3
🌿
—Gerard. —Poczułem dłoń Mikey'ego na ramieniu.
—Co jest, Mikey? —Zapytałem.
—Czy to był Frank?
—Na świecie jest pełno Franków... Nawet jest taka waluta w Szwajcarii...
—Gerard, wiesz o kogo mi chodzi.
—Tak, to był Frank. —Mruknąłem i poszedłem po kurtkę.
—I co chłopaki? Moim zdaniem Frank był najlepszy... —Powiedział Ray.
—Nie wiem. —Powiedziałem i wyjąłem papierosa z kieszeni.
—No weź, Gerard... A ty Mikey, co myślisz?
—No był spoko... Decyzja należy do Gerarda.
—Zastanowię się. —Wyszedłem.
Gdzie poszedłem?
Niestety tam, gdzie nie powinienem, ale czułem potrzebę bycia tam - do monopolowego. Nie powinienem pić, rzuciłem to dawno temu, dla Franka.
Ale teraz nie powinno nikogo to interesować, jestem dorosłym człowiekiem, mam prawo robić co mi się żywnie podoba.
Kupiłem kilka piw i poszedłem nad staw, to było takie moje miejsce, zawsze tam chodziłem gdy chciałem być sam. Otwierając pierwszą puszkę, zobaczyłem kogoś siedzącego przy wodzie.
—A on czego tutaj? —Powiedziałem do siebie i chciałem się wycofać, ale usłyszałem jego krzyk.
—Gerard!
—Czego chcesz? —Powiedziałem oschle. Wyłączenie emocji było najlepszym w tym momencie.
—Myślałem, że nie pijesz... —Podbiegł do mnie.
—Nie twój zasrany interes. Ty złamałeś swoją obietnice - ja swoją.
—Przepraszam za tamto...
—Dlaczego ja muszę wszędzie na ciebie wpadać. To nie jest jakieś zasrane fanfiction, abyśmy się ciagle widywali! —Chciałem odejść, ale złapał mnie za ramie.
—Proszę, pogadaj ze mną...
—Nie mamy o czym rozmawiać, Frank.
🌿
***
Krótki.
17.03.2020
[słów: 229]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro