RUNNING AWAY FROM HOME
day twenty one for acidvain ^^
przyznam całkowicie, że jak bususa kocham, w moim żyćku nie było shipu jak quickspider, co nie zmienia faktu, że w sumie to go lubię hehe
anyway
hope u like it ._.
[kinda highschool!au, bez mocy]
×××
— Halo? — wymruczał zaspanym głosem Peter, gdy odebrał w ostatniej chwili połączenie. — Dlaczego budzisz mnie o tej godzinie?
— Otwórz okno — powiedział jedynie chłopak i rozłączył się.
Peter zmrużył oczy, przyglądając się jasnemu ekranowi telefonu. Nie miał zamiaru ignorować prośby, bo wiedział, że chłopak w tym momencie naprawdę stoi na schodach pożarowych i czeka, aż Parker zwlecze się z łóżka i podejdzie do okna. Szatyn odrzucił więc kołdrę, z głośnym westchnięciem podnosząc się z materacu. Na ślepo znalazł bluzę, którą zaraz na siebie założył i okulary. Gryząc dolną wargę, podszedł do okna i po odblokowaniu ramy, przesunął ją w górę.
— Hej Pete — powiedział szybko Pietro, zwinnie wchodząc do pokoju młodszego o rok chłopaka.
— Cześć — wymruczał, podchodząc bliżej białowłosego, by przytulić się do niego. — Co tutaj robisz? — zapytał cicho, a w głosie pobrzmiała chrypka.
Pietro nie odpowiedział od razu. Bez słowa przytulił nastolatka, chowając głowę we włosach szatyna, jakby tylko to w tamtej chwili mogło uratować wszystkich od całego nieszczęścia świata, który nosił na własnych barkach. Chyba miał już dość.
— O nie, ja znam ten uścisk — powiedział nagle rozbudzony Parker, odsuwając się od nastolatka.
— Nie mogę z nimi żyć — oznajmił Maximoff, przeczesując białe włosy palcami chłodnej dłoni. — Ja po prostu... widzę, co się dzieje.
— Wiem, rozumiem, ale... nie musisz uciekać z domu — wyszeptał, kładąc dłonie na policzkach Maximoff. — Pietro, proszę, nie zostawiaj mnie — dodał ze łzami w oczach, usilnie próbując się nie rozkleić.
Niebieskooki położył rękę na dłoni szatyna, wtulając się w nią bardziej.
— Wrócę Pete — powiedział cicho, całując środek jego ręki. Być może on też był bliski wypuszczenia z siebie litra łez.
— Kiedy? Po trzech miesiącach? Tak, jak ostatnio? — zapytał z wyrzutem, wolną ręką ściągając okulary i kładąc je na parapecie.
— Znalazłem Wandę — oznajmił Maximoff, mając nadzieję, że to będzie odpowiednią odpowiedzią na pytanie brązowookiego. — Wiem dokładnie gdzie jest, mam adres jej domu, szkoły, wszystko. Wreszcie ją zobaczę.
Peter wiedział, że w kwestii bliźniaczki białowłosego nie miał nic do gadania. Ba, nawet gdyby miał, nigdy nie odważyłby się powiedzieć, by chłopak przestał jej szukać i został razem z nim w Nowym Jorku. Tu już nie chodziło o niego.
— Gdzie mieszka? — zapytał cicho Parker, powoli jadąc kciukami po gładkiej skórze policzków starszego.
— W Pensylwanii — odpowiedział, opierając czoło o czoło Petera. — Kiedyś ją poznasz. Gwarantuję ci, że szybko się polubicie.
— Wszystko, co jest od ciebie, jest super — stwierdził Parker, przyjmując krótki śmiech Pietro z lekkim uśmiechem. — Więc... do widzenia?
— Tak myślę — szepnął, patrząc prosto w oczy siedemnastolatka.
Potem Peter leżał w łóżku zalany łzami, wciąż czując usta Pietro na swoich ustach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro