11. Bestia i randka
Wtorek 19.12.1780
Środa 20.12.1780
Laurens
W sali w której leżał Lafayette. Od operacji minął już jakiś czas. Godzina czy dwie. Burr poszedł do toalety, a Alexander siedział na zewnątrz z zamkniętymi oczami. Chyba spał. Mulligan poszedł zbadać kostkę zgodnie z obietnicą. Bardzo chciało mi się spać, ale nie mogłem zasnąć. Będę siedzieć w tym szpitalu tak długo jak Lafayette tu będzie.
- Może niech pan się prześpi? - podeszła do mnie pielęgniarka.
- Nie dam rady zasnąć - odpowiedziałem.
Pielęgniarka odeszła w stronę biurka. Była młoda, szczupła i ładna. Miała zielone oczy i blond włosy. Nawet nie umywała się do Angelicy.
Spojrzałem na Lafayetta. Miałem nadzieję, że szybko się obudzi. Chciałem go jeszcze raz przeprosić. Gdyby nie ja nic by się nie wydarzyło...
Zamknąłem na chwilę oczy. Jak za chwilę je otworzyłem zobaczyłem, że Lafayette się obudził.
- Cześć - uśmiechnąłem się.
- Bonjour - przywitał się.
- Jak się czujesz? - zapytałem.
- Meilleur - odpowiedział - Gdzie jest Beth?
Zdziwiłem się. Po tym wszystkim co ona zrobiła on chce się z nią zobaczyć?
- Nie ma jej tu - odparłem - Ona nie wie, że jesteś w szpitalu. Dlaczego chcesz z nią porozmawiać?
- Może to dziwnie zabrzmi, ale miałem kilka snów, które pomogły mi zrozumieć niektóre sprawy.
- Ja też tak miałem.
- Excusez-moi, nie powinienem cię pobić. Nie wierzyłem ci, ale mówiłeś prawdę. Cały czas miałeś rację.
Nie wierzyłem w to, co słyszę.
- To znaczy... że mi wybaczysz? - zapytałem.
- To nie była twoja wina, mon cher - uśmiechnął się.
Przytuliłem Lafayetta. Odwzajemnił uścisk. Tak się cieszyłem, że mi wybaczył.
- Dziękuję - szepnąłem.
Kiedy puściłem Lafayetta przyszedł Mulligan.
- Jak noga? - zapytałem.
- Zwykłe skręcenie - odpowiedział po czym zwrócił się do Lafayetta - Jak się czujesz?
- Meilleur - uśmiechnął się.
Usłyszeliśmy otwieranie się drzwi. Do sali weszła Beth.
- Skąd wiedziałaś, że Lafayette jest w szpitalu? - zapytał Mulligan.
- Coś mi tak mówiło - podeszła do łóżka - Jak się czujesz?
- Masz czelność tu przychodzić?
- Mulligan, przestań - wtrącił Lafayette.
- Ale...
- Przestań - przerwał mu Lafayette.
- Jak się czujesz? - Beth usiadła obok Lafayetta na łóżku i złapała go za rękę.
- Obrzydzasz mnie, Beth - Mulligan wyszedł. Ja zrobiłem to samo. Nie będę im przeszkadzać.
Na korytarzu byli: Alexander, Burr i siostry Schuler. Ja i Mulligan usiedliśmy obok nich na krzesłach.
- Jaki on jest naiwny... - westchnął.
- Wiem... Ona nim manipuluje. Jestem pewny, że znowu z nim zerwie - odpowiedziałem - Musimy coś wymyślić.
- Widziałeś tą pielęgniarkę? - zapytał Mulligan.
- Nie w głowie mi teraz flirty.
- Nie chodzi o nas. Możemy zeswatać Lafayetta i tą pielęgniarkę.
- To się nie skończy dobrze - Alexander wtrącił się do naszej rozmowy - Wchodzę w to.
- No nie wiem - zwątpiłem.
- Nie wymiękaj, stary - przekonywał Mulligan.
- No dobra, niech wam będzie - powiedziałem nie do końca przekonany.
Peggy cały czas się na mnie patrzyła. Kiedy zauważyła, że na nią spojrzałem szybko odwróciła wzrok. Nigdy nie rozgryzę kobiet... Peggy jest jakaś dziwna. Natrętna, gapi się na mnie.
Ja i reszta ludzi ze stowarzyszenia swatów obserwowaliśmy rozmowę Lafayetta i Beth. Pod koniec pogadanki pocałowali się i kobieta opuściła salę. Ruszyła w stronę wyjścia ze szpitala. Mulligan i ja poszliśmy za nią.
- Znowu chcesz go wykorzystywać? - zapytał Mulligan.
- To już nie można się zmienić? - odwróciła się do nas.
- Jeśli znowu złamiesz mu serce to gorzko tego pożałujesz - groził Mulligan.
Poszedł w stronę sali w której leżał Lafayette.
- Nie wierzę, że chcesz się zmienić - powiedziałem do Beth.
- Jesteś taki słodki kiedy się denerwujesz - odpowiedziała po czym szepnęła mi do ucha - Jeśli chcesz powtórzyć dzisiejszy pocałunek to przyjdź do mnie.
- Daj mi w końcu spokój. Drugi raz nie popełnię tego błędu.
Poszedłem do sali w której był Lafayette. Zastałem Mulligana kłócącego się z Lafayettem.
- Ona znowu chce cię oszukać - mówił ten pierwszy - Jesteś ślepy!
- Wierzę jej. Jesteś zwyczajnie zazdrosny - odpowiedział Lafayette.
- Ja? Zazdrosny? Beth nie jest warta zaufania!
- Wiesz dlaczego ty nie masz nikogo? Bo nie potrafisz dać drugiej szansy!
- Ciszej, bo zaraz pana wyproszę - wtrąciła pielęgniarka nie ruszając się od biurka.
- I tak już wychodziłem - Mulligan opuścił salę.
Pielęgniarka westchnęła.
- Uważaj na siebie - usiadłem obok łóżka.
- Chcę jej dać drugą szansę - odpowiedział.
- Jeszcze dzisiaj cię zdradzała a teraz jej wybaczasz? - spytałem.
- Tobie dałem drugą szansę. Ona też na nią zasługuje.
- Powiedziała mi, że jeśli chcę powtórzyć dzisiejszy pocałunek to mam do niej przyjść.
- Wyjdź - rozkazał.
- Ja nie chcę żeby znowu złamała ci serce.
- Wyjdź - powtórzył.
Wykonałem rozkaz i wyszedłem. Usiadłem obok Mulligana.
Lafayette
Czemu nie mogę podejmować własnych decyzji? Jestem dorosły! Ale przecież oni wiedzą lepiej!
Pielęgniarka spojrzała na mnie.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale według mnie pańscy koledzy mają rację - powiedziała - Miałam podobną sytuację i radzę panu nie wierzyć tej dziewczynie.
- Jestem Marie-Joseph Paul Yves Roch Gilbert du Motier de La Fayette, ale wszyscy mówią do mnie Lafayette - przedstawiłem się.
- Jestem Adrienne - uśmiechnęła się - Jesteś Francuzem?
- Oui - potwierdziłem.
- Je suis aussi de France - powiedziała po Francusku.
Jak dobrze było w końcu porozmawiać z kimś w ojczystym języku. Nawet do was nie mogę pisać po Francusku.
Laurens
- Patrz! Gada z tą pielęgniarką - szepnął do mnie Mulligan.
- Przecież widzę - odpowiedziałem.
- Ona na niego leci. Trzeba to wykorzystać - stwierdził Mulligan.
- Jak? - zapytałem.
- Umówimy ich gdzieś czy coś takiego.
- Tylko, że Lafayette chce chodzić z Beth.
- Na to też coś znajdziemy.
- Ale ta pielęgniarka wie, że Lafayette jest zajęty.
- Jak zerwie z Beth to będzie wolny.
- Jest zbyt zakochany żeby to zrobić.
- Jaki z ciebie pesymista.
- Nie pesymista, tylko realista.
Burr poszedł już do domu. Zostali: Alex, ja, Mulligan i siostry Schuler. Peggy nadal zerkała na mnie ukradkiem. Miałem ochotę pójść do domu. Jedyne co trzymało mnie w tym szpitalu to Lafayette.
Kiedy pielęgniarka wróciła do swojego biurka do sali wszedł Alexander.
- Mówię ci, że oni muszą być razem - zaczął Mulligan.
- Ale najpierw musimy rozbić związek Beth i Lafayetta - dodałem.
- Już nawet wiem jak to zrobimy - odpowiedział Mulligan - Tylko, że nie spodoba ci się ten pomysł.
- Wiem o czym myślisz. Masz rację, nie podoba mi się, ale się zgadzam - powiedziałem - Lafayette musi znać prawdę.
- Tylko jak go tam zaciągniemy?
- Opowiemy mu nasz plan.
- Nie będzie chciał tam pójść.
- Później coś wymyślimy.
Peggy cały czas na mnie patrzyła. Kiedy ja na nią spojrzałem szybko odwróciła wzrok.
- Czemu ona się ciągle na ciebie gapi? - szepnął Mulligan.
- Nie wiem - odpowiedziałem cicho - Ale mam już tego dość.
- Może jej się podobasz - Mulligan się uśmiechnął zalotnie.
- Coś ty? Ja? - zapytałem.
- A czemu miałaby się na ciebie gapić?
- Mam nadzieję, że się mylisz.
- Ja się prawie nigdy nie mylę.
- No nie wiem. Dzisiejsze wydarzenia świadczą inaczej.
- Wyjątek potwierdza regułę.
Nie przyszło mi nawet do głowy, że Peggy mogła się we mnie zakochać. Miałem nadzieję, że Mulligan się myli. Peggy nie jest osobą z którą chciałbym się spotykać. Nie chciałbym jej zranić. Ja kocham Angelicę, a nie Peggy.
Porzuciłem te myśli kiedy Alexander wyszedł.
- Idę już z dziewczynami do domu - powiedział do nas - Jutro tu przyjdę.
- Na razie - pożegnaliśmy się.
Kiedy Alexander i siostry Schuler poszli zostałem tylko ja i Mulligan. Weszliśmy do sali w której leżał Lafayette. Nie odzywaliśmy się, bo spał. Pielęgniarka była bardzo zaspana. Za chwilę Mulligan też zasnął. Bardzo chciało mi się spać, ale nie mogłem zasnąć.
Lafayette leżał spokojnie. Ja nie potrafiłbym zasnąć na łóżku szpitalnym. Mulligan też. Nie przepadamy za szpitalem. Lafayette to co innego. On nie pokazuje, że się czegoś obawia. Nie boi się aż tak szpitali. Zwykle jest spokojny. No, po za dzisiejszym dniem. Z tym pobiciem po prostu go poniosło. Nie jestem na niego zły. Ja chyba też bym tak zareagował.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Obudziłem się. Siedziałem na krześle. Byłem przykryty kocem. Mulligan też. Po za nim, mną i Lafayettem w sali nikogo nie było.
Za chwilę przyszła pielęgniarka. Ta sama co wczoraj. Usiadła przy biurku i zaczęła coś pisać. Nie była już zaspana.
Kiedy Lafayette się obudził szepnąłem żeby nie obudzić Mulligana:
- Jak się czujesz?
- Bien - odpowiedział.
- Mówili ci kiedy cię wypuszczą? - zapytałem.
- Nie pytałem się.
- Skoro dobrze się czujesz, to pewnie dzisiaj - wtrąciła pielęgniarka.
Mulligan się obudził. Po krótkiej rozmowie przyszedł doktor żeby wypisać Lafayetta ze szpitala. Kiedy wychodziliśmy z sali Mulligan podrzucił na biurko pielęgniarki jakąś karteczkę.
Przed szpitalem musieliśmy pożegnać Mulligana. Zapomniał, że musi pójść do pracy. Jak zawsze się spóźni...
Na niebie były czarne chmury zwiastujące deszcz. Tak, zwiastujące, czyli nie padało.
Lafayette zapytał się mnie:
- Co Mulligan podrzucił pielęgniarce, mon ami?
- Nie wiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - Widziałem tylko, że jakąś kartkę.
- Tyle to i ja wiem - powiedział.
- A co? Jesteś zazdrosny? - uśmiechnąłem się zalotnie.
- Non - zaprzeczył - Przecież ja jestem z Beth.
- Widać, że nie jesteś jej obojętny.
- Coś ci się przewidziało.
- Rumienisz się.
Lafayette odwrócił wzrok.
- Wiem co próbujesz zrobić. Mulligan też w tym uczestniczy, prawda?
- A jeśli powiem, że nie, to mi uwierzysz? - zapytałem.
- Non - zaprzeczył - Wiem, że nie chcecie żebym był z Beth, ale ja naprawdę ją kocham.
- Ona cię wykorzystuje - odparłem - Nie wiem jak możesz tego nie widzieć.
- Ufam jej. Powiedziała mi prawdę. Wynajął ją jakiś Brytyjczyk. Wiedział kim jesteśmy. Jego celem jest zabicie nas. To on mnie wczoraj zaatakował.
- Po co on chce nas zabić?
- Wiedział, że chcemy brać udział w wojnie.
- Ale czemu akurat nas? Przecież nie tylko my chcemy walczyć.
- Nie wiem.
- Sama ci się przyznała, że zależy jej na pieniądzach.
- Zrozumiała, że popełniła błąd, mon cher.
- Jakby jej na tobie zależało to by mnie nie podrywała.
Lafayette westchnął.
- Znowu zaczynasz?
- Udowodnię ci, że ona chcę cię wykorzystać. Wiesz kiedy Mulligan kończy pracę? - zmieniłem temat.
- Chyba o siedemnastej - odpowiedział.
- Kiedy Mulligan skończy pracę pójdziemy do Beth. Wy się gdzieś schowacie, a ja z nią porozmawiam.
- Nie wiem po co to wszystko.
- Skoro jesteś pewny, że ona nie chce cię oszukać, to co ci szkodzi?
- W związku ważne jest zaufanie!
- Chociaż przyjdź.
Lafayette zawahał się. Jednak powiedział:
- Bien, przyjdę.
- Ale jeśli mamy rację to umawiasz się z tą pielęgniarką - postawiłem warunek.
- Nie będę się z nią umawiał - odpowiedział Lafayette.
- No weź. Ona na ciebie leci - uśmiechnąłem się zalotnie.
- Nie podoba mi się.
- To czemu się rumienisz?
Lafayette nie umiał odpowiedzieć.
- I tak uważasz, że Beth cię kocha, to czemu nie chcesz przyjąć tego warunku?
- Bo będziecie myśleć, że mi się podoba, mon ami - odparł.
- Widzieliśmy jak z nią rozmawiałeś.
- Wielkie mi halo. Ty jakoś gadałeś z Elizą i nie jesteście razem.
- Nie widziałeś jak na ciebie patrzyła?
- Patrzyła się normalnie.
- Przecież wiem, że ta pielęgniarka nie jest ci obojętna.
- Adrienne mi się nie podoba.
- Adrienne to ta pielęgniarka? - spojrzałem się na niego zalotnie.
- Przestań się tak na mnie patrzeć. Nie jestem nią zainteresowany.
Doszliśmy do domu Lafayetta.
- Skoro Adrienne ci się podoba to dlaczego chcesz być z Beth? - zapytałem.
- Adrienne mi się nie podoba - Lafayette wszedł do domu - To jest takie trudne do zrozumienia?
- Tak, bo widać, że na nią lecisz - poszedłem za nim.
- Skoro wiesz lepiej to po co się pytasz?
Usiedliśmy w salonie.
- Dlaczego chcesz nadal być z Beth? Przez nią się pokłóciliśmy. Nie jest warta drugiej szansy - próbowałem go przekonać.
- Może ty też nie jesteś? - zdenerwował się.
Te słowa ukuły mnie w serce.
- Pardon, nie powinienem tak mówić - odwrócił wzrok.
- Nic się nie stało, rozumiem.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. We dwójkę to nie jest to samo... Nagle poczułem jak coś gryzie mnie w nogę.
- Ała! - spojrzałem pod stół - Od kiedy masz kota?
Lafayette zerknął pod stół. Siedział tam mały, czarny kot, który gryzł moje spodnie.
- Skąd on się tu wziął? - Lafayette wziął go na kolana. Kot skoczył na mnie i zaczął jeść moje włosy.
- Weź go! - rozkazałem.
Lafayette się zaśmiał i położył kota na kolanach.
- Czemu mnie atakuje? - zapytałem.
- Może cię nie lubi - pogłaskał go.
- Chcesz go zatrzymać? - wyciągnąłem do kota rękę. Podrapał ją - Ał!
- Nie mogę, mon cher. Przecież wiesz, że zwykle nie ma mnie w domu - odpowiedział Lafayette - Myślisz, że ktoś go szuka?
- Wątpię.
- Chcesz go wziąć?
- On mnie nie lubi i nie mam pieniędzy na utrzymanie go.
- Może Mulligan go będzie chciał?
- Wątpię, on jest jeszcze rzadziej w domu. Może Alexander go weźmie?
- Możemy się go zapytać.
Lafayette poszedł do drzwi. Kot nie odstępował go na krok.
- Coś czuję, że trudno będzie ci się go pozbyć - podreptałem do nich.
Kot wbił pazury w moje spodnie.
- Weź tą bestię! - rozkazałem.
Lafayette wziął kota na ręce.
- Nie będzie mu zimno? - zapytałem.
- To tylko kawałek - odpowiedział Lafayette.
Poszliśmy z małą bestią do Hamiltona. Bardzo wiało. Kot jednak był tym niewzruszony. Spał w ramionach Lafayetta. Tylko jego futerko powiewało na wietrze.
Zapukałem do drzwi. Otworzył nam Alexander.
- Już cię wypisali ze szpitala? - zapytał Lafayetta. Spojrzał na bestię - Od kiedy masz kota?
- My właśnie w tej sprawie, mon ami. Był w moim mieszkaniu, ale ja nie mogę go przygarnąć - wyjaśnił Lafayette - Chcesz go?
- Nie mogę go wziąć. Jakby się zasikał dywan to by mnie zabili.
Kotek ziewnął i spojrzał na Alexandra.
- Awww, jaki słodki - pogłaskał go.
- Żaden słodziak, tylko bestia. Gryzie i drapie - skarżyłem się - Możesz dzisiaj wyjść o siedemnastej?
- Tak - potwierdził - Gdzie się spotykamy?
- Możemy u Lafayetta - zaproponowałem - Musimy już iść.
- Narka - Alexander pogłaskał bestię na pożegnanie.
- Pa - powiedziałem z Lafayettem.
Poszliśmy dalej.
- Do kogo teraz pójdziemy? - zapytał Lafayette.
- Hmm... - zastanawiałem się - Burr?
- Myślisz, że chciałby kota? - zwątpił Lafayette.
- Na pewno chcesz oddać bestię? - zapytałem.
- A co jak nie znajdziemy mu domu? - smucił się Lafayette.
- Wtedy ty go weźmiesz - odpowiedziałem.
- Nie mogę, mon cher - westchnął - Nie chcę żeby prawie cały czas był sam. Większość czasu spędzam z wami po za domem. Zwierzę to wielka odpowiedzialność.
- No to pójdźmy do Burra.
Przeszliśmy obok kilku domów, aż w końcu zobaczyliśmy miejsce zamieszkania Burra. Był to klasyczny dom jak na nasze czasy.
Zapukałem do drzwi.
- Cześć - przywitał nas - Już cię wypuścili ze szpitala?
- Jak widać - odpowiedział Lafayette.
- Ty masz kota? - zdziwił się Burr.
- Tak jakby. Był w moim domu, ale ja nie mogę go zatrzymać. Chcesz go przygarnąć? - zapytał Lafayette.
- Raczej nie - zwrócił się do mnie - A ty nie możesz go wziąć?
- Nie mogę, bo by mnie zagryzł - odpowiedziałem.
Burr się zaśmiał.
- No bardzo zabawne - przewróciłem oczami - Gdybyś wiedział jak gryzie to byś się nie rżał.
- Masz jakiegoś znajomego, który chciałby tego kota? - zapytał Lafayette.
- Nie - zaprzeczył Burr - Muszę już iść.
Zamknął drzwi. Lafayette westchnął i spojrzał na kota:
- Co ja mam z tobą zrobić?
Bestia spojrzała na niego z wykrzywioną głową.
- Chyba będzie musiał zostać u ciebie - pogłaskałem kota. Kolejny raz mnie ugryzł - Co jest z tą bestią nie tak, że mnie gryzie?
- Może pachniesz czymś co go denerwuje - Lafayette pogłaskał swojego pupila. Kot zaczął go lizać.
- A ciebie to liże.
- Do kogo możemy jeszcze pójść?
- Chyba nie mamy już nikogo.
- Chodźmy do mojego domu. Pewnie jest głodny.
Jak Lafayette powiedział, tak zrobiliśmy. Szukaliśmy w kuchni czegoś dla kota, który w między czasie darł mi spodnie.
- Możesz go wziąć? - poprosiłem.
Lafayette wziął kota na ręce.
- Zostaw wujka Laurensa.
Kot wtulił się w Lafayetta.
- Mam - wyciągnąłem kawałek ryby z lodówki i podałem kotowi - Smacznego, bestio.
Kot podszedł do ryby i ją obwąchał. Zaczął jeść.
- Jak go nazwiesz? - usiadłem przy stole.
- Nie wiem, ale na pewno nie bestia, mon ami - zapewniał.
- Pasuje do niego.
- Wyobrażasz sobie żeby iść z nim na dwór i wołać bestio?
- Masz jakieś lepsze imię?
- Jeszcze nie wiem. Z resztą nie miałem go zatrzymywać.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Lafayette poszedł otworzyć.
- Bonjour - usłyszałem głos Adrienne.
- Bonjour - przywitał się Lafayette.
Kot od razu ruszył w stronę drzwi.
- Comment sais-tu où je vis? - zdziwił się Lafayette.
- Tu m'as finalement laissé un mot - pokazała mu zapisany kawałek papieru. Widziałem ukradkiem, że na kartce napisany był adres Lafayetta i mrugająca buźka - Oh comme c'est mignon! Est-ce votre chat?
Adrienne wzięła kota na ręce.
- Oui le mien - powiedział Lafayette - Entrez.
Szybko wróciłem do kuchni.
- Voulez-vous quelque chose à boire? - zapytał Lafayette.
- Thé - odpowiedziała.
Słyszałem jak Lafayette idzie do kuchni. Bestia szła za nim.
- To Mulligan zostawił jej tą kartkę, oui? - mówił Lafayette.
- Chyba tak - odpowiedziałem - Ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Zabiję was kiedyś - oparł się o blat.
- Przecież to nie ja - poczułem jak coś szarpie mnie za spodnie - Weź go.
Lafayette postawił kota obok napoczętej ryby. Bestia zaczęła jeść.
- Gadaliście po Francusku? - zaciekawiłem się.
- Oui, Adrienne jest Francuzką - odpowiedział.
- Jesteście dla siebie stworzeni - stwierdziłem.
Lafayette się zarumienił. Kiedy herbata była już gotowa Francuz i bestia poszli do Francuski.
Z ich rozmowy prawie nic nie rozumiałem. Co jakiś czas się zaśmiali. Było słychać miauczenie bestii.
Po godzinie bezczynnego siedzenia stwierdziłem, że coś zjem. Wyjąłem z chlebaka suchy chleb i zacząłem jeść. Kot przyszedł do mnie i prychnął. Wskoczył mi na kolana, a później na stół i zaczął mielić moje włosy. Kiedy skończyłem jeść wstałem od stołu. Połowę włosów miałem mokrych. Nie wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. Bestia skoczyła mi w ramiona i gryzła moją bluzkę. Odstawiłem kota na ziemię. Jak na złość zaczął żałośnie miałczeć. Żeby nie zepsuć spotkania Lafayetta i Adrienne schyliłem się do niego. Znowu na mnie prychnął i skoczył mi na głowę. Tego było za wiele. Odstawiłem kota obok ryby. Zaczął jeść. Ja wróciłem do bezczynnego siedzenia.
Słyszałem jak Lafayette i Adrienne podchodzą do drzwi. Podszedłem bliżej żeby ukradkiem patrzeć co robią. Pielęgniarka pocałowała Lafayetta w policzek i wyszła z domu. Poczułem jak coś miętoli mnie za nogawkę. No tak, bestia.
Lafayette odwrócił się. Był szczęśliwy.
- Uuuuuu - uśmiechnąłem się zalotnie.
- To było tylko zwykłe spotkanie - poszedł do salonu i wziął pusty kubek.
- O czym rozmawialiście? - dopytywałem.
- O normalnych rzeczach - poszedł do kuchni.
- Przyjdzie do ciebie jeszcze? - chodziłem za nim.
- Nie wiem, mon cher - mył kubek - Przestań zadawać tyle pytań.
- Mówiliście coś o bestii? - zignorowałem jego prośbę - Spodobał jej się? Weźmie go?
- Kot zostaje ze mną - wytarł ręce.
- Najpierw naucz go dyscypliny, bo do ciebie nie przyjdę - wskazałem na bestię, która szarpała moje spodnie - Jak go nazwiesz? Ja proponuję bestia, diabeł albo demon.
- Tak to możesz nazwać wściekłego psa.
- Jak jest bestia po Francusku?
- La bête.
- To nazwij go la bête. Będzie trochę po mojemu i trochę po twojemu.
Lafayette wziął kota na ręce i wyciągnął go w moją stronę.
- On ci wygląda na bestię?
- Może i nie wygląda, ale jakbyś poczuł jego kły zmieniłbyś zdanie - kot pacnął mnie łapką.
- Co ty masz z włosami? - zapytał Lafayette.
- Twój aniołek mi to zrobił na waszej randce.
- To nie była randka.
- Była, była. Przecież cię pocałowała.
Lafayette się zarumienił.
- Lepiej pomóż mi zrobić obiad, mon ami - zmienił temat.
- Dobrze, ale i tak wiem, że ona ci się podoba - poszedłem do Lafayetta.
- Jeszcze jedno słowo a sam robisz obiad.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro