Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22


Zapatrzyłam się w jego lśniące włosy. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego koloru włosów. No jasne, że kilka razy widziałam tego człowieka w gazecie. Co prawda byłam zdziwiona, że w Timesie pojawia się nazwisko jakiegoś tam adwokata. Nie czytałam tego artykułu zbyt dokładnie, lecz zapamiętałam z tego to, że ten oto siedzący naprzeciwko mnie Sean Novak był najlepszym adwokatem w mieście. Możliwe, że nawet w kraju. Dziennikarzy jednak bardziej zdziwił fakt, iż ów mężczyzna był bardzo młody jak na takie osiągnięcia.

Kilka dni po wizycie mojego ojca i leszcza, odwiedził mnie mój adwokat. Wyglądał młodziej już na zdjęciach. Patrzył na mnie swoimi brązowymi niczym czekolada oczami, na prawym policzku widniał niewielki pieprzyk, a niesforne kosmyki włosów opadały na jego czoło. W lewej dłoni trzymał długopis, a jego obrączka, znajdująca się na serdecznym palcu odbijała się od światła, tworząc odbłyski.

– Ty naprawdę znasz Keitha? – zapytałam, korzystając z chwili milczenia. W tej chwili czułam się dość niezręcznie.

– Tak, znamy się z liceum – mówiąc te słowa, wciąż był skupiony na pisaniu czegoś na swoich karteczkach. – Chodziliśmy tam razem. – W końcu zerknął na mnie, a jego oczy się nagle powiększyły. – À propos! Twoja przyjaciółka chciałaby się z tobą spotkać. Jeśli ty też tego chcesz, mogę to załatwić.

– Przyjaciółka? – Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia. – Jaka przyjaciółka? To ja mam przyjaciółkę? – Zamrugałam kilkakrotnie oczami, sprawdzając, czy wszystko, co się tu działo, wszystko, co usłyszałam, było prawdziwe. Odkąd tu trafiłam, zaczęłam mieć wrażenie, że ten całokształt wokół mnie, tak naprawdę nie istniał. Był nierealny. Był moim wyobrażeniem.

– Margaret, twoja współlokatorka.

– Wiesz, że jestem niewinna, prawda?

Zupełnie nie wiedziałam, dlaczego tak naprawdę zignorowałam jego wcześniejsze słowa na temat mojej „przyjaciółki". Tak po prostu wyszło. Poza tym ona była prawdziwym wrzodem na dupie. Niestety ten wrzód na dupie mieszkał ze mną w jednym mieszkaniu. Ja nie miałam przyjaciół. Nigdy. Jak już wielokrotnie wspominałam, była wkurzająca, ale mieszkałam z nią i zdążyłam się trochę przyzwyczaić do jej radości z życia oraz jej niełatwego charakteru. Była moją znajomą, może nawet kimś więcej, ale ja nigdy się nie wiązałam z kimś tak bardzo. Przyjaźń? Miłość? Związek romantyczny? To wszystko nie było dla mnie. Nie nadawałam się do tego. Nie chciałam; nie potrzebowałam nikogo takiego. Było mi dobrze samej. Poza tym naprawdę nienawidziłam zmian. Żadnych.

– Zapoznałem się z całą sprawą. – Pokiwał głową, zgadzając się ze mną. – Keith też mi dużo opowiedział. Był wtedy z tobą, więc jest świadkiem, jednak nie ma na to dowodów. Szkoda, że przed waszym blokiem nie znajdują się kamery, bo dużo by to dało – powiedział zrezygnowany.

– Wiesz, jaki tak naprawdę jest dowód mojej winy?

Zdałam sobie sprawę, iż pomimo rozmowy z ojcem, ja wciąż nie miałam pojęcia, z czym przegrywałam. Co tak naprawdę przewyższało moją winę. To było śmieszne, że choć niczego nie zrobiłam, co więcej: w tym czasie nie odwiedzałam terenu moich rodziców, to i tak znaleźli jakiś dowód, prowadzący do mojej osoby.

– Tak. – Zaczął przywracać kartki w swoim notesie, najpewniej szukając odpowiedzi na moje pytanie. – Był to twój włos.

Parsknęłam. Teraz to przeszło najśmielsze oczekiwania. Mieli włos! Mój włos! Kurwa, ale to pojebane...

– Czyli wystarczył jeden włos należący do mnie, bym stała się oskarżoną? – Powstrzymywałam się przed śmiechem. Czułam, jak się zbliżał. Taki gorzki, wymuszony, wcale nie spowodowany naprawdę śmieszną; zabawną sytuacją. – Nie macie pojęcia, skąd on jest i kto go tam podłożył?

– Właśnie nie ma niczego: żadnych śladów, żadnych kamer, żadnych dowodów na twoją niewinność, Jane – spoważniał. – Jest tylko twój włos. Nie ma żadnych świadków. Nikt nic nie widział. – Ponownie zaczął przeglądać swoje notatki. – Teoretycznie mamy twój telefon, a w nim wiadomość od prawdziwego podpalacza, dodatkowo słyszałem, że ktoś czyha na twoje życie. Keith powiedział, że pewien kierowca cię potrącił, a od twojego taty dowiedziałem się o kamieniu. Był dość spory i naprawdę mógłby zabić z takiej odległości. Szkoda tylko, że nie ma na to dowodów...

– Nieprawda – weszłam mu w słowo. – Ojciec powiedział, że na kamieniu znalazł jakieś ślady. Nawet powiedział mi nazwisko tego człowieka. – Zacisnęłam oczy, starając się jak najszybciej przypomnieć, chociażby imię osoby, która utrudnia moje życie. – David... – Nazwisko skurczybyka miałam na końcu języka.

Ta informacja zaciekawiła mojego adwokata. Jego oczy pojaśniały, a wyraz twarzy złagodniał. Widać w nim było nadzieję i wolę walki. Jednak nie wiedział wszystkiego. Ale teraz, kiedy miał to pojęcie, zmienił nastawienie do prowadzenia tej sprawy.

– To zmienia postać rzeczy. Teraz...

– Towner! – wykrzyknęłam nagle, o mało nie wyskakując z krzesła.

– Znasz go? – Pokręciłam głową na jego pytanie.

– Kurwa mać... – mruknęłam. – Jakie to wszystko jest pokręcone... – Złapałam się za głowę. – Jest jakiś kretyn, który dzwoni do mnie i pisze, ten sam, kto podpalił dom moich rodziców, na domiar złego jakiś gówniarz rzuca kamieniami we mnie, żeby mnie zabić. Ojciec stara się go znaleźć, ale on nie jest nawet pełnoletni, więc gdyby go złapali, decydują za niego rodzice... Na pewno to ten niepełnoletni debil to wszystko zrobił, tylko po co, jak wcale się nie znamy?

– Jesteś pewna, że nie kłóciłaś się w ostatnim czasie z żadnym młodym chłopakiem? Żadnego kontaktu, żadnej, nawet krótkiej pogawędki? – Kręciłam głową w odpowiedzi.

– Żadnego – odpowiedziałam dla pewności, kiedy pisał coś w swoim zeszycie.

– Porozmawiam jeszcze o tym z twoim ojcem. Może znaleźli jakieś zdjęcie tego człowieka. – Uniósł głowę w górę, ponownie na mnie patrząc: – Jeśli myślisz, że to ta młoda osoba prowadziła samochód, wydaje mi się, że to jest niemożliwe. Chociaż... – Oparł brodę na swojej dłoni. – Wjechał w ciebie, może... Powiedziałbym, że zrobił to przypadkiem, ale skoro on czyha na twoje życie... – urwał, zamyślając się. – Ale nikt nie widział ani osoby prowadzącej samochód, ani rejestracji... – Przez to, że tak głośno myślał, cała ta sprawa zaczynała mi się coraz bardziej komplikować. Miałam wrażenie, że wszystko, co działo się wokół mnie, z każdą chwilą stawała się coraz większa, gorsza oraz pogmatwana.

– Powiedz mi szczerze, czy mam jakiekolwiek szanse na udowodnienie mojej niewinności? – zadałam pytanie, przerywając chwilę ciszy między nami. Popatrzyłam się prosto w jego oczy, by mieć całkowitą pewność jego prawdomówności.

Ponownie złożył obie dłonie razem, układając je przed sobą. Westchnął głośno, a ja już czułam, że to, co powie, nie będzie dla nas łatwe. Szczególnie dla mnie.

– Szansa jest zawsze. Jednak na to potrzeba dowodów, świadków, wszystkiego, co mogłoby pokazać naszą rację. Na razie musimy czekać, aż policja, a raczej twój tata dowie się więcej na temat młodego Davida. – Przez chwilę milczeliśmy, obserwując siebie nawzajem. Mężczyzna patrzył na moją twarz, jakby coś z niej wyczytywał. Chciał odczytać z niej moje emocje? A może sprawdzić, czy moje słowa były prawdziwe? Zupełnie nie wiedziałam, czego tak naprawdę szukał, ale byłam pewna, iż musiał minąć długi czas, nim po raz kolejny otworzył usta: – W każdym razie zrobię wszystko, by cię stąd uwolnić. Jestem pewny, że tego nie zrobiłaś. – Nie byłam pewna, czy mi się nie przewidziało, ale widziałam, że jego kącik ust drgnął delikatnie, jakby chciał dodać mi otuchy; trochę pocieszenia, a także wsparcia.

Nie potrzebowałam tego. Dobrze wiedziałam, co było prawdą, a co kłamstwem. Jeszcze nie byłam aż tak nienormalna, by nie wiedzieć, co robiłam tamtego ranka, kiedy podpalono dom moich rodziców. To mi wystarczało - wiedza oraz sama świadomość prawdy.

– Gdybyś widziała, jak Keith się starał... – mruknął pod nosem. Posłał mi delikatny uśmiech, którego oczywiście nie odwzajemniłam. Czy on teraz próbował rozpocząć rozmowę na temat swojego kolegi z liceum? – Musicie się naprawdę kochać.

– Słucham? – Nie mogłam tego zostawić bez słowa.

– No... – Chyba się speszył. I bardzo dobrze! Niech nie insynuuje takich rzeczy. – Przepraszam, wcale nie powinienem nawet zagłębiać się w prywatne tematy. – Uniósł w obronnym geście ręce w górę.

– No dokończ, jak zacząłeś. Co ci powiedział Keith?

Czy on zwariował? Przecież powiedziałam mu, że nie chcę pakować się w żadne związki ani inne głębsze relacje, a on znowu swoje... Może i pomógł mi - w końcu dzięki niemu miałam najlepszego adwokata w mieście, z którym miałam większe szanse na udowodnienie mojej niewinności - starał się, martwił się, nie potrafił normalnie funkcjonować, jak to sam mi wyznał. A ja... Nie miałam pojęcia, co miałam zrobić z tym faktem. Kurwa mać! Czy leszcz poprzez swój monolog zasugerował mi... Czy poprzez te słowa wyznał mi swoje uczucia? On mnie...?

Momentalnie aż poczułam, jak moje serce przyspiesza swój rytm. Tylko dlaczego? Po co? To był objaw jakiegoś zawału czy co? Cholera, chyba byłam na to za młoda. Co miałam niby zrobić z zakochanym we mnie chłopakiem na jedną noc? A mówiłam, powtarzałam, by to się jak najszybciej skończyło, że wystarczy tylko jeden szybki numerek; jedna noc i koniec. Żadnych rozmów, żadnego poznawania, żadnych przywitań na ulicy czy na korytarzu na klatce schodowej. Potem dzieją się zbliżenia i takie rzeczy jak miłość i inne uczucia.

Kiedy mnie stąd wypuszczą, chyba się wyprowadzę. Nie dość, że miałam na głowie leszcza, to jeszcze moja cudowna rodzinka wiedziała, gdzie mieszkam. Musiałam zacząć nowe życie, od zera; w samotności i z czystą kartką, a także nową pracą. Tak właśnie zrobię, to miał być mój życiowy plan.

– Tak naprawdę to nic, tylko...

Nie dokończył, ponieważ właśnie w tej chwili drzwi do pomieszczenia się otworzyły i do środka wszedł mój ojciec. Musiał biec albo szybko iść, na co wskazywał jego szybszy oddech. Na jego twarzy widoczny był niepokój, walka oraz nadzieja. Swoją drogą dziwna mieszanka. Jego włosy przez wiatr wykrzywiały się we wszystkie strony świata, lecz nie miał nawet głowy, by coś z nimi zrobić - jak widać, nie przeszkadzało mu to tak bardzo. W dłoni trzymał jakieś kartki, które chciał chyba nam jak najszybciej pokazać. A przynajmniej tak myślałam, ponieważ wydawało mi się, że wyciągał rękę w naszą stronę, jakby to miało pomóc szybciej znaleźć się tuż przy stole.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę wam coś pokazać. – Wszedł głębiej do środka. Przez kilka chwil milczał, jakby czekał, aż ktoś z nas coś powie, lecz nic takiego nie nastąpiło. – Mam portret naszego Davida Townera – mówiąc te słowa, położył między nami zdjęcie tego gówniarza.

Nic nadzwyczajnego, ot zwykły nastolatek, którego oczywiście w ogóle nie znałam. Nie minęłam się nawet z nim przypadkiem na ulicy. Naprawdę nic nie miałam z nim wspólnego. Nigdy. Był w wieku dojrzewania, ponieważ na twarzy dostrzegłam coś na kształt trądziku. Jego brązowe włosy postawione były na żel, a piwne oczy wyglądały, jakby wpatrywały się prosto w moją osobę. Nie przypominał żadnego niebezpiecznego ani nienormalnego człowieka. Może był trochę zbuntowany, jak to nastolatkowie, ale nie posiadał ani kolczyków w nosie, ani w wargach, ani nawet w uchu. Nie znalazłam u niego żadnych tatuaży, a o kolorowych włosach lub piercingu w ogóle nie było mowy. No, chyba że chłopak miał to drugie w innych partiach ciała i nie było to widoczne. Z drugiej strony nikt by mu na to nie pozwolił - oczywiście prócz rodziców - ponieważ chłopak wyglądał na młodziaka.

– Mamy kilka informacji na jego temat – poinformował nas mój ojciec. Zaczął czytać z drugiej kartki: – Trzy miesiące temu skończył piętnaście lat. – To dziwne, bo prezentował się trochę starzej, niż było naprawdę. Albo to ja źle oceniłam. – Mieszka w Nowym Jorku od urodzenia, nie był karany, jego rodzice to normalni ludzie, żadne tam patologia. Matka pracuje w sklepie, a ojciec jest ratownikiem medycznym. – Wrócił wzrokiem na moją twarz. Cały czas był skoncentrowany, może nawet trochę zdenerwowany oraz rozjuszony.

– Teoretycznie nie wygląda na bandytę. – Sean przypatrzył się fotografii chłopaka. – Jednak z doświadczenia wiem, że to nie wygląd ukazuje prawdziwe oblicze bestii.

Może miał rację. W końcu to doświadczony adwokat. Wiedział to i owo. Ale czy aby na pewno? W końcu w ogóle nie znałam tego całego Davida, więc niby po co miałby to wszystko mi robić? Bo przypadkiem tego na pewno bym nie nazwała. Rzucił kamieniem w okno na korytarzu w moim bloku! Znajdował się tam anonim zaadresowany do mnie. Dlaczego ta bestia w ciele tego gówniarza cały czas mi szkodziła? A mówiłam, że dzieci są najgorsze!

– To nie jest wszystko... – usłyszeliśmy nagle głos mężczyzny z odznaką. Musiał specjalnie przerwać swoje przemyślenia, by poczuł atencję nas dwojga na jego osobie. Skakał wzrokiem to na mnie, to na Seana. – On ma rodzeństwo, a dokładnie siostrę...

Ponownie przerwał, robiąc tym samym napięcie, którego nawet nie potrzebowaliśmy. Po co to robił? Przecież to było bez sensu. Tylko zbędne przedłużanie.

– Mówi ci coś imię Olivia?

Zgodnie z prawdą pokręciłam głową, odpowiadając na przed chwilą zadane pytanie mojego ojca. Nie znałam nikogo takiego, bo niby skąd?

– Skoro nie, to tym bardziej nie mogę zrozumieć, co on ma wspólnego z tobą i dlaczego rzuca w ciebie kamieniem... – Zmierzwił sobie włosy, tworząc jeszcze większy nieład. – Dobra, pojedziemy do niego i przepytamy co i jak, może się czegoś od niego dowiemy. Zapytam się też czegoś na temat jego siostry. Może dowiem się od niego co z nią, bo w danych nie ma nawet napisane, gdzie aktualnie mieszka – wytłumaczył.

– Czegoś nie rozumiem... – Zmarszczyłam czoło, próbując sobie to wszystko ze sobą połączyć. – Mówisz mi, że to nie twoja sprawa z tym sądem, niby mi wierzysz, że to nie moja sprawka, ale mimo to gdzieś w głębi odczuwasz, że nie mam racji, prawda? – Widząc jego twarz, wskazującą niezrozumienie, mówiłam dalej: – Wiem, że prowadzisz sprawę w tajemnicy. Wstydzisz się, że jesteś po mojej stronie?

Doszłam do tego, kiedy leszcz pojawił się u mnie w odwiedziny. Pamiętam, jak mężczyzna pospieszał Keitha albo chodził jak jakiś ninja, by nikt z otoczenia znajomych przypadkiem go nie dostrzegł. Może nie widziałam tego osobiście, ale wystarczył mi jego obraz w momencie, kiedy wchodził do pokoju przesłuchań w momencie naszych spotkań. Jego szybki oddech, ciągłe rozglądanie się, czy nikt go nie zobaczy w moim towarzystwie albo ta szopa na włosach. Może się starał, chciał mi pomóc, próbował wszystko robić jak najszybciej, bo pewnie zależało mu na czasie, lecz moim zdaniem wyglądało to, jak wyglądało.

– To jest nieprawda – spoważniał. – Może to nie widać, ale ja naprawdę się staram. Chcę ci pomóc, biegam po całym posterunku i szukam wszystkich informacji. I uwierz mi, że nie pomyślałem nawet, że to ty zrobiłaś. Znam cię i ufam ci. Chcę ci pomóc i chciałbym zrobić to jak najszybciej, byśmy dostali szansę na umorzenie rozprawy.

Być może mówił prawdę, jednak pomimo tych słów, wciąż miałam pewne wątpliwości.

– Jeśli naprawdę tak jest, to uwolnij mnie stąd – wypowiedziałam pewnym głosem. – Wtedy uwierzę w twoje słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro