Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

171

- I co, było aż tak źle? – zapytał brunet. Czułam jak materac ugina się pod jego ciężarem, a po chwili objął mnie ramieniem wokół brzucha.

- Nie. Historia twojej pierwszej szkolnej miłości była fascynująca – odwróciłam głowę spoglądając na niego z rozbawieniem, na co przewrócił oczami. – Taki z Ciebie romantyk, Cal. Dać kwiatki dziewczynce, która miała uczulenie na pyłki.

- Upokorzenia ciąg dalszy – mruknął. – Nie miałem nawet siedmiu lat, skąd miałem wiedzieć? – zaśmiałam się. – Co robisz? – podsunął się bliżej brzegu łóżka.

- Rozmasowuję stopę. Może i pozbyłam się tego cholernego i wkurzającego stabilizatora, ale czasami mi ona drętwieje – mruknęłam.

- Beznadziejnie Ci to idzie.

- Spróbuj to robić jedną ręką.

- Okay, okay – złapał mnie pod łydką i uniósł moją nogę, po czym ułożył ją na materacu, obracając mnie lekko. Usiadł i ułożył moją nogę sobie na udach, po czym zaczął delikatnie rozmasowywać moją stopę.

- Padasz mi do stóp, skarbie – zachichotałam.

- Jednej, więc jeszcze nie jest ze mną aż tak źle.

- Po niedzieli muszę iść do szpitala – spojrzał na mnie niemalże z przerażeniem, a ja miałam ochotę się roześmiać. – Gipsu muszę się pozbyć. O czym ty pomyślałeś?

- Szpitale nie kojarzą mi się z niczym przyjemnym.

- W tej chwili będzie bardzo przyjemnie. W końcu się tego pozbędę i żadne krocze już nie ucierpi.

- To akurat było dobre – zaśmiał się. – Michael to idiota, a to było tylko dowodem.

- Nie budzi się dziewczyny z gipsem w tak drastyczny sposób.

- Zwłaszcza jeśli ma takie nagłe odruchy.

- Raz się zdarzyło – prychnęłam.

- Taa... nawet nie wiesz jak czasami wiercisz się w nocy albo kopiesz.

- Wcale nie.

- Wcale tak.

- Ja przynajmniej nie chrapię.

- Zdarza Ci się gadać.

- Tobie też!

- Nasze dziecko byłoby głośne.

- Co? – zaczęłam się śmiać. – Przepraszam, jak doszliśmy od tematu gipsu do dziecka?

- Sam nie jestem pewien... Ale zważywszy na nasze zachowanie i charaktery, spokojne by nie było. Plus do tego trzech szurniętych wujków, dwie szurnięte ciotki...

- Taa... taki mały Azjata – przewrócił oczami. - Oby frajdy z golizny po ojcu nie odziedziczył.

- Jak go nazwiemy?

- Franklin – spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

- Nie ma mowy.

- Myślisz, że skrzywdziłabym tak dziecko? Sam coś zaproponuj.

- Benjamin.

- O mój Boże... Benjamin Franklin* – zaczęłam się śmiać. – Nigdy w życiu.





*jeden z ojców-założycieli Stanów Zjednoczonych, jakby ktoś nie wiedział xD

Ja nie wiem co to za rozdział... ja już nic nie wiem xD

Lov U♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro