Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Christmas definition of love [2/3]

23 grudnia

[Kryze family]

Bo-Katan zaklęła cicho, słysząc po raz piąty budzik. Odwróciła się na drugą stronę, nakładając poduszkę na uszy, by odciąć się od irytującego dźwięku.

– Bo, mogłabyś w końcu odebrać – wymruczał Fenn, naciągając na siebie kołdrę.

– To budzik, wyłącz go.

– Budzik o nazwie ‚Satine'? – zapytał cicho, biorąc jej telefon do ręki.

– Cholera – warknęła, po czym usiadła na łóżku. Fenn przekazał jej telefon, a jego dłoń lekko przejechała po jej kręgosłupie. Bo-Katan odebrała wreszcie telefon, mimowolnie wzdrygając się pod wpływem dotyku palców męża na jej plecach. Przewróciła oczami.

– Bo-Katan, nareszcie. Myślałam, że już nigdy się do ciebie nie dodzwonię – odezwał się po drugiej stronie telefonu śpiewny głos jej starszej siostry. Rudowłosa nie była specjalnie szczęśliwa z powodu niespodziewanej rozmowy, ale nic nie odpowiedziała. Odepchnęła jedynie dłoń męża, od krawędzi jej koszulki, w której spała. Chciał ją sprowokować. Gdy obejrzała się za siebie, dostrzegła jego dowcipny uśmiech.

– Dzwonię, by cię o czymś poinformować. To miała być niespodzianka, jednak Obi namówił mnie, że jednak dobrze by było gdybyś jednak dowiedziała się wcześniej – powiedziała tajemniczo Satine, a jej młodszej siostrze już nie spodobał się ten głos.

– O co chodzi?

– Odwiedzimy was w drugi dzień świąt – odparła, opanowując własny głos, choć Bo wyczuła nutkę radości i podekscytowania. Otworzyła szeroko oczy, przez chwilę mając nadzieję, że jej siostra żartuje.

– A-ale jak? – zapytała Bo, starając się brzmieć neutralnie.

– Wykupiliśmy bilety na samolot, podróż nie zajmie nam całego dnia, a ledwie trzy godziny. Przylecę ja, Obi i Korkie. To nie będzie problem, prawda?

Bo-Katan miała ochotę odpowiedzieć, że będą ogromnym problemem, ale nie mogła.

– Nie, nie. Będzie bardzo miło – powiedziała cicho. Fenn usiadł obok niej, patrząc na nią ze zdziwieniem. Nie słyszał ich rozmowy, jednak po wyrazie twarzy Bo-Katan wywnioskował, że coś było na rzeczy.

– Świetnie, nie mogę się doczekać – zaświergotała do telefonu.

– Ja też – odparła Bo, z wymuszonym uśmiechem.

– Do zobaczenia siostrzyczko.

Bo-Katan rozłączyła rozmowę bez słowa, po czym wstała i założyła szlafrok oraz wsunęła kapcie na bose stopy. Fenn westchnął cicho, wyczuwając nieprzyjemną atmosferę. Poszedł za żoną do kuchni, przystając obok, gdy włączyła ekspres. Wyciągnął dwa kubki, jak każdego innego ranka, gdy był w domu i postawił je przed nią. W milczeniu przygotowała dwie kawy.

– O czym rozmawiałyście? – zapytał w końcu, nie potrafiąc powstrzymać własnej ciekawości. Bo spojrzała na niego.

– Satine chce przylecieć w drugi dzień świąt – powiedziała cicho, po czym umila łyk kawy.

– Zgodziłaś się – stwierdził, słysząc jej każdą odpowiedź podczas tamtej rozmowy.

– Tak, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł.

– Dlaczego? Nie widziałyście się od dwóch, może nawet trzech lat – zauważył Fenn, krzyżując ramiona. – Odkąd wróciłaś... prawie nie zamieniłyście ze sobą słowa.

– Dziwisz się? Była jedyną osobą, która niemalże zmuszała mnie do odejścia z Akademii, choć widziała jak bardzo mi zależało. Nie rozmawiałyśmy, bo nigdy nie miałyśmy specjalnie o czym rozmawiać. Poza tym nie chciała utrzymywać kontaktu z kimś, kto zabija z zimną krwią – powiedziała Bo-Katan. Fenn wyczuł drżenie jej głosu.

Wciąż prześladowały ją wspomnienia, nocami nawiedzały koszmary. Doskonale pamiętała imiona, nazwiska, twarze i historie osób należących do jej oddziału. Od jej ostatniej misji minęły dwa lata. Nie chciała odchodzić, jednak nie miała wyboru. Uległa wypadkowi, który nigdy w stu procentach nie został wymazany z jej pamięci i wracał od czasu do czasu. Miała uszkodzony kręgosłup w niewielkim stopniu – mogła wykonywać codzienne czynności, funkcjonować bez zarzutu jednak nie nadawała się na wojnę.

– Twoja siostra jest pacyfistką, Bo, nie możesz jej oceniać, tak jak ona nie może oceniać ciebie – powiedział łagodnie. – Nie myśl o tym więcej, ciesz się tym, co jest tu i teraz.

– Jakoś nie potrafię – westchnęła.

– Zrób to dla Atin – powiedział cicho. – Ostatni raz Satine widziała małą, gdy miała... roczek?

– Masz rację, Fenn – przyznała, choć niechętnie. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, po czym objął ją delikatnie w talii, pochylając się do pocałunku.

– Tata!

Usłyszeli nagle z pokoju Atin. Bo-Katan uniosła w górę brew, uśmiechając się złośliwie. Fenn przewrócił tylko oczami, po czym odstawił swój kubek z zimną kawą, a gdy uwalniał ją od swoich ramion, cmoknął delikatnie policzek kobiety.

– Zostanę z Atin, a ty leć zbierać się do Ursy – polecił. – Przygotuję coś na przyjazd Satine.

– Świetnie – odparła. Szczerze mówiąc wolała zostać z nim i córeczką, jednak obiecała przyjaciółce, że pomoże jej w przygotowaniach tradycyjnych dań wigilijnych oraz dokończeniu przystrajania domu.

– Powiem jej.

– Powodzenia – szepnęła, po czym pocałowała go po raz ostatni i wróciła do sypialni. Zza drzwi słyszała pisk Atin, gdy Fenn wreszcie dotarł do pokoju dziewczynki i jak każdego innego ranka zaczął ją łaskotać. Bo-Katan uśmiechnęła się pod nosem, zakładając zielony, świąteczny sweterek.

[Syndulla & Wren-Bridger Families]

– Bine! – krzyknął Jacen, zbiegając szybko po schodach i niemal nie wywracając się na ostatnim z nich. Hera była w pobliżu, by go złapać, jednak w ostatniej chwili wyratował się z tej niefortunnej sytuacji, zachowując równowagę. Kobieta jedynie przewróciła oczami. Niezniszczalny dzieciak.

– Cześć, Jace – powiedziała Sabine, wchodząc do domu. Zmierzwiła zielonkawe włosy dziewięciolatka, uśmiechając się szeroko. Za nią wszedł Ezra, w jednej ręce trzymając torbę z zakupami, a w drugiej nosidełko z malutką Hope. Hera szybko wyręczyła go, odbierając od niego wszystkie produkty, o które poprosiła. Postanowiła dać młodym chwilę czasu, by spokojnie się rozebrali. Przeszła do kuchni, po czym odłożyła torbę na blat i nastawiła wodę na herbatę.

– A gdzie Kanan? – zapytał Ezra, pojawiając się nagle w kuchni.

– Pojechał na lotnisko. Powinien wrócić z Zebem za godzinę, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – odpowiedziała i podeszła do młodego mężczyzny, który w ramionach trzymał malutką córeczkę. Hope rozglądała się po pomieszczeniu ze skwaszoną miną. Ezra, wyciągając ją z fotelika nieświadomie ją obudził, a dziewczynka choć nie płakała, to nie była zadowolona.

– Cześć malutka – zaszczebiotała Hera, zwracając na siebie uwagę dziecka. Hope wyciągnęła w jej stronę rączki, a Ezra nie miał zupełnie nic przeciwko przekazaniu córeczki w ręce babci.

– Jest trochę rozkapryszona – uprzedził.

– Wszystko przez ciebie – skomentowała Sabine, wchodząc do kuchni wraz z Jacen'em, który zaśmiał się za jej plecami. Młody mężczyzna przewrócił oczami, jednak nie mógł zaprzeczyć. – Za to cieszę się, że zostałeś ochotnikiem do usypiania jej na popołudniową drzemkę – dodała z uśmiechem. Westchnął, ale przytaknął lekko.

– Świetnie, jeśli macie już wszystko ustalone to weźmy się do pracy – powiedziała Hera. Oddała (niechętnie) wnuczkę Ezrze i zaczęła wykładać składniki. Sabine przechodząc obok niego wystawiła język w jego stronę, uśmiechając się wścibsko.

– Młoda, bierzemy się do roboty – skarciła ją kobieta, na co młodsza z nich skinęła głową, powoli odnajdując się w niewielkiej kuchni.

*

– Sabine przysyła pomoc – wyszeptał Zeb, zjawiając się nagle w dawnej sypialni Sabine, która została przerobiona na pokój dla młodego małżeństwa. W kącie stało nawet łóżeczko, wciąż puste, bo Ezra nie mógł odłożyć płaczącej Hope. Od ponad piętnastu minut chodził w tę i z powrotem, kołysząc córeczkę w ramionach, jednak ani to, ani kołysanki, ani nawet jego obecność nic nie zdziałały.

– Dzięki, stary – odpowiedział Ezra, przyjmując butelkę z mlekiem, którą przygotowała jego żona. Zeb uśmiechnął się, szczerze współczując bratu. Jednak gdy przez dłuższą chwilę przyglądał się młodemu mężczyźnie, nie potrafił wyrazić podziwu. Nietrudno było dostrzec więź, która łączyła Ezrę i Hope. Bardzo przypominała ona tę, która łączyła i nadal łączy Ezrę i Kanana. Zeb nigdy nie powiedziałby tego na głos, ale szanował i podziwiał brata, a także uważał go za dobrego ojca dla małego dziecka.

– Zasnęła – szepnął młodszy z nich, ostrożnie odkładając córeczkę do łóżeczka. Z czułością pocałował ją w główkę i okrył kocykiem.

– Czy teraz możemy iść poprzeszkadzać trochę Herze i Sabine? – zapytał z cichym rechotem Zeb. Ezra uśmiechnął się znacząco. – Jak za starych, dobrych czasów dzieciaku.

*

– Ezra! – pisnęła Sabine, gdy mężczyzna oblizał łyżkę z masy. – To było moje!

Hera uśmiechnęła się pod nosem, widząc przekomarzanie swoich dzieci. Na moment zatopiła się we wspomnieniach. Dokładnie pamiętała pierwsze święta z Zebem, później pierwsze święta z Sabine, rok później z Ezrą. Te wszystkie pierwsze razy były niepewne, pełne krzyku, złości (szczególnie ze strony Sabine). Różniły się od siebie zupełnie, ale były godne zapamiętania. Każde z dzieci na swój własny sposób przeżywało te kilka dni. Był to nieraz trudny czas, związany z pogodzeniem się wreszcie z losem. Pamiętała łzy i szloch Sabine, gdy po wigilii od razu udała się do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Nie zrobili nic złego, tylko nie mogli naprawić tego, co było wcześniej. Miała trzynaście lat, gdy ją znaleźli, tak wiele pamiętała, a tak niewiele mogła odtworzyć z tych wspomnień. Chciała żyć w rutynie świąt, a na każdy zmieniony element wybuchała złością.

Hera nie potrafiła uwierzyć jak wiele się od tamtego czasu zmieniło. Wspomnienia nadal żyły w jej dzieciach, ale nie miały już tak ogromnego wpływu na ich teraźniejsze życie.

– Hera powiedz mu coś!

– Zachowujecie się jak dzieci, oboje – powiedziała poważnie, ale nie potrafiła ukryć uśmiechu.

– No właśnie. Ja powinienem dostać tą łyżkę do oblizania – odezwał się Jacen, który nagle pojawił się w kuchni wraz z Zebem. Kanan również do nich dołączył wnosząc pudło ze świątecznymi ozdobami. Hera przewróciła oczami. Ta kuchnia była zdecydowanie za mała na cała ich rodzinę. Brakowało jeszcze...

– Chopper! – pisnęła Sabine, zganiając kota ze stołu, który jakby nigdy nic zaczął wylizywać masę z miski. Kobieta szybko wzięła do rąk naczynie, chroniąc zawartość także przed mężem i jego chciwymi paluchami.

– Mam pomysł! W tym roku wy przygotowujecie choinkę i dbacie o utrzymanie chociaż względnego porządku – zaproponowała Hera, opierając dłonie na biodrach. – Ja z Sabine zajmiemy się gotowaniem.

– Ej! Przecież-

– Daj spokój, dzieciaku – Zeb wszedł w zdanie Ezry, popychając go w stronę salonu. Młody mężczyzna przyznał mu rację po chwili, nie było sensu dyskutować z kobietami, szczególnie, że jedna z nich była jego żoną. Nie lubił spać na kanapie, ich łóżko było o wiele wygodniejsze.

– Uwielbiam ubierać choinkę – stwierdził, po czym zaczął wypakowywać z kartonu bombki.

*

– Chcesz założyć gwiazdkę, kochanie? – zapytała Sabine, podając dziewczynce gwiazdę, która co roku wędrowała na sam czubek choinki. Według tradycji, najmłodszy członek rodziny powinien zakończyć ubieranie drzewka, umieszczając ostatnią ozdobę na samej górze. W tym roku ten zaszczyt przypadł Hope, jednak dziewczynka nie zamierzała wypuszczać z rączek gwiazdki. Ezra roześmiał się, gdy żadne wcześniej stosowane przez nich metody nie zadziałały, a małe paluszki jeszcze mocniej zacisnęły się na świątecznej ozdobie.

– Hej, nie bądź taka – zaśmiała się Hera. – Patrz co tutaj mam – dodała, pokazując maleństwu kolorowy gryzak, który zabrała z nosidełka dziewczynki. Hope poluzowała uścisk na gwieździe i skupiła się na przedmiocie w dłoni babci. Sabine wykorzystała sytuację i przekazała ozdobę Jacen'owi.

– Wygląda na to, że nadal to ty dostąpisz zaszczytu umocowania jej na szczycie – powiedział Kanan, chwytając synka pod pachami, by następnie unieść go w górę. Jacen umieścił gwiazdę na szczycie, a gdy ponownie stanął na ziemi, spojrzał w jej stronę.

– Hope też do tego dorośnie – zaśmiał się, patrząc na dziecko z uśmiechem.

– No pewnie, że tak – odparł Ezra, po czym potargał włosy młodszego brata. – Zagramy?

– Jasne, przyniosę moje karty – powiedział radośnie Jacen, po czym pobiegł na górę.

– Czy ty uczysz mojego syna grać w sabacc? – zapytała Hera zupełnie poważnie. Stojący za nią Zeb wyszczerzył oczy, po czym zaczął wyraźnie gestykulować.

– Eeee... – Ezra zaczerwienił się lekko, a Sabine parsknęła śmiechem, wzbudzając zainteresowanie Hope. Kanan odwrócił wzrok, co oznaczało, że także maczał w tym palce.

– Świetnie – mruknęła Hera. – Nie chcę tego widzieć. Sabine, pomożesz mi w przygotowaniu gorącej czekolady dla tego rozrywkowego towarzystwa.

– Jasne. Weź Hope, Ez – zwróciła się do męża, przekazując mu niemowlę. Ezra skrzywił się nieznacznie, ale nie zaprotestował, kładąc dziewczynkę w ramionach. Usiadł na kanapie obok Kanana i cierpliwie czekał, aż Jacen wróci z kartami, by mogli choć raz zagrać.

Nie tak wyobrażał sobie te święta, jednak nie mógł narzekać.

Gdy rok temu Sabine była w ciąży snuli plany jak powinny wyglądać pierwsze idealne święta ich dziecka. Miała być wysoka choinka, pięknie przystrojony stół, uginający się od wytwornych potrwa (których Hope jeszcze nie będzie miała okazji spróbować) oraz dom ustrojony w najpiękniejsze ozdoby. I był niemal pewny, że jutro właśnie to ujrzy – na wigilii u rodziców Sabine. W głębi serca czuł jednak, że to zupełnie do nich nie pasuje. Spędzając czas z rodziną, która przed laty ich przygarnęła, zdał sobie sprawę, że takie święta chciał pokazać swojej córce. Wiedział, że nie mogą już się wycofać i starał się cieszyć z zaproszenia. Był pewien, że poświęci każdą chwilę, by sprawić, aby Hope czuła się najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.

Nie potrzebował do tego wysokiej choinki, ani dwunastu potraw, ani nawet wystrojonego domu – rodzina była w końcu najważniejsza.

Ursa i Alrich bardzo kochali swoją wnuczkę, nie mógł zaprzeczyć, ale równocześnie chciał, by poznała także tradycje w ich wspólnym domu. To było niezwykle trudne, sprawa była delikatna, a wszystko do tej pory szło we właściwym kierunku. Sabine pogodziła się z rodzicami, wszystko się zmieniło, przyszłość miała ocenić czy na lepsze.

Oni jednak pozostali wciąż tacy sami. I wciąż mieli rodzinę, na którą zawsze będą mogli liczyć. Mieli rodzinę, która kochała ich bez względu na wszystko. Mieli rodzinę, która była dla nich wszystkim.

[Ursa Wren & Bo-Katan Kryze]

– Wszystko jest gotowe, a więc dlaczego mnie tutaj ściągnęłaś? – zapytała Bo-Katan, wchodząc do pięknie przystrojonej jadalni. Długi stół został już nakryty oraz przyozdobiony stroikami. Zapach pieczonych pierników i choinki stojącej w salonie wprowadzał w świąteczny nastrój. Dom zupełnie różnił się od tego, w jakim zostawiła Bo-Katan swojego męża i córkę.

– Nie wszystko jest gotowe – odpowiedziała tajemniczo Ursa, ciągnąc przyjaciółkę do kuchni. Rudowłosa uniosła brwi w górę.

– Naprawdę? Ursa, nie chcę być niemiła, ale obie doskonale wiemy, że nie potrafisz gotować – powiedziała Bo, a Ursa tylko wzruszyła ramionami.

– Muszę przygotować tradycyjne ciasto, a przepis jest znany tylko i wyłącznie mnie. To coś przekazywanego z pokolenia na pokolenie – wyjaśniła, przechodząc do spiżarni, by przygotować najważniejsze składniki. Bo-Katan rozejrzała się po przestronnej kuchni, pustej o tej porze.

– Nie powinnaś zatem przygotowywać go razem z Sabine? – zapytała, przyglądając się poszczególnym produktom, które przyniosła Ursa. W większości były to różnego rodzaju orzechy oraz suszone owoce.

– Tak, ale Sabine pojechała do Hery razem z Ezrą i Hope. Dlatego porosiłam o pomoc ciebie, poza tym od tygodni nie miałyśmy nawet czasu, by chwilę porozmawiać – powiedziała Ursa i podeszła do blatu, by zająć się przygotowywaniem ciasta. Nie zamierzała zdradzać zbyt wiele przyjaciółce, jednak zleciła jej posiekanie orzechów i owoców. Bo-Katan zgodziła się bez słowa i wzięła się do roboty.

– Rozmawiałam z Satine – zaczęła rudowłosa. Do tej pory ciszę przerywała jedynie stukająca o miskę łyżka oraz nóż uderzający o deskę. Ursa uniosła wzrok, zaciekawiona tematem nowej rozmowy.

– Ile już minęło?

– Ponad dwa lata. Fenn twierdzi, że to dobry pomysł – powiedziała, nie odrywając spojrzenia od orzechów. Nóż zastukał kilka razy o deskę, gdy nagle przerwała, odkładając go na bok. Ursa stwierdziła, że to dobry pomysł, gdy zobaczyła jak dłoń Bo-Katan zaczyna drżeć. – Nie wiem, co o tym myśleć. Straciłyśmy kontakt, gdy wróciłam. Nie byłam już tą samą osobą. A ona nie chciała na mnie patrzeć, nie potrafiła. Wyjechała bez pożegnania – powiedziała cicho Bo-Katan.

Ursa znała tę historię doskonale, jednak nie przerwała przyjaciółce. Wręcz przeciwnie, była tutaj, gdyby Bo jej potrzebowała.

– A dzisiaj... po prostu zadzwoniła, jakbyśmy nigdy się nie rozstawały. Jakby nic się nie zmieniło – zakończyła, biorąc znów nóż do ręki. Mocne uderzenia były odczuwalne pod palcami Ursy, które oparła na blacie. Jej bursztynowe spojrzenie

– Zadzwoniła, jakby myślała, że wszystko da się naprawić.

Bo-Katan była skrytą osobą. Otwierała się jedynie przed Ursą i przed Fenn'em. Tylko oni znali jej tajemnice, tylko oni byli świadkami ataków, które co jakiś czas przeżywała. Bo-Katan była zniszczona przez wojnę, wciąż była niebezpieczna i stanowiła zagrożenie. Tak przynajmniej postrzegało ją społeczeństwo, które znało jej przeszłość. Łatwo było oceniać postępowanie, nie rozumiejąc motywów, które do tego doprowadziły.

Ursa zawsze stała za nią murem, tak samo jak cała jej rodzina. Bo-Katan była wdzięczna, bo choć nadal mierzyła się z demonami, to miała po swojej stronie całą armię, którą dowodziła. Armię, która stanęłaby z nią ramię w ramię w razie potrzeby.

– Nie da się cofnąć czasu – dodała cicho Ursa. – Ani odzyskać straconych chwil.

Rozumiała. Ursa zawsze ją rozumiała. Straciła córkę na lata i wciąż starała się ją odzyskać, choć mogłoby się wydawać, że już to osiągnęła. Walka o rodzinę trwała nadal.

Bo-Katan chciała odzyskać siostrę, ale myśl o tym była przerażająca. Strach przed ponowną rozłąką był potężniejszy, a demony wciąż wracały, coraz silniejsze.

[Kryze Family]

Fenn uśmiechnął się lekko, słysząc jak drzwi wejściowe otwierają się, a następnie zamykają z cichym łoskotem. Spojrzał szybko na zegarek i spakował kilka rzeczy do plecaka, który zamierzał ze sobą zabrać. Z samego rana miał stawić się w remizie, dlatego chciał być przygotowany już dzisiejszego wieczoru.

– Hej – szepnęła Bo-Katan, wchodząc do ich niewielkiej kuchni.

– Hej – odszepnął, po czym pocałował ją lekko w skroń. – Późno wróciłaś.

– Miałam nadzieję, że będziesz spać – uśmiechnęła się niewinnie.

– Atin nie mogła zasnąć. Przeczytałem chyba z trzy książeczki i zaśpiewałem dwie kołysanki – zaśmiał się cicho, po czym złapał ją za rękę i poprowadził do sypialni.

Oboje byli zmęczeni i potrzebowali snu. Fenn ustawił budzik, po czym położył się na łóżku, czekając aż Bo weźmie szybki prysznic, by następnie do niego dołączyć.

Dopiero, gdy położyła głowę na jego ramieniu, a on otoczył ją ramiona, czuła się bezpieczna. Czuła się silna, a strach powoli zanikał. Uśmiechnęła się się delikatnie, a on pocałował ją we włosy, tak jak każdej innej nocy, gdy zasypiali w swoich ramionach.

– Kocham cię, cyar'ika – szepnął, a jego głos powoli rozmył się w nocnej ciszy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro