Rozdział 24
Czułam się jak w jakimś filmie. Nie miałam pojęcia, co mam o tym wszystkim myśleć. Jakim cudem się nie skapnęłam wcześniej, że moja współlokatorka nie była tą samą osobą, za którą ją brałam? Czemu niczego nie zauważyłam? Mieszkałam z kimś, kto planował na mnie zemstę. Tylko dlaczego? Może byłam złą, a wręcz okropną osobą - miałam tego świadomość - ale czy aż tak bardzo jej nabroiłam? Nawet nie miałam pojęcia, że ją aż tak skrzywdziłam. Przecież nigdy nie widziałam jej płaczącej. Zawsze tryskała energią.
Udawała kogoś innego.
Dlatego nie lubiłam ludzi.
Ludzie to hieny i bezczelne mendy.
Niczego już nie rozumiałam.
– Ciekawe, jaki miała motyw – mruknęła pod nosem pani adwokat. Nie rozumiałam, co ją tak bardzo śmieszyło. Nie chciała być zauważona, lecz tym razem jej nie wyszło. Chyba poczuła na sobie wzrok sędziego oraz mojego ojca, dlatego też trochę się uspokoiła. – To pan też ma na swoich kartkach? – spoważniała. Dopiero teraz wstała, dodając ponownie swoją uwagę: – Przypominam panu, że tu chodzi o pański dom. Powinien pan siedzieć jako widz, a nie pomagać oskarżonej.
– Skoro to wszystko, proszę zająć miejsce – te słowa wypowiedział do mojego taty, tym samym ignorując słowa mojego wroga. – Pani niech też usiądzie – dodał, widząc, że kobieta wciąż stała. – Panie Windest, niech pan także na chwilę usiądzie. – Zupełnie zapomniałam, iż leszcz przez cały czas siedział wciąż na tym samym miejscu po prawej stronie prowadzącego całą rozprawę. – A pan, panie Brooks niech pan zaprosi do środka panią Margaret Jordan. – Mężczyzna, stojący tuż przy drzwiach do pomieszczenia, wykonał rozkaz niebieskookiego.
Tata jednak przez cały czas stał na swoim miejscu niczym jakiś słup. Sędzia też to zauważył, bo popatrzył się na niego oczekującym wzrokiem. Zmrużył oczy, czekając, co zrobi mój rodzic.
– Chciałby pan jeszcze coś dodać? – zapytał w końcu.
Trochę dziwne było dla mnie to, że Margaret, mimo iż została zawołana na salę jakiś czas temu, do tej pory się nie pojawiła. To nie tak, że nie mogłam się doczekać, aż ją w końcu zobaczę, ale nienaturalne było czekanie na przywołaną osobę tak długo.
– Wysoki sądzie, pani Margaret nie ma na korytarzu! – poinformował nas policjant, nie dając odpowiedzieć mojemu tacie. A nie mówiłam?
– W takim razie proszę przypilnować, by pani Jordan nie wyjeżdżała z miasta, a szczególnie z kraju – nakazał stanowczym głosem. – Panie Roberts, proszę dokończyć.
– Jako policjant mam dane na temat Margaret – zaczął po kilku chwilach milczenia. – Margaret tak naprawdę nie jest tą, za którą się podaje – wyznał, a ja momentalnie wstrzymałam oddech. To było niekontrolowane i takie... Odruchowe, że nawet się nie skapnęłam, iż wykonałam taki gest. – Margaret Jordan ma nazwisko po swoim byłym mężu i jest ono prawdziwe, jednak jej imię nie. – Po raz kolejny tego dnia zaczął przeglądać swoje dokumenty z teczki. Wyjął właściwą kartkę, z której po chwili przeczytał: – Nazywa się Olivia Jordan z domu Towner, jest siostrą Davida. Tego samego, który rzucił kamieniem w okno bloku, w którym od lat mieszka oskarżona. Dziewczyny się znają nie tylko przez wspólne mieszkanie. Olivia Towner jest w tym samym wieku, co Jane i najważniejsze – podkreślił. – Obie chodziły do jednej uczelni, a co za tym idzie: studiowały na jednym kierunku.
Ah, Jordan!
Dopiero teraz mi się przypomniało!
Kurwa mać, że ja wcześniej tego nie zajarzyłam!
Z Olivią nigdy nie byłam jakoś zżyta, ale w sumie czy kiedykolwiek z kimś byłam blisko? Mniejsza. Pamiętałam, jak siedziałyśmy obok siebie na wykładach. Nie była jakąś popularną laską. Nie rzucała się w tłum, po prostu była. Stała, chodziła, siedziała, ot zwykła studentka bez ekscesów. Nigdy jakoś nie rozmawiałyśmy ze sobą, a kiedy skończyłyśmy naukę, każda z nas poszła w swoją stronę...
Wtedy tak myślałam.
Teraz dowiedziałam się, że moja koleżanka ze studiów okazała się moją współlokatorką.
Tylko dlaczego ja się wcześniej nie skapnęłam?!
Kurwa, jaka ja byłam ślepa i nie spostrzegawcza!
Zmieniła się, nie powiem: niegdyś swoje brązowe włosy, przefarbowała na ciemny blond. Skróciła je i zmieniła swoją codzienną fryzurę, przez co jej twarz przeszła metamorfozę: stała się dojrzalsza i szczuplejsza. Ale to nie usprawiedliwiało mnie co do mojej ślepoty.
– Dobrze, w takim razie sprawa zostaje umorzona. – Stuknął swoim młotkiem. – Zapraszam na kolejną rozprawę, która odbędzie się za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że do tego czasu uda się policji znaleźć panią Jordan – przed wypowiedzeniem jej nazwiska, zawiesił głos, jakby się wahał między swoim pierwszym a drugim nazwiskiem. – A razem z nią może jakieś dodatkowe informacje. – Po tych słowach, mężczyzna zamknął swoją aktówkę, utwierdzając wszystkich obecnych w przekonaniu, że to naprawdę koniec dzisiejszej rozprawy.
Chyba powinnam się cieszyć, że przebywałam teraz w areszcie, a nie w mieszkaniu, które dzieliłam razem z tą wariatką. Z tą świadomością byłam spokojniejsza i bezpieczniejsza niż we własnym domu. Cholera, jakie to dziwne!
– Twój tata na pewno przeprowadzi wywiad z sąsiadami, znajomymi, przyjaciółmi, rodziną, a być może nawet z samą Margaret – poinformował mnie Sean, wstając z krzesła. – Bo ty ją naprawdę znasz, prawda?
– Tak. – Poczułam, jak ktoś za mną chwyta mnie za nadgarstki. Policja pewnie właśnie związywała mnie w kajdanki. – To wszystko, co powiedział Roberts to prawda. Dopiero ją sobie przypomniałam. Zmieniła się, pewnie będziesz miał jej zdjęcia, więc nie dziw się, że jej do tej pory nie poznałam – ostatnie słowa mówiłam bardzo szybko, by zdążyć do niego przekierować słowa, ponieważ policjant już ciągnął mnie w kierunku wyjścia. Na końcu już sama nie miałam pojęcia, co dokładnie mu powiedziałam - moja głowa wcześniej nie wyrobiła się, by zarejestrować słowa, które wyszły z moich ust.
Nie usłyszałam odpowiedzi ze strony mojego adwokata, ponieważ już po chwili zniknął mi z pola widzenia. Grzecznie szłam tuż za mundurowym, któremu nie obchodziło nawet czy nadążałam, czy nie, zastanawiając się, dlaczego Margaret zależało tak bardzo, by się na mnie zemścić. Byłam suką, ale jeszcze nikogo nie zabiłam. Może powinnam zacząć?
I czy Owen miał coś z tym wspólnego? Zawsze gruchali do siebie, nie rozstawali się na krok, Margaret piszczała na jego widok, a on sam kiedyś mi przyznał, że czasem się mnie bał. Owen w ogóle wiedział o jej poprzednim związku? Ciekawe, dlaczego się rozstała z mężem. Znałam go albo widziałam kiedykolwiek na oczy?
Tyle pytań, a brak odpowiedzi.
Ja pierdole...
Moja głowa zaczynała z każdą chwilą coraz mocniej pulsować od wszystkich tych wydarzeń oraz myśli. Niekończące się pytania nie posiadały żadnej granicy. Lecz nie to było w tym wszystkim najgorsze. Najgorsze było w tym to, iż nie mogłam znaleźć na nie ani jednej odpowiedzi. Nawet tej najmniej znaczącej. Szumiało mi w uszach. Wcześniej było ze mną dobrze i nie odczuwałam niczego złego, więc to być może było spowodowane wiadomościami. Za dużo ich było, za dużo jak na jeden raz. Nie byłam co do tego przyzwyczajona.
– Ruszaj się Roberts! – usłyszałam stłumiony krzyk wielkoluda.
Potem tylko pociemniało mi przed oczami i zakręciło się w głowie. Poczułam mocny ból w kości ogonowej. Reszty nie pamiętałam.
Słyszałam głośne pikanie, które nie dawało mi spokoju. Wiedziałam, że jeszcze chwilę i oszaleję. Co to właściwie było? Nie miałam pojęcia, bo leżałam na czymś twardym z zamkniętymi oczami.
A może ja umarłam i to był pierwszy sygnał powitania do nowego świata? Byłam w piekle? W końcu na to sobie zasłużyłam. Byłam okropną suką. Trudno.
Zdziwiło mnie, że mogłam się poruszyć. Wcześniej myślałam, że gdy się jest na tym świecie, nie jest łatwo wykonać jakikolwiek ruch czy gest. A ja nie dość, iż mogłam unieść palec w górę, to jeszcze udało mi się otworzyć oczy. Może nie wykonałam tego tak po prostu, ponieważ wykorzystałam na to resztki moich sił, a nie było ich aż tak wiele. Musiały więc minąć całe wieki, aż w końcu mogłam dostrzec moje osobiste piekło.
"Dobrze, że nie miałam zaklejonych powiek."
Widok był zamglony; niewyraźny. Jedyne kolory, jakie dominowały to białe i niebieskie, co raziło mi w oczy. Chciałam je szybko na powrót zamknąć, ale w tej samej chwili usłyszałam ruchy jakiegoś gościa.
– Gdzie... – Nie podobało mi się, że mój głos był tak zachrypnięty. Czy to naprawdę mój głos? – Gdzie jestem?
Śmierdziało szpitalem czy to były moje wymysły?
Nienawidziłam szpitali ani przychodni, a kiedy tylko widziałam lekarza, miałam ochotę ruszyć w przeciwnym kierunku. Nigdy nie miałam zwyczaju odwiedzać ludzi w białym ubraniu, nawet kiedy naprawdę czułam się źle albo byłam chora. Nie korzystałam z pomocy służby medycznej, a wciąż żyłam i czułam się dobrze. A nawet mogłam powiedzieć, iż nie chorowałam tak często, jak niektórzy. Nie pamiętałam dokładnie, kiedy ostatni raz leżałam w łóżku w towarzystwie termometru, zimnych okładów czy tabletek. Pewnie przez to, że dużo piłam. Alkohol, seks i głośna muzyka w klubie chroniła mnie od różnych chorób oraz innych ludzkich odruchów.
Dostrzegłam jakąś twarz, lecz nie mogłam rozpoznać, kim ten ktoś był. Nawet mruganie mi nie pomagało w lepszej widoczności. Czy zaczynałam ślepnąć, czy jak?
– Co mi jest? – zadawałam pytania, ale na żadne nie dostałam odpowiedzi.
– To twoja wina – usłyszałam. Ta osoba mówiła przez zaciśnięte zęby, co oznaczało, iż była zła albo nawet wściekła. – To wszystko twoja wina! – ten ktoś krzyknął.
Po głosie mogłam rozpoznać, że to dziewczyna i to ktoś, kogo znałam. Kojarzyłam ten głos. Musiałam się postarać, by w końcu zobaczyć, kim był odwiedzający i co tu robił.
– Kim ty jesteś i co tu robisz? – zapytałam w końcu, zniecierpliwiona.
Usłyszałam głośny trzask. Nie mogłam w spokoju leżeć, podczas gdy ten ktoś zamierzał zrobić coś, o czym nie miałam pojęcia. Musiałam wykonać gwałtowny ruch, bez względu na konsekwencje czy okropny ból, który mogłam - a nie musiałam - odczuć. Dlatego zacisnęłam dłonie w piąstki i usiadłam na łóżku. Na szczęście nie było aż tak źle, jak myślałam. Poczułam ból w dole pleców i kości ogonowej. Powstrzymałam się od cichego jęku, który próbował się wydostać z mojego gardła.
Nie mogłam wyjść z pomieszczenia - jak się okazało, najprawdopodobniej znajdowałam się waśnie w szpitalu - ponieważ byłam przywiązana do stojaka z kroplówką. Po raz kolejny zamrugałam oczami i wtedy ją zobaczyłam. Moim gościem okazała się rozgniewana, rozzłoszczona i wkurwiona Margaret. Szukała czegoś w mojej szufladzie, ale była ona pusta i niczego nie mogła z niej wyjąć.
– Co ty tu robisz? – ponownie zapytałam.
Chciałam się poruszyć, chciałam wstać, lecz nie pozwoliła mi na to ta cholerna rureczka. Na dodatek chyba za szybko wstałam, bo do tej pory wszystko wokół mnie kręciło się w kółko. Pragnęłam ją powstrzymać, lecz kiedy wyciągnęłam w jej stronę rękę, nie wcelowałam w jej osobę. Wszystko wirowało jak w pralce.
– Przez cały ten czas miałam z ciebie niezły ubaw – zaczęła. W tym momencie nie miałam już pojęcia, gdzie ona stała. – Przez tyle lat mieszkałyśmy razem, byłyśmy cały czas razem, a ty przez cały ten czas mnie nie rozpoznałaś. – Gorzko się zaśmiała. – Chyba jestem dobrą aktorką. – W końcu mój wzrok przyzwyczaił się do otoczenia i nareszcie mogłam spojrzeć na Jordan. Gestykulowała dłonią, a jej usta uformowały się w szeroki uśmiech. – A ta moja metamorfoza... – Zakręciła kosmyk włosów na palec.
– Dlaczego to zrobiłaś? – wypowiedziałam na głos nurtujące mnie pytanie.
– Naprawdę nie pamiętasz? – Ona jakby wróciła na ziemię, bo spoważniała i lekko wyprostowała. Podeszła bliżej mnie i zaczęła opowiadać: – Chodziłyśmy razem na studia. Wtedy nie miałam nic do ciebie, byłam obojętna. – Wyciągnęła z kieszeni bluzy jakąś strzykawkę. Skupiła się na niej, jednocześnie mówiąc: – Miałam wtedy męża. Z Jackiem poszło dosyć szybko, ale to dlatego, że bardzo się kochaliśmy i nie chcieliśmy tracić czasu. Był cudownym człowiekiem. – Zapatrzyła się za okno, wspominając z nostalgią tamte chwile. – Wszystko było dobrze, dopóki nie poszliśmy na tę cholerną imprezę, którą zorganizowali nasi na kierunku, to pewnie pamiętasz... – Rzeczywiście pamiętałam tamten wypad do klubu, lecz do czasu. Druga połowa jakoś uleciała, prawdopodobnie przez upojenie alkoholowe. – Flirtowałaś z nim, tańczyłaś. Nie obchodziło cię nawet, że miał na palcu obrączkę! Każdy wiedział, że przyszedł ze mną, a ty jako jedyna miałaś to gdzieś! – wykrzyknęła. – Poszliście razem do kibla... – Dopiero teraz zwróciła wzrok w moją osobę. – Zignorowaliście nawet mój krzyk i wszelkie moje próby powstrzymywania... – W jej głosie pojawiło się lekkie załamanie, jakby miała zamiar zaraz się popłakać. Szybko jednak odchrząknęła i wszystko znikło.
Pamiętałam. Co prawda urywkami, ale wiedziałam, o co jej chodziło. Jack był przystojniakiem i bardzo chciałam go zaliczyć. Piliśmy razem piwo, było miło, ale kiedy znaleźliśmy się w toalecie, nagle wrócił na ziemię. Do niczego nie doszło. Starałam się jakoś poruszyć tyłkiem, pokazać moje kształty, po prostu zrobić coś, by w końcu się przełamał, ale nic nie pomogło. On jakby był z kamienia. Byłam na niego zła, a on zaczął gadać o tym, że nie może, że nie chce, że ma żonę, na co go wyśmiałam. To było dziwne, iż w tak młodym wieku był po ślubie. Dlatego szybko wyszedł z toalety, a ja za nim. Wiedziałam, że wraca do swojej laski. Chciałam dać mu spokój, byłam na niego zła i chciałam dalej pić, chciałam wyrwać innego, ale w ostatniej chwili Jack chwycił mnie za nadgarstek. Chciał powstrzymać mnie. W końcu już i tak dużo wypiłam. Powtarzał, że powinnam skończyć, że to już za dużo jak na jeden wieczór. I chyba miał rację, ale ja wtedy go nie słuchałam. Nie pamiętałam, co dokładnie mu powiedziałam, ale byłam pewna, że mu pyskowałam. On chciał mnie zaciągnąć wtedy do wyjścia, by świeże powietrze mnie chociaż trochę otrzeźwiło, ale ja wierzgałam, broniłam się, by tylko mnie nie złapał i wyprowadził na zewnątrz. Dlatego obmyśliłam plan. Teraz dopiero miałam pojęcie, jakie to było durne, wręcz chore. Byłam wtedy pijana, nie myślałam w tamtej chwili. Po prostu, kiedy zobaczyłam Margaret - a wcześniej jego żonę, Olivię - pocałowałam na jej oczach Jacka. Nie na tym się skończyło. Co prawda mężczyzna oponował, ale w końcu zaczęłam działać językiem. Poskutkowało, ponieważ chwilę później zaczął mnie dotykać. Staliśmy w korytarzu, tuż obok wejścia do toalet i każdy się na nas gapił. Tylko w tamtej chwili miałam nadzieję, że ta jedna osoba nas obserwuje. Jego żona. Tym bardziej że wyglądało to bardzo dwuznacznie, szczególnie kiedy moje ręce zaczęły dotykać jego ciało pod koszulką. Nie chciał, powstrzymywał się, ale kiedy złapałam go za krocze... O mało mnie nie przygniótł swoim ciałem, gdy popchnął mnie na ścianę. Ona się poryczała i wybiegła z lokalu, dopiero wtedy on nagle wrócił na ziemię i odszedł ode mnie bez słowa. Tak, wiem, to bardzo skomplikowana historia.
Najważniejsze, że w końcu coś się tam zadziało!
Bo zaczynało się robić nudno...
– Teoretycznie niczego nie zrobiłam. – Dopiero zdałam sobie sprawę, że wypowiedziałam te słowa na głos. – To wy mieliście w małżeństwie problemy i dużo się kłóciliście.
Pamiętałam, jak wiele razy krzyczeli na siebie przed uczelnią. To było właśnie pod koniec, przed tą pamiętną imprezą. Także nie było za ciekawie między nimi. Być może to przez to, iż ten ślub był za szybko, a oni za młodzi na takie poważne związki.
– Przez ciebie go straciłam! Gdyby nie ta impreza, mieliśmy jeszcze małe nadzieje... – Po usłyszeniu tych słów, miałam ochotę się zaśmiać.
– I tylko po to przez prawie całą dekadę układałaś plan na zemstę? – Zmarszczyłam brwi. Przecież to było chore.
– Bo on był dla mnie wszystkim, a ty... – zawiesiła głos, zbliżając się jeszcze bardziej. Wiedziała, że nie mam siły zrobić żadnego ruchu, dlatego też bez przeszkód wkuła się w moją kroplówkę. – Zniszczyłaś moje małżeństwo!
– Trzeba było nie stać i nie oglądać tego wszystkiego – warknęłam. Starałam się ją jakoś złapać, lecz kobieta była jak powietrze - nie potrafiłam jej zatrzymać w dłoniach. – Jesteś chora – dodałam.
Udało mi się złapać ją za bluzę, lecz siła jaką w sobie miałam, nie wystarczała mi, dlatego kobieta szybko się wyrwała z mojego uścisku. Byłam już niemal pewna, że to koniec. Umierałam. Ta chora psychicznie baba coś wstrzyknęła mi do kroplówki, a ja nie potrafiłam się w żaden sposób obronić.
– Co mi tam włożyłaś? – zapytałam, patrząc się w kroplówkę. Znajdowała się tam strzykawka z niewstrzykniętą zawartością. Dawała mi ostatnie minuty. Tylko po co? Oczekiwała przeprosin czy co?
Nim kobieta zdążyła odpowiedzieć na moje pytanie, do środka weszli policjanci z wyciągniętą przed siebie bronią, przygotowani na wszystko. Przekrzykiwali się, więc nie zrozumiałam, co wyszło z ich ust. Tylko jeden z nich znalazł się przy mnie, przytrzymując, abym im nie uciekła, a dwoje innych zajęli się Margaret. Skuli ją w kajdanki i wyprowadzili z pomieszczenia. Kobieta nawet się nie broniła, po prostu się poddała, chowając swoją twarz za zasłoną swoich włosów.
Mundurowy, który został ze mną, dostrzegł tą pieprzoną strzykawkę. W szybkim tempie wyjął ją z kroplówki i zawołał lekarza, by sprawdził, czy aby na pewno nic się nie wydostało ze szprycy.
Nie pamiętałam, co było dalej, ponieważ z braku sił - lub z czego innego, o czym nie miałam pojęcia - momentalnie zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro