1
Ranek.
Dziś Boże narodzenie. Nienawidzę tego dnia. Przyjeżdża rodzina sprzeczamy się a ja muszę włożyć spódnicę.
W spódnicy wyglądam strasznie. Obecnie stoję przed lustrem i podcinam końcówki.
Nagle wbiega Oliver przez którego prawie obcięłam grzywkę. Nie możemy wychodzić do 10.40 z pokoi. Mamy 8.27. GENIALNIE
O: Toriiiiii są święta!!!!!!!!
T: Wiem
O: Mikołaj dziś przychodzi!!!!!!
Oliver on dalej wierzy w mikołaja. To urocze. Ogólnie miałam mu powiedzieć że on nie istnieje ale nie chcę mu psuć nadziei.
Wtedy wszedł Charlie.
C: Dzień dobry Tori.
T: Spadaj
C: Ale siostrzyczko są święta nie mów tak do mnie. :(
T: Boże mam ochotę cię walnąć ale jestem za niska i Oliver tu jest.
Charlie podnosi mnie i ustawia na łóżku.
Ja się śmieję. A Charlie podchodzi do Olivera.
C: O Oliver co tu masz?
O: zdjęcia
C: A jakie?
O: Tori i Micheala.
T: Ja nie mogę zostawcie to!!!!
C: Czemu?
T: Jestem starsza od waszej dwójki i proszę o odrobinę szacunku!
O: Przepraszam Tori.
Mówi i przytula mnie na raz. Twierdzę że Oliver jest weselszy ode mnie gdy byłam w jego wieku.
A to zdjęcia które znalazł.
Po kilku godzinach wybiła 10.40. A przynajmniej mój budzik w telefonie i wszyscy zeszliśmy na dół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro