Poranna sielanka przed prawdziwym bólem
Rankiem Park obudził się pierwszy i prawie przez godzinę przyglądał się chłopakowi aż ten w końcu się obudził.
-Dzień dobry.
- Heloł mój książę z bajki. - uśmiechnął się sennie - Jak się dziś Pan czuje? Zaraz Pana nasmaruję i dam leki, dobrze? - mówił wyuczoną formułę dalej praktycznie śpiąc.
-Zamiast leków wolał bym pocałunek. - kaprysił Chim głaszcząc młodszego po brzuszku, który zaśmiał się i szybko się pociągnął dając mu kilkanaście buziaków.
-I jeszcze tu i tu i tu i tu.- żołnierz pokazywał palcem to na usta to na policzek oraz szyję.
Posłusznie całował kolejne miejsca aż minęło piętnaście minut, a jego usta spuchły.
- Chimmy? Mogę wieczorem się spotkać ze znajomymi po tym jak Cię odwiozę do domu?
-Oczywiście. Nie mam zamiaru cię w niczym ograniczać.- starszy uśmiechnął się.- Tylko uważaj na siebie. Dobrze?
- Obiecuje. - dał mu ostatniego buziaka- A teraz wstawaj, trzeba założyć pas, a ja biegnę po leki. - szybko wybiegł, oczywiście przewracające się na schodach - I'm okay!
-We are careful! Even at home!- Park ześlizgnął się z łóżka i sięgnął po pas zapinając go ciasno tak jak lekarz kazał.
Jeon wrócił szybko z lekami i maściami oraz wodą.
- Dobrze zapiąłeś? - podał mu leki i zaczął smarować siniaki.
-Dobrze.- obserwował jak drobne raczki przesuwają się po jego ciele. -Myślisz, że wystarczy sześć masarzy tak jak lekarz powiedział?
- Nie wiem myszko. Zależy jaka będzie ich siła, jak będziesz je znosił i... I czy nie będziesz mnie nosił, niedobry. - wytarmosił go za nos, brudnymi rękoma.
-Jezu jak ta maść śmierdzi! Zabierz to.- zmarszczył nos i zrobił zeza patrząc na maź.
Młodszy jedynie zaśmiał się i pobiegł umyć ręce- Chodź na śniadanie!
-Wredny dzieciak!- Jimin krzyknął idąc powoli do kuchni.
- Uważaj na schodach. Ja się wywaliłem.- powiedział tak, jakby nie przewracał się codziennie tysiące razy i zaczął robić jajecznicę.
Żołnierz w swoim tempie szedł na dół, a obok niego szedł kociak. A raczej zeskakiwał z każdego schodka w takim samym tempie jak jego Pan. Obaj weszli do kuchni dumnym i wolnym krokiem.- Jesteśmy.- stanęli przy stole patrząc na chłopca.
- Dobrze, to siadajcie.- nałożył porcję Parkowi razem z dwoma kromkami chleba, nalewajac aloesowego soczku i zaraz podał miseczkę kociakowi.
- Smacznego skarby.
Czarnowłosy oraz czarny kociak spojrzeli na niego.
-Smacznego.- starszy zabrał się za jedzenie, a futrzak miauczał i próbował wskoczyć na blat jednak był za mały.
- Tutaj nie można ChimChim.- chłopiec podniósł kotka i położył na samą górę jego domku.
--------------------
Matko już mnie tyłek boli od tego siedzenia 😒😒 Ale czego nie robi się z miłości?
Na dokładkę pani w kasie dała mi zły bilet i kontroler zmienia mi go juz od 20 minut. Żyć nie umierać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro