Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5


Margaret włączyła muzykę. Słyszałam, jak w tle rozbrzmiewała jakaś popowa nuta. Siedząca naprzeciwko mnie Margaret, poruszała nogą w takt muzyki, co jakiś czas przypadkowo zahaczając swoją kończyną o moją.

Siedzieliśmy w trójkę przy zastawionym stole. Stało tu popisowe danie Keitha, szampan, a także zamówiona przez Owena pizza. Margaret powiedziała, że wcześniej miała mnóstwo planów co do tej imprezki, ale pojawił się nowy sąsiad i tak jakoś wyszło - to jej słowa, nie moje. Miejsce obok mnie było wolne, gdyż Keith nagle wyszedł z mieszkania, rzucając tylko, iż musi coś załatwić i zaraz przyjdzie.

– A co u ciebie, Jane? – Owen zwrócił się do mnie.

Utkwiłam wzrok w jego osobę. Chłopak mojej współlokatorki posiadał blond włosy, krótsze po bokach, brązowe oczy oraz kwadratową twarz. Na przedramieniu widoczny był tatuaż miecza, a raczej coś go oplatające, lecz nie wiedziałam, co to było. Nigdy się mu nie przyglądałam, bo po co? Przecież tak naprawdę to nic nie zmieniało w moim życiu.

– A jak ma być? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

– Wciąż jesteś sarkastyczna i opryskliwa... – Margaret dała mu kuksańca w ramię, więc od razu się uciszył.

– A co? Miałeś nadzieję, że się w ciągu kilku dni zmienię? – Rozsiadłam się wygodniej na krześle. – Bo nie widzieliśmy się chyba kilka dni temu, prawda? Wtedy taka byłam i teraz też jestem taka. Ludzie się nie zmieniają, Owen.

Margaret otwierała buzię, by coś powiedzieć, lecz przerwało jej w tym pojawienie się Keitha. Czy on naprawdę wrócił do domu tylko po to, by zabrać z niego butelkę wina? Przecież mieliśmy już szampana...

– Wiem, że to słaby prezent, ale nie miałem czasu na zakupy – tłumaczył, patrząc się jak tchórz na trzymający w dłoniach alkohol. Wyglądał na speszonego. Westchnęłam głośno, lecz nikt tego nie usłyszał. Albo mnie zignorował. – Wybacz, ale nie miałem niczego innego. Może następnym razem zrobię ci lepszy prezent. – Oho, to zabrzmiało dość dwuznacznie. Czy mu się spodobała Margaret? I nie bał się mówić tego wszystkiego przy jej chłopaku.

– Nie musiałeś. – Jej uśmiech się poszerzył. – Ale bardzo ci dziękuję, to takie miłe z twojej strony – o mało nie pisnęła z radości. Wstała, prawie przewracając swoje krzesło i podeszła do mężczyzny. Przytuliła go delikatnie, a potem zabrała od niego butelkę. – A teraz siadaj.

Niestety jedyne miejsce, jakie stało puste przy stole, było tuż obok mnie. Nie podobało mi się to, ale zmiana miejsca byłaby zbędna, gdyż pewnie wyszłoby tak samo. Gdybym usiadła obok Margaret, pewnie skończyłabym z pękniętym bębenkiem. Więc z dwojga złego, a raczej z trojga - bo nie wiedziałam, jak bym skończyła, siedząc obok Owena i chyba wolałam tego się nie dowiadywać - wolałam już zajmować miejsce przy naszym nowym sąsiadem, którego swoją drogą nie lubiłam.

Ale kogo ja lubiłam?
Przecież ja nie przepadałam za ludźmi.

Moi towarzysze zaczęli rozmawiać o czymś mało ważnym, dlatego też wcale ich nie słuchałam. By się czymś zająć, chwyciłam swój kieliszek z szampanem i upiłam łyk. Nie lubiłam tego typu uroczystości: śluby, urodziny... Jedyne co było w tym wszystkim dobre, to jedzenie oraz alkohol. Choć nie za bardzo przepadałam za szampanem, skupiłam na nim swoją całą uwagę.

Do rzeczywistości przywrócił mnie dzwoniący telefon. Znowu ktoś próbował do mnie zadzwonić. Przysięgałam sobie w głowie, że jeśli to będzie matka, to chyba zablokuję jej numer raz na zawsze i będzie po problemie. Czego w ogóle ona ode mnie chciała? Oczekiwała, że skoro pojawiłam się na weselu u mojej siostry, to nasze życie się nagle zmieni? Że nagle będziemy do siebie dzwonić i zachowywać się jak cudowna rodzina? Nigdy w życiu. Nie lubiłam mojej rodziny, a nawet jej nienawidziłam, dlatego też bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, gdy po kilku chwilach zadzwoniła do mnie po raz kolejny tego wieczoru, zablokowałam numer do swojej rodzicielki. Może w końcu to coś zmieni.

Nie wiedziałam, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej. Już wtedy miałabym spokój. Tyle że wcześniej nie wydzwaniali do mnie tak często, jak teraz. Poprawka: wcześniej wcale do mnie nie dzwonili. I wolałabym, by już tak zostało.

– Coś się stało? – usłyszałam Margaret.

Wolnym krokiem wróciłam na miejsce i dopiero wtedy odpowiedziałam:

– A co miało się stać?

– Nie odebrałaś telefonu.

– No nie. – Wzruszyłam ramionami. – Jakiś obcy numer.

Nie lubiłam się tłumaczyć. Choć pewnie chciała dobrze, to i tak zadane przez nią pytanie było niepotrzebne. Gdybym odebrała połączenie, to wtedy pewnie byłaby zupełnie inna sytuacja. Ale zrobiłam zupełnie co innego, więc nie było się nad czym zastanawiać.

– Nie mieliśmy czasu porozmawiać... – zagaił Owen, uśmiechając się do mnie. Czego nie miałam ochoty nawet odwzajemnić. – Opowiadaj jak ślub twojej siostry. Byłaś?

Margaret chcąc pozostać dyskretna, cichaczem uderzyła pod stołem swojego chłopaka w nogę. Nie musiałam zaglądać pod czworonogi mebel, by to zauważyć. Blondyn otwierał buzię, by machinalnie coś jej powiedzieć, lecz widząc jej wyraz twarzy oraz wielkie oczy, szybko zamknął swoje usta.

– Margaret ci nie opowiadała? – Uniosłam brwi, udając zdziwienie. – Myślałam, że ta plotkara mówi ci o wszystkim. Nie zdziwiłabym nie, gdyby zaczęła nagrywać nasze rozmowy, a potem je ci odtwarzać – powiedziałam sarkastycznie.

– Och, Jane...

– Było cudownie, przez większość czasu siedziałam przy stole i piłam z bratem leszcza, który ożenił się z moją sztywną siostrą. – Wyszczerzyłam zęby. – Ojciec się upił, a matka o mało nie połamała nóg, tańcząc do upadłego. – Przewróciłam oczami, przypominając sobie ten cyrk. – Nienawidzę mojej rodziny – dodałam na koniec. – Chcesz znasz więcej szczegółów? – zapytałam po kilku dłuższych chwilach. To zamknęło buzię Owenowi. Byłam dumna z siebie.

Po tej wymianie słów przestali ze mną rozmawiać. Dosłownie zaczęli mnie ignorować, co wywołało we mnie poczucie ulgi. Nie miałam ochoty z nimi rozmawiać, szczególnie na tematy związane z moją rodziną. Tamto wesele to totalna klapa. Co prawda wcześniej nie byłam na żadnym weselu, ale zupełnie inaczej to sobie wyobrażałam. Ale cóż się dziwić, przecież Rose podobało się wszystko to, na co ja nigdy bym nie spojrzała.

Bez słowa opuściłam jadalnie i wróciłam do kuchni. Tam znajdował się mój kawałek lasagne, o którym zapomnieli moi towarzysze. Dlatego zajęłam jeden z hokerów i wróciłam do jedzenia mojej potrawy. Danie było naprawdę pyszne, ale nie chciałam tego przyznawać na głos. Wiedziałam, że spowodowałabym tym satysfakcję w Keith'ie.

Zajrzałam na ułamek sekundy w stronę jadalni, gdzie każdy był zajęty rozmową i do tej pory nie dostrzegł mojej nieobecności. Dlatego też korzystając z okazji, zabrałam karton z sokiem i upiłam kilka łyków prosto z kartonu. Tym razem nikt mnie w niczym nie powstrzymał. Chyba za szybko się ucieszyłam, ponieważ już po chwili poczułam tuż obok siebie męskie perfumy. Wydawały mi się one bardzo znane, jakbym miała z nimi do czynienia od nie wiadomo jak długiego czasu. Nie był to jednak Owen, bo jego zapach był bardzo mocny. Powodował wręcz u mnie ból głowy. Zadziwiające było to, iż Margaret to nie przeszkadzało. Perfumy Keitha były trochę lepsze, więc moja twarz się momentalnie nie skrzywiła. Dało się przeżyć.

– Nie słyszałaś, że nie powinno się pić prosto z kartonu? – zagaił, zajmując miejsce obok mnie.

No i po co tu przylazł? Nie mógł siedzieć razem z nimi? Mógłby pogadać z jubilatką, z nią się pośmiać, a nawet poflirtować. Jednak na jego miejscu uważałabym na jej chłopaka. Owen był dziwny, ale nie głupi. A szczególnie jeśli chodziło o swoją ukochaną dziewczynę.

– Tylko się nie poskarż. – Wywróciłam oczami. – W ogóle, po co tu przyszedłeś? Wracaj do nich i daj mi spokój.

– Oni chyba są zajęci sobą. – Kiwnął głową na zakochaną parę.

Gdy byli razem, nie obchodziło ich czy przebywający z nimi wyszli do innego pokoju, czy siedzą znudzeni zabawą. Najważniejsze było ich wspólne towarzystwo. Ciągle powtarzali mi jak do jakiegoś dziecka, że zachowywałam się ordynarnie i ogólnie źle, a sami właśnie prezentowali chamstwo oraz brak kultury. Nie miałabym nic co do tego, gdyby nie fakt, iż miałam już tego dość.

– Nie no, chwilę mnie nie ma, a oni już się pożerają... – Tak, prawdę mówiąc, niczego takiego nie robili, tylko ze sobą rozmawiali, ale to, w jaki sposób się na siebie patrzeli, podsuwało mi różne myśli. Wstałam z krzesełka barowego z zamiarem pójścia do Margaret i Owena, jednak Keith szybko mnie w tym powstrzymał, łapiąc mnie za nadgarstek. Zmarszczyłam czoło, wpatrując się niezrozumiałym wzrokiem na mężczyznę. – Co ty robisz? – Nie wiedziałam dlaczego, ale mój głos był cichy, powiedziałabym nawet, że ostatnie słowa szepnęłam.

– Przecież i tak z nami nie rozmawiasz. Widać, że nie chcesz tu przebywać. – Zerknął na nasze dłonie. Mężczyzna wciąż trzymał mnie za nadgarstek, a ja przestałam się już wiercić. Moje próby uwolnienia się z jego uścisku i tak nic nie dawały. On był za silny. – Wyjdziesz na papierosa? – To pytanie mnie zdziwiło.

Nie spodziewałam się tego, lecz podobała mi się ta propozycja. Nie paliłam nałogowo, lubiłam jednak od czasu do czasu zajarać. Uwielbiałam ten stan lekkiego pobudzenia, przyjemności, czasami nawet błogości oraz uspokojenia, które rzadko odwiedzało mój organizm, ciało oraz duszę.

– Ty palisz?

– Udało mi się ciebie zaskoczyć. – Jego kącik ust drgnął. – Chyba powinienem to zapisać w kalendarzu.

Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku, kierując się do przedpokoju. Włożyłam buty i wyszłam z mieszkania, wcześniej nikogo o tym nie informując. Skoro wcześniej nie zwracali uwagi na nas, to tym razem to się nie mogło zmienić, prawda? A nawet jeśli, to i tak pojawią się pytania, na które nie planowałam odpowiadać. Byłam dorosła, a ona nie była moją matką, więc nie musiałam się jej tłumaczyć.

– Idziesz czy nagle ci się odechciało? – pośpieszałam Keitha, który co chwila oglądał się za siebie. – Daj im spokój, oni i tak nas nie zauważają. – Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam, by znaleźć się jak najszybciej na zewnątrz. – Ej, mam ochotę na papierosa. Nie ociągaj się tak!

Mężczyzna nic na to nie odpowiedział. Przez chwilę miałam wrażenie, że mruknął coś pod nosem, lecz zignorowałam to. Na szczęście szybko znaleźliśmy się pod klatką. Świadomość, iż Margaret mogła wraz z Owenem robić wszystko, na co tylko w tej chwili mieli ochotę, gdy nas już z nimi nie było, powodowała, że traciłam ochotę tam wracać. Wolałabym zostać na dworze, byle nie przebywać z nimi, tym bardziej że oni byli w swoistym transie. Zakochani byli zdolni do wszystkiego - tak słyszałam.

Keith wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki, której swoją drogą wcześniej nawet nie zauważyłam, paczkę Marlboro. W środku, razem z petami, schowaną miał zapalniczkę. Wyciągnął w moją stronę pudełko z jego zawartością. Skubnęłam jednego, a mężczyzna mi go zapalił. Już po chwili mogłam zaciągnąć się tytoniem.

"O tak, tego mi brakowało."

– Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę – zagaił. Jego głos był cichy, jakby było mu obojętnie czy go usłyszę. Ja jednak miałam dobry słuch.

– A może to ty jesteś jakimś stalkerem? Udajesz brata męża mojej siostry, a tak naprawdę planujesz mnie zabić. – Zerknęłam na niego kątem oka. Po raz kolejny dzisiejszego dnia dostrzegłam, jak jeden jego kącik drgnął ku górze. Byłam aż tak zabawna? – To może zrób to od razu, po co tracić czas? – Strząsnęłam popiół.

– Swoją drogą myślałem, że rodzeństwo, a szczególnie siostry są ze sobą blisko. – Patrząc na jego profil twarzy, zauważyłam, że posiadał idealną szczękę. Była mocna, no i oczywiście zarysowana. – No wiesz radość na swój widok, przytulasy, rozmowy... – Spojrzał na mnie przenikającym wzrokiem, obserwując moją twarz. – Bo wy jesteście siostrami biologicznymi, nie?

– Nie. – Mocno się zaciągnęłam, o mało przy tym nie krztusząc. W ostatniej chwili udało mi się przed tym uchronić. Kilka sekund później zobaczyłam przed sobą dym, wydostający się z moich ust. – Nie mam ochoty ci się tłumaczyć. – Zrobiłam krzywy grymas twarzy. – Nie lubię ani Rose, ani reszty rodziny – zakończyłam temat. – Możemy porozmawiać na inny temat, na przykład... Zrobiłabym coś szalonego.

– Coś bardziej szalonego od picia z obcym mężczyzną dwa razy – zaznaczył. – W tym jeden raz skończenie z nim w łóżku? – Uniósł jedną brew w górę.

– Nie martw się, drugi raz nie będę chętna.

Tym razem się nie uśmiechnął - chyba nie byłam według niego taka zabawna - za to ponownie na mnie spojrzał. Poważnym wyrazem twarzy wpatrywał się we mnie, jakby głęboko nad czymś myślał. Niczego w jego oczach nie znalazłam, więc nie wiedziałam, o co mu mogło chodzić.

– Chcesz zrobić coś szalonego? – Jego usta uformowały się w zawadiacki uśmiech. Nie czekał na odpowiedź, tylko od razu doprecyzował: – Jeździłaś kiedyś na quadzie?

Z początku nie wiedziałam, o co mu chodzi. Quad? Że niby to było jakieś szalone? Myślałam, że taki pomysł zazwyczaj był czymś niezaplanowanym; takim spontanicznym. A nagle on mi wyskakuje z jakimś quadem. Nie byłam co do tego przychylna, więc mężczyzna złapał mnie za rękę, choć się starałam mu wyrwać, ale nie dało rady, gdyż był silniejszy. A skoro on tak się zachowywał, to pomyślałam, iż nie pozostanę mu dłużna i zaczęłam się ociągać. Powtarzałam mu, że ten pomysł jest głupi, że myślałam o czymś innym: może ryzykowniejszym; postrzelonym, ale on jak już na ten pomysł wpadł, to nie chciał odpuścić. Tak więc ostatecznie wepchnął mnie w swój bogaty samochód i gdzieś mnie nim wywiózł.

– Czy ty masz coś z głową? – Dopiero po wypowiedzeniu tego pytania, zaczynałam żałować, że ono opuściło moje usta, ponieważ to było już wiadome - on naprawdę był nienormalny.

– I kto to mówi? – rzucił dwuznacznie.

– Twoim zdaniem to jest szalone? Jeździłeś kiedykolwiek na quadzie? – Uniosłam jedną brew w górę.

Był skupiony na jeździe, więc wcale nie rozmawialiśmy. Może to i dobrze, bo nawet nie miałam ochoty na dialog z tym człowiekiem. Powiedziałam mu, że już nie chcę szaleć, chcę wracać i nie chcę mieć z nim nic wspólnego, ale on jechał dalej, udając, iż mnie wcale nie słyszy. Całkowicie mnie ignorował, kretyn. Żałowałam, że w ogóle z nim wychodziłam na tego papierosa!

– I co? Zabijesz mnie i zakopiesz w lesie? – zapytałam, kiedy mężczyzna zaparkował w lesie.

– Nie, nie chcę cię zabić, chyba że nadal będzie tak marudzić. – Odpiął pas i wysiadł z auta. Oparł się o maskę pojazdu i czekał, aż sama wyjdę na zewnątrz. Wiedziałam, że nie odpuści, dlatego też w końcu zrobiłam to, na co czekał od kilku minut. Cierpliwy był, nie ma co. – Chodź. – Nie czekał na moją reakcję, tylko od razu skierował się w głąb las.

Ten facet coraz bardziej zaczynał mnie wkurzać. Przy nikim jeszcze nie miałam tak podniesionego ciśnienia, jak przy nim. Nawet moja rodzina nie miała na mnie takiego wpływu jak ten człowiek. Ich mogłam olać; odejść i nikt nie wyciągał mnie siłą. Do niczego. A on... Zaczęłam się zastanawiać, czy nie był gorszy ode mnie? Ale szybko odpowiedziałam sobie na to pytanie:

„Nikt nie był ode mnie gorszy. Nawet gdyby chciał się bardzo postarać. Dlatego, że ja wszystko zawsze olewałam, gdyż nie miałam uczuć i nic oraz nikt mnie nigdy nie obchodził. Nikt nie był taki jak ja."

Szłam za jego osobą, zastanawiając się, co tu robimy. Co miał wspólnego quad z lasem?

– Zostawiłem tu swojego quada – odpowiedział, jakby wyczytał moje pytanie z myśli. Jeszcze na dodatek komunikował się ze mną telepatycznie? To naprawdę kosmita...

– Ta, wspaniały pomysł. – Przewróciłam oczami, czego mężczyzna nie zauważył. – Szczególnie wtedy, gdy chcesz, by ktoś ci go ukradł. Jesteś kompletnym kretynem.

– Spokojnie, do lasu chodzi mało osób. A nawet jeśli, to komu jest potrzebny quad?

Miałam ochotę pacnąć go w łeb. Chyba mu brakowało piątej klepki albo ten papieros coś mu poprzestawiał w jego głowie. Chociaż może to taki dziwny typ człowieka. Ufał wszystkim ludziom na tym świecie. Naiwny jak moja siostra. W rodzinie wszystko zostaje, bo w końcu to brat męża Rose, dlatego tak zaiskrzyło między Rhysem a panią porządnicką.

– Jestem spokojna, po prostu nie rozumiem, jak można być takim idiotą. – Chciałam coś dodać, jednak właśnie w tym momencie dostrzegłam wielki pojazd, o którym jeszcze kilka chwil temu rozmawialiśmy. – No... – przeciągnęłam. – Głupi ma jednak szczęście. Dobra, wygrałeś. Jesteś szalony. – Na moje słowa mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Mogłam to dostrzec, gdyż Keith odwrócił się całą osobą do mnie przodem. – I nienormalnym człowiekiem.

Zostawiłam go i podbiegłam bliżej wielkiego quada. Zaczęłam go dokładnie ilustrować.

Był prawdziwy.

– I to umie jeździć? – zapytałam, sprawdzając lusterka.

– Zaraz zobaczysz. – Zajął miejsce w wozie i założył na nos okulary przeciwsłoneczne, które musiał zabrać ze swojego samochodu. Przez myśl mi przeszło, że w tej chwili wyglądał bardzo seksownie i mógłby pozować jak prawdziwy model. Ale to znikło tak szybko, jak się pojawiło. Potrząsnęłam szybko głową, nie zagłębiając się w szczegóły tej idei. – No chodź.

Wyciągnął w moją stronę dłoń, by pomóc mi wejść, lecz zignorowałam ją. Bez jego pomocy znalazłam się na quadzie. Mimo iż specjalnie zrobił miejsce z tyłu, abym usiadła, to ja wolałam zająć miejsce przed nim. Lepiej było, gdybym ja jako kobieta, znajdowała się na przedzie i kierowała wozem oraz decydowała o prędkości.

– Zawsze robisz na przekór? – usłyszałam tuż przy uchu.

– Tylko leszczom. – Uśmiechnęłam się dumnie, chociaż mężczyzna chyba tego nie zauważył. Trudno, jego strata.

Nie czekając na nic, ruszyłam.

– Polecam ci tę prędkość – w pewnym momencie usłyszałam jego głośny głos. Trzymał za moje dłonie, które znajdowały się na kierownicy. Choć jechaliśmy bardzo szybko, wciąż było mi mało. Chciałam ją zwiększyć, więc ją podkręciłam. – Jane, pamiętaj, że nie mamy ubranych kasków! – skarcił mnie.

– Przypominam ci, że to miało być coś szalonego! Wyluzuj, dla twojej wiadomości też mam prawo jazdy!

Czułam powiewający wiatr. Owiewał całą moją osobę, a najgorsze w tym wszystkim było to, iż przez niego moje włosy zaczęły żyć własnym życiem. Niespodziewanie mój towarzysz odgarnął mi niesforne kosmyki z twarzy, odrywając przy tym swoje dłonie od moich, przez co poczułam nagłe zimno w tych miejscach. Dzięki temu ruchowi ze strony mojego sąsiada mogłam wyraźniej widzieć drogę, którą mieliśmy przed sobą.

– Najszybsza jazda na quadzie bez kasków w lesie...

– ...jest zakazane – dokończył za mnie. – O to ci chodziło?

– Nie. Ale zaczyna mi się to podobać – specjalnie powiedziałam to cicho.

Czułam jego obecność z tyłu. Nie wiedziałam dlaczego - bo przecież czułam wiatr, a oprócz tego na rękach pojawiła mi się gęsia skórka - ale gdy on tak siedział za mną, czułam w niektórych miejscach dziwne ciepło. Więc ogólnie rzecz biorąc, to było dziwne.

Dookoła nas znajdowało się pełno drzew i krzewów. Droga była dosyć trudna, gdyż leżało na niej dużo gałęzi, gdzieniegdzie leżał jakiś kamień, a przy okazji co jakiś czas jechaliśmy to z górki, to pod górkę. Mimo to dziwnym trafem, z każdą chwilą podobało mi się coraz bardziej.

– Ciekawe doświadczenie – skomentował Keith, kiedy zakończyliśmy jazdę. – Przez chwilę myślałem, że nie dożyję. – Pokręcił głową. Widziałam to, ponieważ właśnie odwróciłam się do niego przodem. Przez cały czas znajdowaliśmy się na quadzie, siedząc naprzeciwko siebie. – Wiedziałem, że mnie nie lubisz, ale nie wiedziałem, że aż tak, by chcieć mnie zabić. – Położył dłoń na swojej klatce piersiowej.

– Już nie przesadzaj. – Przewróciłam oczami na ten widok. – Ale nie spodziewałam się, że jesteś taki.

– Jaki?

Rozsiadł się wygodniej, uwydatniając przy tym jeszcze bardziej swoje ciało. Może i był w ubraniu, ale to w niczym nie przeszkadzało i tak widziałam jego mięśnie na ramionach. Miał je też na torsie i brzuchu - pamiętałam go bez koszulki następnego dnia po naszej nocy, bo to, co się działo między nami późną godziną, wciąż nie pamiętałam - ale przez szarą koszulkę i skórzaną kurtkę nie dały się odczuć. Może gdybym dotknęła go ręką, poczułabym, twardość w tych miejscach.

„Jeden spędzony dzień z tym mężczyzną, a ja już miałam mnóstwo takich myśli na jego temat..."

– No dobra – westchnęłam. – Nie jesteś aż takim leszczem, jak z początku myślałam. – Z trudem przeszło mi to przez gardło, dlatego też mówiąc te słowa, wpatrywałam się wszędzie, tylko nie na jego osobę.

– Dzięki.

– Nie ciesz się tak. Powiedziałam, że nie jesteś aż takim leszczem, jak z początku myślałam, więc to oznacza, że wciąż nim jesteś. Ale nie aż takim – doprecyzowałam.

– Jak zawsze urocza – mruknął sarkastycznie.

Wolałam już tego nie komentować.


*********************************************
Witajcie kochani! ♥️
Co u Was? ^^
Jak rozdział? Podobał się?
Co myślicie o Owenie?
Czekam na Wasze komki i gwiazdki!
Trzymajcie się ciepło! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro