Auntie Satine [1/5]
– Atin, zaczekaj! – krzyknęła Lizzy Woves, biegnąc zaraz za czteroletnią rudą dziewczynką, która śmiała się głośno, łapiąc do buzi spadające śnieżynki. Jej nóżki tonęły w puchowym, zimnym śniegu, jednak zdawała się nie zwracać na to uwagi. Brnęła wciąż do przodu, nie czekając ani chwili na starszą koleżankę, którą poznała zaledwie wczoraj. Niemal natychmiast złapały dobry kontakt i od tamtej pory prawie się nie rozstawały. Teraz wybrały się razem z innymi dziećmi do pobliskiego lasu, by trochę się pobawić przed nastaniem zmroku.
Starsza Mandalorianka zatrzymała się, z uśmiechem patrząc na młodszą koleżankę. Nie wiedziały o swoim istnieniu, choć brat dziewięcioletniej Lizzy był Obrońcą Atin.
– Atin, obiecałam, że będę cię pilnować – powiedziała głośno. – Poza tym – zaczęła, trzymając koleżankę w krótkiej niepewności. Czterolatka nagle zatrzymała się i odwróciła. – Możemy pobawić się w chowanego.
– Co to? – zapytała Atin, wracając po swoich śladach do Lizzy.
– Nie bawiłaś się nigdy w chowanego? – parsknął jeden z chłopców, śmiejąc się z rudowłosej. Inny – Arne Wren – trzepnął go w ramię.
– To prosta gra – odezwał się uprzejmie jedenastolatek. – Jedna osoba szuka, a reszta chowa się w jak najlepszej kryjówce. Spodoba ci się – uśmiechnął się, a Atin odwzajemniła gest i zgodziła się na tę nową grę. To wydawało się takie ciekawe.
Atin uwielbiała spędzać czas na Krownest. Czasami zostawała tutaj na kilka dni bez rodziców, którzy mieli wiele spraw do załatwienia. Wtedy zajmowała się nią ciocia Ursa. Bawiły się razem wieczorami, a Atin mogła zasypiać później niż zwykle. Nikt nie narzekał też, kiedy nie zjadała złego obiadu i gdy była za głośno. Przeważnie miała do dyspozycji wszystkie zabawki, które kiedyś należały do Sabine i Tristana, nawet jeśli nie było ich wiele, to Atin bardzo je lubiła.
Każdy pobyt na Krownest kojarzył się z niesamowitą przygodą, ze śniegiem i gorącą czekoladą. I do tego warto było wracać za każdym razem.
– Szukam! – wykrzyknęła Lizzy, po czym zaczęła rozglądać się wokół siebie, próbując dojrzeć czyjeś ślady lub części ciała bądź ubioru. Najłatwiej byłoby znaleźć Atin, jej rude włosy byłby widoczne na śnieżnobiałym śniegu. Pierwszy jednak został znaleziony Arne, następnie Atin, która ukryła się nieopodal.
– To świetna zabawa! – pisnęła rudowłosa czterolatka. – Czy zagramy jeszcze raz?
– Powinniśmy wracać – odezwała się Lizzy, pocierając ramiona dłońmi. Wiatr stał się chłodniejszy i wiał w większą siłą.
– Daj spokój, zagrajmy jeszcze raz – powiedział chłopiec, który wcześniej śmiał się z Atin. Miał na imię Nortre i był młodszym, irytującym wszystkich, bratem Arne. Inne dzieciaki, których była trójka poparły go, wyznaczając kolegę na tego, który ma szukać.
– Atin, naprawdę powinniśmy-
– Lizzy, jesteś straszną marudą. Jeśli ci zimno i nie podoba ci się ta gra to po prostu wróć do twierdzy. Przecież zajmiemy się tą księżniczką – odezwał się zniecierpliwiony Nortre. Arne posłał jej ciepły uśmiech.
– Będę mieć oko na Atin, Liz – przytaknął.
– W porządku, tylko-
Arne uśmiechnął się i to wystarczyło, by się rozpłynęła. Skinęła głową, po czym skierowała się w stronę twierdzy, drżąc z zimna. Powinna była zabrać ze sobą Atin, ale wiedziała, że dziewczynka będzie pod najlepszą opieką i, że niedługo wrócą. Nie powinna się o to bać.
– Atinla! – krzyknął Arne zaledwie dwadzieścia minut później, nie zważając na mroźny wiatr, który nadszedł niespodziewanie, przynosząc ze sobą więcej śniegu. Dzieciaki chciały wrócić już do twierdzy, jednak nadal nie mogli znaleźć Atin, która schowała się naprawdę dobrze.
– Może już wróciła – odezwał się Nortre, naciągając kurtkę po raz kolejny, by schronić się przed zimnem.
– Ktoś powinien tutaj zostać, gdyby jednak tak się nie stało. Co jeśli się zgubiła? – zapytał Arne.
– Kogo to obchodzi? Znajdzie się.
– Nortre!
– Co? Jest zimno, zaraz tutaj zamarzniemy.
– To był twój pomysł – syknął starszy z braci.
– To ty obiecałeś Lizzy, że zajmiesz się księżniczką – odwarknął Nortre.
– W porządku, może faktycznie już wróciła. Chodźmy, przeszukaliśmy cały teren. Musiała wrócić – powiedział, po czym wszyscy złapali się za ręce, by się nie zgubić, po czym wrócili do twierdzy Wren.
***
Atin właściwie nie pamiętała jak znalazła się w miejscu, w którym obecnie siedziała. To była zupełnie sucha, ciepła jaskinia, oświetlona niewielkim ogniskiem. Przy ognisku siedziała kobieta w zwiewnej, długiej sukni z rękawami. Dziewczynka rozejrzała się wokół, dostrzegając coraz więcej szczegółów, jak futro, którym została okryta lub kubek ciepłego naparu, który stał tuż obok. Wszystko było takie jasne i przyjazne, dalekie od przerażającego wiatru, który szumiał jej w uszach, gdy próbowała z całych sił naciągnąć kaptur na głowę.
– Obudziłaś się.
Kobieta siedząca przy ognisku miała cudowny, kojący głos. Uśmiechnęła się lekko, po czym podała czterolatce kawałek czegoś, co wyglądało jak wysuszone ciastko. Atin jednak skuliła się i odsunęła możliwie jak najdalej.
– Hej, nie bój się, nie zrobię ci krzywdy – powiedziała spokojnie, po czym odgarnęła swoje blond włosy na plecy.
– Chcę wrócić do mamy – wyszeptała Atin, czując w oczach łzy.
– Pomogę ci. Zaprowadzę cię do niej, gdy tylko poprawi się pogoda – odezwała się kobieta, po czym wstała i podeszła do dziewczynki. – Wiem, że się boisz. Ja też się boję.
– Czego?
– Wielu rzeczy – odparła, wzruszając ramionami. Usiadła obok dziewczynki. – Znałam twoją mamę. Jesteś do niej bardzo podobna.
– Tata zawsze tak mówi – powiedziała cicho Atin, bojąc się coraz mniej. Było w tej kobiecie coś, co sprawiło, że czterolatka rozluźniła się i poczuła całkowicie bezpieczna. Nie potrafiła opisać tego uczucia.
– Jesteś śliczna, Atin.
– Znasz moje imię?
– Znałam twoją mamę, ad'ika. Byłam z nią, gdy się urodziłaś – powiedziała cicho kobieta. Atin skinęła głową i uśmiechnęła się lekko.
– Jak masz na imię? – zapytała dzielnie, patrząc w błękitne oczy nieznajomej.
– Satine. Na imię mi Satine.
***
Lizzy podbiegła do drzwi, czując jak serce podchodzi jej do gardła. Arne był ostatnią osobą, która przekroczyła próg. Drzwi zamknęły się za nim, a strażnicy ustawili się w taki sposób, by przeprowadzić krótki wywiad z każdym, kto próbowałby się przedostać na zewnątrz. Dziewięciolatka rzuciła zmartwione spojrzenie w kierunku Arne, jednak chłopiec nic nie powiedział.
– Nie wróciła? – zapytał konspiracyjnym szeptem, pochylając się delikatnie do Liz.
– Nie.
Odpowiedź była krótka, ale pełna zrezygnowania.
– Musisz powiedzieć Axe – odezwał się Arne, gdy przeszli do sali, w której wszyscy mieli zebrać się na kolacji. Lizzy słyszała jak na zewnątrz szalej wiatr, a zawierucha z chwili na chwilę przybiera na sile.
– Co powiedzieć Axe? – usłyszeli nagle za sobą. – Liz, gdzie jest Atin? – zapytał Axe, rozglądając się tak, jak ona chwilę wcześniej. Nie potrafiła odpowiedzieć, spuściła jego głowę, jakby próbowała ukryć przed nim łzy. Cóż, właściwie tak było.
– Bawiliśmy się w chowanego, Lizzy zmarzła, więc wróciła wcześniej, a ja zostałem-
– Cicho Arne. To była moja wina – przerwała mu dziewięciolatka.
– Nie znaleźliście Atin?
Nie musieli odpowiadać. Lizzy nigdy nie widziała, żeby Axe tak szybko biegał, ani kompletował swojej zbroi. Mandalorianie patrzyli na niego, jednak nikt nie zamierzał go zaczepiać. Nikt z wyjątkiem Fenn'a.
Fenn był spokojnym człowiekiem, zupełnym przeciwieństwem swojej żony, Lady Bo-Katan. Lizzy lubiła z nim rozmawiać, odpowiadać na ciekawe pytania, które zadawał i słuchać jego opowieści z czasów, gdy był więźniem, a następnie walczył po stronie rebeliantów. To wszystko było takie inne, ale równie fascynujące co walka za Mandalore.
Jednak nigdy nie widziała go tak przerażonego. Podbiegł do niej szybko i kucnął, patrząc na nią tym niespokojnym spojrzeniem.
– Gdzie się bawiliście, Lizzy? – zapytał gorączkowo. Dziewięciolatka otarła łzy, choć miała ochotę płakać. To wszystko to była jej wina.
– We wschodnim lesie. Ja-ja nie wiedziałam, że-
Lizzy zaczęła szlochać.
– Hej, spokojnie, znajdziemy ją – próbował pocieszyć ją Axe. Dziewięciolatka odwróciła się w jego stronę i wpadła w jego ramiona. Wciąż szlochała cichutko, gdy przytulił ją mocno.
– Ani słowa Bo-Katan – powiedział Fenn, podnosząc się, by znaleźć ochotników, chcących wyruszyć na poszukiwania.
– Słowa o czym?
Bo-Katan stała za nim z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Patrzyła na niego badawczo przez kilka sekund, a następnie rozejrzała się po sali. Fenn chciał odpowiedzieć, wymyślić jakąś błyskotliwą wymówkę, niestworzoną historię, ale... tutaj chodziło o życie ich dziecka. Nie mógł tego ukrywać.
– Atin nie wróciła – powiedział cicho, patrząc jej w oczy.
Rudowłosa kobieta przez chwilę nic nie mówiła, po prostu stała, rozglądając się wokół, jakby próbowała znaleźć dziecko. Może po prostu gdzieś się schowała.
– Poszukam jej – odezwała się nagle.
– Nie, Bo. Zostaniesz tutaj – powiedział stanowczo Fenn. – Wezmę Axe, Alrich'a i kilku ochotników. Widziałaś tą zamieć – tu wskazał na okna. Wiatr był silny, niósł ze sobą ogromne pokłady śniegu, sprawiając, że widoczność była niemal zerowa. – Nie narażę was na niebezpieczeństwo – dodał, kładąc dłoń na jej brzuchu. Westchnął cicho, widząc jak w jej oczach pojawiają się łzy. – Znajdę ją, obiecuję – wyszeptał, po czym pochylił się, by lekko ją pocałować. Skinęła głową.
– Wiem, wiem, że to zrobisz – odszepnęła.
– Pójdę z wami – odezwała się Lizzy, ocierając łzy z policzków.
– Nie, Liz, zostaniesz w twierdzy razem z innymi dziećmi – powiedział Axe. – Znajdziemy ją i sprowadzimy do domu. Musisz tutaj zostać i zająć się resztą.
– Nie potrafiłam zająć się jedną dziewczynką, dlaczego miałabym poradzić sobie z kilkoma dziećmi?! – krzyknęła, po czym wstała i wybiegła z sali. Axe chciał za nią pobiec, ale zatrzymała go Ursa, kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Zajmę się wszystkim – odezwała się, posyłając im delikatny uśmiech.
Fenn i Axe zebrali kilku chętnych Mandalorian po czym wyruszyli na poszukiwania, pożegnani pełnym nadziei spojrzeniem Bo-Katan.
***
– Cieplej? – zapytała cicho Satine, okrywając dziewczynkę ciepłym kocem.
– Tak – odparła, opierając główkę na ramieniu kobiety. Siedziały blisko siebie, pijąc ciepłe napary. Atin nie polubiła smaku ziół, ale to było rozgrzewające i naprawdę poczuła się dużo lepiej. – Tobie nie jest zimno?
– Nie, nie, przyzwyczaiłam się do zimna – odpowiedziała, uśmiechając się ciepło. – Jestem tutaj już jakiś czas.
– Mieszkasz na Krownest. Musisz znać też moją ciocię – powiedziała entuzjastycznie Atin. – Mieszka tutaj i jest przywódcą, jak moja mama.
Satine uśmiechnęła się ponownie, po czym okryła swoje bose stopy ciepłym kocem. Nie czuła zimna, ani ciepła, właściwie to nie czuła niczego. A jednak Atin rozgrzewała jej serce przy każdym najmniejszym uśmiechu i najcichszym słowie, które wypowiedziała. Była przeuroczym dzieckiem, do tego tak bardzo podobnym do młodszej siostry Satine...
– Jaka jest twoja mama, Atin? – zapytała kobieta.
– Ona jest – urwała, jakby szukając najlepszego słowa. – Ona jest najlepszą mamą!
Satine zachichotała – nie dlatego, że nie wierzyła Atin, zrobiła to, dlatego, że słowa dziewczynki były tak niezwykle szczere, ale w jakiś sposób także radosne i wywołujące uśmiech, a nawet cichy śmiech.
– Jest piękna i mnie kocha. Chyba kocha mnie bardziej niż tatę, ale nie mów mu tego. Może będzie mu przykro – powiedziała szeptem. Satine nie potrafiła ukryć uśmiechu. – Skąd znasz moją mamę? – zapytała odważnie Atin, a to pytanie krążyło po jej myśli już od jakiegoś czasu.
– Poznałam ją bardzo dawno temu, gdy obie byłyśmy jeszcze dziewczynkami – zaczęła Satine, rozsiadając się wygodnie. Pozwoliła Atin położyć się na jej ramieniu, po chwili przyłapując się na tym, że delikatnie głaszcze dziecięce włoski. Czterolatce najwyraźniej to nie przeszkadzało. – Przyjaźniłyśmy się, byłyśmy naprawdę bardzo blisko. Często spałyśmy razem, strasząc się nawzajem, a potem przytulając, gdy jedna z nas płakała. Ona zawsze była wojowniczką, a ja księżniczką, którą należało bronić. Bo-Katan biegała wtedy z zabawkowymi blasterami, czasami z zabawkowym Mrocznym Mieczem – powiedziała kobieta i uśmiechnęła się delikatnie na to wspomnienie. – Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, które nigdy nie chciały się rozstawać.
– Zostawiłaś ją?
– Właściwie to... zostawiłyśmy się obie – szepnęła. Nie chciała o tym mówić, nie tej słodkiej małej czterolatce, która nic nie wiedziała. Nie znała Satine, bo Bo-Katan zdecydowała, że nie chce na razie jej o tym opowiadać. Być może była zbyt mała by zrozumieć.
– Ale tęskniłaś?
– Bardzo.
– Ja teraz za nią tęsknię. Chcę żeby tu była. Chcę żeby mnie przytuliła – powiedziała cichutko Atin. – Ona nie jest taka, jak wszyscy mówią.
– Co mówią?
– Że jest zła. I że zabiła ludzi, żeby wygrać. Ona tego nie zrobiła, prawda? – zapytała Atin, podnosząc wzrok, by spojrzeć w oczy kobiety. Satine milczała. Czy to była dobra odpowiedź?
– Ona opowiada takie ładne bajki i śpiewa, kiedy tata lata. Czasami krzyczy, kiedy Koska jej nie słucha, ale potem znowu jest dobra. Przytula mnie i mówi, że mnie kocha.
Satine słuchała dziewczynki i uśmiechała się delikatnie, słysząc te wszystkie słowa, którymi Atin budowała swoją mamę – z jej perspektywy Bo-Katan była wzorem. Czterolatka widziała w niej bohaterkę, nie zbrodniarza wojennego, za którego ją uważano. Tak było dobrze.
– Zaśpiewasz mi kołysankę? Jestem zmęczona – wyszeptała Atin.
– Tak, tak, oczywiście – zgodziła się Satine, po czym pogłaskała dziewczynkę po pleckach i otuliła ją szczelniej kocem, gdy wiatr przedarł się do wnętrza jaskini. Zaczęła cicho nucić, po czym wyśpiewała kilka słów w Mando'a.
– Masz głos podobny do mamy – mruknęła Atin, będąc na granicy świadomości i snu.
– Jestem... – słowa ugrzęzły jej w gardle. – Byłam jej siostrą – szepnęła niemalże bezgłośnie.
Byłam siostrą Bo-Katan Kryze, kiedyś, w przeszłości. Byłam przyjaciółką Bo-Katan Kryze, myślałam, że nie będę potrafiła bez niej żyć. Ona była moją nadzieją, moją radością, moim całym światem.
Potem nastała ciemność.
Aż wreszcie było za późno, by nas uratować...
Za późno, by nauczyć się żyć na nowo.
***
Bo-Katan stała przy oknie przez ostatnią godzinę, wciąż odmawiając kolacji, mimo licznych próśb jej przyjaciółki. Była zmęczona czekaniem, zarówno na wiadomość od któregokolwiek z ekipy poszukiwawczej, jak i na uspokojenie się pogody. Gdyby ten wiatr wreszcie się uspokoił... mogłaby wyjść na zewnątrz i sama jej poszukać.
– Bo, musisz coś zjeść, przespać się. Twoje zdrowie też jest ważne – odezwała się Ursa, pojawiając się obok.
– Jak mogę w tej sytuacji jeść, gdy moje dziecko najprawdopodobniej głoduje i zamarza na śmierć? – warknęła, nawet nie patrząc na przyjaciółkę.
– Pomyśl także o swoim drugim dziecku. – Głos Ursy był łagodny, z dokładnością dobierała każde słowo.
– Myślę. Wciąż o nim myślę, ale Atin-
– Nie pomożesz jej, ani nikomu innemu, zachowując się w ten sposób.
– W jaki sposób? Martwiąc się, że mój mąż może znaleźć zamarznięte dziecko? O czym ty mówisz, Ursa?!
– Mam na myśli-
– Nie obchodzi mnie to, co masz na myśli – przerwała jej Bo-Katan, przeszywając Ursę ostrym spojrzeniem. Następnie odwróciła się gwałtownie i oparła dłoń na chłodnym szkle, nie odrywając wzroku od szalejącej na zewnątrz śnieżycy.
– Sabine zgubiła się w tym lesie kilkanaście lat temu. Była dwa lata starsza od Atin – zaczęła Ursa cicho. – Nakrzyczałam na nią, a ona po prostu odbiegła. Byłam wściekła, nie chciałam jej szukać, nie chciałam, by wróciła. Bez niej było... tak łatwo.
Bo-Katan spojrzała ukradkiem na przyjaciółkę. Ursa odeszła, po czym usiadła na łóżku i spojrzała na swoje dłonie. Najcześciej nosiła czarne rękawiczki, które skrywały pokrytą bliznami skórę.
– Minęło kilka godzin, a ona wciąż nie wracała. Alrich był na Mandalore, nie powiedziałam mu. Tristan wciąż pytał, gdzie jest Sabine. Poszłam jej poszukać. Błąkała się po lesie, próbując wrócić do domu – powiedziała cicho. – Wyobrażałam sobie tak wiele scenariuszy. Przez wiele nocy śniłam o tym jak jej nie znajduję, jak gubię ją, jak nagle znika. Miała sześć lat, kiedy prawie skazałam ją na śmierć. A rok później ją oddałam, Bo. Patrzyłam jak znika. Pozwoliłam jej zniknąć. Ty jesteś tutaj, bezsilna, przerażona – podsumowała Ursa. – A jednak tak bardzo pełna wiary i miłości. Wydaje mi się, że nigdy nie kochałam Sabine w ten sposób, jakby była moim światem. Nie zasługujesz na to, by stracić Atin.
– Ursa-
– Nie powiedziałam ci tego, byś mi współczuła, ani żebyś poczuła się gorzej, czy żeby udowodnić ci, że cię rozumiem. To była moja tajemnica. Wierzyłam, że moja córka sama sobie poradzi, że ma w sobie wolę walki. Wiem, że Atin jest mała, a warunki pogodowe złe, ale... ona jest taka jak ty – powiedziała Ursa, patrząc na przyjaciółkę. – Ona jest z twojej krwi, Bo.
Bo-Katan uśmiechnęła się. Nie była pewna, czy czuje się spokojniejsza, prawdopodobnie tak nie było. A jednak jakiś ciężar spadł z jej serca, uwalniając spokojny oddech.
– Czy to miało zachęcić mnie do jedzenia? – zapytała cicho, z uśmiechem.
– Jestem beznadziejnym motywatorem, jeśli to mi się nie udało – zaśmiała się.
– Jesteś najlepszą przyjaciółką, to mi wystarczy – odpowiedziała Bo. Ursa skinęła głową, po czym wstała, by przynieść ciepły posiłek. – I nie jesteś złą matką. Nigdy nie byłaś.
Ursa uśmiechnęła się lekko.
Każdy miewał gorsze dni, które sprawiały, że wszystko stawało się trudniejsze. Niektóre myśli zostawały z człowiekiem na zawsze, inne znikały po kilku chwilach. Z Ursą zostały wspomnienia, sny i blizny na jej dłoniach, ale to nie miało znaczenia, gdy została z nią jej córka. To było najważniejsze.
*
– Słyszałam, że wszystkie dzieci uwielbiają gorącą czekoladę, gdy jest im smutno – powiedziała cicho Bo-Katan, pojawiając się nagle obok siedzącej na łóżku Lizzy. Dziewczynka na początku ją zignorowała, wciąż kryjąc twarz w swoich niewielkich dłoniach. Nie potrafiła przestać płakać, ani odegnać myśli, że zawiodła. Zawiodła wszystkich.
Bo-Katan usiadła obok niej i spuściła wzrok, jakby patrzyła na własne palce, trzymające mocno kubek.
– Przepraszam – wyszlochała Lizzy. – Ja-ja naprawdę tego nie chciałam. Nie chciałam jej zostawiać, ale nie potrafiłam jej odmówić, a kiedy Arne zaproponował, że się nią zajmie to myślałam, że-
– Nie ponosisz winy, Lizzy. To moja wina, nie powinnam była powierzać jej innym dzieciom – powiedziała. – Jesteście tylko dziećmi.
Dziewięciolatka uniosła głowę i popatrzyła w stronę kobiety. Bo odłożyła kubek na stolik obok i wyciągnęła dłoń w stronę dziewczynki. Liz przez chwilę się wahała, ale w końcu usiadła blisko, przytulając się delikatnie.
– Chciałam, żeby poczuła się taka, jak wszyscy. Chciałam, żeby choćby przez jeden dzień była zwykłym dzieckiem, bawiącym się z innymi dziećmi. Nie obwiniam cię, Lizzy, nie mogłabym. Ktoś powinien był was pilnować, Fenn albo Axe, może ktoś stąd – powiedziała cicho Bo i westchnęła.
– Wierzę w to, że ona się znajdzie – zapewniła Liz. – Jest taka silna i taka... jest taka jak ty.
Bo-Katan słyszała to niejednokrotnie – Atin jest do niej podobna – nie tylko z wyglądu, ale przede wszystkim z charakteru. Może coś w tym było, może ona nie potrafiła tego dostrzec, jednak ktoś, kto na co dzień je obserwował, od razu dostrzegał wszystkie te cechy, które je określały. Bo także nie straciła wiary. Jeśli ktokolwiek miałby ją znaleźć, to tym kimś byłby z pewnością Fenn.
– Nie płacz, Lizzy, wszystko będzie dobrze – powiedziała Bo-Katan, czując jak dziewczynka drży. Otarła łzy z dziecięcych policzków i uśmiechnęła się lekko. – Wszystko będzie dobrze.
*
– Masz odmrożone dłonie – powiedziała Ursa, idąc za Obrońcą szybkim krokiem. Fenn mruknął coś w odpowiedzi, ale nie zatrzymał się, chcąc jak najszybciej znaleźć Bo-Katan. Już miał otworzyć drzwi, które prowadziły do ich tymczasowej sypialni, jednak Ursa była tym razem szybsza i zablokowała je za pomocą swojego karwasza.
– Dank Farrik! Ursa! – warknął.
– Co z Atin? – zapytała. Odkąd wrócili nikt nie chciał nic jej powiedzieć.
– Nie ma jej nigdzie. Przeszukaliśmy teren w najbliższych trzech kilometrach. Dokładnie, każdą jaskinię, każdy zakamarek – powiedział ze zrezygnowaniem. Jego ramiona nagle się ugięły i zatrzęsły, gdy próbował powstrzymać rozpacz. – Jakby się rozpłynęła.
– Pójdę jej poszukać – zadecydowała Ursa.
– Nie. Nie znajdziesz jej. Ja-ja nie wiem-
– Co powiesz Bo?
– Nie wiem, na razie... na razie chcę tylko ją zobaczyć. Musze się upewnić, że jest bezpieczna. Proszę Ursa – wyszeptał, a kobieta skinęła głową i odblokowała zamek. Otworzył drzwi i przez chwilę stał w progu, po prostu patrząc na ciemny pokój. Wiatr za oknem nieco się uspokoił, choć śnieg wciąż sypał. Bo-Katan leżała na łóżku, najprawdopodobniej śpiąc.
– Podałam jej środki nasenne, są nieszkodliwe dla dziecka. Nie potrafiła zasnąć – wyjaśniła Ursa cicho. – Powinieneś udać się do ambulatorium.
– Tak, jasne. Przyjdę tam. Za chwilę – obiecał, po czym wszedł do sypialni.
Fenn usiadł obok śpiącej żony na łóżku. Wyciągnął dłoń, by odgarnąć włosy z jej policzka. Miał nadzieję, że śniła o czymś miłym. W oczach stanęły mu łzy, gdy jego dłoń powędrowała w stronę jej brzucha i ich pięciomiesięcznego, nienarodzonego dziecka.
– Przepraszam Bo – wyszeptał, szlochając cicho. – Przepraszam.
***
Atin otworzyła oczka, po czym niemal natychmiast zmrużyła powieki, dostrzegając jasny światło słoneczne, które przedarło się przez szare chmury. Kichnęła cicho i wyprostowała się, zauważając Satine, siedzącą wciąż obok niej. W dłoniach kobiety dostrzegła jakiś materiał – ciepły, mały granatowy szaliczek z małą, złotą naszywką.
– Jesteś gotowa, żeby wrócić do mamy i taty? – zapytała cicho Satine. Dziewczynka szybko pokiwała głową. Nie mogła się doczekać. Uśmiechnęła się szeroko, jednak jej radość nie trwała zbyt długo.
– Zostaniesz tutaj sama...
– Hej, nie smuć się, poradzę sobie – powiedziała Satine, posyłając Atin delikatny uśmiech. Sięgnęła następnie po płaszczyk dziewczynki i zapięła go na wszystkie guziki. Na szyi zawiązała także ten mały, uroczy szaliczek.
– Możesz zamieszkać z nami. Mogę podzielić się z tobą moim łóżkiem. Jest trochę małe, ale razem się zmieścimy. Kiedy mama nie miała dziecka, czasami ze mną spała – powiedziała Atin z entuzjazmem. Wstała szybko i chwyciła kobietę za dłoń, ciągnąc następnie w stronę wyjścia z jaskini.
Na zewnątrz świeciło słońce, oświetlając śnieg, który srebrzył się pod wpływem światła. Las wyglądał jak zaczarowana kraina, która zapraszała, by ją odkrywać. Atin nie widziała żadnych charakterystycznych punktów. W pełni jednak ufała swojej przewodniczce.
– Jeśli znałaś moją mamę, to będziesz mogła z nami zamieszkać.
– Nie mogę, Atin – powiedziała spokojnie kobieta.
– A będziesz nas odwiedzać? – zapytała Atin, ruszając przed siebie. Satine przez chwilę pozostała w tyle, patrząc na dziewczynkę.
– Nie, raczej nie – odpowiedziała, dorównując kroku dziecku.
Atin była radosna, skakała przez zaspy i nabierała w dłonie śniegu, by następnie obrzucić nim kobietę. Blondynka nie miała nic przeciwko.
– Gdybyś została, miałabym przyjaciółkę. Kiedy urodzi się moja siostra mama i tata nie będą mieli już dużo czasu dla mnie. Może będą mniej mnie kochać – powiedziała. Satine zatrzymała się, a Atin zrobiła to samo, spuszczając wzrok. Nie powinna była tak mówić, prawda?
– Nigdy nie będą mniej cię kochać, Atin. Nadal będziesz znaczyć dla nich wszystko. Razem z twoją siostrą – odparła stanowczo, ale łagodnie, Satine.
Bo-Katan nie była nigdy traktowana na równi z Satine. Zawsze była tym gorszym dzieckiem, lecz jej starsza siostra robiła wszystko, by tak się nie stało. Każdy był wyjątkowy, był najlepsza wersją siebie, podział na gorszych i lepszych był niszczący... rozwiązywał więzi, na zawsze.
– Tata chce żebym wymyśliła jej imię.
– Wymyśliłaś je?
– Sowa – odparła Atin, uśmiechając się. Znów ruszyły do przodu.
– Sowa?
– Mam taką pluszową sowę. Kocham ją, chcę też kochać moją siostrę.
Satine uśmiechnęła się. To miało dużo sensu. Nie sądziła, by Bo zgodziła się na to imię, ale nie powiedziała tego dziewczynce. Nie chciała gasić tego entuzjazmu.
– Myślisz, że kiedyś... Sowa i ja będziemy przyjaciółkami? – zapytała czterolatka.
– To byłoby wspaniałe.
– Tak będzie. Chcę żeby tak było.
W zasięgu ich wzroku pojawiła się twierdza Wren, a Atin otworzyła usta ze zdziwienia i pisnęła ze szczęścia. Przeskakiwała mniejsze zaspy, biegnąc w stronę znanego miejsca. Satine nie podzielała jej entuzjazmu, idąc spokojnie. Patrzyła jak dziewczynka wybiega naprzód, nawet nie oglądając się za siebie. Blondwłosa kobieta zatrzymała się przy jednym z drzew, wiedząc, że nie może iść dalej, choć tak bardzo chciała. Chciała być obecna w życiu Atin.
– Chodź ze mną! – krzyknęła dziewczynka, ale Satine nie ruszyła się z miejsca.
– Nie mogę.
– Moja mama nie będzie zła. Ucieszy się, kiedy cię zobaczy – powiedziała radośnie Atin, podbiegając do kobiety. Satine kucnęła przed nią, po czym przytuliła ją.
– Nie zobaczy mnie, Atin. To... to jest niemożliwe. Musisz już iść, ad'ika.
– Nie chcę cię tutaj zostawić – wyszeptała Atin, czując jak pod powiekami zbierają jej się łzy.
– Wiem, maleńka.
– Czy kiedyś cię jeszcze spotkam?
Satine nie odpowiedziała. Przytuliła dziewczynkę mocniej i pocałowała ją w główkę.
Satine nie płakała. Nie potrafiła płakać. Nie czuła też bólu spowodowanego rozstaniem, choć prawdopodobnie gdyby miała serce, pękłoby ono na pół lub pokruszyło się na milionów kawałeczków.
– Kocham cię, Atin Kryze – wyszeptała. – Kocham twoją mamę. Zawsze ją kochałam, moją małą Bo.
***
Bo-Katan wtulała się w jego bezpieczne ciało, w ramiona, które zawsze kojarzyły jej się z ciepłem i miłością, z tym miejscem na świecie, do którego zawsze chcesz wracać. Łzy płynęły jej po policzkach, a Fenn spokojnie nimi kołysał, wiedząc, że nie może ochronić jej przed bólem. Mieli wyruszyć na kolejne poszukiwania, tym razem za dnia, który zaczął się od słońca.
Stali przed twierdzą, w swoich ramionach, ogrzewając się wzajemnie.
– Mamusiu!
Krzyk dobiegł gdzieś zza niej. Bo-Katan myślała, że to umysł płata jej figle, ale odwróciła się.
– Tatusiu!
– Atin?
Czterolatka zatrzymała się zaledwie kilka metrów od nich, pozwalając im do niej podbiec i złapać się w ramiona. Mama przytulała ją tak bardzo mocno, a tata nie potrafił przestać płakać. Zachowywali się dziwnie, przecież nie było jej tylko jedną noc i wróciła cała i zdrowa.
– Gdzie byłaś, Atin? Dlaczego nie wróciłaś?
Zadawali mnóstwo pytań, a ona nie zdążyła odpowiedzieć nawet na jedno, kiedy pojawiła się ciocia Ursa i Axe, nawet Lizzy, która natychmiast przytuliła dziewczynkę, przepraszając za to, że ją zostawiła.
– Nie, czekajcie, muszę... muszę wam ją pokazać – powiedziała szybko i pociągnęła rodziców za sobą.
– Kogo?
– Moją nowa przyjaciółkę. Powiedziała mi, że była twoją przyjaciółką, mamo. I że się rozstałyście. A ona zajęła się mną – wyjaśniła Atin, wskazując im las. Nikogo tam nie było.
– Atin, tutaj-
– Satine! – krzyknęła czterolatka.
Bo-Katan zamarła, rozglądając się wokół, jakby sama szukała tajemniczej kobiety, która pomogła jej córeczce. Fenn podniósł dziecko, jednak zmiana perspektywy także nie pozwoliła dojrzeć jej przyjaciółki.
– Ona była taka jak ty, mamusiu. Pomogła mi i... i powiedziała, że byłyście przyjaciółkami – powiedziała Atin, a Bo uśmiechnęła się lekko, czując jak do oczu napływają jej łzy. Fenn spojrzał na nią ze współczuciem.
– Czy to możliwe- – zaczął, jednak żona uciszyła go i dotknęła szalika, który Atin miała owinięty wokół szyi. Wcześniej go nie miała. Znała skądś ten materiał wraz z małym zdobieniem – złotą naszytą sową.
– Satine uratowała jej życie – powiedziała pewnie, patrząc w stronę, którą wskazała jej córeczka. Pomiędzy drzewami nie dostrzegła nikogo, żadnego żywego człowieka, ani żadnego ducha. Między gałęziami tańczył wiatr, unosząc drobne, lekkie śnieżynki. Bo uśmiechnęła się, zamykając oczy. Czuła jej obecność.
– Dziękuję, siostrzyczko. Dziękuję, że ją ocaliłaś – wyszeptała prawie bezgłośnie Bo-Katan. W odpowiedzi usłyszała huczenie sowy, która siedziała na gałęzi jednego z drzew. Mandalorianka uśmiechnęła się, dyskretnie ocierając łzy.
*~*☆*~*
You're my Auntie!
Part 1/5
Jak Wam się podoba nowa seria?
Nie ukrywam, ale zależy mi na Waszej opinii na temat tego opowiadania. Mam nadzieję, że przyjmiecie te kilka opowiadań cieplutko!
❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro