5. Zniknięcie Lafayetta
Poniedziałek 18.12.1780
Laurens
- Laurens, rusz się, zaraz dziesiąta - usłyszałem głos Mulligana - Wstawaj.
Poczułem jak przyjaciel zwala mnie na podłogę.
- Ała! No już wstaję - podniosłem się z podłogi i usiadłem na kanapie - Następnym razem obudź mnie normalnie.
- Inaczej byś nie wstał. Chodź, zrobiłem ci kawy - powiedział.
- Zaraz - położyłem się.
- I ty mówisz, że ja długo śpię - westchnął.
- Nie moja wina. Ostatnio nie mogę się wyspać - przykryłem się kocykiem - Dlatego wczoraj wstałem o dziesiątej.
- Mam cię znowu zrzucić? - zapytał.
Coraz bardziej chciało mi się spać. Nie odpowiedziałem na pytanie Mulligana, dlatego znowu zrzucił mnie z kanapy.
- Mogę spać na podłodze - szepnąłem.
Mulligan zabrał mi koc.
- Nie jest mi zimno - powiedziałem jeszcze ciszej.
Przyjaciel nie poddał się. Zaczął ciągnąć mnie za nogę przez dom.
- No dobra, dobra. Już wstaję - zaśmiałem się.
- No nareszcie - uśmiechnął się i mnie puścił.
Wstałem z podłogi i poszedłem z Mulliganem do kuchni. On też miał kawę.
- O której ma przyjść Lafayette? - ziewnąłem.
- O jedenastej. Mówił, że zanim się rozbudzimy to trochę minie - wziął łyk kawy.
- Ma rację - spojrzałem w okno. Dziś nie padało chociaż czarne chmury pokazywały, że zaraz może się to zmienić - Mam nadzieję, że zdąrzy przyjść przed deszczem.
- Znasz go, przyjdzie idealnie o jedenastej.
- Zostaniemy u ciebie?
- Chyba tak.
Rozmowa się nie klejiła.
- Bez Laffa to nie to samo - westchnął Mulligan.
- Jeszcze tylko godzina - odpowiedziałem - Wytrzymamy.
Po zjedzeniu śniadania i zrobieniu innych rzeczy. Usiedliśmy przy stole w kuchni. Czekaliśmy na Lafayetta.
- Już jest jedenasta - jęknął Mulligan.
- Na pewno zaraz przyjdzie - powiedziałem, choć nie wierzyłem w to.
- Może chodźmy do niego - zaproponował.
- Nie panikuj.
- On się nigdy nie spóźnia. Coś się musiało stać.
Jak Mulligan powiedział to na głos zdałem sobie sprawę, że ma rację. Lafayette się nie spóźnia, a jak już to uprzedza, że będzie później.
- Dobra, pójdziemy do niego - zgodziłem się.
Poszliśmy szybkim krokiem do domu Lafayetta. Nie był on daleko. Można powiedzieć, że jest to "rzut beretem" od mieszkania Mulligana.
Gdy już byliśmy na miejscu zapukałem do drzwi. Nikt nie otworzył.
- Coś jest nie tak... - szepnąłem bardziej do siebie niż do Mulligana.
- Myślisz, że mogło mu się coś stać? - Mulligan się zaniepokoił.
- Wiesz gdzie mieszka jego dziewczyna? - zapytałem - Może jest u niej.
- Jasne, że wiem. To blisko.
Mulligan miał rację. Dom był niedaleko. Herc zapukał do drzwi. Tym razem otworzono nam. Nie był to Lafayette, ale ciemnowłosa kobieta o brązowych oczach i pomarańczowej sukni. Trzeba przyznać, że niezła z niej laska.
- Jest u ciebie Lafayette? - Mulligan powiedział oschle.
- Nie - zaprzeczyła - Coś jest nie tak?
- Inaczej bym do ciebie nie przyszedł.
- Co się stało?
- Nieważne.
Szturchnąłem przyjaciela łokciem. Mulligan westchnął.
- Umówiliśmy się z nim, ale nie przyszedł.
- Na pewno już na was czeka - odparła.
- Skoro jesteś jego dziewczyną to powinnaś dobrze wiedzieć, że on nigdy nie spóźnia - mówił, po czym zwrócił się do mnie - Chodź, marnujemy tylko czas.
- Pewnie jest w domu - powiedziała zamykając drzwi.
- Jak ja mogłem z nią chodzić... - westchnął Mulligan - Pójdziemy teraz do Alexandra. Może on coś wie.
- To było dziwne - powiedziałem kiedy szliśmy - Ona się tym zbytnio nie przejęła.
- Fałszywa baba, mówię ci - podsumował Mulligan - Nie wiem jak Lafayette może z nią wytrzymać.
- Myślisz, że ona coś wie? - zapytałem.
- Być może. Z nią nic niewiadomo.
Chwilę później byliśmy już przed domem Hamiltona. Zapukałem do drzwi. Otworzył nam Alex.
- Siema - przywitał się.
- Jest u ciebie Lafayette? - zapytałem.
- Nie, przecież miał być z wami. Coś się stało? - zaniepokoił się.
- Umówiliśmy się z nim dziś na jedenastą, ale nie przyszedł - wytłumaczył Mulligan - Byliśmy sprawdzić czy jest u swojej dziewczyny, ale podobno go tam nie ma.
- Nic wam nie powiedział, że go nie będzie ani nic? - dopytywał Hamilton.
- No właśnie nie. Nie wiemy gdzie on do #@$@$$# jest!
- Może w jakimś barze?
- Powiedziałby nam - westchnąłem.
- Dobra, mam pomysł - powiedział Mulligan - Chodź.
Poszedł nie czekając na mnie.
- Na razie, Alex - pożegnałem się i pobiegłem za przyjacielem.
Kiedy dogoniłem Mulligana, zapytałem się go:
- Jaki masz pomysł?
- Włamiemy mu się do domu - odpowiedział jakby robił to codziennie.
- Co?! Przecież jak pukaliśmy nikt nie otwierał - odpowiedziałem.
- Nie mówię, że tam może ktoś być. Tam może być coś co pomoże nam go znaleźć - wyjaśnił.
- Tam racz... - przerwałem - Zobacz! To Burr!
- Gdzie?
- No tam - pokazałem mu.
- Aaaaa, tu. Chodź, podejdziemy do niego.
Podeszliśmy do naszego znajomego. Czasami się spotykaliśmy, ale on jest zbyt drętwy żeby z nim wychodzić codziennie.
- Siema, Burr - powiedziałem równo z Mulliganem.
- A, to wy - powiedział ze zmęczeniem.
- Co tam? Jak u twojej dziewczyny? - zapytałem.
- Gdzie jest Lafayette? - zdziwił się Burr - Zawsze chodzicie we trójkę.
- Dobre pytanie - zaczął Mulligan - Właśnie go szukamy. Umówiliśmy się z nim na jedenastą, ale nie przyszedł, dlatego poszliśmy go szukać. Byliśmy u jego dziewczyny, Alexandra no i teraz idziemy się włamać Lafayettowi do domu żeby znaleźć jakieś ślady, które pomogą nam go znaleźć. Idziesz z nami?
- Nie chcę w tym uczestniczyć.
- Jeny, Burr, ale ty nudny jesteś - jęknąłem.
- Nikt nie każe wam ze mną rozmawiać - ruszył dalej - Powodzenia we włamaniu.
- Jaki nudziasz - Mulligan pokręcił głową - Musimy go kiedyś wyrwać na miasto.
- Racja - przyznałem - ale teraz nie czas na takie rzeczy. Musimy znaleźć Lafayetta.
- Jakbym nie wiedział - powiedział z sarkazmem.
- I tak nic nie znajdziemy w jego domu. Nie możemy wymyślić czegoś innego? - wątpiłem.
- To jest jedyne co mi przychodzi do głowy. A co jeśli ktoś go porwał? A może leży gdzieś martwy?
- Nawet tak nie mów.
- Sam wiesz, że nie mamy innego wyjścia.
- Trudno mi to przyznać, ale masz rację.
Znowu poszliśmy do domu Lafayetta.
- Plan jest taki - zaczął Mulligan - Najpierw patrzymy czy jakieś okno jest otwarte, a jeśli nie to któreś rozbijamy. Przeszukujemy każdy centymetr jego domu żeby znaleźć dowody na to gdzie jest.
- Mówisz jakbyś robił to już setki razy.
- Ma się wprawę - uśmiechnął się - Ty patrz na lewą stronę domu, ja pójdę na prawo.
Nie czekając na odpowiedź poszedł w wyznaczoną stronę. Ja zrobiłem to samo. Przeskoczyłem przez płot do ogrodu. Kiedy zobaczyłem Mulligana szybko podszedłem do niego.
- Słyszysz to? - szepnąłem - Ktoś chodzi po domu!
- Myślisz, że to on? - Mulligan wyraźnie się przejął.
- Wątpię.
- Ja też. Pewnie to jakiś złodziej.
Serce zabiło mi szybciej. Bałem się o Lafayetta. Ten ktoś mógł mu coś zrobić! Nie wybaczyłbym sobie gdybym nic z tym nie zrobił.
- Musimy tam wejść - powiedziałem stanowczo - Nieważne kto tam jest i z czym.
- Nigdy nie zostawimy Lafayetta - odpowiedział Mulligan. Jego pewność siebie mi imponowała. Ja czułem ogromny niepokój, ale wiedziałem, że musimy zadziałać.
- Tu jest otwarte okno - wskazałem szybę obok nas - Jest chyba w kuchni. Weźmiemy patelnie albo jakiś nóż.
- Ja pójdę pierwszy - rozkazał Mulligan i od razu wskoczył przez okno. Nie można powiedzieć, że nie jest zwinny.
Ja wszedłem zaraz po nim. Mulligan bez słowa podał mi patelnię. Sam wziął nóż.
Rozglądneliśmy się.
- Chodź do salonu - szepnął Mulligan.
Posłuchałem się doświadczonego przyjaciela. Gdy weszliśmy do salonu zaniemówiłem.
- O $@#$@@# - skomentował Mulligan.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro