Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

RUNNING AWAY FROM HOME

day twenty one for acidvain ^^

przyznam całkowicie, że jak bususa kocham, w moim żyćku nie było shipu jak quickspider, co nie zmienia faktu, że w sumie to go lubię hehe

anyway

hope u like it ._.

[kinda highschool!au, bez mocy]

×××

    — Halo? — wymruczał zaspanym głosem Peter, gdy odebrał w ostatniej chwili połączenie. — Dlaczego budzisz mnie o tej godzinie?

    — Otwórz okno — powiedział jedynie chłopak i rozłączył się.

        Peter zmrużył oczy, przyglądając się jasnemu ekranowi telefonu. Nie miał zamiaru ignorować prośby, bo wiedział, że chłopak w tym momencie naprawdę stoi na schodach pożarowych i czeka, aż Parker zwlecze się z łóżka i podejdzie do okna. Szatyn odrzucił więc kołdrę, z głośnym westchnięciem podnosząc się z materacu. Na ślepo znalazł bluzę, którą zaraz na siebie założył i okulary. Gryząc dolną wargę, podszedł do okna i po odblokowaniu ramy, przesunął ją w górę.

    — Hej Pete — powiedział szybko Pietro, zwinnie wchodząc do pokoju młodszego o rok chłopaka.

    — Cześć — wymruczał, podchodząc bliżej białowłosego, by przytulić się do niego. — Co tutaj robisz? — zapytał cicho, a w głosie pobrzmiała chrypka.

        Pietro nie odpowiedział od razu. Bez słowa przytulił nastolatka, chowając głowę we włosach szatyna, jakby tylko to w tamtej chwili mogło uratować wszystkich od całego nieszczęścia świata, który nosił na własnych barkach. Chyba miał już dość.

    — O nie, ja znam ten uścisk — powiedział nagle rozbudzony Parker, odsuwając się od nastolatka.

    — Nie mogę z nimi żyć — oznajmił Maximoff, przeczesując białe włosy palcami chłodnej dłoni. — Ja po prostu... widzę, co się dzieje.

    — Wiem, rozumiem, ale... nie musisz uciekać z domu — wyszeptał, kładąc dłonie na policzkach Maximoff. — Pietro, proszę, nie zostawiaj mnie — dodał ze łzami w oczach, usilnie próbując się nie rozkleić.

        Niebieskooki położył rękę na dłoni szatyna, wtulając się w nią bardziej.

    — Wrócę Pete — powiedział cicho, całując środek jego ręki. Być może on też był bliski wypuszczenia z siebie litra łez.

    — Kiedy? Po trzech miesiącach? Tak, jak ostatnio? — zapytał z wyrzutem, wolną ręką ściągając okulary i kładąc je na parapecie.

    — Znalazłem Wandę — oznajmił Maximoff, mając nadzieję, że to będzie odpowiednią odpowiedzią na pytanie brązowookiego. — Wiem dokładnie gdzie jest, mam adres jej domu, szkoły, wszystko. Wreszcie ją zobaczę.

        Peter wiedział, że w kwestii bliźniaczki białowłosego nie miał nic do gadania. Ba, nawet gdyby miał, nigdy nie odważyłby się powiedzieć, by chłopak przestał jej szukać i został razem z nim w Nowym Jorku. Tu już nie chodziło o niego.

    — Gdzie mieszka? — zapytał cicho Parker, powoli jadąc kciukami po gładkiej skórze policzków starszego.

    — W Pensylwanii — odpowiedział, opierając czoło o czoło Petera. — Kiedyś ją poznasz. Gwarantuję ci, że szybko się polubicie.

    — Wszystko, co jest od ciebie, jest super — stwierdził Parker, przyjmując krótki śmiech Pietro z lekkim uśmiechem. — Więc... do widzenia?

    — Tak myślę — szepnął, patrząc prosto w oczy siedemnastolatka.

        Potem Peter leżał w łóżku zalany łzami, wciąż czując usta Pietro na swoich ustach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro