Rozdział 7
Kolejny dzień po pracy, kolejny raz byłam umordowana, jakbym nie wiadomo co robiła. Tak naprawdę jednak siedziałam tylko przed biurkiem i liczyłam. Byłam jak jakiś kalkulator. Dobre określenie - żywy kalkulator.
Kiedy weszłam do mieszkania, pierwsze co poczułam, to zapach pieczeni. Czyżby Margaret zrobiła coś pysznego na obiad? Na samą myśl, aż mój brzuch zaburczał. Uśmiechnęłam się szeroko, kierując się do kuchni. Mina mi od razu zrzędła, widząc panią milusińską. Czy mi się coś przewidziało, czy ona naprawdę stała tuż obok mojej współlokatorki i pomagała jej przy gotowaniu? Od razu straciłam ochotę na jedzenie.
– O, Jane przyszła. – Niebieskooka uśmiechnęła się szeroko na mój widok.
Miałam ochotę wyrzucić je obie z mieszkania.
– Cześć Jane. – Na głos mojej ciotki, dostałam ciarek. Moja rodzina była dla mnie największym koszmarem i jedyne czego chciałam, to się od nich uwolnić. Dlatego też wprowadziłam się tu - do miejsca, w którym nikt nie miał mnie znaleźć.
– Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłaś? – Zmarszczyłam brwi.
– A czy to ważne? Chciałam zobaczyć co u ciebie, porozmawiać, przypomnieć ci, że wciąż masz rodzinę, która pragnie się z tobą widzieć i od czasu do czasu...
– Po co ja się w ogóle pokazałam na tym durnym weselu? – mruknęłam pod nosem.
– To nie tylko przez wesele twojej siostry. – Jej głos był taki spokojny i delikatny. – Jesteśmy rodziną i musimy się trzymać razem. Przez te wszystkie lata było ci ciężko, a śmierć babci jeszcze bardziej...
– Babcia umarła, bo była już stara – weszłam jej w zdanie. – Ludzie umierają, wiesz? To normalne.
– Ja wiem, że może jestem tylko żoną twojego wujka i nie wiążą nas więzy krwi, ale mimo to jesteśmy rodziną. Znam cię od zawsze i kocham, jak wszystkie dzieci w naszej rodzinie i chciałabym, żebyś wiedziała, że jesteśmy i czekamy na choćby twój telefon...
– Skoro skończyłaś, to wyjdź. Zapamiętaj sobie tylko, że nie zmienisz całego światu. Dobroć nie zawsze wygrywa, wyjdź stąd i już więcej nie wracaj. – Podniosłam głos, pokazując palcem w kierunku drzwi.
– Jane! – skarciła mnie Margaret, lecz ją zignorowałam.
Wpatrywałam się nieprzerywanie w rudą kobietę, czekając, aż zniknie mi z oczu. Byłam poważna jak nigdy. W myślach liczyłam do dziesięciu, bo czułam, że zaraz naprawdę eksploduję. Widok mojej ciotki w kuchni, gdzie jak gdyby nigdy nic uczy moją współlokatorkę gotować... Kurwa mać, a myślałam, że nikt mnie tu nie znajdzie.
– Pamiętaj, że bardzo cię kochamy – wyszeptała. Posłała uśmiech Margaret na pożenienie, a kiedy znajdowałyśmy się na wyciągnięcie ręki, wyciągnęła tę kończynę w moją stronę. W porę się od niej odsunęłam, więc nie odczułam jej dotyku.
Zrezygnowana opuściła głowę, przez kilka sekund patrząc na swoje buty i bez słowa wyszła. Nawet nie obchodziło mnie to, jaki miała wyraz twarzy, a na pewno posmutniała. Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia.
– Hipokrytka – mruknęłam, nie czekając nawet na charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi. – Durna myśli, że może zmienić każdego człowieka swoją osobą. – Dopiero po tych słowach, usłyszałam, jak wrota się zamykają.
– Jane, nie uważasz, że trochę się zagalopowałaś? Co to właściwie było? Ciocia przyszła do ciebie, chciała...
– Co masz pysznego do jedzenia? – Zatarłam ręce, z uśmiechem patrząc na piekarnik. Paliło się światełko, co oznaczało, że coś tam się piecze. Musiało to być coś naprawdę pysznego. Nie mogłam się doczekać, aż zacznę jeść.
– Dlaczego mnie ignorujesz? Dziwi mnie to, jak się zachowujesz... Jak gdyby nigdy nic, jakby twoja ciocia w ogóle tu nie przyszła i... – mówiła nie do rzeczy.
– Dlaczego w ogóle ją tu wpuszczałaś? – Założyłam jedną rękę na biodro. – Powiedziałam ci przecież, że nie chcę żadnych gości. – Mój wzrok powędrował na niebieskooką.
– Ale Jane to twoja ciocia, nie chciałam, by...
– Powiedz szczerze – weszłam jej w słowo. – Czy wcześniej z nią nie rozmawiałaś?
– Co? – Uniosła z zaskoczenia brwi do góry. – Ty chyba nie myślisz, że ja... – urwała, a widząc, że tylko wzruszyłam ramionami, niewzruszona zapytała: – Naprawdę myślisz, że mogłabym zrobić coś takiego? – Wyglądała, jakby ktoś właśnie uderzył w policzek. Tym kimś w tym momencie byłam ja.
– A kto? Przecież to ty jesteś jedyną osobą, z którą mam kontakt! Pewnie zabrałaś mi telefon, gdy nie patrzyłam i albo napisałaś z niego do ciotki, albo spisałaś numer na swój i z niego napisałaś, bo w jaki sposób mogła się dowiedzieć, gdzie mieszkam? Specjalnie nikomu nie powiedziałam, gdzie mieszkam, więc jak nie ja, to ty – oznajmiłam z wyrzutem.
Momentalnie zrobiła krok do tyłu, jakby pod wpływem moich słów. Stała oniemiała, szybko mrugając oczami. Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą powiedziałam. Uchyliła delikatnie usta, chcąc coś na to odpowiedzieć, ale nie wiedziała co. Przypominała rybę wyciągniętą z wody. Chyba gubiła się w swoich myślach.
– Jak w ogóle możesz tak myśleć? – zapytała łamiącym głosem.
Nie no trzymajcie mnie! Teraz zacznie płakać?! Będzie udawać poszkodowaną?
– Po prostu powiedz prawdę i skończymy ten temat. – Podniosłam głos.
– Nie mam do czego się przyznawać. Jest mi przykro, że tak uważasz. – Po tych słowach wyszła z kuchni.
No i dlaczego ona tak kłamała? Udawała niewiniątko, a przecież nikogo innego tu nie było, poza tym ja nikogo prócz niej nie znałam. No, chyba że Owen, ale czasami miewałam wrażenie, że ten facet się mnie bał, poza tym, kiedy tylko się tu pojawiał, przez cały czas siedział przy swojej ukochanej i nie potrafił nawet na chwilę się od niej oderwać. Inaczej było z moją współlokatorką - ona mieszkała razem ze mną w jednym mieszkaniu, mogła w każdej chwili wyjąć telefon i poinformować moją ciotkę, ignorując moje słowa, jakie wielokrotnie jej powtarzałam na temat mojej rodziny: że nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nikogo innego nie znałam, bo nie lubiłam ludzi; nie lubiłam z nimi rozmawiać; a już w ogóle się z nimi trzymać. Z Margaret miałam ciągły kontakt, ponieważ mieszkałyśmy w jednym mieszaniu i tak jakby przebywałyśmy ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ona w przeciwieństwie do swojego chłopaka, się mnie nie bała. Nie czuła tego respektu, gdyż jej charakter polegał na poznawaniu nowych ludzi, wielka śmiałość oraz radość i niekończąca się energia. Tak więc mogłam się po niej wszystkiego spodziewać, nawet tego, o co ją przed chwilą oskarżyłam.
Bo gdyby nie ona, to kto?
Przecież nikogo innego nie znałam, a przynajmniej nikogo, kto mieszkałby tu, z nami i kto mógłby podczas mojej chwilowej nieobecności spisać numer do mojej ciotki.
Chyba że...
Że ja o tym wcześniej nie pomyślałam?!
Szybko jak błyskawica ruszyłam do drzwi i zbiegłam po schodach do sąsiada. Przez niego były same problemy! Gdy nie mieszkał z nami w tym samym bloku, panowała cisza i spokój, nie było problemów, a ja nie miałam na nikogo się aż tak bardzo denerwować. Tylko on sprawiał mnie w taki nastrój. Na dodatek nie chciał się odczepić! Był jak wrzód na dupie.
Głośno zapukałam w odpowiednie drzwi. Robiłam to tak długo, aż w końcu je otworzył. Był zaskoczony, widząc mnie tuż pod jego mieszkaniem, ale chyba się z tego cieszył, ponieważ w jego oczach dostrzegłam dziwny błysk. By nie musieć patrzeć na jego dumny uśmiech, który na pewno by mi za chwilę posłał, zaczęłam od razu, przechodząc do rzeczy:
– Co za drań z ciebie! Nie masz prawa grzebać mi w torebce, a już w ogóle w telefonie! – wykrzyknęłam. Mogłabym przysiąc, że w tej chwili moja twarz zrobiła się cała czerwona ze złości. – Nie miałam racji, jesteś gorszy niż leszcz, jesteś...
– Ale o czym ty mówisz? – Zmarszczył czoło, udając, że o niczym nie wie. Miałam ochotę go udusić gołymi rękami. Za to, że mi przerwał, chciałam go jeszcze poćwiartować. – Wejdź do środka, porozmawiamy na spokojnie. – Widać było, że nie ruszały go słowa, które wypowiedziałam do niego przed chwilą. Był pieprzoną oazą spokoju ze zmarszczonym czołem. Potrafił udawać, nie ma co.
– Keith, co tak długo?! – krzyknął ktoś z głębi mieszkania. – Masz tę pizzę?! – Podszedł do nas jakiś facet. Na mój widok uśmiechnął się szeroko, czego oczywiście nie odwzajemniłam. Prychnęłam tylko cicho.
To trochę wyglądało, jakby się przygotował na moje niespodziewane odwiedziny. Zaprosił kolegę, aby móc się wymigać ode mnie oraz od tej rozmowy. To było bardzo podejrzanie, a więc miałam pełne prawo przeczuwać, iż naprawdę to zrobił. Gnojek...
– Oczekuję wyjaśnień i nie obchodzi mnie, że w tej chwili odwiedził cię kolega – zignorowałam mężczyznę, który ilustrował całą moją osobę. – I co? Teraz będziesz milczeć? – pośpieszałam go, gdy minęło kilka sekund, a my wciąż staliśmy naprzeciwko siebie w ciszy.
– No co robisz? Wpuść tę piękną laseczkę do środka. – Kolega mojego sąsiada zrobił mi miejsce, bym mogła wejść do środka. – Jak masz na imię? – zapytał, kiedy znaleźliśmy się w salonie.
Nigdy tu nie byłam i nie planowałam go odwiedzać. Mimo iż to mężczyzna, a oni ogólnie rzecz biorąc nie za bardzo dbali o wnętrza: bałaganili, nie przejmowali się kurzem i brudnymi skarpetkami na środku pokoju, a jednak istniał taki ktoś jak Keith. Musiałam przyznać, że na pierwszy rzut oka dbał o porządek i nie miał nawet ubrań na fotelu. Uznałabym, że mieszkał z kobietą, jednak nie dostrzegłam tu kobiecej ręki, więc ta myśl szybko zniknęła. To nie mogło być możliwe, a jednak... Ten leszcz mnie zdziwił, lecz wolałam tego nie pokazywać, by nie czuł tej satysfakcji. Już i tak weszłam do jego mieszkania - czuł tę dumę. Idiota jeden.
– Jestem Landon, a ty jak masz na imię? – kolega leszcza ponowił swoje pytanie.
Odwróciłam się w jego stronę, obserwując jego twarz. Wpatrywał się we mnie swoimi piwnymi oczami, a na jego ustach mogłam dostrzec flirciarski uśmieszek. Zwilżył swoje wargi językiem, nie przestając wpatrywać się we mnie. Nic nie robiłam sobie z tego, gdyż miałam świadomość tego, iż podobałam się facetom, a moje ciało podniecało wielu mężczyzn.
– A jak byś chciał? – Założyłam ręce na biodrach. Wyprostowałam się bardziej, uwydatniając swój biust. Uniosłam na ułamek sekundy kącik ust w górę, ciesząc się z takiego efektu - jego oczy wypadły mu z orbit. Wiedziałam, że tak zareaguje. – Nie ważne, nie mam czasu – westchnęłam. – Keith – zwróciłam się do stojącego za nim mężczyzny. – Możesz w końcu coś powiedzieć?! – Rozłożyłam dłonie w geście zniecierpliwienia oraz zrezygnowania.
– Wciąż zbytnio nie rozumiem, o co ci chodzi. – Słysząc te słowa, zagotowało się we mnie. Czy on naprawdę był aż takim idiotą, czy tylko tak udawał? Bo jeśli tak, to musiał być naprawdę dobrym aktorem.
– Czy ty w ogóle słyszałeś, co do ciebie mówiłam? – Przetarłam twarz dłonią z irytacji.
– Dlaczego się tak tym zdenerwowałaś? To chyba dobrze, że odwiedziła cię ciocia, prawda? – Wzruszył ramionami. – Chyba że jej nie lubisz...
– Sam fakt, że to zrobiłeś...
– Ej – wszedł mi w zdanie. – Niczego przecież nie zrobiłem – mówił spokojnie. Pieprzona oaza spokoju. – Poza tym nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
– To nie twoja sprawa! – fuknęłam.
– Chcesz może wody? – wypalił, co jeszcze bardziej podniosło mi ciśnienie.
– Nie masz prawa tak robić! Nie po to nikomu nie powiedziałam, gdzie mieszkam, żeby potem mnie odwiedzali.
– Dlaczego niby? – odezwał się Landon, niczego nie rozumiejąc. Całkiem zapomniałam o jego obecności, a on stał między nami i nie nadążał. Zrobił głośny wydech, przez co na niego oboje spojrzeliśmy. – Nie, żeby coś, ale trochę za bardzo się denerwujesz, złotko.
– Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie złotkiem, to kopnę cię tam, gdzie słońce nie dochodzi, rozumiemy się? – Wypowiadając te słowa, uniosłam palec wskazujący w jego stronę w geście ostrzegawczym. – Ja się wcale nie denerwuję. – Wyprostowałam się. – Po prostu tak się nie robi! Jesteś jakiś nienormalny! – Spojrzałam się w oczy właściciela mieszkania. – Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś i kiedy, ale... – Potrząsałam głową. – Nie grzebie się w cudzej torebce i nie zabiera numeru, by potem zapraszać bez żadnego wcześniejszego uzgodnienia ze mną. A może nie mam ochoty ich widzieć? A może nie chcę mieć z nimi nic wspólnego? Może jesteśmy ze sobą pokłóceni?! Nie dostrzegłeś tego na weselu u tego leszcza i mojej sztywnej siostry? – Zmarszczyłam czoło. – Nie mam ochoty mieć z nimi do czynienia i nie mów mi, że to moja rodzina.
– W sumie z rodziną to się najlepiej na zdjęciu wychodzi – Landon kolejny raz się odezwał.
– Z nimi nawet nie mam wspólnych zdjęć – powiedziałam od niechcenia, na co kolega leszcza wytrzeszczył oczy. Jejku, wielkie halo...
– Jesteś jakąś kosmitką – mówił wciąż zdziwiony.
– Dzięki – odebrałam to jako komplement.
Przez cały czas wpatrywałam się w leszcza, czekając, aż coś powie, aż się w końcu przyzna do popełnionego przez niego występku. On jednak stał niewzruszony, mogłabym nawet powiedzieć, że śmiał się ze mnie i mojego zachowania. Dostrzegłam to przez jego rozbiegany wzrok - patrzał wszędzie, byle nie we mnie - a oprócz tego wydawało mi nie, iż mężczyźnie delikatnie drgnął jeden kącik ust. Trochę jakby zdarzyło się to niekontrolowanie, ponieważ za chwilę zacisnął swoje wargi w cienką linię.
Miałam ochotę tupnąć nogą niczym jakieś małe dziecko, by w końcu coś powiedział, by na mnie spojrzał i wyznał mi prawdę teraz; zaraz. Chciałam sprawić, by to rozbawienie zniknęło, bo naprawdę doprowadzało mnie to już do szału.
Mężczyzna chyba poczuł mój wzrok na jego osobie, gdyż niecałą minutę później popatrzył się na mnie. Już mu się tak bardzo nie chciało ze mnie śmiać. Boże, co za kretyn...
– Dlaczego myślisz, że to ja zrobiłem? Może po prostu dowiedziała się tego od twoich sąsiadów albo Margaret ją powiadomiła.
– I co teraz będziesz mówić, że to ona, tak? – Zmrużyłam oczy. – Wszyscy, byle nie ty. – Wyrzuciłam ręce w powietrze. – Przypominam ci, że to ty nagle się pojawiłeś w naszym bloku, niby jako nowy sąsiad. Potem stałeś się stałym gościem w naszym mieszkaniu, a to pomoc przy kuchni, a to naprawiasz nam kran, na dodatek przez cały ten czas podrywasz moją współlokatorkę. Przypominam ci, że ona ma swojego palanta, w którym się zakochała.
– A ty jesteś zazdrosna. – Podszedł do mnie kilka kroków bliżej. Posłał mi swój szelmowski uśmiech.
– Nie chodzi tu o mnie i o to, czy jestem zazdrosna – o mało nie krzyknęłam. – Ty mnie zupełnie nie obchodzisz. – Wywróciłam oczami. On sobie za dużo wyobrażał. – Ciągle omijasz ten temat, a ja powtarzam ci jedno i to samo: to przez ciebie moja głupia ciotka przyszła do mnie i teraz wie, gdzie mieszkam! – tym razem krzyknęłam. Zaczynał mnie już tak bardzo mnie wkurwiać, że nie mogłam się już powstrzymać.
Nagle uśmiech zniknął z jego twarzy. Między jego brwiami zawitała zmarszczka, jakby nad czymś intensywnie myślał. Zrobił krzywą minę i się zawahał. Chciał coś powiedzieć, lecz bał się mojej reakcji. No proszę, bał się mnie; czuł respekt. Chociaż on.
Wpatrywałam się w niego niecierpliwym wzrokiem. Niemo wypowiadałam do niego różne słowa, ponaglając go. Ręką zmierzwił swoje włosy, tworząc nieład, a potem powiedział:
– Masz rację – pomimo iż jego głos wciąż był spokojny, to wyczułam w nim nutkę zdenerwowania i coś w stuły zmieszania, zakłopotania. – Przepraszam za to, że niczego wcześniej ci nie powiedziałem, za to, że cię okłamałem i że to zrobiłem, ale nie myślałem, że to się rozprzestrzeni, że twoja ciocia cię odwiedzi...
– Do rzeczy – pośpieszałam go.
– Rozmawiałem z Rhysem i twoją siostrą, opowiadałem im o mojej przeprowadzce, a to, że jesteś moją sąsiadką, samo wyszło, przepraszam. – Na jego twarzy pojawiło się poczucie winy, ale zignorowałam to.
– Kurwa mać! – wykrzyknęłam.
– To możliwe, by Rose się wygadała?
– Oczywiście! Nie znasz jej tak dobrze i nie wiesz, jaki dobry ma kontakt z rodziną, a szczególnie z ciotką. One są dla siebie bliższe niż Rose z matką – mówiłam szybko. Nie wiedziałam, po co w ogóle to mu powiedziałam. To wyglądało, jakbym się mu tłumaczyła. – Nie masz prawa mówić czegokolwiek na mój temat innym ludziom, a szczególnie mojej rodzinie, rozumiesz?! – krzyknęłam mu prosto w twarz. A gdy tylko pokiwał lekko głową, wyszłam rozwścieczona z mieszkania.
Czyli miałam rację, to była jego wina. Jego i mojej ukochanej siostrzyczki. Dlaczego ta idiotka musiała się zawsze wtrącać w moje sprawy z rodziną? Dlaczego musiała wszystkim wypaplać o moim miejscu zamieszkania? Za każdym cholernym razem starała się zrobić wszystko, by tylko wtrącić się w moje sprawy i zmienić moje kontakty z rodziną. Była tak bardzo podobna do mojej ciotki, że czasami zastanawiałam się, czy to nie pani milusińska nie była jej prawdziwą matką. Zawsze powtarzała mi, że jesteśmy rodziną, że nie wolno tak długo chować urazy i przez tyle lat nie dać sobie drugiej szansy i nie wybaczać sobie. I teraz dopiero wychodzi na jaw, co tak naprawdę robiła ta idiotka... Tak bardzo marzyła o zgodzie, że za moimi plecami powiedziała o wszystkim ciotce i przyprowadziła ją do mnie. Szybciej mi kaktus na dłoni urośnie, niż się z nimi pogodzę!
***********************************
Hejo! ♥️
Jak Wam życie mija?
Jak rozdział Wam się podobał? ^^
Trzymajcie się! < 333
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro