ONE OF THEM IS DRUNK
day seven for Mirel565!!
z tego, co mi wiadomo, jako jedyna dałaś spideychelle, a to jest jeden z moich fav shipów 😌 więc bardzo coolersko hihi
i chyba nie było tutaj dokładnej notki, co ma się znaleźć, prawda? bo jeśli tak to... to znowu gdzieś się zapodziała... im sorry :')))
hope u like it ._.
×××
Michelle nie lubiła imprez, domówek, jakichś bali i czegokolwiek, gdzie musiała iść ubrana „w coś bardziej przystępnego, niż strój menelicy", jak lubiła mówić Beth. Co złego było niby w zwykłej bluzie i jeansach? Nie wiedziała i, będąc szczerym, nawet nie starała się dowiedzieć. Poza tym raz na jakiś czas mogła ulec przyjaciółce i wcisnąć się w sukienkę, którą cudem znalazły w jej szafie. Albo Beth wyciągała ją na zakupy, trując jej życie przymierzaniem najróżniejszych rzeczy.
I... Michelle nie chodziła na imprezy tylko przez Beth.
Warto zacząć od tego, że gdyby jej szanowny przyjaciel-prawie-chłopak-ale-jednak-nie nie miał tak słabej głowy, nie pojawiłaby się na żadnej z imprez, wymigując się kolokwium czy innymi tego typu rzeczami. Peter jednak, uparty jak nikt inny, maszerował na imprezę, zmuszając tym samym brunetkę do wyjścia z bezpiecznej skorupy na rzecz ochrony jego durnego dupska. Po collegu krążyły różne osoby, a Jones nie miała ochoty jeździć z Parkerem do szpitala, bo ktoś coś mu podał. Byłoby to za dużo na jej nerwy.
- Michelle - zanucił chłopak, gdy tylko wsiadła za Beth do samochodu.
- Zamknij ryj śmieciu - mruknęła, wściekłe zapinając pas.
Peterowy uśmiech zbladł, słysząc jaką słodką frazą nazwała go brunetka. Zerknął krótko na Beth, jednak ta wzruszyła tylko ramionami, również nie wiedząc, o co chodzi jej przyjaciółce. Czasami jej zachowanie odstawało od normy, do czego wciąż nie do końca byli przyzwyczajeni - a znali się przecież od liceum, niektórzy nawet od podstawówki.
Ned postanowił rozluźnić atmosferę, zagadując ich wszystkich. Peter usiadł z powrotem na swoim miejscu, podziwiając zdolności Neda do jednoczesnego gadania i prowadzenia pojazdem. Parker nie miał tak podzielnej uwagi, więc zdecydowanie nie byłby materiałem do rozmowy podczas kierowania.
Był jednak, wbrew pozorom, urodzonym gawędziarzem, co zawsze pokazywało się u niego na imprezach zakrapianych alkoholem. Ogarnęła to Michelle, która ewidentnie miała wszystkiego dość. Czuła się na tych wszystkich imprezach jak opiekunka tego debila, u którego asertywność nie działała w najmniejszym stopniu. Albo działała, ale w odwrotny sposób. Czyli wychodziło na to samo.
- Parker, zbieraj się - mruknęła, kopiąc dwudziestojednolatka w kostkę. Nawet na to nie zareagował, głupawo szczerząc się do przyjaciółki. - Jest dwudziesta trzecia, ustawiłeś nowy rekord.
- I świetnie - oznajmił Peter, przeczesując oklapnięte włosy. - Nie wypiłem aż tak dużo - dodał, flegmatycznie przekręcając głowę w stronę przyjaciółki.
- Nie wkurwiaj mnie nawet. - Michelle przewróciła oczami, łapiąc go za kołnierz koszuli i pociągając go do pionu. - Poczekaj tylko do rana, zrobię ci hiszpańską inkwizycję lepszą niż Hiszpanie.
Szybko odnalazła w tłumie Neda, więc do niego też ruszyła, ciągnąc za sobą Petera. Nie musiała nawet nic mówić, Leeds machnął ręką w stronę drzwi, dając jej jasny sygnał, by ruszyła już do wyjścia. Sam pewnie poszedł powiedzieć Beth, że zaraz wróci, bo w przeciwieństwie do Michelle, nie musiał się bać, że podczas jego nieobecności odwali coś durnego. Tak więc z pomocą czarnoskórego zdołali posadzić Parkera na tylnym siedzeniu, sami moszcząc się na przednich. W milczeniu pokonali drogę, o dziwo, Ned życzył jej powodzenia i po zapewnieniu Jones, że da sobie z nim radę, zostawił ich pod kamienicą, w której Peter mieszkał. Czasami, kiedy Harry miał dość internatu przyjeżdżał do przyjaciela i tam zostawał przez tydzień, może dwa. Szatyn mieszkał tam więc praktycznie sam, więc Michelle mogła odetchnąć z ulgą. Dziwnie byłoby zostać przyłapanym na rozbieraniu swojego przyjaciela przez jego prawie-brata. Między innymi dlatego miała dość zachowania pana Parkera, studenta robotyki, mającego stypendium fundowane przez pieprzonego Starka, w którego chyba powoli się zamieniał, sądząc po wypitym alkoholu.
- Nienawidzę cię - sapnęła po raz trzeci, gdy znaleźli się przed mieszkaniem szatyna. Szarpnęła za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Czego mogła się spodziewać. - Dawaj klucze.
- Michelle, nie bądź zła - powiedział, wsuwając rękę do kieszeni. Przez opiętość spodni MJ wiedziała, gdzie one się znajdują. - Proszę.
- Przestanę być zła, kiedy ty przestaniesz zachowywać się jak menel. A że to nie nastąpi za niedługo, będziesz musiał znosić wkurzoną mnie. Albo wiesz co? Zostawię cię samego na którejś z imprez, jeszcze lepiej!, w ogóle na żadną nie pójdę, a wtedy ty obudzisz się bez telefonu, kluczy, portfela, godności, szacunku i tak dalej.
Wcisnęła klucz do zamka i przekręciła go dwa razy. Drzwi ustąpiły, toteż wprowadziła Petera do środka. Chłopak westchnął ciężko, ściągając z nóg obuwie. Jones poszła w jego ślady, by z zaplecionymi na klatce piersiowej dłońmi czekać, aż szatyn ruszy w końcu do swojej sypialni.
- Chodzisz na te imprezy dla mnie? - zapytał, podnosząc wzrok na rówieśniczkę.
- A nie? Dobrze wiesz, że nie znoszę czegoś takiego - mruknęła, przewracając oczami. - Ktoś musi ciebie tam pilnować.
- Dzisiaj nie musiałaś - oznajmił łagodnie. Jego głos brzmiał tak, jakby w jednej chwili otrzeźwiał, wyzbywając się całego alkoholu, jaki w siebie wtłoczył tego wieczoru.
- Nie mam do ciebie siły. Wiesz co? W sumie to mam dość, idę do domu.
- Ani mi się waż - powiedział zaraz, zagradzając młodej kobiecie drogę do drzwi. - Nie pozwolę ci iść nocą do domu.
- Śmierdzisz alkoholem, nie będziesz mi rozkazywał - stwierdziła Michelle zabójczo poważnym tonem, w który był w stanie uwierzyć, gdyby nie widział tego blasku w oku brunetki.
- Będę ci rozkazywał, bo jestem starszy - przypomniał, puszczając jej oczko. - Przepraszam Michelle.
- Nie chcę przeprosin, chcę, żebyś się ogarnął. Martwię się o ciebie, kiedy jesteś na imprezie, nie znoszę tego. I mam dość niańczenia ciebie - oznajmiła, chowając dłonie w kieszeniach sukienki. To był jedyny plus posiadania jej.
- Masz to jak w banku - mruknął, uśmiechając się lekko. - A teraz chodź tutaj - rzucił, rozszerzając ramiona.
Michelle obrzuciła wzrokiem jego ręce i chyba chciała coś powiedzieć, ostatecznie z tego rezygnując. Przewróciła jednak oczami, by pokazać jak bardzo jest zmęczona jego sposobem bycia i objęła szatyna, który jakimś cudem urósł przez ostatnie cztery lata, przewyższając ją jedynie o jakieś pięć centymetrów. Może. Tak obstawiała.
- Dasz mi jakąś bluzkę? - mruknęła w jego ramię, gdy uzgodniła sama ze sobą, że dzisiaj zostaje u niego.
- Jasne. Spodenki też chcesz? - zapytał, gładząc jej plecy otwartą dłonią.
- Spodenki mam - odpowiedziała, odsuwając się nieco od szatyna, dając mu tym samym znak do skończenia uścisku.
- Gdzie? W tej torebce? - zakpił, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że Michelle, jako przedstawicielka płci żeńskiej, była w stanie zmieścić sporo rzeczy do tak niewielkiej torebki.
- Nie, na sobie! - oznajmiła, podnosząc sukienkę i prezentując rówieśnikowi czarne, przylegające do jej ciała spodenki. Peter zaśmiał się głośno. - Nie będę chodziła w samej sukience podczas okresu.
- Mogłem się tego spodziewać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro