Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27


Od trzydziestu czterech godzin z haczykiem siedziałam w swoim łóżku, owinięta kołdrami. Miałam się przeprowadzić, miałam wyjechać, zacząć nowe życie w zupełnie innym miejscu, a wyszło inaczej. Po ostatniej rozmowie z moją rodzicielką zabrałam moje wszystkie rzeczy, które ojciec miał mi popilnować i wróciłam do mieszkania Margaret, a raczej Olivii. Rzuciłam się na łóżko i od tamtej pory nigdzie się stamtąd nie ruszyłam, a jedyne co jadłam, to lody w pudełku. Niczego innego nie robiłam, nikomu nie otwierałam, choć ktoś się do mnie dobijał, prawdopodobnie był to listonosz, który miał dla mnie rachunki. Nie zamierzałam jak na razie za nic płacić. Nie miałam do tego głowy. W zasadzie nie miałam do niczego głowy. Nie chciało mi się nawet myć, co było okropne, ponieważ pewnie śmierdziałam. Ale nic mnie nie obchodziło. W mojej głowie ciągle pojawiała się rozmowa moja i mojej matki i nawet oglądanie najlepszego serialu mi nie pomagało w niemyśleniu. Na domiar złego powoli kończyły mi się pieniądze, co oznaczało, że musiałam zaciskać pasa, a co za tym idzie, nie mogłam pozwolić sobie na żaden alkohol. Dlatego też nie chadzałam do mojego ulubionego klubu. Leżałam w domu i szczerze powiedziawszy, nawet lody mi w niczym nie pomagały.

Miałam wahania nastrojów, milion myśli w głowie i chciałam umrzeć. Co najlepsze! Próbowałam nawet coś sobie zrobić, ale w ogóle mi to nie wyszło. Naprawdę byłam jakąś niezdarą! A mówiłam, że spotkanie z rodziną nie było dobrym pomysłem! Wiedziałam, że to się źle skończy! Zmieniło mnie na coś o wiele gorszego, na przeciwieństwo mnie. Zmieniło to mnie w jakieś okropieństwo! A okres miałam dostać dopiero za tydzień...

Czy ja byłam załamana?

A może nieszczęśliwa?

Było mi źle. Czułam się...

Samotna?

Kilkakrotnie zamrugałam oczami, by zwyciężyć walkę z płaczem. Nie chciałam, aby te gówniane łzy poleciały mi po policzkach.

– To i tak nic nie zmieni! – krzyczałam do siebie, jakby to miałoby pomóc.

Na dźwięk dzwonka do drzwi, z zaskoczenia podskoczyłam. Nie chciałam wstawać z łóżka, nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, nikogo widzieć... Skoro miałam być taką miękką dziewczynką, wolałam umrzeć.

"A może to Olivia?" – Na tę myśl mimowolnie uniosłam kącik ust w górę. Co, jeśli to naprawdę ona? Czy była szansa, że mnie zabije?

Z tą myślą, ale także nadzieją w moim kamiennym sercu opuściłam swój pokój i wcisnęłam przycisk otwierający drzwi na klatce schodowej. Nie sprawdziłam, kim był ten gość, gdyż byłam pewna, że była to moja była współlokatorka. Odkluczyłam drzwi. Opatulona w kołdrę, stałam przed wejściem, czekając, aż przede mną pojawi się ta psycholka z zamiarem zabicia mojej osoby. Przysięgam, byłam tego pewna.

Drzwi się otworzyły, a do środka wszedł zupełnie kto inny, niż się spodziewałam. Na mojej twarzy pojawiła się złość: zacisnęłam szczękę, ściągnęłam brwi, w pewnym momencie poczułam, jak samoistnie napięły się moje mięśnie, szczególnie te na twarzy.

– Co ty tu robisz? – warknęłam.

– Wiem, że nie podoba ci się moja wizyta, ale chciałam z tobą porozmawiać. Proszę cię, pozwól mi, chociaż ten jeden raz. – Rose weszła głębiej do środka, choć jej na to nie pozwoliłam.

– O czym? – nie dawałam za wygraną, unosząc brodę w górę.

Rosę właśnie taka była - nigdy nie potrafiła mówić wprost. Zawsze albo zawieszała głos, albo przedłużała początek swojego monologu. Wszystko to robiła za każdym razem, gdy musiała przekazywać jakieś złe wiadomości lub kiedy coś zmalowała. Mimo iż za dzieciaka była aniołkiem, to raz czy dwa przez przypadek stłukła wazę, jakieś szklane naczynie czy inne takie. Wtedy właśnie stała ze skruszoną miną, skubiąc materiał swojej bluzeczki. Tym razem właśnie taką Rose mi przypominała.

– Jesteś moją siostrą, jedyną. Potrzebuję cię... – Jej wzrok skakał wszędzie, byle nie na mnie. – Tęsknię za tobą. Chciałabym mieć z tobą kontakt, chcę ci powierzać moje sekrety, smutki i radości. – W jej oczach zbierały się łzy, na co przewróciłam oczami. A ona znowu będzie ryczeć... – Powtarzać, że nie masz uczuć, że nie masz rodziny, że jesteś okropnie zła i twarda, że niczego nie potrzebujesz i dobrze ci tak, jak jest. – Zaczęła nagle szybkim krokiem chodzić po mieszkaniu. Od jednej ściany do drugiej i tak w kółko. – Może jestem młodsza i za dobrze nie pamiętam wszystkiego, ale wiem, że jest zupełnie inaczej, a ty to tak naprawdę nie ty. Ty jesteś inna, bo zakładasz maskę. Maskę obojętności, choć nie mam pojęcia, dlaczego to robisz. Powiedz mi prawdę. – Zatrzymała się, odwróciła głowę w moim kierunku i popatrzyła prosto w oczy. Dopiero wtedy zapytała: – Co ci zrobiłam, że tak mnie traktujesz? Tak długo czekałam, żeby w końcu nadszedł dzień, w którym będziemy normalnie ze sobą rozmawiać, opowiadać sobie nawzajem jak minął nam dzień czy nawet się sobie wyżalać.

– Rose... – urwałam, widząc, jak po jej policzkach płynął łzy. Wrażliwa jak zawsze. – Zawsze się różniłyśmy od siebie wszystkim. – Wzruszyłam ramionami, chociaż było to trudne, ponieważ wciąż miałam na sobie kołdrę. – Mieszkałyśmy daleko od siebie, nie miałyśmy nawet jak się ze sobą spotkać. – Sama nie wiedziałam, o czym w ogóle mówiłam. Bełkot, a nie zwykłe wytłumaczenie. – Chciałam się odciąć od rodziny.

– Ode mnie też? Jane... – Jej twarz się skrzywiła, a wargi zaczęły drżeć, co oznaczało, iż za moment ryknie płaczem. Starała się powstrzymywać, jakoś skontrolować swoje emocje, jednak nie wyszło jej to, ponieważ kilkanaście sekund później uklęknęła, cicho popłakując. – Tak mi przykro... – wychlipała. – Przepraszam cię za wszystko.

Chciałam się odciąć od mojej rodziny. Mimo iż moja siostra tak naprawdę niczego złego nie zrobiła, tylko nagle się urodziła, sprawiając, że w jednej chwili stałam się starszą siostrą, a nie jedynaczką, to niczym nie zawiniła. I tak miałyśmy dwa odmienne charaktery, lubiłyśmy zupełnie inne rzeczy i robiłyśmy wszystko na odwrót, więc nie dogadałybyśmy się. Poza tym ona wychowywała się i mieszkała z naszymi rodzicami, a ja miałam tylko babcię. Czułam się zawsze przy nich jak... Jak nie ich dziecko. Jak jakiś odludek. Z tego, co pamiętałam.

Jakież to dziwne, że przez całe moje życie byłam pewna, iż miałam tylko babcię. Byłam pewna, iż tylko ona mnie kochała i była jedyną osobą, która mnie rozumiała, która troszczyła się o mnie, która chciała mojego szczęścia i spełnionych marzeń. A okazało się, że bez mojej wiedzy tyle się działo. Najpierw moja choroba, potem te pieprzone prawa rodzicielskie. Rodzice tego nie chcieli, ale pragnęli mojego szczęścia, więc ostatecznie się poddali.

Ale czy na pewno?

Może tak naprawdę moi rodzice tak tylko mówili? Głupia bym była, gdybym im uwierzyła. To brzmiało komicznie! Moja rodzina, zamiast walczyć o mnie, oddała mnie w ręce babci. Nawet mnie nie odwiedzali.

– Przez całe życie mieliście mnie głęboko w dupie, a teraz masz czelność przychodzić do mnie i błagać o wspólne rozmowy, wspólne spotkania? – Zmarszczyłam brwi, nie do końca ją rozumiejąc. – Nie rób z siebie idiotki i wstań.

Jej zachowanie nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Prawdopodobnie wyglądałam komicznie z pokerową twarzą i kołdrą na plecach, ale to mnie nie obchodziło. W tej chwili bardziej zależało mi na tym, by czarnowłosa jak najszybciej wstała, doprowadziła się do porządku i wyszła z mieszkania.

Po kilku chwilach grzecznie wstała, starając się uspokoić. Była naprawdę poruszona i było jej przykro. Nie kłamała. Ona nie potrafiła mówić nieprawdy i nie umiała grać jak aktorka. Zawsze była szczera i nie udawała nikogo. Nigdy. Chyba nie wstydziła się swojej osobowości, co było dla mnie szokujące, gdyż Rosę była bardzo dziecinna, naiwna oraz okropnie dobra dla wszystkich ludzi. To już wolałam swój własny charakter.

– Nigdy nie miałam cię w dupie. Zawsze czekałam na ciebie, na twój telefon... – Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić jeszcze bardziej. Zrobiła kilka kroków w stronę drzwi. Po raz kolejny się zatrzymała i spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. – Pamiętasz, jak rozbiłam sobie kolano? Opatrzyłaś mi ranę. – Na samo wspomnienie jej kącik ust lekko drgnął. – Płakałam, a ty mnie uspokajałaś. – Jej głos stał się cichszy. – A potem pocałowałaś mnie w czoło, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. – Mimo jej walki z płaczem, z jej oka spłynęła jedna łza.

Jak mogłam zapomnieć? Byłam starsza, więc pamiętałam dużo więcej niż Rosę, ale dziwiłam się, że zachowała sobie w pamięci coś takiego. Przecież ona miała wtedy kilka lat. Pilnowałam jej wtedy, gdy bawiła się na placu zabaw. Biegała wszędzie jak poparzona, aż w końcu się przewróciła. Zaczęła płakać, jakby nie wiadomo co się jej stało. Poszłyśmy do domu, aby opatrzeć jej krwawiące kolano. Co prawda nie było aż takiego dramatu, ale małe dzieci zawsze przeżywają. Chciałam ją jakoś uspokoić, więc odruchowo ją pocałowałam w czoło. Była wtedy taka smutna...

Trochę jak teraz. Wtedy też w jej oczach pojawiało się wiele smutku, usta miała uformowane w podkówkę, a jej policzki były mokre od łez. Tak bardzo się od siebie różniłyśmy.

– A co jeśli podmienili mnie w szpitalu? – rzuciłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego to wyszło z moich warg ani dlaczego w takim momencie. Przecież to nie była dobra chwila.

– Gdybym mogła, oddałabym ci moją bladą cerę i czarne włosy – usłyszałam, a moje serce zabiło mocniej.

– Dobrze wiesz, że nawet gdyby to było możliwe, nie zrobiłabyś tego. – Pragnęłam całą sobą zignorować to nieznane uczucie. – Zawsze byłam inna. Nigdy nie byłam w żadnym stopniu podobna do któregokolwiek członka rodziny. Nie tylko z wyglądu, bo przecież jestem blondynką, do tego jestem strasznie okropna, nie mam uczuć, a moje serce jest skamieniałe. Wolę ranić ludzi, bo wtedy mam pewność, że odepchnę ich od siebie. Chcę być sama, niż być sama zraniona. Już raz wy mnie skrzywdziliście, zostawiając mnie. – Nie miałam pojęcia, dlaczego nagle się tak bardzo otworzyłam. Kurwa mać, dlaczego właśnie to zrobiłam i to w dodatku przy Rose?! – Przez te wszystkie lata byłam sama, miałam tylko babcię, nikt mnie nie kochał, nie odwiedzał, miał gdzieś. Odwróciliście się ode mnie, zapomnieliście o mnie, więc lepiej będzie, jak zapomnicie o mnie ponownie. – Nie wiedziałam, w którym momencie z moich oczu zaczęły płynąć łzy. – Kurwa mać, co mi jest?! – wykrzyknęłam, wybuchając płaczem. Broniłam się przed nim rękami i nogami, a on i tak się pojawił. – Nienawidzę tego, nienawidzę... – urwałam, czując, jak siostra mnie obejmuje. Jej ciepło, troska oraz miłość nagle przeszło do mnie.

– Nie miałam pojęcia. Moja biedna... – wyszeptała niespokojna wprost do mojego ucha. – To wszystko nasza wina, tak bardzo cię przepraszam. Siostrzyczko...

To był ten dzień. Wszystko, co przez te lata kłębiło się we mnie, co tkwiło we mnie głęboko, nagle za jednym razem wyszło na zewnątrz. Niespodziewanie poczułam ulgę.

Czas szedł do przodu, a my wciąż stałyśmy w siostrzanym uścisku. Nie miałam pojęcia, ile dokładnie minęło, ale pewnie, gdyby nie dźwięk dzwoniącego telefonu, stałybyśmy tak dalej. Rose odsunęła się do mnie i zaczęła szukać w swojej torebce telefonu. W tym czasie ścierałam z policzków łzy. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to były naprawdę moje łzy.

"Pociły mi się oczy, okey?"

– Halo? Co się stało? – Uśmiech zniknął z jej twarzy, a zamiast niego w ekspresowym tempie pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem szok i smutek. Jej oczy się powiększyły i szybko spojrzała na mnie. Nie miałam pojęcia, o co chodziło i z kim rozmawiała, ponieważ głosu ze słuchawki nie było słychać. – Ale jak to? W którym szpitalu? – Zaczęła zadawać milion pytań na sekundę. – Jane, Keith jest w szpitalu.

***************************

Przyjechałyśmy razem z Rose taksówką od razu po telefonie do szpitala. Czarnowłosa nie posiadała prawa jazdy, więc nie miałyśmy nawet auta, a autobusami nie zamierzałam jeździć. Z kolei moja siostra nie zgodziła się na wspólną podróż motorem. Stąd taksówka.

Kiedy wiadomość leszcza w szpitalu dotarła do mnie, o mało nie upadłam. Moje nogi nagle zmiękły, a kolana mimowolnie się ugięły. Czułam, jakbym miała watę zamiast kończyn dolnych - co za dziwne uczucie. Dzisiejszego dnia doświadczałam przedziwnych, nieznanych uczuć, działań oraz gestów. Sama nawet nie wiedziałam, jak powinnam to wszystko nazwać.

Gdy wreszcie znalazłam się w szpitalu, dopiero do mnie coś dotarło. Po co ja tu w ogóle przyjechałam? Przecież to był leszcz. Chłopak na jedną noc, który tak naprawdę oprócz mnie spotykał się jednocześnie z inną, bardzo piękną kobietą. Nic nas nie łączyło i nie chciałam tego, prawda?

To dlaczego, do cholery, od razu po usłyszeniu tej okropnej wiadomości, od razu wybiegłam z domu, gubiąc po drodze swój mózg? Nigdy się nie zachowywałam w ten sposób! Na domiar złego pierwszy raz w życiu moje ręce się pociły. To z emocji. Z nerwów. Bałam się.

"Czy to możliwe, bym tak bardzo się bała o kogoś, kto mnie nie obchodzi? O kogoś, kto nie był ze mną szczery?"

Nie rozumiałam, co mi było.

„Dlaczego sama siebie oszukujesz?" – usłyszałam jakiś głosik w mojej głowie, na którego dźwięk zdębiałam. Co to było?! Chyba mi odbiło. – „Przecież tęsknisz za nim. Ignorujesz to, ale doskonale wiesz, jaka jest prawda."

Starałam się skupić na czym innym, by nie słyszeć tych słów. Nie obchodziło mnie, co ma do powiedzenia moja wyobraźnia. Kurwa mać, od kiedy działałam wyobraźnią?!

Zaczęłam więc liczyć od stu w dół, ale nie dałam rady. Pomogło mi to, lecz tylko na chwilę. Mój mózg nie współpracował. Po chwili usłyszałam znowu jakby jeszcze głośniej ten sam głosik:

"Zrozum w końcu, że to nie jest tylko przywiązanie, wspomnienia czy taka sobie znajomość. Ty go kochasz. Ciągle myślisz o nim, jest ci źle, bo go nie ma, czujesz się samotna, bo nie czujesz jego obecności, brakuje ci chęci do życia, bo tęsknisz za nim. Rusz w końcu dupę i walcz, bo będzie już za późno. Pewnego dnia obudzisz się, a jego już nie będzie. On będzie szczęśliwy z kimś innym, a ty będziesz w samotności i nieszczęściu.."

– Już! Cicho! – krzyknęłam głośno, przerywając temu diabelskiemu głosiku w głowie. – Zamknij się w końcu!

Pewnie wszyscy, którzy przechodzili obok mojej osoby, rzucali okiem na mnie, myśląc sobie o mnie najdziwniejsze rzeczy. Nazywali mnie obłąkana; nienormalną. Najprawdopodobniej dziwili się faktem, iż stałam przed salą na korytarzu, zamiast znajdować się na oddziale dla psychicznie chorych. Musiałam im przyznać rację: powinnam siedzieć teraz w pokoju bez okien i klamek.

Byłam psychicznie chora.

Bo zakochana na pewno być nie mogłam.

Nie mogłam zakochać się w leszczu.

A szczególnie w leszczu.

Nie miałam uczuć.

– Co takiego? – Męski głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Znałam go, lecz i tak odwróciłam się w stronę właściciela głosu. Był nim Rhys.

– Nic. Chyba coś ze mną jest nie tak. – Miałam ochotę przywalić sobie pięścią w czoło za moją głupotę. Dlaczego nagle zaczęłam być tak otwarta? – Oszalałam.

Brat leszcza opierał usta, by coś odpowiedzieć, kiedy w tej chwili dołączyła do nas Rose, która nie mogła za mną nadążyć. Wyskoczyłam z tej taksówki tak prędko, że nawet nie zapłaciłam za przejazd. Moja towarzyszka musiała to załatwić.

– Co z Keithem? – Czarnowłosa przywitała się ze swoim mężem pocałunkiem w policzek. – Dlaczego on w ogóle się tu znalazł?

– Godzinę temu dostałem telefon od jego lekarza – zaczął, łapiąc swoją partnerkę za dłoń. – Powiedział mi, że Keith trafił tutaj cały poobijany. Podobno jechał za szybko na quadzie i miał wypadek. Nie było to nic poważnego, ale nie obędzie się bez gipsu. Będzie potrzebować jeszcze pomocy osoby trzeciej, więc pomyślałem, że może byśmy...

– Nie – weszłam mu w słowo. Czując na sobie wzrok pary, odchrząknęłam głośno. – Znaczy... – urwałam, zastanawiając się, jak z tego wybrnąć. Nie potrafiłam niczego sensownego wymyślić. – Czekaj... – Zmarszczyłam czoło. – Nie wierzę, by on jeździł nieostrożnie. Przecież on jest mistrzem w przestrzeganiu zasad.

– Podobno w jego organizmie znajdował się alkohol. Bardzo dziwne, nie uważasz? – Popatrzył się na mnie znaczącym wzrokiem. Coś przeczuwał. Albo wiedział. Rodzeństwo zazwyczaj jest ze sobą blisko, ale żeby aż tak? Zmarszczyłam brwi, udając, że niczego nie wiem. – Znam go i wiem, kiedy coś jest nie tak. Miał powód, by zachować się w tak niedojrzały sposób. Coś się stało? Wiesz coś?

Nie miałam pojęcia, o co dokładnie chodziło. Przecież nie miałam ostatnio z nim kontaktu. Wkurwił mnie. Potem zrobiłam swoje, wykorzystując do tego Hugo i zniknął mi z oczu, trzaskając za sobą drzwi klatki schodowej. Później go nie widziałam, nawet przypadkowo.

– Skąd mam wiedzieć? – Wzruszyłam ramionami. – Przyszła do niego piękna dziewczyna, więc wróciłam do domu, by im nie przeszkadzać, na szczęście niedługo później odwiedził mnie mój dobry znajomy, więc poprawił mi humor. – Nagle udałam zdziwienie. Moje oczy się poszerzyły, a usta uformowały się w kształt wielkiego „o", co jeszcze bardziej zaciekawiło moich towarzyszy. – Pewnie widział, jak się całuję z Hugo. Ale co to ma do rzeczy? – Moja twarz wróciła do normalnego stanu. – Nie byliśmy razem. Keith był moim sąsiadem i takim znajomym. Nic wielkiego. Znaczy dobrze, pomógł mi w sprawie z Margaret, a raczej z Olivią, ale...

– Keith i ja w przeciwieństwie do was dużo rozmawiamy, przez co wiem co się u niego dzieje – tłumaczył brat leszcza, sztywniak. – Od początku mu się spodobałaś, a kiedy się okazało, że oboje mieszkacie w tym samym bloku i do tego w tej samej klatce, Keith doszedł do wniosku, że to znak i musi to jakoś wykorzystać. Keith twierdził, że jesteś trudna w użyciu i ma trudny orzech do zgryzienia. Każdego dnia zastanawiał się, co powinien zrobić, by się do ciebie zbliżyć. Podłamywał się, kiedy ty go od siebie odpychałaś. Przez to miał trudne chwile. Przyszedł czas, kiedy naprawdę miał ochotę się poddać, ale w tej samej chwili zabrali cię do aresztu. – Nie wiedziałeś, ale jeszcze wcześniej byłam u niego na noc. I wcale nie spaliśmy, dodałam w mojej głowie. – Mój brat tak bardzo się starał, wszystko robił, by cię wyciągnąć. Był pewien, co ja mówię. On wiedział, że te wszystkie oskarżenia były nieprawdziwe. Starał się jak mógł, by wszystko załatwić. Pomagał twojemu ojcu, wynajął najlepszego prawnika, wszystko robił, by cię wyciągnąć z tego całego gówna. Nie spał, nie miał czasu na jedzenie. – Pokręcił z dezaprobatą głową. – To musi coś znaczyć, nie uważasz?

– Widzisz? – Moja siostra od razu doszła do głosu. – Nie masz nawet pojęcia, ilu osobom na tobie zależy, ile osób cię kocha – odparła z nadzieją. – Musisz w końcu zdjąć maskę obojętności, otworzyć się na świat i ludzi. A rodzina jest najważniejsza, siostrzyczko. My cię kochamy i będziemy szczęśliwsi, kiedy odnowisz z nami kontakt, kiedy dasz nam drugą szansę. Słońce, proszę cię, spróbuj – dodała błagalnym głosem.

Ona naprawdę myślała, że ton, którym się posługiwała, pomoże? To były tylko puste słowa. Chociaż... W jednej chwili przypomniało mi się, jak mój ojciec mi pomagał podczas mojego pobytu w areszcie, a także i przed tym. W końcu jakby nie było, uratował mnie przed tamtym wielkim kamieniem. Pewnie, gdyby nie on miałabym ogromnego guza albo, co gorsza, jakiś wstrząs mózgu. Ale stało się to tylko ten jeden raz. Nie miałam pewności, że po raz kolejny pewnego dnia mnie by zostawili, skrzywdzili lub zranili, jak zrobili to w przeszłości.

Nie pamiętałam, kiedy rodzice powiedzieli mi, że mnie kochają.

Zawsze robiła to tylko babcia.

Może i powinnam była zapomnieć o tym, co było kiedyś, jednak to nie było takie proste. Zawsze byłam inna, nie miałam nikogo i się zmieniłam. Nie twierdziłam, że nie podobało mi się to jaka byłam albo wstydziłam się tego - to nieprawda. Byłam, jaka byłam, taką mnie nauczyło życie i byłam dumna z tego, jaką byłam. Z naiwnego odludka, popychadła i cienia całej rodziny, stałam się twardą, pewną siebie kobietą. Nie miałam uczuć. I wtedy pojawił się on. Leszcz, którego wręcz nienawidziłam. Naprawdę nie lubiłam go. Aż w końcu spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, poznałam go bliżej, kurwa pozwoliłam komuś wejść do mojego życia, do mojego świata! On był jedynym, z którym poszłam do łóżka więcej niż raz, jak miałam to w zwyczaju. I cholera jasna nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego mu na to pozwoliłam.

– Po co to robił, skoro oprócz mnie miał drugą laskę? – Uniosłam brwi do góry. – Może i łączył nas tylko seks, ale ja w przeciwieństwie do niego w tym samym czasie nie miałam nikogo innego.

– Co ty wygadujesz? – Zmarszczył brwi. Mężczyzna był naprawdę zdziwiony. Nie miał o tym pojęcia. – Przecież on szaleje za tobą – powiedział pewnym głosem. – Niby, kiedy ją widziałaś?

– Kiedy widziałam go ostatni raz. Straciłam rachubę. – Machnęłam ręką, dając im do zrozumienia, że wcale się tym nie przyjęłam. Bo tak było. W końcu zachował się nie fair wobec mnie. – Zemściłam się i poczułam się dobrze, kiedy widział mnie całującą się z innym.

– Byłaś zazdrosna o naszą kuzynkę? – Sens tych słów dotarł do mnie dopiero po dłuższej chwili. Ich własna kuzynka? Jakim cudem? Co ja sobie myślałam? Co mi było? Naprawdę było ze mną źle. – Clarisse przyleciała do nas z Kanady. Mieszka tam, odkąd zaczęła studiować. – Chwycił się za czoło, łącząc wszystkie fakty ze sobą. – Widział, jak się całowałaś z tym znajomym? – Niezauważalnie kiwnęłam głową. – Pewnie potem poszedł pić i pojechał tym cholernym quadem. – Zacisnął mocno oczy.

Czy to było możliwe?

Zrobił to przeze mnie?

Chciałam, żeby cierpiał, ale nie miałam w planach go zabijać. Bo o mało się na tym gównie nie zabił.

Stop!

Zrobiłam to w zemście, a nie dlatego, iż byłam zazdrosna.

W czym niby ona była lepsza ode mnie - gdyby nie była kuzynką?

Bo ona była naprawdę piękna.

Ciemna, długonoga... Niczym afrodyzjak.

– Skoro oboje się kochają, to dlaczego ona wciąż stoi przed jego drzwiami? – zapytała Rose, przerywając ciszę między nami. Popatrzyła się na mnie, na swoim mężu jej wzrok wisiał trochę dłużej. – Walcz, opowiedz mu całą prawdę, spróbuj. Przecież będziecie szczęśliwi. – W jej oczach pojawiły się iskierki podekscytowania jak u małej dziewczynki. Boże, co za dziecko.

– Szczęście nie trwa wiecznie – powiedziałam od niechcenia. – Nie szukam nikogo, jest mi dobrze, tak jak jest. Chcę być sama, a przyszłam tu, bo... – zawiesiłam głos, a dwie pary oczu wpatrywały się na mnie niecierpliwym wzrokiem. Czekali, aż dokończę moją wypowiedź. – Bo... – No dawaj Jane, dlaczego tu przyszłaś?! – Bo chciałam mu podziękować za pomoc i pożegnać. Zamierzam się wyprowadzić i już nigdy się nie spotkamy.

Ale powód...

Niby od kiedy dziękuję ludziom?

W sumie nigdy w życiu nie miałam komu dziękować, bo nie miałam ani znajomych, ani przyjaciół, a już tym bardziej rodziny.

– Znowu uciekasz? Jane, nie możesz całe życie uciekać. Życie nie na tym polega. Nie możesz ciągle tchórzyć, siostrzyczko. Jak wyjedziesz, to wciąż będziesz myśleć o Keithu, będziesz za nim tęsknić i staniesz się nieszczęśliwa. Chcę ci pomóc, wystarczy tylko, że...

– Posłuchaj – wszedł mi w zdanie Rhys. – Życie polega na tym, by pewnego dnia znaleźć kogoś, z kim mogłabyś dzielić każdy dzień, każdą chwilę. Oczywiście, że nie jest kolorowo, bo dlaczego miałoby tak być? Przecież byłoby zbyt idealnie i wiałoby nudną. A tak przynajmniej coś się dzieje. Nie można niczego planować, bo los i tak robi swoje. Życie jest bardzo zadziwiające niczym loteria. Ty już najwyraźniej już go poznałaś. Masz szansę, by dzielić z nim swoje smutki i żale, swoje szczęścia i radości. Ta druga osoba jest po to, by się wspierać, pomagać sobie, kochać się wzajemnie i kłócić. – Spojrzał pełnym miłości wzrokiem na swoją drugą połówkę. – Mamy jedno życie, a ono jest krótkie, kruche i tak bardzo ulotne. Nie zastanawiaj się, tylko po prostu idź, chociaż spróbujcie. Musisz zapamiętać, że nic nie jest pięknie i idealnie, ale gdy patrzysz na swojego ukochanego... – Przyciągnął Rose do siebie, by znajdowała się jeszcze bliżej niego. – Wszystkie problemy znikają i nagle przypominasz sobie jaki skarb masz przy sobie.

– Ja taka nie jestem. – Uniosłam wyżej podbródek.

Nie miałam ochoty tu dłużej siedzieć. Tego było już za dużo. O wiele za dużo. Potrzebowałam powietrza. Musiałam stąd wyjść. Dlatego też wybiegłam ze szpitala, a po moich policzkach płynęły łzy. Potrzebowałam papierosa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro