CRYING
day fourteen for -JuliAnna- ^^
sO pierwsze winterwidow mamy hihi kochamy winterwidow (zaraz po winterspider, soraski snoociu)
anyway, mam tutaj wolnę rękę, więc zapraszam ( ꈍᴗꈍ)
hope u like it ._.
[nie wiem, czy to Wam się przyda, ale ta miniminiaturka osadzona jest jakby w innym uniwersum? macie między innymi komiksowego clinta, który nie ma żony, a czas... w sumie nie ma tutaj jakiegoś konkretnego czasu, Avengers i czilują razem]
×××
— Barnes. Bucky. Najlepszy żołnierzu — zaczął Clint, ciężko kładąc dłoń na prawym ramieniu, bruneta.
James z wahaniem podniósł wzrok znad trzymanej butelki z piwem, by przenieść go na Clinta. Uśmiechał się w ten zabawny sposób, w jaki uśmiechają się pijani ludzi i, z jakiegoś powodu, bawiło to również Barnesa.
— Co tam? — zapytał brunet, łapiąc za przedramię blondyna, by ten nagle nie runął na podłogę obok okupywanego przez niego fotela. Nie, żeby nie był to ciekawy widok, ale wolał nie ryzykować, że Barton wceluje czołem w stół.
— Widzę coś w twoich oczach — stwierdził, mrużąc swoje tak bardzo, że praktycznie nie było możliwości, by spomiędzy powiek udało mu się coś zobaczyć.
— Tak? — Mężczyzna wstał, mając na celu pomóc Hawkeye'owi usiąść na kanapie.
— Oczywiście! Ja widzę wszystko — stwierdził, nie protestując, gdy Barnes wyciągnął z jego dłoni piwo. — No... prawie wszystko. Bo wiesz, lepiej widzę z daleka.
— Tak, wiem — potwierdził, uśmiechając się krótko.
Normalnie Clint nie bawił się w Tony'ego, zastępując alkohol kawą – żartowali, że był o krok od wstrzyknięcia sobie kofeiny w żyły, przy ilościach, jakie w siebie wlewał. Dzisiejszy dzień był jednak wyjątkiem, odstępem od normy; James po raz pierwszy wziął udział w misji razem z Avengersami. Nie był to powód do świętowania i bardzo niewiele dzieliło go od spokojnego powrotu do pokoju, jednak protest Natashy sprawił, że reszta członków awangardowej grupy również zmieniła co do tego zdanie. W chwili, gdy mała impreza się rozkręciła, Barnes zatonął w fotelu, oglądając, jak reszta drużyny stoi wokół piłkarzyków, starając się określić, która drużyna wygra.
Właśnie. Była cała drużyna, a Natashy nie było, mimo iż był to jej pomysł.
— Zaraz wrócę — powiedział James, zanim Barton zdołał otworzyć usta, by ponownie zacząć opowiadać o jakichś bzdetach.
Barnes odstawił zieloną butelkę na stolik i bez świadków wyszedł z dużego salonu, słysząc za sobą głośny śmiech Thora. Odetchnął, ruszając szybkim krokiem do korytarza, gdzie po obu stronach mieściły się drzwi do sypialni Mścicieli. Nie poszedł do swojego pokoju – skierował się do tego, który należał do Natashy, ostrożnie pukając w białą, drewnopodobną powłokę.
— Hej Nat — powiedział, gdy wszedł do ciemnego środka, nie czekając na jej zgodę. — Uciekłaś z imprezy, więc przyszedłem z powrotem ciebie tam przynieść. Clint zamienia się w filozofa — zażartował, mają nadzieję, że kobieta zaśmieje się i wstanie z łóżka, rzucając jakimś zabawnym tekstem.
Tak się jednak nie stało. Natasha nie ruszyła się z łóżka, któremu James uważnie się przyglądał, nie powiedziała również nic, co mężczyzna mógłby wyłapać pośród ciszy i rzadkich okrzyków przyjaciół. Były one jednak stłumione, toteż nie docierały do pokoju z tym samym natężeniem.
— Nat? — Puścił klamkę, podchodząc do łóżka Romanoff. Nigdy nie kładła się tak wcześnie — Natasha? — powiedział ponownie, kładąc dłoń na ramieniu młodszej.
— Żyję — mruknęła, naciągając kołdrę jeszcze bardziej na siebie.
— Hej, co jest? — zapytał, pochylając się nad kobietą, by dojrzeć w ciemnościach jej twarz.
— Mógłbyś proszę zamknąć drzwi?
James, zaaferowany niecodziennym stanem rudowłosej, szybko znalazł się przy drzwiach, by cicho docisnąć je do framugi, i jeszcze szybciej znaleźć z powrotem przy Natashy. Marszcząc brwi obserwował, jak Romanoff podnosi się do siadu, ostatecznie zrzucając z ramion, okrytych najpewniej jego bluzą, pościel.
— Co się stało? — zapytał, siadając tuż obok niej. — Płaczesz.
— Jestem po prostu... zmęczona — wyznała, ocierając rękawem mokre policzki.
Ramiona kobiety zadrżały, gdy próbowała powstrzymać płacz. James nie zawahał się więc, by przybliżyć się jeszcze bardziej do młodszej i otulić ramionami tak, żeby wiedziała, że jest i nigdzie nie ma zamiaru się ruszyć. Czuł, jak Natasha zaciska ręce na jego swetrze, chowając twarz najpewniej po to, by nie słyszał jej szlochu. Bolało go to, że rudowłosa płakała, a on nie wiedział nawet dlaczego.
— Jest okej Nat. To w porządku, że jesteś zmęczona — wyszeptał do jej ucha, gładząc powoli drżące plecy. — Jestem tu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro