Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Aliit ori'shya taldin

Płuca wypełnił dym wydostający się spod panela kontrolnego. Zaczęła kaszleć, próbując pozbyć się drapiącego gardło pyłu, jednak skutkiem był jedynie coraz cięższy oddech. Sabine z całej siły przyciągnęła stery do siebie, starając się wznieść niewielki statek w powietrze, jednak A-Wing nie chciał współpracować.
W komunikatorze odzywały się pojedyncze głosy, przerywane trzaskami i szumem. Chciała coś powiedzieć, ale z gardła wydobył się jedynie zduszony jęk.
Serce biło jej jak oszalałe. Przez myśl przeszła jej chęć poddania się, jednak była to jedynie krótka chwila. Łzy stanęły jej w oczach, gdy patrzyła przed siebie, w stronę lądowiska na Yavin 4.
To miała być jedynie krótka, prosta misja. I była, zanim wszystko rozsypało się w pył.
Zacisnęła dłonie na sterach, biorąc głęboki oddech. Przymknęła oczy, gotowa na zderzenie z powierzchnią planety.
Nigdy nie była wrażliwa na Moc, jednak teraz czuła jak ta przez nią przepływa. Jak spaja jej rozsypane kawałki w jedną całość.

– Za rebelię, za wolność, za rodzinę – szepnęła, chwilę przed tym jak A-Wing z całej siły uderzył w ziemię.

***

– Sabine!

Krzyk rozdarł ciszę, która była tak głęboka i tak mroczna jak jeszcze nigdy. Wokół unosiły się kłęby gęstego dymu, wydobywającego się z A-Winga. Statek był mocno poobijany, a jego zewnętrzna część stała w płomieniach. Zeb jako pierwszy znalazł się na miejscu katastrofy wraz z garstką rebeliantów, którzy natychmiast zajęli się ugaszaniem ognia, który w bardzo szybkim tempie zaczął się rozprzestrzeniać.

— Szybciej, szybciej! Musimy ją wyciągnąć! — krzyknął Lasat, pomagając mężczyznom uporać się z płomieniami.

— Widmo 2 do Widma 4, przedstaw sytuację. — Komlink zabrzęczał, a głos odezwał się, jednak Zeb nie odpowiedział od razu. Dopiero, gdy zapewniono go, że poradzą sobie z szybką akcją, odszedł na bok.

— Tu Widmo 4, młoda miała twarde lądowanie. Staramy się opanować ogień, potrzebujemy wsparcia. Ah... i przygotujcie ambulatorium, wygląda to-

Ciemność.
Zeb zasłonił oczy ramieniem, by ponownie spojrzeć w stronę A-Winga, który chwilę wcześniej jedynie płonął. Tył statku był w zupełnych strzępach za sprawą nagłego wybuchu, którego nikt się nie spodziewał. Lasat przetarł szybko twarz, pozbywając się pyłu, po czym wstał. Podbiegł do leżącego najbliżej mężczyzny, nie dostrzegając jednak oznak życia.

— Zeb! — Krzyk Ezry wydobył się jakby z daleka, choć ten znajdował się zaledwie kilka metrów dalej. Młody chłopak minął jednak Lasata, podobnie jak Hera oraz reszta załogi. Skierowali się w stronę statku, w stronę dziewczyny uwiezionej w żelaznych ramionach maszyny. Zeb podążył za nimi, oceniając szybko sytuację.

— Musimy się pospieszyć! – krzyknął, nie słysząc zbyt dobrze własnego głosu. Wcześniejszy wybuch uszkodził jego słuch na kilka minut.

– Wyciągnę ją – zaoferował Ezra, skupiając uwagę na zatrzaśniętej kabinie statku. Wraz z dwoma mężczyznami starali się dostać do pilota, używając nawet pił, by przeciąć powyginany metal. Zeb patrzył na tę scenę z pewnej odległości, nie chcąc przeszkadzać ekipie. Hera rozglądała się za noszami, które miały zjawić się w najbliższych chwilach. I to właśnie podczas tego czekania starała się nie myśleć w jak ciężkim stanie znajduje się dziewczyna.

– Delikatnie – poprosiła Hera, gdy dwóch rebelianckich pilotów przenosiło Sabine na nosze. Przytaknęli jedynie głowami, układając dziewczynę i okrywając ją narzutą. Włączyli repulsory, kierując się wraz z resztą załogi Ducha w stronę bazy, konkretniej w stronę statku wyposażonego w ambulatorium. Hera szła zaraz obok, patrząc na Mandaloriankę ze łzami w oczach. Niewątpliwie dziewczyna była w stanie krytycznym, wciąż nieprzytomna.

Kobietę zatrzymały dopiero droidy medyczne, proszące o chwilę na zbadanie dziewczyny i dokładne ocenienie jej stanu. Twi'lekanka nie chciała zostawiać Sabine samej, jednak wiedziała, że musi tym razem zaufać personelowi medycznemu, sama nie była w stanie nic zdziałać.

– Ona jest twarda, Hera. Na pewno z tego wyjdzie – powiedział cicho Ezra, jednak bez entuzjazmu. Jego słowa pozbawione były również przekonania, brzmiały pusto. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, jedynie ciche westchnienie.

Zeb usiadł przy ścianie, patrząc gdzieś przed siebie. W swoim życiu widział wiele katastrof, w których statki rozwalały się w przestrzeni kosmicznej lub zderzały ostro z ziemią. Piloci w obu przypadkach nie mieli najmniejszych szans na przeżycie. Gdy zobaczył Sabine miał wrażenie, że ocalił ją jedynie cud. Nie mogli mieć pewności, że dziewczyna dożyje kolejnego dnia, jednak pokładał ogromną nadzieję, że tak właśnie się stanie.
Nie mogli jej stracić. Była częścią załogi, częścią tej rodziny. Była jego młodszą siostrą.

Nagle coś sobie uświadomił. Podniósł wzrok na Herę, która stała oparta o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami.

– Hera – zwrócił się do niej cicho. – Musimy powiadomić jej rodzinę.

Zrobię to, kiedy dowiemy się czegoś więcej – odpowiedziała, nie dodając więcej ani słowa.

Z niecierpliwością czekała na wieści dotyczące stanu Sabine. Miała nadzieję, że udało się nieco ją ustabilizować, jednak musiała być także przygotowana na najgorsze. W oczach poczuła łzy.
Traktowała Sabine jak własną córkę, nie tylko jako pilota czy specjalistkę od broni. Była kimś o wiele więcej. Należała do tej rodziny. Zawsze będzie do niej należała.

***

Hera od kilku minut czekała na połączenie z przywódczynią klanu Wren. Nerwowo stukała palcami o blat skrzyni, na której umieściła holoprojektor. Cały czas układała sobie w głowie słowa, od których chciałaby zacząć tę rozmowę, jednak nie było to takie proste.
Hologram zamigotał kilkakrotnie, a chwilę później pojawiła się Ursa Wren, we własnej osobie. Wyglądała na zaskoczoną, ujrzawszy Herę.

– Generał Syndulla, czy coś się stało? – zapytała, nie wiedząc czego się spodziewać. Twi'lekanka westchnęła cicho, nie mając pojęcia jak ma przekazać tak pozbawione nadziei wieści. Odważyła się jednak popatrzeć w oczy kobiety, mając na uwadze więzi, które łączyły ją z Sabine.

– Hrabino, Sabine... – zaczęła, a Ursa wstrzymała oddech, wyczuwając w głosie Hery niepokój. – Sabine jest w bardzo ciężkim stanie. Lądowała z uszkodzonymi silnikami, rozbiła się na pasie startowym na Yavin 4. Natychmiast została wyciągnięta z wraku, ale jej stan jest poważny.
– Jak bardzo?

– Jest duże prawdopodobieństwo, że-
Urwała, jednak nie musiała kończyć. Obie doskonale wiedziały jakie słowa powinny paść. Ursa wpatrywała się przez chwilę w Twi'lekankę, jednak nic nie powiedziała. Hera jedynie mogła myśleć co chodzi po głowie kobiety.

– Przylecę najszybciej jak będzie to możliwe.

Ursa zakończyła rozmowę, czując jak na ramionach osiada jej ogromny ciężar. Od kilku godzin czuła dziwny niepokój, jednak sądziła, że wszystko przez obecną sytuację na Mandalorze, która stawała się coraz poważniejsza. Ta wiadomość przyszpiliła ją o wiele mocniej.
W oczach zebrały jej się łzy, choć wcześniej się to nie zdarzało. Była twardą wojowniczką, niepokonaną przywódczynią klanu, nie miała czasu na to, by topić smutek we łzach. Teraz wszystko wokół straciło znaczenie.
Sala tronowa była pełna Mandaloriańskich wojowników, którzy czekali na jej rozkazy i byli w stanie je wykonać bez względu na cenę. Ursa jednak nie potrafiła podjąć żadnej decyzji.

– Matko? – Tristan nagle pojawił się tuż obok, a jego zmartwiony wzrok nie uszedł jej uwadze.

– Muszę natychmiast dostać się na Yavin 4 – powiedziała, przybierając na powrót maskę, którą nosiła na co dzień. Znów była poważną przywódczynią klanu.

– Nie możesz teraz wyjechać, jeśli dowiedzą się, że opuściłaś Krownest-

– Sabine została poważnie ranna, muszę przy niej być, gdy – urwała. Te słowa bolały zbyt mocno. Ponadto Ursa w głębi serca wierzyła, że nie wypowiadanie ich na głos, oddala śmierć od zamiaru odebrania jej skarbu. Może nigdy nie była przykładną matką, ale Sabine była jej córką, teraz potrzebującą jej wsparcia. Nie mogła jej zawieść. Nie po raz kolejny.

– Przygotuję kom'rk do lotu – odparł, widząc zdeterminowanie na jej twarzy. Wiedział, że poleciałaby tam bez względu na wszystko. Nie mogli teraz ryzykować, dlatego podjął tę decyzję. – Zostanę na Krownest i wszystkiego dopilnuję. Czy mam przekazać ojcu wieści?

– Nie, sama go poinformuję – powiedziała cicho, biorąc w dłonie hełm.

– W porządku – westchnął, po czym skierował się w stronę drzwi. Jednak zatrzymał się jeszcze i odwrócił do niej. – Przekaż Sabine, że ją kocham.

– Przekażę – wyszeptała. – Tristan? Dziękuję – dodała, a on jedynie przytaknął.

Opuścił jej prywatną kwaterę, pozostawiając matkę samą z myślami i łzami.

***

Hera po raz kolejny wzdrygnęła się, gdy drzwi rozsunęły się, a ktoś wszedł do środka. Nie podniosła jednak wzroku, wciąż wpatrując się w delikatną, bladą twarz Sabine. Wolno gładziła kciukiem wierzch jej dłoni, nie chcąc dodatkowo jej uszkodzić.

– Przysłała mnie Mon Mothma, nie powinnaś tutaj przesiadywać. – Usłyszała pełen zmartwienia głos Kanana. Mężczyzna stał tuż za nią. Oparł dłonie na jej ramionach, przesyłając ciepłe fale, które miały choć trochę ją uspokoić. Hera westchnęła cicho, mrugając szybko, by pozbyć się łez.

– To jedyne co mogę teraz dla niej zrobić – odparła, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.

– Mandaloriański statek dostał zgodę na lądowanie.

– Myślisz, że będą chcieli ją stąd zabrać? – zapytała po chwili ciszy. Kanan nie potrafił udzielić odpowiedzi na to pytanie. Hera wypuściła głośno powietrze z ust, po czym wstała. Mężczyzna objął ją, stojąc przez chwilę, otaczając ją ramionami, w których zawsze czuła się bezpieczna. Uśmiechnęła się lekko, wdychając jego charakterystyczny zapach, uspokajając nieco myśli.

– Wszystko będzie dobrze, słońce – szepnął do jej ucha.

– Pójdę powitać Ursę – odpowiedziała jedynie Hera, odsuwając się od Kanana, po czym ruszyła w stronę lądowiska. Mężczyzna westchnął jedynie cicho, po czym ruszył za nią. Być może nie mógł zobaczyć Sabine, jednak obejrzał się w jej stronę, posyłając jej delikatny uśmiech. Potrzeba było niemalże cudu, by dziewczyna przeżyła najbliższą noc. Jednak czuł, że Moc była wśród nich, o wiele silniejsza niż dotychczas.

***

Ursa zatrzymała się w pół kroku, dostrzegając własną córkę, prawie całkowicie nieruchomą. Jej klatka piersiowa unosiła się minimalnie, a maska tlenowa dostarczała niezbędny do życia gaz. Wcześniej nie próbowała sobie wyobrażać jej stanu, jednak teraz, gdy wreszcie ją zobaczyła, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Droid medyczny zabrzęczał cicho, gdy przejeżdżał obok Ursy, kierując się w stronę wyjścia. Gdy drzwi zamknęły się zaraz za nim, w pomieszczeniu została jedynie Ursa wraz z Sabine.
Starsza Mandalorianka poczuła jak po plecach przebiega lodowaty dreszcz. Ktoś uważny mógłby dostrzec zbierające się pod powiekami łzy, jednak oprócz jej nieprzytomnej córki nie było tutaj nikogo więcej.
Zbliżyła się, siadając przy Sabine. Patrząc na jej twarz nie potrafiła powstrzymać dłużej łez. Nie miało znaczenia bycie twardą wojowniczką ani bezwzględną przywódczynią. Przede wszystkim była teraz matką, matką, którą los mógł pozbawić jedynej córeczki.

– Sabine – wyszeptała, czując jak emocje przejmują nad nią kontrolę. Do tej pory starała się je z całej siły ukrywać. Nawet przed własną rodziną. Tylko tak mogła ją chronić. Straciła zbyt dużo jej członków, by pozwolić odejść kolejnym, a zwłaszcza Sabine.

– Tristan poprosił mnie, bym przekazała ci, że on bardzo cię kocha – szepnęła, kładąc delikatnie dłoń na jej dłoni. Jej skóra była ciepła i przyjemna w dotyku, jednak wydawała się Ursie zupełnie inna niż zazwyczaj. Nie żeby zbyt często miała okazje trzymać córkę za rękę. Kobieta czuła się źle z myślą jak wiele straciła przez te wszystkie lata. Pragnąc ochrony własnego dziecka, odsunęła je od siebie. – Chciał ze mną przylecieć, tak samo jak tata, ale na Mandalorze sytuacja nieco się skomplikowała. Będą tutaj najszybciej, gdy tylko będzie to możliwe.

Ursa nigdy nie była osobą, która chętnie okazywałaby uczucia komukolwiek. Nigdy też nie spodziewałaby się sytuacji, w której znalazła się teraz. Gdy Sabine uciekła z akademii na Mandalorze Ursa była całkowicie pewna, że dziewczyna sobie poradzi. Wszystko zależało od niej. A teraz?

– Wszystko w porządku? – Usłyszała za sobą cichy, spokojny głos należący do Hery Syndulli, najznamienitszej pilotce rebelii. Przytaknęła, choć gest ten daleki był od prawdy. – Nie będę przeszkadzać, jeśli przez chwilkę tutaj posiedzę?

– Nie, oczywiście, że nie – odparła Ursa, jedynie na moment zerkając na kobietę. Do tej pory nie miały okazji, by poznać się na żywo, jednak żadna z nich nie sądziła, że odbędzie się to w takich okolicznościach. Hera usiadła po drugiej stronie, patrząc ze zmartwieniem na przykryte powiekami oczy Sabine. Spojrzenie to nie uszło uwadze Ursy, która niepostrzeżenie zaczęła przyglądać się Twi'lekance.

Nagle obie popatrzyły w stronę drzwi, które zostały otworzone, a do pomieszczenia wjechały dwa medyczne droidy. Hera wiedziała co to oznacza. Wstała z westchnięciem, po czym skierowała się do wyjścia. Przechodząc przez próg, zerknęła Ursę, spotykając się z jej niepewnym spojrzeniem.

– Powinnyśmy dać im pracować – powiedziała cicho, uśmiechając się lekko.

Ursa niespecjalnie ufała droidom, jednak w tej sytuacji nie miała wyjścia. Podniosła się ciężko, jakby ciężar zarzucony na jej plecy, był zbyt duży. Wyprostowała się jednak, przybierając na powrót swoją poważną pozę. Nie odwracając się za siebie, opuściła kajutę.

Na zewnątrz spotkała się z kilkoma przyjaciółmi Sabine, którzy siedzieli przy ścianie, najpewniej czekając na jakieś informacje. Dostrzegła także Ezrę, chodzącego w tę i z powrotem. Przez moment miała ochotę do niego podejść, jednak odrzuciła ten pomysł. Zamiast tego skierowała się w stronę, w którą udała się Hera.

– Generał Syndullo – zaczęła, a gdy Twi'lekanka odwróciła się w jej stronę, westchnęła cicho. – Możemy porozmawiać?

– Oczywiście, tylko... mam na imię Hera – uśmiechnęła się lekko.

– Ursa – odparła Mandalorianka, wyciągając w jej stronę dłoń. Twi'lekanka uścisnęła ją. – Mam do ciebie prośbę, Hero – zaczęła.

– Tak?

– Chciałabym zobaczyć kajutę Sabine i... i porozmawiać o mojej córce – powiedziała cicho, rozglądając się wokół. Przy myśliwcu, którym przyleciała dostrzegła swoją prywatną straż. Odwołała ją ruchem dłoni, gdy tylko postawili kilka kroków w jej stronę. Tutaj nic im nie groziło.

– W porządku, chodź ze mną – odpowiedziała Hera, kierując się ku pokładowi Ducha.

***

Mandalorianka przekroczyła próg kajuty córki, rozglądając się z wyraźnym zaciekawieniem. Pomieszczenie to było niezwykle barwne. Ściany pokryte były grafitti w każdym możliwym miejscu. Hera weszłam w ślad za nią. Nigdy nie przypuszczałaby, aby ta poważna kobieta, za jaką miała Ursę, była tak bardzo zachwycona pracami córki. W oczach Mandalorianki dostrzegła jednak najprawdziwszą radość.

– Gdy Sabine była malutka malowała wszędzie, gdzie tylko zdołała dosięgnąć – zaczęła kobieta, nie odwracając się do Hery. Dotknęła jeden z malunków delikatnie, jakby nie chciała go uszkodzić. – Nikt nie potrafił jej powstrzymać, z czasem nikt nie próbował. Cały jej pokój pokryty był kolorowymi szlaczkami. Chcieliśmy zapisać ją do akademii na Mandalorze, by mogła rozwijać swój talent. Chcieliśmy, by miała normalne życie.

– Ale zamiast tego wybraliście dla niej imperialną akademię – odparła Hera z lekkim wyrzutem. Wiedziała, że nie powinna była tego mówić, jednak nie potrafiła się powstrzymać od tej uwagi. Ursa spojrzała na nią. – Przepraszam – dodała, czując w gardle gulę.

– Nie, nie, masz rację. Sabine urodziła się w drugim roku wojen klonów, w obozie Watahy Śmierci – Twi'lekanka popatrzyła na nią z zaskoczeniem. Słyszała o tej mandaloriańskiej organizacji, skupiającej wojowników stojących w opozycji do ówczesnej władczyni Mandalory. – Nie mogłaś o tym wiedzieć, nigdy nie powiedziałam o tym Sabine. Nie opowiadałam jej o własnej przeszłości, pragnąc dla niej czegoś o wiele lepszego. Po zakończeniu wojen klonów wróciłam na Krownest z zamiarem rozpoczęcia normalnego życia, takiego, jakiego zawsze pragnęłam dla własnych dzieci i klanu. Bo-Katan została przywódcą Mandalorian, jednak jeden ze zdrajców ugadał się z Imperium. – Przerwała, a Hera dostrzegła w jej oczach pustkę. Doskonale znała to uczucie. Co prawda nie pamiętała wojny dość dobrze, była jeszcze dzieckiem. Wiedziała jednak, że blizny zostawały na zawsze. W czasie tych kilku lat każda z nich straciła bliskie osoby, być może nie raz straciły wiarę, jednak obie postanowiły przetrwać, bo miały dla kogo żyć. – Dano nam wybór. Klan Wren nie był gotowy na kolejną wojnę, nie po tym wszystkim co nas spotkało. Zrobiłabym wszystko, by nie musieć wybierać strony Imperium, ale nie mieliśmy najmniejszych szans na pokonanie klanu Saxona, nie wspominając o całej armii wyszkolonych szturmowców.

– To dlatego Sabine uczęszczała do Imperialnej Akademii? – zapytała Hera, na co Ursa natychmiast przytaknęła.

– To był jeden z warunków. Została przyjęta w wieku siedmiu lat. Przez wszystkie te lata nie mieliśmy szansy jej zobaczyć. Przysyłano nam jedynie jej wyniki. Radziła sobie naprawdę dobrze. Nie chciałam tego dla niej, jednak nie mogłam nic zrobić. Saxon związał mi ręce – powiedziała, siadając przy niewielkim stoliku, znajdującym się tuż pod pryczą Sabine. – Gdy uciekła, oskarżono nas o zdradę, jednak udało się załagodzić sytuację. Tak straciłam drugie dziecko. Zabrali Tristana do służby. Wtedy zmieniło się wszystko.

– Zobaczyłaś się z Sabine, gdy uciekła? – Hera zadała pytanie.

– Nie. Przysłano nam jedynie list gończy, gdy została łowcą nagród – odpowiedziała, spuszczając wzrok. – Kiedyś ją o to wszystko obwiniałam, ale ona nie zawiniła. To była moja wina.

– Sabine cię nie osądza – powiedziała pewnie Hera. – Kiedy do nas dołączyła nie wspominała o rodzinie. Dowiedzieliśmy się o was dopiero po czasie, choć i wtedy unikała tematu.

– Jaka była, gdy po raz pierwszy się spotkałyście?

– Nieufna – odparła. To jedno słowo określało dziewczynę w idealny sposób. Tamtą Sabine.

– Byłaś gotowa na tę rolę? – zapytała Ursa, patrząc na Herę z charakterystyczną dla niej powagą. – Wiesz, być dla niej matką, później dla Ezry.

– Nie – odparła zgodnie z prawdą Hera. – Kiedy Sabine do nas dołączyła nie miałam żadnego pojęcia o dzieciach, a co dopiero o nastolatkach – powiedziała, uśmiechając się pod nosem. – Nie sprawiała wielu kłopotów, ale była... inna. Wiele przeszła, a ja wiedziałam jedynie tyle, że chce jej pomóc. Nic więcej nie miało znaczenia. Została z nami, jako Widmo 5.

Ursa spuściła wzrok. Czuła się winna całemu zajściu. Kiedy Sabine wróciła do domu, by pomóc w odbiciu własnego ojca z rąk oprawców, wierzyła, że z nimi zostanie. Jednak nie mogła tego od niej wymagać, ani łudzić się, że wszystko wróci do normy. W głębi serca pragnęła jej powrotu. Chciała znów mieć przy sobie córkę, chciała znów poczuć się jej matką.

– Nie mogę jej stracić – szepnęła Ursa.

– Jest Mandalorianką i twoją córką – powiedziała cicho Hera, wyciągając dłoń w jej stronę. Kobieta spojrzała na pilotkę, a ta posłała jej delikatny uśmiech.

– Mandalorianie są twardzi, ale nie są niezniszczalni – dodała jej rozmówczyni. Hera westchnęła cicho, po czym spuściła wzrok. Widziała jak wiele kosztuje tę kobietę utrzymanie emocji w ryzach. Mogli oceniać Ursę jako matkę i jako przywódczynię, Hera nie zamierzała jednak tego robić. Nie znała jej zbyt dobrze, jedynie z opowieści Ezry i Kanana. Sama Sabine raczej nie wspominała o matce. Kobieta nie była pewna co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, jednak nie dopytywała o to.

– Ona z tego wyjdzie, Ursa – wyszeptała Hera, a jej towarzyszka podniosła na nią wzrok. Ich dłonie złączyły się w przyjacielskim uścisku, pełnym ciepła i wsparcia.

– Jest dla ciebie bardzo ważna, tak jak ty jesteś ważna dla niej.

– Nigdy nie będę tak ważna jak ty – zapewniła ją Hera. – Ona zawsze będzie cię kochać najbardziej na świecie. To ty jesteś jej matką.

– Bez twojej pomocy nigdy bym sobie z tym zaszczytem nie poradziła. – Ursa uśmiechnęła się lekko.

Hera znała Sabine jak prawie nikt w galaktyce, ale wiedziała, że nigdy przenigdy nie zastąpi jej prawdziwej rodziny. Ursa nie musiała być idealną matką, nie musiała zawsze zgadzać się ze zdaniem córki. Wystarczyło, że ją wspierała, ufała jej i ją kochała. Nic więcej nie miało znaczenia.

***

Ursa usiadła przy córce, biorąc do rąk jej wielobarwny hełm. W tradycji Mandalorian najczęściej zdobione były one jedynie barwami klanów. Ona sama, jako przywódczyni klanu Wren, posiadała pełną zbroję jedynie w dwóch kolorach – złotym i szarym.

Kobieta przyjrzała się szczegółom hełmu córki oraz własnego. Nad wizjerami znajdował się wizerunek sowy, jej oczy. Mogły oznaczać mądrość, którą posługiwali się Mandalorianie, jednak Ursa wiedziała, że to coś więcej. Symbol ten ukazywał również przynależność, pełne oddanie zgrupowaniu, do którego hrabina kiedyś należała.

Kobieta odłożyła na bok hełm, po czym poprawiła koc, którym przykryta była jej córka. Chwilę wcześniej otrzymała pełen raport, dotyczący stanu Sabine. Nie było najlepiej, jednak szanse na przeżycie rosły z godziny na godzinę. Ursa czuła, że będzie tylko lepiej. Obiecała, że zostanie z nią przez noc. Być może nie będzie potrzebna, ale chciała po prostu przy niej posiedzieć.
Chwyciła jej dłoń, lekko gładząc kciukiem wierzch.
Do tej pory nie zdawała sobie sprawy bardzo brakowało jej momentów pełnych ciszy i spokoju. Wychowano ją do walki, wyszkolono na wojowniczkę, nie na matkę, którą po raz pierwszy stała się dwadzieścia lat temu. Ursa doskonale pamiętała tamte dni, pełne niepokoju i strachu o życie malutkiej córeczki, narodzonej w obozie Watahy Śmierci...
Obiecała, że będzie chronić Sabine już zawsze, że nie pozwoli jej skrzywdzić. A zaledwie kilka lat później oddała ją. Niczego nie żałowała tak bardzo, jak pozostawienia jej w imperialnej akademii. Ursa nigdy nie chciała dołączać do Imperium, jednak nie miała wyboru. Musiała chronić własną rodzinę, za cenę życia jedynej córki.
Mogła się obwiniać, ale obie żyły dalej, nie było potrzeby powrotu do przeszłości.

Sabine czuła czyjąś obecność w pomieszczeniu.
I nie były to droidy medyczne, które przez ostatnie kilka godzin walczyły o jej życie. To ciepło, które rozchodziło się po jej sercu było tak dziwnie znajome, a jednocześnie gdzieś głęboko zakopane. Zakorzeniło się bardzo dawno temu, by teraz nagle się odrodzić. Nie było to byle jakie ciepło. Przez ostatnie lata poznała różne jego odmiany. Teraz czuła... miłość.

Z całych sił próbowała otworzyć oczy, dać jakiś znak osobie, która przy niej była. Osobie, która trzymała ja za rękę. Osobie, która w nią wierzyła.
Pragnęła zobaczyć własną matkę.
Dłoń Sabine poruszyła się delikatnie.
Powieki uniosły się wolno, choć oczy potrzebowały czasu, by przyzwyczaić się do ostrego, białego światła. Zamrugała kilkakrotnie, poddając się w końcu przyjemnej, bezpiecznej ciemności. Cisza przerywana była jedynie pobrzękiwaniem wiekowych już maszyn, służących podtrzymywaniu życia przede wszystkim pilotów. Sabine nie była do końca pewna, gdzie się znajdowała ani dlaczego, nie potrafiła poruszyć żadną z kończyn. Jej myśli przepełnione były jedną wielką niewiadomą, którą rozwiązać mógł jedynie czas.

Młoda Mandalorianka rozchyliła powoli usta, bardzo delikatnie. Pragnęła unieść dłoń, jednak jej ciało natychmiast przeszył dotkliwy ból, uniemożliwiający jakikolwiek ruch. Musiała jednak dać znać, że nie poddała się śmierci.

– Mama – wyszeptała tak cicho, że nie była nawet pewna, czy te słowa opuściły jej usta. Jednak musiało się tak stać, gdyż osoba, siedząca przy niej wstała nagle, pochylając się nad nią. Sabine nawet mimo lekko uchylonych powiek nie widziała zupełnie nic. Czuła przy sobie jedynie obecność bliskiej osoby, osoby, za którą w głębi serca tęskniła.

– Sabine – odszepnęła Ursa, czując jak do oczu napływają jej łzy. Nie potrafiła dłużej ich powstrzymywać i pozwoliła im spłynąć po policzkach. Emocje przejęły nad nią całkowitą kontrolę. Zawsze z całych sił starała się utrzymywać je na wodzy, tym razem nie była w stanie.

Ni ouacyi.

Głos Sabine był słaby, a słowa nie do końca zrozumiałe. Kobieta jednak uśmiechnęła się szeroko przez łzy, słysząc ten przyjemny ton. Odgarnęła część włosów z czoła córki, delikatnie kładąc dłoń na jej policzku. Czuła jak dziewczyna rozluźnia się pod wpływem tego dotyku.

W czasie awaryjnego lądowania miała na głowie hełm, który prawdopodobnie uchronił ją od natychmiastowej śmierci. Beskar był najtwardszym znanym w galaktyce metalem, a Sabine niemal dorównywała mu wytrzymałością.

Ni kar'tayli, ad'ika – powiedziała cicho Ursa, nie potrafiąc ukryć najprawdziwszego szczęścia. Sabine próbowała się uśmiechnąć, jednak jakikolwiek ruch sprawiał jej mnóstwo bólu. Głos matki ją jednak uspokoił, niemal ponownie ukołysał do snu.

Nie zawsze mogła na nią liczyć. Ursa nigdy nie była matką, którą mogłaby sobie wymarzyć. Mimo to, była tutaj, teraz, gdy wszystko nagle się posypało. Mimo własnych spraw i problemów, przyleciała tutaj. Przyleciała dla własnej córki, która jej potrzebowała.

Ni kar'tayli gar, Sabine – wyszeptała, po czym nachyliła się i pocałowała ją delikatnie we włosy. – Jii, gar enteyo udesiir.

Ursa uśmiechnęła się, po czym zapewniona, że wszystko jest w porządku, wyszła z pomieszczenia. Jej oczy błyszczały nowym blaskiem.
Ezra spojrzał na nią. Mógłby przysiądz, że po raz pierwszy widział jak Ursa Wren się uśmiecha.

***

– Tylko nie szarżujcie tutaj beze mnie za bardzo – zaśmiała się Sabine, spoglądając w kierunku Ezry i Zeba, którzy towarzyszyli jej w drodze na statek.

Zadecydowano, by na jakiś czas przenieść młodą dziewczynę na Mandalorę. W warunkach polowych leczenie obrażeń tak rozległych nie przyniosłoby najlepszych efektów, a tam pod stałą opieką lekarzy było to możliwe w o wiele krótszym czasie. Sabine chciała jak najszybciej stawić się do walki, by nie pozostawiać rodziny zbyt długo bez najlepszego speca od ładunków wybuchowych. Potrzebowali jej, a ona potrzebowała ich.

– Poczekamy na ciebie, tyle, ile będziesz tego potrzebowała – odparł Zeb. – A w tym czasie trochę przypakujemy, żebyś nie posyłała nas na deski, kiedy wrócisz.

Cała trójka roześmiała się szczerze.

Sabine miała ochotę usiąść na noszach, na których próbowano przetransportować ją na kom'rk, jednak było to na razie niemożliwe. Źle czuła się z faktem, że uwaga wszystkich skierowana była na jej osobę. Przez całe życie starała się być niezależna, radzić sobie ze wszystkim sama. Teraz była uzależniona od pomocy innych. Sytuacja była dla niej dziwnie nowa, ale jeśli chciała szybko wrócić do formy, musiała się do niej przyzwyczaić.

– I pamiętaj, uważaj na siebie. Nie forsuj się zbytnio, Sabine – zalecił Kanan, wcześniej wymieniwszy kilka punktów z ułożonej przez siebie listy. Mandalorianka przewróciła zabawnie oczami, ale posłała mu delikatny uśmiech.

– Tak, tak, wiem. Powtarzasz to przynajmniej trzeci raz tego dnia – odparła. Jedi pokręcił głową.

– Martwię się o ciebie. Muszę mieć pewność, że będziesz na siebie uważać, kiedy ja będę za tobą tęsknił – wyszeptał, jak gdyby był to najprawdziwszy sekret.

– Ja też będę tęsknić. Za wami wszystkimi – powiedziała, a usłyszawszy pomrukiwanie droida, jej usta rozchyliły się w szerszym uśmiechu. – Tak, Chopper, za tobą też.

Hera podeszła do niej, dopiero wtedy, gdy wszyscy inni się z nią pożegnali. Usiadła na pryczy, na którą ją położono, poprawiając koc, którym okryta była Mandalorianka. Sabine uśmiechnęła się słabo, czując jak nagle przeszywa ją fala smutku.

– Hera, ja – zaczęła, urywając, by znaleźć odpowiednie słowa. – Chcę ci podziękować. Za to, że mnie przyjęłaś, wtedy, wiele lat temu. Za to, że mi zaufałaś, że mnie wychowałaś. Za to, że byłaś dla mnie jak matka i za miłość jaką mnie obdarzyłaś. Chciałabym kiedyś potrafić ci się odwdzięczyć – powiedziała, czując pod powiekami łzy. Hera uśmiechnęła się łagodnie, kładąc dłoń na policzku dwudziestolatki.

– Jesteś dla mnie jak córka, Sabine. Zawsze byłaś i zawsze będziesz dla mnie ważna – szepnęła. Sama próbowała opanować własne emocje, jednak widziała jak wiele kosztuje młodą dziewczynę ich powstrzymywanie. Otarła łzy z jej policzków, składając na jej czole delikatny pocałunek.

– Mandalorianie mają takie przysłowie, które brzmi: Aliit ori'shya taldin – odezwała się stojąca obok Ursa. Od kilku chwil obserwowała to wszystko, co działo się wokół jej córki, czując w sercu ciepło. Ta mała grupka naprawdę kochała Sabine, mimo wszystkiego co się wydarzyło, była dla nich ważna.

– Co ono oznacza? – zapytał Ezra, przysłuchując się nieznanemu mu językowi.

– Rodzina to więcej niż tylko krew – odpowiedziała Sabine, uśmiechając się lekko.

Hera uniosła wzrok, krzyżując spojrzenie z Ursą, która posłała jej pełen wdzięczności uśmiech.
Sabine rozejrzała się po przyjaciołach, czując niewyobrażalne szczęście, poczucie, że należy do najbardziej wyjątkowej rodziny w galaktyce.
Do rodziny, którą kocha ponad własne życie.

~~~

Mando'a — Polski

Ni oyacyi – Żyję
Ni kar'tayli, ad'ika – Wiem, kochanie
Ni kar'tayli gar, Sabine – Kocham cię, Sabine
Jii, gar enteyo udesiir – Teraz, musisz odpocząć 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro