7. Prawda i depresja
Poniedziałek 18.12.1780
Lafayette
- Bardzo chciałbym się dowiedzieć co się stało, ale mógłbyś najpierw przynieść jakąś apteczkę czy coś? - zapytał Mulligan - Jak wracaliśmy do twojego domu to Laurens się wywalił i kolano mu krwawi.
- Bien - wstałem z kanapy i poszedłem do łazienki.
- Swoją nogą byś się lepiej zajął - słyszałem głos Laurensa.
- Już mówiłem, że pójdę jutro - Mulligan się upierał.
- A jak to jest coś poważnego?
- Nie jest.
- Nadwyrężając ją możesz sobie jeszcze bardziej uszkodzić.
- Przecież tylko trochę chodziłem. Nie przesadzaj.
Od razu kiedy znalazłem wodę utlenioną i bandaż wróciłem do chłopaków.
- Dzięki - Laurens wziął ode mnie "zestaw pierwszej pomocy".
- Opowiadaj - poprosił Mulligan.
- Bien - przytaknąłem - Wczoraj wieczorem...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Randka jak do tej pory była bardzo udana. Siedziałem z moją dziewczyną na ławce na której pierwszy raz się całowaliśmy. Dzień był wspaniały.
- Dziękuję za taki wspaniały dzień, Laffi. Podoba mi się to jaki jesteś zorganizowany - schlebiała mi.
- Dla ciebie zawsze, mon cher - odpowiedziałem wpatrując się w Beth...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Jaką Beth? - przerwał mi Laurens.
- Beth to jego dziewczyna - odpowiedział Mulligan - Kontynuuj.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Mimo to muszę ci coś powiedzieć - Beth się uśmiechnęła.
Zaniepokoiły mnie jej słowa. Niestety, słusznie.
- Mam już dość udawania. Zrywam z tobą. Nigdy cię nie kochałam.
- C-Co? - nie uwierzyłem.
- Zrywam z tobą. Myślałeś, że ciebie kocham? Ciebie?! - zaśmiała się - Niby za co miałabym cię kochać? Zwyczajnie wykorzystawałam ciebie i twojego przyjaciela, a wy myśleliście, że was kocham? Nie jesteście w moim guście. A ty już w ogóle. Byłeś mną tak zaślepiony, że nie zauważyłeś, że nie odwazjemniam twoich uczuć. Po za tym mam kogoś innego. Kogoś, kogo dobrze znasz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mulligan spojrzał na Laurensa.
- Co? - zapytał - Ja nawet nie wiedziałem jak ona ma na imię. Po za tym to by było bezsensu. Przed wczoraj dowiedzieliście się, że Angelica mi się podoba, a miałbym być z inną?
- W sumie racja - odpowiedział Mulligan.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie mogłem uwierzyć w to co powiedziała Beth. Czułem jakby cały świat mi się zawalił. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Co? Nic nie powiesz? - zapytała z kpiną - Taki zakochany, a teraz nic?
- Powinienem już pójść - odpowiedziałem nie patrząc na nią.
Wstałem z ławki i szybkim krokiem wróciłem do domu. Zamknąłem drzwi. Chciałem się ukryć przed całym światem. Nie mogłem się z tym pogodzić. Beth miała rację, byłem zaślepiony. Chciałem żeby to się okazało tylko złym snem. Czymś, o czym mogę zapomnieć. Czymś, co będzie wymazane.
Najgorsze było to, że nie byłem na nią zły. Liczyłem na to, że Beth wróci do mnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć chłopakom. Wstałem od kanapy i stanąłem obok okna. Łzy znowu płynęły po mojej twarzy.
- Przykro mi - Laurens objął mnie ramieniem.
- Przepraszam, że byliśmy tacy natrętni - Mulligan stanął obok mnie.
- Nic się nie stało, mon cher - odpowiedziałem cicho.
Staliśmy chwilę w ciszy. Każdy z nas patrzył w okno. Ulżyło mi jak powiedziałem im co się stało. Nie chciałem im nic mówić, bo myślałem, że nie zrozumiejął dlaczego aż tak mi jest smutno.
- Nie wierzę, że mogłem być taki głupi... - szepnąłem.
- Po prostu się zakochałeś - odpowiedział Laurens.
- Ona jest świetną aktorką. Ja też dałem się jej omamić - westchnął Mulligan po czym dodał ciszej - Kobiety to żmije z piekła rodem.
- Nie wszystkie, ale większość - sprostował Laurens - Trafiłeś na złą osobę.
- Jesteś młody, przystojny, zabawny - wymieniał Mulligan - W tych czasach trudno znaleźć kogoś takiego. Szybko sobie kogoś znajdziesz.
- Nie chcę nikogo, mon ami - zaprzeczyłem - Jeżeli tak ma wyglądać miłość to wolę być sam...
- Nie mów tak. Ta cała Beth po prostu ciebie nie doceniała. Jest setki dziewczyn, które chciałyby się z tobą umówić i nie są takie złośliwe - pocieszał mnie Mulligan.
- Nie chcę nikogo - powtórzyłem.
- Już jest późno. Lepiej chodźmy spać. Jutro pogadamy - Laurens próbował uratować rozmowę - Mogę dziś spać u ciebie?
- Oui - odparłem.
- A ja? - zapytał Mulligan - Nie zostawię was samych.
- Możesz - odszedłem od okna.
Poszedłem do kuchni i usiadłem przy stole. Chciałem żeby to wszystko się skończyło...
Laurens
Biedny Lafayette. Bardzo to przeżył. Straszanie mu współczuję.
- Musimy go jutro wyrwać na miasto - powiedział Mulligan kiedy Lafayette wyszedł - Nie da sobie bez nas rady. I kto wie do jakiej głupoty on jest zdolny.
- Muszę jutro pójść po inne spodnie - spojrzałem na kolano.
- Nie w głowie mi teraz twoje podarte spodnie - odparł Mulligan - Jutro ci je zaszyję. Lafayette jest teraz najważniejszy.
- Przecież wiem. Tylko mówię.
- I musimy mu kogoś znaleźć. Nawet już wiem kogo.
- Tym nie powinniśmy się interesować. Musi się najpierw oswoić z całą tą sytuacją.
- Jak jutro pójdę do Beth...
- Nie masz nic takiego robić. Lafayette naprawdę ją kochał i nam zaufał, że nikomu nie powiemy.
- Nic takiego nie mówił.
- Ale na pewno by nie chciał żebyśmy to mówili na lewo i prawo.
- Przecież ona wie o całym tym zajściu. W końcu to ona z nim zerwała.
- Cokolwiek postanowisz Lafayette ma o tym wiedzieć. Jasne?
- Oczywiście.
Czułem jak burczy mi w brzuchu. No tak, nie jedliśmy dziś obiadu. Mulligan jakby czytając mi w myślach zaproponował:
- Zjemy coś?
- Och, tak - odpowiedziałem.
Poszliśmy do kuchni. Lafayette musiał gdzieś pójść. Pewnie do swojego pokoju.
- Zapytam się czy chce coś na kolację - powiadomiłem Mulligana.
Podreptałem do pokoju Lafayetta. Siedział na łóżku trzymając coś w ręku. Zająłem miejsce obok niego.
- Dostałem to od niej na urodziny - pokazał mi wisiorek z drewna.
- Bardzo ładny - oglądnąłem małą rzeźbę i oddałem w ręce przyjaciela.
- Ma naprawdę wielki talent artystyczny - kolejna łza spłynęła po policzku Lafayetta.
Objąłem przyjaciela ramieniem. Żałuję, że nie mogę mu jakoś pomóc. Czuję się jakby to był mój starszy brat. Lafayette czasami się zachowuję tak jakby czuł się moim rodzeństwem. Mulligana też można nazwać bratem. Oczywiście, mniej rozsądnym.
- Dzisiaj, jak spałeś przyszedł Alex. Pytał się czy wszystko w porządku - zmieniłem temat.
Lafayette nic nie odpowiedział. Chciałbym go jakoś pocieszyć...
- Moglibyście się dowiedzieć kogo Beth ma? - zapytał.
- Myślę, że to nie jest dobry pomysł... - zwątpiłem.
- Proszę, mon ami - Lafayette powiedział to w taki smutny sposób, że nie miałem serca mu odmówić.
- Dobrze, ale jutro idziemy na miasto. Musisz się jakoś rozerwać.
Lafayette cały czas obserwował wisiorek.
- Nie chcę iść, mon cher - szepnął.
- Lafayette, nie możesz schować się w domu przed całym światem. Im dłużej będziesz tu siedzieć, tym bardziej sobie zaszkodzisz - odpowiedziałem.
- Przecież Mulligan ma skręconą kostkę - negocjował.
- Dla ciebie mógłby zrobić wszystko. Dzisiaj szukaliśmy cię po całym mieście. Baliśmy się, że chcesz sobie coś zrobić.
- Chciałem po prostu być sam...
- Mogłeś zwyczajnie powiedzieć.
- Mówiłem, ale mnie nie słuchaliście.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Lafayette miał rację. Byliśmy natrętni. Powinniśmy być bardziej wyrozumiali.
- Zrobić ci kolację? - wstałem z łóżka.
- Nie jestem głodny - odpowiedział Lafayette.
- Jadłeś dzisiaj tylko jedną kanapkę. Nie głódź się. Chcesz znowu zasłabnąć?
Lafayette się nie odezwał. Dalej nie odwracał wzroku od wisiorka. Ukucnąłem przed nim i zabrałem mu małą rzeźbę żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Oddaj to - próbował mi odebrać swoją własność.
- Lafayette... - westchnąłem - Ja naprawdę się o ciebie martwię. Nic nie jesz, cały czas jesteś smutny i nie chcesz naszej pomocy. Sam sobie nie poradzisz. Boję się, że możesz sobie coś zrobić. Chcemy dla ciebie dobrze.
- Cały czas tak mówicie - Lafayette znowu chciał zabrać wisiorek - Oddaj!
- Nie oddam ci póki mnie nie posłuchasz. Szkodzisz sobie cały czas.
- Nie szkodzę.
- Szkodzisz sobie nawet kiedy mówisz, że sobie nie szkodzisz. Nie chcesz przyznać, że masz problem. Mam ci kolejny raz powtórzyć, że chcemy ci pomóc?
- To po co przeglądaliście moje rzeczy?
- Znowu się kłócicie? - Mulligan przyszedł do nas.
Lafayette skorzystał z tego, że się rozproszyłem i zabrał mi wisiorek. Wyszedł z pokoju.
- Co tym razem? - Mulligan podszedł do mnie.
- A co ma być? On nie potrafi zrozumieć, że chcemy mu pomóc - westchnąłem.
- Dajmy mu czas. Przynajmniej do jutra.
- A jak on sobie coś zrobi?
- Nie zrobi. Co ci zabrał jak wychodził?
- Zabrałem mu wisiorek od Beth. Dostał go od niej na urodziny. Wziąłem go żeby mnie słuchał, ale nie pomogło. Czemu on nie umie zrozumieć, że chcemy mu pomóc?
- Zrozumie.
Chciałem pójść do Lafayetta, ale Mulligan zagrodził mi drogę.
- Lepiej żeby był teraz sam - stwierdził Mulligan - Chociaż przez chwilę.
- Dobrze - przytaknąłem.
Poszedłem do kuchni z Mulliganem.
- Nie chciał kolacji? - zaczął rozmowę.
- Tak, ale zróbmy też dla niego - odpowiedziałem.
Zrobiliśmy posiłek i zanieśliśmy talerze do salonu. Lafayetta nie było.
- Gdzie on jest tym razem? - skarżył się Mulligan.
- Może w łazience - myślałem głośno.
Mulligan zapukał do łazienki. Nikt nie odpowiedział.
- Lafayette? - zapukałem jeszcze raz.
Znowu nic. Poszliśmy do ogrodu. Na szczęście Francuz tam był. Opierał się plecami o ścianę domu i patrzył w przestrzeń. Znowu był nieobecny.
- Zrobiliśmy ci kolację - powiadomił Mulligan.
- Zaraz przyjdę - powiedział nie patrząc na nas.
Mulligan poszedł do domu. Ja patrzyłem na smutnego przyjaciela.
- Chodź - Mulligan pociągnął mnie za rękaw.
Zaczęliśmy jeść bez Lafayetta. Cały czas się nie pojawiał.
- Pójdę po niego - wstałem w trakcie jedzenia.
Wyszedłem do ogrodu.
- Idziesz? - zapytałem.
- Zaraz przyjdę - powtórzył - Przepraszam, że się z tobą kłóciłem.
- Nie przejmuj się tym - stanąłem obok niego.
- Byłem dla was chamski.
- Każdy ma gorszy dzień. Chodź na kolację.
Lafayette poszedł ze mną do salonu, gdzie stało jedzenie. Mulligan prawie kończył. Lafayette jadł najdłużej z nas wszystkich. Cały czas był w depresyjnym humorze. Aż żal ściskał serce.
Po kolacji kiedy myłem naczynia a Lafayette się mył, rozmawiałem z Mulliganem.
- Pamiętaj, że jutro masz pójść do lekarza - przypomniałem.
- Pamiętam, pamiętam - odpowiedział z nie chęcią - Zanim powiesz, tak, pamiętam, że nie mam zrzucać Lafayetta z łóżka.
- Mnie też nie.
- Nad tym się zastanowię.
Skończyłem myć naczynia i poszedłem do salonu. Położyłem się na kanapie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Laurens! Wstawaj - usłyszałem głos Mulligana - Wstań, bo cię zrzucę!
- Która godzina? - zapytałem nie otwierając oczu.
- Dwudziesta druga - potrząsnął mną - Sam tego chciałeś.
Zrzucił mnie z łóżka.
- Jak to dwudziesta druga? - usiadłem na kanapie - Spałem cały dzień czy dwie godziny?
- Dwie godziny - Mulligan się uśmiechnął - Lafayette już dawno śpi.
- Czemu mnie obudziłeś?
- Nie umyłeś się.
- Trudno.
- Wolisz spać na podłodze, na kanapie czy z Lafayettem?
- Pójdę tam gdzie będzie wolne.
Przetarłem oczy i poszedłem się umyć. Kiedy wyszedłem z łazienki Mulligan już spał na kanapie. Podreptałem do Lafayetta zobaczyć czy wszystko w porządku. Leżał spokojnie. Położyłem się w jego pokoju na podłodze. Chyba bym dostał zawału, gdybym obudził się u siebie w domu i ktoś leżałby na podłodze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro