Rozdział 23
Naprawdę nienawidziłam swoich rodziców. Nie dość, że mnie ciągle okłamywali, to jeszcze opowiadali mi nierealne historyjki. Najgorsze jednak było to, iż prawie w nie uwierzyłam. Dobrze, że prawie, bo okazałabym się naiwną osobą. Teraz dopiero przejrzałam na oczy, siedząc w sali sądowej i czekając na wyrok. Byłam w pełni dorosłym człowiekiem, a za kolka - lub kilkanaście - chwil jakiś nieznany ktoś w todze zdecyduje za mnie, co będzie dla mnie najlepsze. Jak do cholery prawo mogło wiedzieć, co stało się w dzień podpalenia domu moich rodziców? Skąd niby mieli pojęcie czy mówiłam prawdę, czy nie?! Przecież ja i sąd to dwa różne; dwa odległe bieguny. Byliśmy dwoma odrębnymi organizmami, ze swoimi umysłami, które myślały w różny sposób i nie było mowy, by nawet przez przypadek któryś z nas pomyślał tak samo.
Więc krótko mówiąc, byłam na przegranej pozycji. I nic już nie mogło mi pomóc. Oni wiedzieli swoje i tylko tym się operowali, nie zważając na wszystko inne. No a poza tym przecież były dowody na moją winę. Niczego nie mogłam już zrobić, tylko pogodzić się z tym.
A może to dobrze? Miałabym ciszę, spokój oraz samotność, którą bardzo lubiłam... Nie musiałabym siedzieć w towarzystwie innych ludzi, a w szczególności tych, którzy byli zawsze pełni energii, nastawieni optymistycznie i non stop robili mi na złość, śpiewając, ćwierkotając albo plotkując.
Do czego to doszło, że nagle dostrzegałam plusy w beznadziejnych sytuacjach?
- Panno Jane Roberts, proszę wstać! - rozkazał sędzia swoim surowym tonem głosu. Widząc jego morderczy wzrok jego niebieskich, wręcz lodowatych tęczówek, wykonałam jego polecenie. - Niech pani opowie, co się wydarzyło tego dnia, w którym podpalono dom państwa Roberts. - Zanim otworzyłam usta, by zacząć swój monolog, który pewnie i tak nic nie miał zdziałać, zaznaczył jeszcze: - Przypominam pani, że jest pani w sądzie, a tutaj mówi pani prawdę i tylko prawdę.
Znajdowało się tutaj wielu ludzi, których nie znałam. Wśród widzów nie dostrzegłam nikogo znajomego, ale to nawet lepiej. Przynajmniej nie musiałam patrzeć na znane twarze. To była moja sprawa i to ja powinnam się z nią uporać. Nawet jeśli ten podpalony dom należał do mojej uroczej rodzinki, która teoretycznie powinna tu siedzieć. To było do przewidzenia, że nikogo tu nie będzie. Dlatego też nie przejęłam się tym ani trochę.
- Jak już powtarzałam... - Mówiłam spokojnie i o dziwo wcale nie krzyczałam. - Byłam wtedy w łóżku. Pieprzyłam się z moim sąsiadem i przez całą noc nigdzie nie wychodziłam. - Udawałam, że nie dostrzegłam oburzenia na twarzy mężczyzny prowadzącego rozprawę. Mówiłam prawdę i to było teraz najważniejsze. - Tak więc mam świadków. - Wzruszyłam ramionami.
- Panno Jane proszę się wyrażać - skarcił mnie, lecz niczego mi to nie robiło. - W jaki sposób dowiedziała się pani o podpaleniu?
- Z rana dostałam SMS-a bez podpisu, więc nie wiem, kto był autorem.
- Z tego telefonu? - Pani adwokat, która znajdowała się po przeciwnej stronie, oczekując mojej kary, gwałtownie wstała z krzesła, jednocześnie unosząc schowany w foliowym opakowaniu najprawdopodobniej mój nowy telefon. - To żaden dowód. Taką wiadomość mógł wysłać każdy i tak samo każdy może ją dostać.
- Czy pani insynuuje, że moja klientka to wszystko zaplanowała? - Sean również wstał. W swoim stroju, wyglądał starzej, niż to było naprawdę. - Cóż, gdyby tak było, pani Roberts nie siedziałaby na miejscu oskarżonej, a pewnie wylegiwałaby się w najlepsze na fotelu, nie przejmując się niczym. Jednak jest inaczej. - Odwrócił się przodem do trybunału. - Wysoki sądzie, sam sąd widzi, że to kompletna bzdura. Moja klientka siedzi tu, obok mnie i musi ciągle powtarzać to samo, a przypominam państwu, że mamy świadków na poparcie zeznań pani Roberts.
- Rozumiem. - Sędzia zdjął okulary, przetarł swoje zmęczone oczy i po chwili na powrót włożył je na swój nos. - Proszę spocząć. Wszyscy. - W tym momencie spojrzał się na mnie. - Panie Novak, doskonale pan wie, że oskarżona podczas rozprawy musi opowiedzieć swoją wersję wydarzeń. - Mój adwokat pokiwał głową, zgadzając się z sędzią. - Panno Roberts, ma pani prawo do zadania pytań świadkom, tylko proszę nie przeszkadzać, zachowywać się w miarę kulturalnie i wstawać, kiedy będzie pani coś mówić. - Miałam wrażenie, że zmęczenie było spowodowane moją osobą. Chyba mężczyzna w todze zdążył mnie poznać i już miał mnie dość, bo odkąd pojawiłam się w sali rozpraw, jego energia, którą w sobie miał, jakby powolutku zaczęła znikać. Nie miał na mnie nerwów. - Proszę zawołać pana Jamesa Bessona - nakazał policjantowi, stojącemu tuż przy wejściu do pomieszczenia.
Po chwili na ławie zajął miejsce barman z mojego ulubionego baru. Dzisiejszego dnia wyglądał zupełnie inaczej niż zazwyczaj. W zwykłej szarej koszulce i eleganckich czarnych spodniach przypominał normalnego człowieka. Nigdy nie widziałam go w takim wydaniu, szczególnie że nie miałam okazji zobaczyć go w całej okazałości, bo zawsze stał za barem, który zasłaniał jego od pasa w dół i musiałam przyznać, że nie wyglądał aż tak groźnie i socjopatycznie. Zwykły mieszkaniec, normalny człowiek bez żadnych ekscesów.
- Przysięga pan mówić prawdę i tylko prawdę? - zadał obowiązkowe pytanie, bez którego zeznania świadka nie mogły być pewne oraz bezsprzeczne.
- Przysięgam.
- Pańska godność? - Mimo iż każdy wiedział, jak mój świądem się nazywa, sędzia i tak zadał to pytanie.
Chyba musiał tak zrobić. Nie miałam pojęcia, jak naprawdę wyglądała rozprawa, gdyż nigdy w takowej nie uczestniczyłam. Racja, wielokrotnie niegdyś kończyłam na komisariacie, miałam do czynienia z niejednym policjantem, ale jeszcze nigdy nie kończyło się to w taki sposób. Nie było to jeszcze aż tak poważne, jak tym razem.
- Jestem James Besson. - Usiadł się wygodniej na ławie, na ułamek sekundy zerkając w moją stronę. Jego wyraz twarzy był neutralny, więc oznaczało to, chyba iż nie był zły, że musiał być w tym miejscu i opowiadać jako świadek o tym, co się wydarzyło wieczoru poprzedzającego podpalenie. - Mam czterdzieści dwa lata i mieszkam w Nowym Jorku od urodzenia - mówił dalej, nie czekając na kolejne pytania dotyczące dokładnych danych jego osoby.
- Jak i kiedy poznał pan oskarżoną? - kolejne pytanie padło z ust sędzi.
- Kilka lat temu przyszła do mnie do baru po raz pierwszy. Przychodziła wieczorami, zamawiała zawsze whisky i rozmawiała z mężczyznami. Flirtowała z nimi i prawdopodobnie sprawiała z każdym z nich seks. Byłem pewien, że Jane jest panienką do towarzystwa czy coś takiego, ale podczas naszej ostatniej rozmowy tamtego dnia, okazało się, że jednak nie miałem racji.
- O czym pan rozmawiał z panną Roberts? - zaciekawił się niebieskooki mężczyzna w todze.
- Nic nadzwyczajnego. - Machnął dłonią. - Chciała ze mną poflirtować, trochę pyskowała, ale nie zrobiła niczego złego. Choć tak naprawdę nie lubię tej młodej dziewuchy, to nie mogę jej niczego zarzucić. Nie mam pojęcia, co było dalej, kiedy wyszła z lokalu, ale u mnie niczego złego nie zrobiła. No może stłukła lustro w łazience, ale to przecież nie jest żadna zbrodnia, prawda?
- Dobrze, a mówiła coś dziwnego? Podejrzanego? Jak się zachowywała? Była jakaś inna? Zdenerwowana? - dopytywał.
- Nie, niczego takiego nie zauważyłem. Zachowywała się normalnie.
- Ile wypiła? - to pytanie zadał adwokat mojego wroga w sprawie, uprzednio ponownie wstając z krzesła.
- Przepraszam, ale to pytanie nie ma znaczenia. - Sean gwałtownie wstał, przez co o mało nie podskoczyłam na swoim miejscu. - Niemożliwe jest, by barman liczył, ile kolejek wypił każdy z jego klientów.
- Cóż... - Ta pinda jeszcze się uśmiechnęła. Nie miałam pojęcia, z czego tak się cieszyła. - Jeśli panna Roberts wypiła dużo, skutkiem mogło być odurzenie alkoholowe, a w trakcie tego stanu człowiek może zrobić wszystko i następnego dnia niczego nie pamiętać. - Kobieta była bardzo pewna siebie i wiedziała, że wygra tę sprawę. Denerwowała mnie swoją osobą! - Oskarżona mogła się upić tak bardzo, by w nocy na przykład, kiedy jej partner spał, skorzystać z okazji i wymknąć się z mieszkania. Podpaliła dom swoich rodziców, a potem jak gdyby nigdy nic wróciła do łóżka i poszła ponownie spać. - Opowiadając to wszystko, była niewzruszona. Zachowywała się, jakby opowiadała coś normalnego. - Rano niczego nie pamiętała, więc była zdziwiona, kiedy została skuta w kajdanki. Sprawa z SMS-em też była bardzo prosta, ponieważ...
- To jest jakiś absurd! - przerwał jej Sean, który w niedowierzaniu słuchał monologu pani adwokat. - To nie mogła być prawda, ponieważ oprócz świadków, są także dowody. Pani pewnie uzna je za przedmioty, które pani Roberts sama sobie podłożyła, a przypadkowym świadkom dała pieniądze, by zeznali na jej korzyść, czyż nie?
- Spokój! - Sędzia postukał kilkakrotnie młotkiem, by uciszyć obrońców. - Proponowałbym, by państwo zachowali swoje przemowy na sam koniec rozprawy.
- Przepraszam wysokiego sądu - odparł cicho Sean i grzecznie usiadł z powrotem na swoje miejsce.
- To się nie uda - wyszeptałam wprost do ucha mojego adwokata. - Nikt mnie nie wierzy, a moi rodzice to kłamcy. Nie mam szansy wygrać - starałam się mówić, aby tylko on mnie usłyszał.
Ogólnie nigdy się nie poddawałam. Byłam twardą i silną kobietą. Nic nie mogło mi przeszkodzić w moich celach, które pragnęłam osiągnąć. Jak to mówili inni: po trupach do celu - taka właśnie byłam. Tym razem jednak coś mnie powoli zaczynało powstrzymywać. Zaczynałam zachowywać się jak nie ja. I nie miałam pojęcia, co powinnam była z tym zrobić. To było coś przerażającego. Coś okropnego!
"Czy ja zmieniałam się w kogoś innego?"
"Czy stawałam się inną osobą?"
"Czy to w ogóle było możliwe?"
Cholera, co ze mną się działo?!
- Tym razem kolej na pana Keitha Windesta - te słowa sędziego przywróciły mnie do rzeczywistości.
Nie spodziewałam się, że leszcz kiedykolwiek będzie zeznawał na moją korzyść. Nie wiedziałam, że będzie w ogóle moim świadkiem.
Szybkim krokiem znalazł się przy mównicy. Zajął miejsce i poprawił się, by było mu wygodnie. Jeśli chodziło o jego ubranie... Wyglądał jak stróż w Boże ciało, naprawdę. I po co to? Bo pojawił się na sali sądowej? Gdybym była na jego miejscu, na pewno włożyłabym jakieś dziurawe jeansy i neonowy top, ale ja zawsze byłam inna i robiłam wszystko odwrotnie, niż powinnam.
Co chwilę zerkał w moją stronę, jakby sprawdzał moją reakcję na jego widok albo moje samopoczucie. Swoją drogą Keith dzisiaj wyglądał trochę lepiej niż ostatnio, gdy widziałam go ostatni raz. Co prawda wciąż widoczne były cienie pod oczami, ale tym razem nie był już aż takim wrakiem człowieka, jak wtedy. Ponadto z jego oczu zniknął ten okropny czerwony kolor, przez który wyglądał, jakby ćpał.
A może tak było, tylko ja nie miałam o tym pojęcia?
- Czy przysięga pan...? - Nie dane było niebieskookiemu dokończyć pytanie, ponieważ właśnie w tej chwili drzwi do pomieszczenia się gwałtownie otworzyły, a do wnętrza wszedł mój ojciec.
Dlaczego za każdym razem, kiedy go widziałam, on był zmęczony albo biegał? Czy on nie potrafił inaczej? Pewnie nie chciał ze mną mieć wspólnego, a gdy musiał mnie widzieć, pragnął zrobić to jak najszybciej. Gdyby tak było naprawdę, zrozumiałabym to. W sumie nie zdziwiłabym się, przecież czułam to samo. Tak więc nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. Obchodziłam się z tym obojętnie. To nie miało żadnego znaczenia.
- Bardzo przepraszam, ale mam coś ważnego. - Popatrzył sędziemu prosto w oczy. Na twarzy niebieskookiego pojawiło się niezrozumienie. Oczekującym wzrokiem obserwował mojego ojca. - Dotyczy to sprawy.
- Poproszę pana dowód osobisty. - Wyciągnął dłoń w stronę policjanta, czekając, aż mężczyzna spełni jego rozkaz. Kiedy w końcu Roberts go wykonał, zadał najważniejsze pytanie: - Pańska godność?
- Komendant policji Christopher Roberts - te słowa wypowiedział wolno, lecz z resztą się pośpieszył: - Przysięgam mówić prawdę i tylko prawdę. Mogę? - Uniósł w górę białą teczkę, w której najpewniej musiały znajdować się ważne dokumenty. W końcu, gdyby tak nie było, nie zależałoby mu tak bardzo na tym, by tak gwałtownie znaleźć się w sali sądowej.
Przewodniczący sprawy skinął głową, zgadzając się, więc mój rodziciel wyjął całą dokumentację, jaką posiadał.
- Zdecydowałem się prowadzić sprawę pani Roberts i...
- Czy to nie pana dom został przez nią podpalony? - wszedł w zdanie policjantowi.
- Tak - przyznał.
- Czegoś tu nie rozumiem, panie Roberts... - Włożył okulary na nos, by móc lepiej się przyjrzeć danym. - Jest pan poszkodowanym, a mimo to pomaga pan oskarżonej? - Wrócił wzrokiem na mojego ojca. Jego oczy były dociekliwe, szczególnie kiedy przymykał jedno oko. Wyglądało to wtedy, jakby mężczyzna nad czymś intensywnie myślał.
- Jak wysoki sąd wie, wcale nie wniosłem oskarżenia - odparł pewnym siebie głosem. Nawet dostrzegłam, jak uniósł nieznacznie podbródek. - Proszę sądu, to moja córka. Znam ją lepiej niż ktokolwiek inny i wiem, jaka jest. Doskonale wiem, że moje słowa nic nie dadzą, dlatego mam dowody. - Mój ojczulek na chwilę przerwał, oczekując jakiegoś potwierdzenia lub zgody ze strony sędzi, który niemalże od razu po raz kolejny kiwnął głową. Słuchał uważnie policjanta, kiedy ten mówił dalej: - Byłem świadkiem, kiedy ktoś rzucił kamieniem w oskarżoną. Był to naprawdę masywny kamień, a z takiej odległości, z jakiej został on rzucony, mogła skończyć w szpitalu albo, co gorsza...
- Sprzeciw! - Kobieta adwokat wstała gwałtownie z krzesła wyraźnie oburzona słowami mojego ojca. - Nie ma związku - powiedziała tak szybko, że ledwo co zrozumiałam.
Sędzia jednak zignorował mojego wroga w sprawie, pokazując dłonią, by usiadła z powrotem na swoje miejsce. Widocznie był bardzo zaciekawiony tym, co zamierzał opowiedzieć mój ojciec.
- Znalazłem osobę, która to uczyniła. Był to nijaki David Towner. Trenuje w szkole piłkę ręczną, wiec ma dobry cel oraz silny rzut. - Wyszukał zdjęcie chłopaka i podał niebieskookiemu. - Chłopak ma szesnaście lat i nigdy nie był karany. Przeprowadziłem z nim rozmowę, z której dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Jedną z nich jest fakt, że posiada on siostrę - zawiesił głos, zajęty szukając kolejnego ważnego dokumentu. - David wystraszył się i wszystko mi wyśpiewał. Opowiedział o tym, jak dostał pieniądze za wykonanie zadania. O! Zapomniałem zaznaczyć, że do kamienia przyczepiony był anonim, który, jak przypuszczam, musiał zostać nadany przez tę samą osobę, która również pisała SMS-y i inne listy - tłumaczył. - Jego siostra okazała być tym anonimem, dała mu pieniądze i prawdopodobnie to ona podpaliła mój dom. W końcu miała pełny dostęp do rzeczy i jak się okazuje także do włosów Jane. - Sędzia zmarszczył czoło, niczego nie rozumiejąc.
Ja również nie miałam pojęcia, o czym mówił. Jakim cudem ktoś, kto czekał na moją śmierć, próbował utrudnić mi życie oraz wysyłał mi anonimy, był kimś, kto miał dostęp do moich rzeczy? Musiał być to ktoś, z kim miałam do czynienia na co dzień... Kim był ten człowiek? Owen? A może leszcz? Teraz już niczego nie rozumiałam.
- Oskarżona nie miała zielonego pojęcia, z kim spędzała czas. Nie wiedziała, że przez cały czas była w niebezpieczeństwie. Mieszkała z osobą, która była niezrównoważona psychicznie - wszystkie te słowa, kierował do mnie, ponieważ, wymawiał je, patrząc na mnie. - Człowiek, który chciał wyrządzić ci krzywdę, mieszkał razem z tobą. Siostrą Davida jest Margaret Jordan, współlokatorka Jane. I siedzi przed salą - dodał, lecz już dalej go nie słuchałam.
To było niemożliwe.
Wiecznie szczęśliwa i pozytywna Margaret? Absurd.
Kurwa mać to nieśmieszny żart.
**********************************************
I jak? ^^
Spodziewaliście się tego zwrotu akcji? 😏
Czekam na Wasze komki i gwiazdki! ♥♥♥♥♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro