas wszystkich – szepnął tajemniczo, posyłając jej ciepły uśmiech.
[Wren & Kryze & Wren-Bridger & Syndulla Families]
– Czy to dobry adres? – zapytała Hera, uśmiechając się szeroko, gdy Sabine otworzyła drzwi i pisnęła z zaskoczenia. Na zewnątrz stała cała jej rodzina: Hera, Kanan, Zeb i Jacen. W ramionach chłopca był nawet Chopper, ubrany w świąteczny sweterek, którego bardzo nie lubił, a jego mina jedynie to potwierdzała.
– Co tutaj robicie? – zdziwiła się Sabine, jednak zaprosiła rodzinę do środka.
– Niespodzianka! – krzyknął Jacen, wypuszczając kota. Chopper zeskoczył na ciepłą podłogę. Gdyby mógł się uśmiechnąć, zrobiłby to właśnie w tamtej chwili.
– Mam nadzieję, że nie wyprosisz nas teraz – zaśmiał się Zeb. – Gdy zadzwoniła twoja matka porzuciliśmy przygotowywanie jedzenia.
– Zeb, jak zawsze tylko o jednym – roześmiał się Ezra, pojawiając się znikąd.
Przyjechał godzinę temu zmęczony, jednak szczęśliwy. Wiedział, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia co on i tego wieczoru ciężko pracowali. Jak na przykład Fenn...
– Nie ukrywam swoich cichych pragnień.
– Przywieźliśmy kilka naszych potraw z rodzinnych domów – powiedział Kanan, gdy przywitali się już ze wszystkimi i udali się razem z Ursą do jadalni. Uśmiechała się odkąd tylko się zjawili, nie kryjąc radości. Podziękowała cicho, po czym zrobiła trochę miejsca, by postawili trzy gorące naczynia pełne jedzenia.
Na stole pojawiło się dwanaście potraw, jak w każdej tradycyjnej rodzinie. Ezra przewracał już oczami na widok kompotu z suszy, za którym nie przepadał. Rodzina Sabine uwielbiała jednak tę „potrawę" i wiedział, że jeśli chciał być postrzegany za porządnego, godnego mężczyznę stojącego przy boku Sabine, będzie zmuszony wypić miksturę. W takich chwilach chciał zamienić się ze swoją córką.
– Miło cię widzieć, Raya – zaszczebiotała Ursa, wprowadzając dziewczynę do środka. Tristan poczuł jak delikatnie się rumieni na jej widok. Wybrała piękną, muślinową sukienkę, która idealnie podkreślała jej zgrabną figurę. Sabine uśmiechnęła się znacząco, trącając brata łokciem, gdy stał przez moment w bezruchu. Dopiero po chwili zaprosił ją do stołu, wybierając dla niej miejsca między nim a Sabine. Raya poznała jego siostrę kilka miesięcy temu i bardzo się polubiły. Tristan dostał już od siostry kilka pytań o datę zaręczyn, jednak brat wciąż milczał, nie wiedząc co mógłby odpowiedzieć. Był pewien dziewczyny, ale wciąż czekał na odpowiedni moment, by zadać to najważniejsze pytanie.
– Na co patrzysz malutka? – zapytała Bo-Katan, siadając obok córeczki, która stała przy jednej ze ścian, która w całości pokryta była szkłem. Jednak, ogromna szyba zamiast murów. Atin patrzyła w niebo, wyglądając pierwszej gwiazdy, tak jak polecił jej tata kilka wieczorów temu. Taka była tradycja. Dodatkowo, gdy było się pierwszą osobą, która zobaczyła pierwszą gwiazdkę można było wypowiedzieć życzenie. Atin chciała być dzisiaj pierwsza, mimo że miała godnego przeciwnika. Jacen stał kilka cztery metry dalej, wpatrzony w niebo.
– Szukam gwiazdki – wyjaśniła dziewczynka.
– Mogę poszukać z tobą? – zapytała, a czterolatka przytaknęła.
Za nimi toczyły się rozmowy, trwały ostatnie przygotowania, jednak Bo-Katan czuła się jak w innym świecie. Atin usiadła na jej kolanach, z nosem przyciśniętym do szyby.
– Tam! – wykrzyknęła nagle Atin, wstając gwałtownie. Wszyscy zaśmiali się cicho, ale wspólnie zdecydowali, że czas zasiąść do kolacji.
Rozmowy przy stole wigilijnym trwały w najlepsze. Dzieciaki nieco marudziły, nie mogąc doczekać się rozpakowywania prezentów, co zostało przewidziane na czas po kolacji, a Chopper wylegiwał się przy kominku, nie zainteresowany pozostałymi. Głośny śmiech, który nagle rozległ się przy stole prawie zagłuszył dzwonek do drzwi.
– Oczekujemy kogoś? – zapytała Ursa, wstając. Alrich zaprzeczył, posyłając jej zdziwione spojrzenie.
Kobieta przeprosiła na moment i poszła otworzyć drzwi. Towarzystwo przy stole umilkło nagle, jakby wyczekiwali na to, co się wydarzy.
– Mam nadzieję, że znajdzie się miejsce dla zbłąkanego wędrowca.
– Tata! – krzyknęła Atin, szybko zeskakując ze stołka. Pobiegła w stronę znajomego, czułego głosu, który usłyszała za sobą. Fenn podniósł ją, gdy rzuciła się na niego, sprawiając, że zachwiał się na nogach. Bo-Katan uśmiechnęła się szeroko, nie mając pojęcia, że jej mąż jednak pojawi się na kolacji. Spojrzała na niego przelotnie, ukrywając gdzieś swój młodzieńczy uśmiech. Miał na sobie garnitur oraz koszulę, która idealnie podkreślała jego sylwetkę. Pod powiekami poczuła łzy, ale szybko przetarła oczy i pozwoliła mu usiąść przy stole na miejscu ich córki, którą trzymała na kolanach. Za nic nie potrafili jej od niego oderwać.
– Wesołych świąt – wyszeptał w stronę żony, która o nic nie pytała, bo pytania w tej chwili były zbędne. Nie wiedziała komu powinna podziękować za tą niespodziankę. Komendantowi? Ursie, która puściła jej oczko, a Bo wiedziała, że to jej sprawka? Czy może gwiazdce na niebie?
Czy to było ważne? Nie w tej sekundzie.
Najważniejsza była rodzina. Cała, pokręcona rodzina, którą miała przy sobie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro