ONE OF THEM IS AN ACTOR
day three for Dimeti!!
pierwszy friendship! nat & clint weee ^^
było życzonko na ich dwójkę w teatrze, którego fury jest dyrektorem, a clint ma znaleźć wśród jego aktorów kogoś, z kim będzie mu się dobrze pracowało, więc... let's write it!
w sumie nie było z mojej strony jakiegoś większego pomysłu, więc cieszę się, że został on znaleziony za mnie 🤣
hope u like it,,,
×××
Clinton Francis Barton, zwany inaczej po prostu Clintem, jak zwykle się spóźnił. Szczerze zaczynał wątpić, by kiedykolwiek zjawił się gdzieś zgodnie z wyznaczoną godziną i naprawdę dobijał go ten fakt. Zwłaszcza, że wszędzie poruszał się pieszo, bo jeździć na rowerze jeszcze się nie nauczył (miał na to dwadzieścia cztery lata...), a samochód jakoś nigdy nie szedł z nim w parze. Stał i grzecznie czekał pod blokiem, ale Clint za każdym razem wyskakiwał z budynku z kluczykami w ręce, by ostatecznie nawet nie przebiec obok swojego pojazdu.
Tym razem też tak było, tylko zorientował się o tym dopiero pod ogromnym teatrem.
Budynek zarządzany był przez jednookiego, czarnoskórego mężczyznę. Clint znał się z nim, ale nigdy nie miał okazji pracować w jego zespole. Do dzisiaj. Fury rzucił jakiś tydzień temu coś o współpracy, a że trupa Bartona już chyliła się ku upadkowi, blondyn nie odmówił. Co więcej, był za to bardzo wdzięczny, doskonale zdając sobie sprawę, że byłby w głębokiej dupie, gdyby właśnie teraz stracił stałą pracę.
— Nigdy więcej nie nastawiam budzika, cholera jasna — mruczał pod nosem, starając się wyciągnąć z bluzy telefon o fioletowym casie, który cudem znalazł.
Budzik oczywiście miał być nastawiony na dziesiątą, by się nie spóźnił. Cóż za ironia!
Przebrnął przez recepcję, kulturalnie witając się z mężczyzną siedzącym za kasą i skierował się do biura znajomego. Nie było to trudne – znał ten teatr. Jego układ nie zmienił się od... dawna, bardzo dawna. Co prawda miał tylko raz okazję przejść się do biura dyrektora, ale to w zupełności wystarczyło.
Szybko pokonał szerokie, lekko zakręcone na prawo schody i nie obrzucając korytarza wzrokiem, skierował się pod ciemne drzwi. Tam musiał się udać jakieś piętnaście minut temu. Nie zdziwiłby się, gdyby Fury'ego tam nie było, w końcu wielki dyrektor nie miał całego dnia na czekanie na szanowne dupsko Clinta Bartona. Mimo to blondyn zapukał, zagrażając policzek od środka.
— Wejść! — zawołał ze środka mężczyzna, więc Clint, zdziwiony, pociągnął za klamkę, by wejść do środka.
Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że biuro Nicka było odzwierciedleniem... Nicka, bo kogo innego, skoro to był jego teatr. Plus jeden do głębokich rozmyślań, pomyślał Clint, szybko zerkając na ściany, by odnaleźć na nich liczne dyplomy i nagrody, a także plakat ostatniej sztuki, oprawiony w antyramę. Tak, pod jego pieczą wszystko wychodziło idealnie i nawet tak oklepany dramat jak „Romeo i Julia” oglądało się w tym teatrze z zapartym tchem.
— Pokażę ci drzwi od zewnątrz — oznajmił nagle Fury, zrzucając z kolan rudego kota, który wcale nie przypominał Garfielda.
— Okej, ale po co? — zapytał zaskoczony Clint, obserwując, jak mężczyzna wstaje zza biurka i kieruje się w stronę wyjścia z pomieszczenia.
— Zobaczysz.
Barton zmarszczył lekko brwi, ale nie wypowiedział się słowem na temat pomysłu starszego. Posłusznie przeszedł przez próg pomieszczenia, u boku dyrektora zszedł po schodach i nie do końca wiedząc po co, stanął wraz z nim przed zamkniętymi drzwiami teatru, czując na policzkach chłód jesiennego wiatru.
— To zobaczysz, jak jeszcze raz się spóźnisz — oznajmił z udawanym miłym tonem, na dźwięk którego Clint zaśmiał się beztrosko.
— Robisz się coraz lepszy w sarkastycznych zagrywkach — stwierdził, uderzając lekko mężczyznę w ramię.
— Szkoda, że ty coraz gorzej znasz się na zegarku.
— To był cios poniżej pasa — sapnął Clint, wchodząc za Furym z powrotem do teatru. — Dobrze wiesz, że nie potrafię odczytywać wskazówek.
— Czas najwyższy się nauczyć. Ile ty masz lat, cztery? — zapytał, rzucając mu przez ramię nieco wzgardliwe spojrzenie.
— Dodaj do tego dwadzieścia i będzie w porządku.
Fury chyba miał dość gówniarskiego zachowania młodego mężczyzny, bo pozbył się go w kilka następnych minut, każąc samemu rozgościć się w teatrze i znaleźć kogoś, z kim Clint czułby się dobrze w parze. Zaprowadził go jedynie pod drzwi ogromnej sali i to było na tyle z ich dzisiejszego spotkania. Nie przeczuwał, żeby miało być ich więcej, bo... Fury nie był zbyt towarzyską osobą (po co zostawał więc dyrkiem? Clint nie wiedział), ale nie przeczuwał też, by został zwolniony w krótkim czasie. To po prostu nie było zbyt możliwe.
Przeszedł między kilkunastoma rzędami wygodnych krzeseł, obitych czarnym materiałem. Dziwił się, że wszystko tutaj nie było w takiej barwie, bo była ona zdecydowanie jedną z ulubionych mężczyzny. Myślenie o tym zaabsorbowała jednak uwagę blondyna tylko przez chwilę – scena szybko go do siebie przyciągnęła. Chociaż, scena? Bardziej aktorzy na niej będący.
— Teatr jest zamknięty — oznajmiła rudowłosa kobieta, najprawdopodobniej w zbliżonym wieku do niego, przerywając wypowiadanie swojej roli.
— Wiem. Ale nie jestem zwiedzającym — odpowiedział Clint, wzruszając ramionami. — Nie przeszkadzajcie sobie, chciałbym was chwilę obejrzeć, jeśli można.
— Jesteś Clint, prawda? — odezwała się tym razem blondynka, zbliżając się do krawędzi sceny. Kucnęła przy niej, nie mając za miary popełniać drugi raz tego samego błędu, jakim było zeskoczenie do orkiestronu.
— We własnej osobie — odpowiedział, płynnie odsuwając rękę w bok, by wykonać ukłon. Był on tym samym ukłon, którym zapraszało się damy do tańca.
— Jestem Carol Danvers, a to Natasha Romanoff — oznajmiła, pokazując na kobietę, z którą ćwiczyła.
— Możesz usiąść i poczekać, aż skończymy — oznajmiła ruda, jakby wiedziała, że właśnie w tej chwili Carol planuje coś powiedzieć.
— W porządku.
Więc wykonał jej rozkaz, w milczeniu obserwując to, w jaki sposób przedstawiają scenę. Musiał przyznać, że zwyczajnie nie znał tej sztuki, choć wcale nie znaczyło to, że poznać jej nie chciał. Zdawał sobie sprawę, że kobiety nie grają tak, jak grają na scenie, ale nie stanowiło to dla niego problemu w ocenie ich umiejętności. Skrzywił się mimochodem, gdy zakończyły scenę, jednak trwało to sekundę. Bardzo krótką sekundę.
— Zachwycony? — zapytała Natasha, gdy znalazła się blisko niego.
— Nie do końca. Porpawiłbym kilka rzeczy — odpowiedział zgodnie z prawdą. Romanoff wiedziała, o jakie rzeczy mu chodzi, mimo to zaplotła ręce na klatce piersiowej. — Podoba mi się sposób, w jaki grasz, nie będąc w pełnej roli. Robisz to obojętnie. Ukrywasz wszystko. Nie chcesz, żeby ktoś zobaczył twój talent?
— Pokazuję go kiedy chcę. Teraz nie musiałam się starać. — Natasha puściła mężczyźnie oczko, powoli ruszając w stronę sceny. Clint podążył wiernie za nią.
— Czyżbyś wiedziała, że mam znaleźć sobie partnera?
— Mało tego, właśnie się nim stałam.
Nie wiedział, skąd była tego pewna, ale nie kwestionował jej słów. Zamknął po raz pierwszy gębę, a nagrodą była przyjaźń z rudowłosą, o jakiej mógł jedynie pomarzyć, będąc na i poza sceną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro