Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ONE OF THEM IS AN ARTIST

day four for Alofonj2004!!

kto dostał wolną rękę na winterhawka?

no kto?

...me

WEEE BĘDZIE COOLERSKO

zróbmy więc NYUUM i zabierzmy się do highschool!au, gdzie odkrywa się akcja tej miniminiaturki

hope u like it ._.

×××

- Co to do cholery jest? - zapytał James, odchrząkując zaraz po tym, jak usłyszał własny głos przepełniony chrypą.

Nie miał bladego pojęcia na co właśnie patrzył i czym to coś było, ale czymkolwiek nie miało to być, na pewno tym nie było. Proste? Proste, Barnes był tego pewien.

- Pies. Twój - odpowiedział z wahaniem Clint, zabierając gwałtownie kartkę z rysunkiem sprzed bruneta.

- Musisz przestać rysować. Świat będzie ci za to wdzięczny - oznajmił James, przesuwając się bardziej na krześle w stronę osiemnastolatka, by móc objąć go w paście i oprzeć policzek prawie o biodro swojego chłopaka.

- Steve powiedział, że dobrze mi idzie - wybronił się, odsuwając od siebie niebieskookiego.

- Gdybyś pobazgrał kartkę, powiedziałby to samo. - James wstał z krzesła, by móc zrównać się z blondynem, i chwycił twarz rówieśnika w dłonie. - Dlaczego właśnie rysunek, co? Jesteś dobry w wielu innych rzeczach - przypomniał, składając krótki pocałunek po środku nastoletniego czoła.

- Bo strzelanie z łuku nie jest romantyczne - mruknął Clint.

Słysząc jego słowa, James nie mógł powstrzymać parsknięcia. Szybko również przytulił chłopaka, nie chcąc, by zaczął po raz kolejny burczeć pod nosem.

- Mam ochotę czasami cię udusić za te pierdoły - wymruczał, ściągając z głowy osiemnastolatka fioletową czapkę, z którą wszedł do domu, i której zapomniał ściągnąć.

- Wiem - westchnął tylko, wtulając się w bruneta tak, jak miał w zwyczaju robić.

Następnego dnia, James leniwie zaparkował na szkolnym parkingu, niemal natychmiast wypatrując swojego chłopaka. Wchodził właśnie po schodach do szkoły, więc nie tracąc czasu, odpiął pas i podniósł plecak z fotela obok.

- Clint! - zawołał, zamykając drzwi samochodu. Blondyn odwrócił się, szukając nastolatka wzrokiem, więc James zablokował pojazd i zaczął kierować się w stronę Bartona.

- Cześć James - mruknął, uśmiechając się szeroko.

- Ugotujesz się w tej czapce - oznajmił, klepiąc blondyna po głowie prawie tak samo, jak robił to swojemu psu. - Przecież nie musisz jej nosić, nikt nie zwróci uwagi na aparat - przypomniał, gdy chłopak odsunął się od jego dłoni.

- Wolę nie ryzykować - stwierdził, wzruszając jedynie ramionami.

James niezbyt miał co powiedzieć, więc tylko westchnął, łapiąc blondyna za rękę.

- Mam dla ciebie niespodziankę - rzucił Barnes na ostatniej wspólnej lekcji, zamaszystym ruchem zamazywując źle napisane słowo.

- Dzięki, teraz nie będę mógł usiedzieć na miejscu - mruknął Clint, łapiąc Jamesa za nadgarstek, by przestał już krzywdzić czarny zeszyt.

- Wiem, dlatego ci to powiedziałem. - James uśmiechnął się, buckając rówieśnika głową w ramię.

- Po kim ty jesteś taki wredny? - zapytał, wykrzywiając usta w zabawnym grymasie. - Jesteś pewien, że twoi rodzice to biologiczni rodzice?

- Z tego, co mi wiadomo, tak - odpowiedział wesoło, szybko przepisując z prezentacji ostatnie zdanie.

Patrzenie na wiercącego się Clinta było czymś w rodzaju Jamesowego hobby. Uwielbiał patrzeć, jak chłopak stara się czymś zająć, kręcąc się na krześle szybciej niż karuzela w parku rozrywki. Starał się czymś zająć, bazgrząc na marginesie lub gryząc końcówkę długopisu (który swoją drogą nawet nie był jego, a Jamesa). Barnes w tym czasie spokojnie robił notatki, zagadując co jakiś czas Bartona, czym irytował go chyba jeszcze bardziej. A już szczególną radość sprawiało mu mówienie o niespodziance na początku ostatniej lekcji - Clintowi zawsze dłużyła się ona niemiłosiernie, a w takich momentach nawet i dwa razy bardziej.

- Za dwie minuty dzwonek - powiedział z lekkim uśmiechem, wrzucając długopis do niewielkiego piórnika.

- Boże, nie wytrzymam już tutaj - sapnął Barton, składając swoje rzeczy na jeden stosik, by podnieść je i wrzucić do plecaka, w odróżnieniu od Jamesa. Jego rzeczy zawsze musiały być poukładane.

- Dlatego tak bardzo mnie to bawi - oznajmił wesoło, kładąc czarny plecak na ławce.

- Chodź wyjdziemy wcześniej - jęknął, opierając się o bruneta całym ciężarem ciała. - Proszę, James, nie bądź chamski.

- Wytrzymasz minutę debilu.

- „Debilu", jak romantycznie, wyższy poziom, panie Barnes.

Dzwonek w końcu zadzwonił, więc Clint, niewiele myśląc, zerwał się z krzesła i siłą zmusił Jamesa do szybszego zebrania się z ławki. Nie był zbyt zadowolony, gdy blondyn wyrwał mu spod głowy plecak, ale oszczędził sobie mruczenie o tym. Bądź co bądź, sam się o to prosił.

Czasami, idąc przez szeroki korytarz szkolny z Clintem za rękę, czuł się tak, jakby właśnie szedł ze swoim psem - obydwoje ciągnęli niemal tak samo. Właściwie, różnica między ich dwójką była taka, że Clint nie zaczynał nagle gdzieś biec, ciągnąc za sobą biednego Jamesa i nie rzucał się brudny na kanapę. Oczywiście różnic było więcej, ale właśnie te dwie przyszły na myśl Barnesowi jako pierwsze i aż zmarszczył brwi, dziwiąc się, że dopiero teraz to zauważył.

- Nie powiesz mi co to za niespodzianka, prawda? - zapytał Clint, kiedy wyszli już z zatłoczonego budynku na zewnątrz.

- Absolutnie nie - odpowiedział dumnie Bucky, uśmiechając się szeroko. - Ale pokażę ci ją już teraz, więc nie musisz się sapać.

Wsiedli więc do samochodu. Torby wylądowały na tylnych siedzeniach, pasy zostały zapięte, a radio podgłoszone, by muzyki wypełniła pojazd. Po tym, James wyjechał z parkingu.

- Długo będziemy jechać? - zapytał blondyn, wyglądając przez okno w celu odgadnięcia, gdzie jadą.

- Jakieś kilka minut - mruknął, oblizując koniuszkiem języka wargi i zerkając w lusterko. - Clint, śmieciu, dlaczego znowu przestawiłeś mi lusterko?

- To nie byłem ja - zaprzeczył zaraz, odwracając się w stronę osiemnastolatka.

- A kto? Nikt inny nie wsiada do tego samochodu poza mną i tobą - przypomniał, poprawiając ułożenie przedmiotu.

- Ty, debilu, jak mi koszulkę ściągałeś. - Clint wbił wzrok w profil swojego chłopaka, z niemą satysfakcją dojrzewając zmieszanie na jego twarzy. - Czyli mówisz, że od wczoraj...

- Dobra, zamknij się już - warknął James, kładąc dłoń na ustach blondyna. - Też tak lubisz drążyć temat niepotrzebnie. Jak ci matka każe się uciszyć, to dalej pindzisz? Nie, więc dlaczego mnie nigdy nie słuchasz?

- Czasami słucham. - Parsknął krótkim śmiechem po odsunięciu sobie ręki Jamesa z ust. - Czasami - podkreślił raz jeszcze, splatając swoje palce z palcami Barnesa.

Na miejsce dojechali w dość krótkim czasie, jak przypuszczał James. Zgasił samochód, odpiął pas i wyszedł, czekając, aż zrobi to Clint. Blondyna strasznie nosiła ekscytacja, toteż w krótce po tym blokował pojazd i po złapaniu ręki rówieśnika, zaczął kierować go w stronę jednego z budynków. Był on jedną z nowszych budowli w Nowym Jorku i Clint nie do końca wiedział, dlaczego właśnie przed nim stali. James, widząc jego zakłopotanie, wolną ręką przekręcił jego twarz w prawo.

- Mural - wypowiedział na głos, nie przejmując się przechodzącymi ludźmi.

- Przypatrz się dobrze. - Barnes przewrócił oczami, dając sobie puścić dłoń.

Clint ze zmarszczonym i brwiami podszedł do malunku, stając naprzeciw niego. Fiolet i czerń mieszały się ze sobą w tle, by ukazać po środku dwójkę chłopaków. Byli... szczęśliwi. Wykonani tak, jakby byli uchwyceni na zdjęciu, powieszonym na ścianie, a nie namalowani przez kogoś. Szybko jednak zaczął łączyć ze sobą szczegóły.

- To my - powiedział zdziwiony, gdy poczuł na swoim brzuchu ręce Jamesa, który postanowił przytulić go od tyłu.

- To my - potwierdził, przyglądając się muralowi.

- Namalowałeś to!? - zapytał, prawie to wykrzykując, w trakcie odwracania głowy w stronę nastolatka. - Ty dupku, nic mi nie mówiłeś!

- No bo było mi głupio - przyznał, puszczając blondyna, by stanąć obok niego. - Dostałem pozwolenie od właścicielki na namalowanie czegoś na tej ścianie. Zgodziła się na to, więc... jest.

- Naprawdę wbiłeś wyższy poziom w romantyczności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro