Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

a small, fleeting kiss

I can always count on you


Nigdy w nią nie zwątpił.

W głębi serca wiedział, że przyjdzie dzień, gdy znów ją zobaczy.

Tej nocy nie spał zbyt dobrze. Pierwsze noce, gdy powracało się do rzeczywistości przeważnie takie były. Ezra otworzył w końcu oczy, chcąc odpędzić od siebie senne koszmary. Usiadł na pryczy z westchnieniem.

Statek owiany był ciszą, przerywaną jedynie pracą maszyn. Ezra tęsknił za tymi nocnymi odgłosami, za charakterystycznym zapachem wewnątrz i za delikatnym ruchem w przestrzeni. Zaraz po Lothal, statki były jego ulubionym domem, a w szczególności Duch, którego miał ochotę odwiedzić. Sabine obiecała, że gdy tylko obiorą odpowiedni kurs, zabierze go do załogi.

Otworzył drzwi, starając się zrobić to jak najciszej. Wolnym krokiem przeszedł niewielki korytarz, docierając wreszcie do kokpitu. R4 zaskrzypiał, przejeżdżając tuż pod jego nogami, tak, że Ezra musiał zatrzymać się gwałtownie, by droid nie przejechał mu po stopach. „Całkiem jak Chopper" – przeszło mu przez myśl.

W fotelu pilota, ku jego zaskoczeniu, dostrzegł Sabine. Miał nadzieję, że Mandalorianka w przeciwieństwie do niego spokojnie śpi w swojej kajucie.

Zauważyła go dopiero, gdy usiadł w fotelu drugiego pilota. Zerknęła na niego przelotnie, uśmiechając się lekko.

– Ciężka nocka? – zapytała.

– Coś w tym rodzaju. Nie codziennie człowiek dostaje szansę na powrót do domu – zaśmiał się cicho.

Czuł, że będą musieli na nowo przyzwyczaić się do rozmów. Wbrew pozorom sześć długich lat rozłąki to szmat czasu, którego już nigdy nie odzyskają.

– Jak wiele się zmieniło podczas mojej nieobecności? – zadał pytanie, by nie utknąć w ciszy, z której nie sposób byłoby wybrnąć.

– To jest opowieść na kilka długich godzin i powinieneś wysłuchać jej z ust kogoś bardziej odpowiedniego. Przez ostatnie lata głównie kursowałam pomiędzy Lothal i Krownest, zajęta osobistymi sprawami bardziej niż samą walką przeciwko Imperium – odparła, spoglądając wciąż przed siebie. W jej oczach widział odbijające się światło, w którym wciąż się poruszali, będąc w nadprzestrzeni.

Tęsknił za jej oczami. Za ukrytą w nich tajemnicą, którą przez lata starał się odkryć.

Tęsknił za jej uśmiechem. Za ukrytym głęboko smutkiem, który potrafiła przezwyciężyć.

Tęsknił za jej głosem. Za ukrytymi sensami jej wypowiedzi.

I wreszcie tęsknił za nią. Za jej obecnością, za wsparciem i nadzieją, którą była wypełniona.

Tęsknił za Sabine.

Nie musiała być Mandalorianką, nie musiała pochodzić z klanu Wren, ani domu Vizsla.

Dla niego była najzwyklejszą dziewczyną. Dziewczyną, która chciała zmienić świat.

Była jego siostrą, przyjaciółką, osobą, w której zupełnie nieświadomie się zakochał.

***

Zmieniła Lothal nie do poznania.

Ezra od kilku dni, każdego ranka opierał się o barierkę na balkonie wieży, w której spędził wczesne lata życia. Patrzył w stronę stolicy, która wręcz emanowała nowoczesną architekturą, pozostawiając w cieniu przeszłość. W jakimś stopniu była jednak taka, jak kiedyś.

Nie miał pojęcia jak podziękuje Sabine oraz wszystkim, którzy postarali się o nowe, bezpieczne Lothal, o którym zawsze marzył. Wiedział, że Mandalorianka miała ogromny wpływ na odbudowę jego świata. Przez te wszystkie lata nie zapomniała ani na moment o planecie, którą tak bardzo kochał i dla której był gotowy poświęcić własne życie. I po części tak właśnie się stało.

– Każdego dnia na nią patrzysz – usłyszał za sobą głos przyjaciółki.

– To najpiękniejsze dzieło sztuki, jakie stworzyłaś Sabine – odparł, odwracając się w jej stronę. Miała na sobie swoją zbroję, a na biodrze oparła swój hełm. Już wczoraj poinformowała go, że musi pilnie pojawić się na Mandalorze. Nie był tym faktem szczególnie zachwycony, jednak musiał pozwolić jej lecieć. Gdy wykonała względem niego swoją misję, mogła skupić się na własnym świecie.

– Myślałam, że twoim ulubionym jest to, przedstawiające ciebie i Zeba w waszej kajucie – zaśmiała się, podchodząc bliżej.

Była na wyciągnięcie ręki.

– Prowadzisz niebezpieczną grę, Wren.

– Uczyłam się od najlepszych, Bridger.

Znał ją.

– Może powinienem lecieć razem z tobą? – zagaił, gdy przez chwilę pogrążyli się w ciszy. Spojrzała na niego z zaskoczeniem, jednak na jej twarzy pojawił się uśmiech.

– To nie jest najlepszy pomysł, ale spokojnie, poradzę sobie – odparła. – Wrócę najszybciej jak będzie to możliwe. Lothal jest dla mnie jak drugi dom, szczególnie teraz, gdy jest tutaj Hera, Jacen i mój młodszy kompan, który przerósł mnie o głowę – zaśmiała się, stając na palcach, by pokazać mu jak niska jest w porównaniu do niego.

– Nie wątpię w to, Bine – powiedział, a ona spojrzała na niego spojrzeniem pełnym zaciekawienia.

– Co?

– Nigdy nie zdrabniałeś mojego imienia – wyjaśniła.

– Cóż – urwał, czując jak jego policzki naraz przybierają czerwoną barwę. Odwrócił na moment wzrok, a gdy znów powrócił do jej oczu, ujrzał w nim wszechświat.

Ufał jej.

– Podoba mi się, Ez.

– Też to zrobiłaś – powiedział. – Nie mam nic przeciwko.

Pragnął jej.

Nie potrafił dłużej wpatrywać się w jej oczy, w jej wszechświat i pozostać na to piękno całkowicie obojętny. Ze spokojem położył dłoń na jej policzku, czując jak przez całe jego ciało przechodzi przyjemna wiązka energii. Może gdyby go odrzuciła, wycofałby się, jednak nie odczuwając sprzeciwu, nachylił się do jej ust, muskając je delikatnie własnymi, drżącymi wargami.

– Sabine, ja – urwał, nie mając odwagi przyznać się do swoich uczuć, zważając na to jak blisko znajdowały się blastery Mandalorianki.

– Cyar'ika – szepnęła, stając na palcach, tak by bez przeszkód dosięgnąć jego ust i złączyć je w pocałunku o wiele dłuższym, o wiele bardziej namiętnym. Zetknięcie ich warg było gwałtowne, ale niezwykle przyjemne. Idealne. Czuł przepływającą przez nich Moc, każdy jego mięsień został pobudzony, choć jedynie jego usta pracowały na najwyższych obrotach.

Wszystko wokół przestało istnieć. Wszystko bez niej przestałoby istnieć.

Kochał ją.

Nie tylko widział jej wszechświat, ale także go doświadczył. Czuł delikatne mrowienie na wargach jeszcze chwilę po tym, jak Mandalorianka przerwała ich słodką pieszczotę. Przymknął powieki, rozpamiętując jedną z najpiękniejszych chwil w swoim życiu.

– Cyar'ika – szepnął.

Odnalazł ją.


You can always count on me. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro