Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4


Kiedy następnego dnia Margaret wybiegła z mieszkania, by się poznać z nowym sąsiadem, w ogóle nie rozumiałam, po co to robi. To niezrozumiałe, przecież miała chłopaka, a nasz nowy sąsiad to nikt ważny; nikt wyjątkowy. Ot, taka sobie osoba jak każda inna. No i po co tak się mu narzucać? To taka desperacja...

Już nawet chciałam pójść do pracy albo chociaż udawać, że się do niej szykuję, ale uznałam, że to głupie. To byłaby ucieczka, a to nie było do mnie podobne. Uciekanie było dla tchórzy, dla niedojrzałych osób. Ja byłam twarda i z całego swojego kamiennego serca pragnęłam zobaczyć jego minę, gdy tylko mnie zobaczy.

Margaret tak się spieszyła, iż nie zamknęła za sobą drzwi. Dostrzegłam to dopiero, gdy słyszałam odbiegające z oddali radosne głosy dwóch osób. Głosy z każdą chwilą były coraz głośniejsze, co oznaczało, że zbliżali się do mieszkania. Przewróciłam oczami, słysząc śmiech mojej współlokatorki.

– ...to jest bardzo miłe, że sąsiadka zaprasza mnie do siebie, tym bardziej że dopiero co się tutaj wprowadziłem... – usłyszałam, gdy weszli do mieszkania, a ja już miałam ochotę zwymiotować. Trochę tu za dużo tych wspólnych serdeczności. – A tak na marginesie to potrzebuję trochę cukru, mógłbym trochę od pani wziąć?

– Margaret, jestem Margaret.

Opierałam się tyłkiem o szafkę, stojącą w głębi przedpokoju, więc miałam świadomość, iż w każdej chwili mógł mnie zobaczyć. Na tę myśl aż uśmiechnęłam się pod nosem - naprawdę uwielbiałam patrzeć, kiedy człowiek się dziwił albo oburzał.

– Kupiłem najpotrzebniejsze produkty, ale przez całe to zaaferowanie przeprowadzką i bałaganem... – urwał, patrząc prosto na mnie. Zamrugał kilkakrotnie, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę się tam znajdowałam. – O, cześć. – Uśmiechnął się szeroko, a ja po raz kolejny przewróciłam oczami w odpowiedzi. Tak jak myślałam, satysfakcja była krótkotrwała, dlatego bezsensu była jakakolwiek emocja. Nie trwały długo, a dokładnie moment, a potem znowu wracała ponura rzeczywistość. Dlatego wolałam swoją pustkę w środku.

– To jest właśnie Jane, moja współlokatorka – odezwała się moja koleżanka, a w jej głosie usłyszeć można było radość. – A ty? Jak się nazywasz?

– Jestem Keith. – Podał rękę Margaret, którą od razu uścisnęła. Kiedy mężczyzna podał swoją w moją stronę, zignorowałam ją i skierowałam się bez słowa w stronę swojego pokoju. – A może spotkamy się wieczorem i poznamy? Zrobię kolację, pooglądamy wspólnie jakiś film i pogadamy?

– Chciałam cię ostrzec przed jej chłopakiem – rzuciłam, nawet nie odwracając głowy w ich stronę. – No, chyba że lubisz trójkąty – dodałam specjalnie.

– To cudowny pomysł – usłyszałam westchnienie Margaret. – Tylko że ja niestety wieczorem mam pracę. – Te słowa spowodowały, że przystanęłam. – Ale Jane do pracy nie chodzi, znaczy, chodzi, ale w kratkę – zaczynała swój słowotok. Gadała tak szybko, że sama się dziwiłam, iż ten facet wszystko zrozumiał. – Jej praca trwa do dziewiętnastej, nawet nie, więc...

– Ja też mam język, wiesz? Potrafię sama o sobie opowiadać. – Odwróciłam głowę w kierunku tych dwojga. – I skąd niby wiesz, że nie mam planów na wieczór? Może pójdę do baru, zaczepię kogoś i pójdę z nim do łóżka i spędzę ciekawą noc albo zostanę w domu i obejrzę jakieś ciekawe porno. – Wzruszyłam ramionami. Podeszłam bliżej nich, unosząc w górę kącik ust. Zwróciłam się do mężczyzny: – Szczerze mówiąc, nie lubię ludzi. A już w ogóle nie zaprzyjaźniam się z facetami, z którymi zaliczyłam noc, przykro mi.

– Jane – syknęła moja współlokatorka. Widziałam, jak się powstrzymywała, by podbiec do mnie i przyłożyć dłoń na mojej buzi, aby mnie uciszyć. Naprawdę wierzyła w to, iż pozwoliłabym jej to zrobić?

– Nie, w porządku. Może to rzeczywiście słaby pomysł – odezwał się nasz gość. – Jane chyba nie jest przyzwyczajona do zawieraniu bliższej znajomości ze swoimi znajomymi, z którymi spędziła noc – te słowa skierował do Margaret. Miałam ochotę zetrzeć ten jego sympatyczny uśmiech z twarzy.

– Bo pewnie żaden z nich nie był taki jak ty. – Niebieskooka uśmiechnęła się znacząco.

Co to w ogóle było? Rozmawiali o mnie w trzeciej osobie, jakby mnie tu wcale nie było, podczas gdy stałam tuż obok. Na dodatek Margaret zaczęła opowiadać takie bzdury... Co za kretynka. Ale ten cały Keith nie był lepszy. Co za bezczelny typ!

– Może powinnaś pójść na tę kolację. W końcu oboje macie dużo ze sobą wspólnego. A ja od razu się stąd ewakuuję.

– Och Jane... – Kobieta w ostatnim momencie złapała mnie za dłoń, zatrzymując moją osobę. – Nie denerwuj się tak.

– Naprawdę myślisz, że się denerwuję? – podkreśliłam ostatnie słowo. – Ja wam niczego nie bronię. Po prostu nie mam zamiaru utrzymywać znajomości z facetem, z którym się pieprzyłam. – Patrzyłam się prosto w jej oczy, a moja powaga ją całkowicie uciszyła. – Przecież właśnie tak się mówi: mężczyzna na jedną noc – te słowa wypowiedziałam bardzo wyraźnie, by mogła wszystko dokładnie usłyszeć. – Życzę miłego wieczoru i nocy. – Uśmiechnęłam się sztucznie do nich, zabierając swoją torebkę z wieszaka.

Wyszłam, ignorując nawoływania ze strony swojej koleżanki.

Chyba pierwszy raz miałam ogromną i nieprzymuszoną ochotę znaleźć się w pracy. Przy tamtej dwójce zaczynałam się już powoli dusić.

Może niektórym wydawałoby się, że byłam na nich zła, obrażona albo nawet zazdrosna. Ale wcale tak nie było. Miałam głęboko w nosie, co robili i z kim. Ten cały Keith mnie nie obchodził, mało tego - gdyby nawet przypadkiem coś mu się stało: spadłby z dachu albo ktoś zabiłby go po drodze do domu, w ogóle mnie to by nie ruszyło i to nie tylko dlatego, iż nie miałam uczuć, ale też dlatego, że ten burak mnie nie obchodził. Chodziło mi o to jego zachowanie w moim mieszkaniu. Kto normalny jest tak bezczelny i to w nie swoim domu? Wiedziałam, że sama miałam wiele za uszami i pewnie zachowywałam się o wiele gorzej od tego człowieka, ale ja byłam inna. Byłam dziwna i nie posiadałam żadnych uczuć. To mnie w pewnym sensie usprawiedliwiało.

Świadomość, że oboje przypadli sobie do gustu, doprowadzała mnie do szału. To oznaczało dla mnie więcej godzin spędzonych w pracy, której tak naprawdę zaczynałam coraz bardziej nienawidzieć. Bo kiedy oni się zaprzyjaźnią, będą ze sobą spędzać bardzo dużo czasu, nie tylko u niego w mieszaniu, ale także i u nas, jak również na zewnątrz: kino, park czy restauracja. Niech Margaret sobie ma przyjaciół, ile chce, kimkolwiek oni są, ale nie chcę na to patrzeć. To mnie obrzydzało na samą myśl! Na dodatek taki leszcz jak on... Miałam ochotę zwymiotować.

– Jane, co ty tu robisz? – usłyszałam od jednej z pracowniczek. Nie pamiętałam, jak miała na imię. Wiedziałam, że w ogóle jej nie znałam i nie miałam zamiaru się z nikim zaprzyjaźniać. Pewnego dnia mnie stąd wyrzucą. Nie było więc sensu się bardziej zżywać z nikim.

Patrzyłam w milczeniu na jej wytrzeszcz, jak zrobiła, gdy tylko mnie dostrzegła w pomieszczeniu. Jej bordowa grzywka opadła na czoło, więc ją szybko odgarnęła sobie dłonią, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nie wiedziałam, po jakiego grzyba patrzyłam się na nią tak długo. Może dlatego, iż czekałam, aż coś powie lub zrobi. Nic takiego się nie wydarzyło, więc wróciłam do swoich zajęć. Dopiero przypomniało mi się, że ta kobieta zadała mi pytanie i dlatego tak na mnie patrzyła - czekała na odpowiedź z mojej strony.

„Naprawdę myślałaś, że będę się tobie tłumaczyć?"

– Co się tak na mnie patrzysz? – Usiadłam na swoje krzesło przy swoim biurku. – Nie będę się tobie tłumaczyć, wracaj do pracy.

Po tych słowach kobieta niemalże od razu wróciła na swoje miejsce i wlepiła swoje oczy w ekran komputera, udając, że nasza pogawędka nie miała miejsca. Swoją drogą co ona nagle zwróciła na mnie uwagę? Nigdy wcześniej tak nie było, więc po co to zmieniać? Nie lubiłam zmian, a to, co między nami było - milczenie oraz ignorancja - wystarczało mi.

By już więcej o niczym nie myśleć, skupiłam się na cyferkach. Wyjęłam odpowiednie dokumenty i zaczęłam swoją pracę. Moja profesja była strasznie nudna i wykańczała, szczególnie gdy siedziało się przed tymi numerkami. Trzeba być nad tym skupionym, a także perfekcyjnym i uważnym. Jeszcze nie zdarzyło mi się zaliczyć błędu, chociaż mogłam. Dlaczego więc tego nie zrobiłam? Bo po mnie sprawdza jakiś dziwny program komputerowy. Poprawia mi bardzo dokładnie obliczenia, które wcześniej źle policzyłam. Dlaczego więc w ogóle byłam im potrzebna, skoro mogli używać komputera? Ponieważ ktoś musiał wszystko najpierw sam poklikać, przeliczyć poprzednie rachunki, by później sam program mógł je wszystkie zsumować. Skomplikowane, ale dawałam jakoś radę. Jednak mimo to i tak nie lubiłam swojej pracy. Miałam jej dość, lecz dostawałam za to niezłą zaliczkę.

Robota mnie tak pochłonęła, że przestałam myśleć, a z czasem nawet się uspokoiłam; jako tako się wyciszyłam. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, iż zostałam tam dłużej, niż chciałam: miała wyjść godzina, no może dwie, ale nie cztery! Do mieszkania wróciłam dopiero o dwudziestej. Byłam wykończona, a moje oczy stały się suche i prawdopodobnie nienawidziły mojej osoby za to, że ich tak traktowałam długotrwałym siedzeniem przed komputerem. Miałam ochotę rzucić się na łóżko w ubraniach i zostać w nim do rana. Właśnie w ten sposób ta praca na mnie działała, a to tylko połowa z ośmiu godzin, które miałam obowiązek spędzić jednego dnia.

Kierując się do swojego pokoju, przechodziłam tuż obok kuchni, skąd odbiegały głośne śmiechy. Byłam pewna obecności swojej współlokatorki - rozpoznałam ją przez jej chichot - ale prócz niej był ktoś jeszcze. Owen? Nie, na pewno nie przebywaliby w kuchni. Jak już tu w salonie. Wiele razy ich nakryłam na całowaniu się na sofie. Niby telewizor był włączony, miska popcornu stała na stole, ale to tylko po to, by było - głupia ułuda, w którą mieli nadzieję, że uwierzę. Śmieszne. Nie byłam aż taka głupia. Dlatego też po kilku razach przestali spotykać się w naszym mieszkaniu.

– Jane, chodź do nas, skarbie – usłyszałam radosny głos Margaret. – Wybacz nam, nie chcieliśmy rozmawiać przy tobie w trzeciej osobie. – Przewróciłam oczami na jej słowa, a potem zobaczyłam, jak tuż za dziewczyną kręci się Keith. – Zobacz, niedługo będzie kolacja, chodź. Czujesz, jak ślicznie pachnie? Poczekaj, jak to się nazywa? – z tym pytaniem zwróciła się do mężczyzny.

– Lasagne. – Zaśmiał się cicho z dziewczyny.

– Coś cudownego, że mężczyzna potrafi tak gotować! – pisnęła.

– Nie odpuścisz, co? – to pytanie zadałam facetowi w różowym fartuszku mojej współlokatorki. Ależ to dziecinne...

– To może mały deal? – W oku naszego gościa dostrzegłam figlarny błysk. Chciałam już coś powiedzieć, jednak mężczyzna mówił dalej: – Jeśli będzie ci smakować, to zaczniemy od nowa, zapomnimy o nocy i zdarzeniu z południa. Co o tym myślisz? – Uniosłam w górę jedną brew, nie rozumiejąc, o co mu chodziło i po co to było. – W końcu będziemy sąsiadami, a wolałbym mieć z wami dobry kontakt.

– O tak, spróbuj. Jest naprawdę pyszne! – usłyszałam dziewczynę, ale ją zignorowałam.

Przez kilka długich chwil milczałam, zastanawiając się, czy nie robił ze mnie żartów. Po co mu to było? Na co ta dobra znajomość z sąsiadami? Czy tak bardzo pragnął całkowitej atencji? Dostrzegałam w nim coraz więcej cech podobnych do ciotki milusińskiej - ona też chciała mieć we wszystkich swojej uwagi oraz dobrych stosunków ze wszystkimi. Najlepiej na całym świecie.

– Jesteś pewny swego – zauważyłam. – Nie byłabym tego taka pewna, bo co jak co, ale ja nie jem niczego niesmacznego. Więc musisz się postarać.

– Właśnie nakładam na talerz. – Podał mi salaterkę z kawałkiem potrawy. – Spróbuj i oceń.

Popatrzyłam się na niego sceptycznie. Czy on chciał mnie otruć? Nie. Gdyby chciał, zrobiłby to już dawno. Przecież miał wiele okazji, by to wykonać: wtedy, gdy siedzieliśmy w klubie; w końcu się upiliśmy - nie pamiętałam, jak to dokładnie było i czy Keith również się upił tak bardzo, jak ja - więc mógł coś mi zrobić w drodze do hotelu lub podać mi do szklanki jakiś proszek albo truciznę; czy chociażby w momencie, gdy potrzebowałam coś na ból głowy. Przecież, zamiast aspiryny mógł podać mi coś zupełnie innego. Jednak nic takiego nie zrobił.

Dlatego też w końcu chwyciłam widelec w dłoń i ukroiłam kawałeczek. Przed włożeniem go do swoich ust, popatrzyłam na mężczyznę pewnym wzrokiem, jakbym zamierzała mu powiedzieć: „to na pewno nie trafi w moje gusta". A potem włożyłam go do buzi.

„W końcu byłam głodna, prawda?"

Pierwsze co wyczułam to pomidory oraz mięso, idealnie zrobiony makaron oraz dużo sera. Dodatkowo przyprawy - nie oszczędzał na niczym. Wszystko się wręcz rozpływało w mojej buzi. Na początku łagodny, delikatny smak, a potem pojawiła się pikantniejsza nuta. Miałam wrażenie, że wszystkie smaki nakładały się na siebie. To było tak doskonałe danie, że o mało nie jęknęłam.

Wróciłam do rzeczywistości. Przybrałam na twarz maskę obojętności w razie czego, by Keith nie wyczytał z niej niczego. Bo facet miał rację. Smakowało mi. Nigdy nie jadłam tak dobrej lasagne. Babcia potrafiła świetnie gotować, kilka razy robiła tę potrawę, ale przygotowywała ją tylko, gdy byłam dzieckiem. Jej danie było świetne, jednakże potrawa wykonana przez mojego nowego sąsiada była poezją.

Mężczyzna uniósł brwi w górę, uśmiechając się do mnie szeroko. Wiedział. Był pewien, co siedziało właśnie w mojej głowie. Musiał wyczytać to z mojej twarzy.

– Jest okropne. – Oddałam w jego ręce talerz z oderwanym kawałeczkiem lasagne, robiąc przy tym zdegustowaną minę.

– Kłamiesz. – Powstrzymywał się, by nie parsknąć śmiechem.

Chciałam już stamtąd wyjść, kiedy usłyszałam:

– Widziałem w twoich oczach błogość, a nawet rozkosz. – Miałam wrażenie, że te słowa wypowiedziane przez mężczyznę były tak ciche niczym szept. Jednak ja je usłyszałam bardzo dobrze. To było nienormalne. – Smakowało ci się i nie zaprzeczysz. – Mrugnął do mnie, a ja tylko westchnęłam głośno. – Czyli co? Tobie smakowało, więc zaczynamy od nowa. – Wyciągnął w moim kierunku dłoń: – Jestem Keith, a ty kłamczuszko?

Przysięgam, że jeśli jeszcze raz uśmiechnie się do mnie tak szczerze, szeroko i serdecznie, to go uderzę prosto w twarz! Ależ on mnie denerwował... A ten jego sposób bycia... Wkurzał mnie całą swoją osobą. Tak już było i nie wiedziałam jakim cudem wzbudzał we mnie aż takie emocje. Tylko on tak potrafił; tylko na widok tego jednego faceta, odczuwałam pędzącą niczym błyskawica krew w moich żyłach. A gdy wpatrywałam się w jego twarz, miałam ochotę wymiotować.

– Tylko nie kłamczuszko, leszczu – warknęłam. – Nie nazywaj mnie w ten sposób ani w żaden inny. Jestem Jane i tak masz do mnie się odzywać. – Zacisnęłam zęby.

" W ostateczności możesz wołać do mnie pani Jane."

– Spokojnie, nie chciałem. – Uniósł w górę ręce w geście kapitulacji. – Przepraszam. To co? Idziemy jeść? Bo zaraz wystygnie.

Oboje odwróciliśmy się przodem do Margaret, która już kończyła pałaszować swoją porcję lasagne. Wyczuła nasz wzrok, więc uniosła oczy na nas, uśmiechając się niewinnie.

– No co? – zapytała tylko. – Jest przepyszne.

– A nie mówiłem? – I ta duma w jego głosie... – Chociaż ktoś się do tego przyznaje.

Na szczęście ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Chwała! Ktokolwiek to był, dzięki niemu nie musiałam słuchać ich przymilności. Margaret wstała z krzesła i wybiegła z kuchni. Wykrzyknęła coś w stylu: „zapomniałam" i otworzyła drzwi.

– Mysiu-pysiu – usłyszałam głos Owena i od razu odechciało mi się jeść.

"A wolałam już przymilanie się Margaret do Keitha..."

– Nie no zaraz naprawdę zwariuję – mruknęłam pod nosem.

– Wszystkiego najlepszego, moja ukochana. – Margaret pisnęła radośnie na jego słowa.

„Dzisiaj jej urodziny. Ups, znowu zapomniałam."

Keith, usłyszawszy to, zrobił zdziwioną minę. Cichutko stał razem ze mną w kuchni, jakby jakikolwiek dźwięk spowodował zawalenie się świata. Przez chwilę miałam ochotę coś krzyknąć, by Margaret oraz Owen zainteresowali się nami. Prędzej czy później oni i tak zamierzali tu wejść.

– Jakie to urocze, skarbie... – Pewnie komentowała prezent swojego chłopaka. Boże ależ to żałosne... – Czas tak szybko leci, że nawet nie zauważyłam, jak się zrobiło późno. Chodź, zobacz mamy gościa. – Usłyszeliśmy kroki. Zbliżali się do nas. – Mamy nowego sąsiada. – Po chwili oboje pojawili się w pomieszczeniu. – Zobacz, to jest Keith, zrobił dla nas lasagne. Jest pyszna, zaraz sam zobaczysz – ćwierkała szczęśliwa. Zaczynałam żałować, że tak prędko wróciłam do mieszkania. Mogłam pójść jeszcze do jakiegoś baru albo gdzieś. Gdziekolwiek, byle nie z nimi... – Keith, to jest Owen, mój chłopak, Owen, to jest Keith. – Mężczyźni podali sobie dłoń.

– Ja chyba powinienem już wracać do swojego domu. – Zdjął fartuch i odłożył go na kuchenny blat. – Nie będę wam przeszkadzał. Wszystkiego najlepszego, Margaret. Miło było poznać, Owen. – Zerknął na ukochanego mojej współlokatorki.

– Zostań. Będzie miło, jak spędzisz z nami wieczór. Poza tym to moje urodziny i to ja dzisiaj decyduję. – Uniosła wysoko brodę. Dopiero teraz zauważyłam, iż w jednej dłoni trzymała bukiet czerwonych róż. Mało oryginalne...

– Ale ja nawet nie mam dla ciebie prezentu. – Zakłopotał się. – Powinienem...

– To pyszne danie jest dla mnie idealnym prezentem. – Uśmiechnęła się do mężczyzny. – Przecież sama nawet ci nie powiedziałam o moich urodzinach. – Wlepiła wzrok na moją osobę. – Poza tym od Jane jeszcze nigdy nie dostałam niczego na urodziny, przyzwyczaiłam się. – Machnęła niedbale ręką.

Udawałam, że nie usłyszałam jej ostatniej wypowiedzi. W sumie i tak to nie robiło na mnie żadnego wrażenia.

– Wszystkiego najlepszego – odrzekłam cicho. Przewróciłam oczami, bo nie wierzyłam w takie puste słowa. – Kupię ci kota, chcesz?

– Wiesz, że mam uczulenie na sierść? Życzenia mi wystarczą, dziękuję. – Oderwała ode mnie wzrok, wstawiając kwiaty do wazonu. – Jane, chodź, pomóż mi. Musimy przygotować stół.


*************************************
Nie wiem jak Wy, ale ja już nie
mam siły na Jane i jej charakter...
A to dopiero początek 🙈

Czekam na Wasze komki i gwiazdki!
Pozdrawiam cieplutko i dobrego
tygodnia Wam życzę ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro