Rozdział 21
Ile mogło minąć, odkąd zabrali mnie pod zarzutem podpalenia domu moich rodziców? Kilka dni? Tygodni? A może nawet miesięcy? Nie ważne ile siedziałam za kratami, dla mnie trwało to wieczność. Znajdowałam się sama od rana do nocy, przez całą noc do rana i tak w kółko. Od jakiegoś czasu mój dzień ciągle wyglądał tak samo: wstawałam, starałam się zjeść jedzenie, które dostawałam, choć tak naprawdę było tak okropne, że kiedy tylko na nie patrzyłam, mój żołądek samoistnie zawiązywał w supeł, potem do końca dnia albo siedziałam i po raz enty wpatrywałam się w ściany oraz sufit, albo spacerowałam w tę i z powrotem, czekając na coś. Na co dokładnie? Nie miałam pojęcia. Na wszystko. Na wszystko, co mogło zmienić mój dzień, na coś, co mogłoby mi pomóc, aby dowieść, iż byłam niewinna. Czasami krzyczałam, starając się całą siłą, jaką w sobie miałam, w jakiś sposób wyważyć tych cholernych krat. Ale przecież niemożliwe było, bym dała sobie radę z drzwiami.
Ja naprawdę zaczynałam być niespełna rozumu.
Dzisiejszego dnia było inaczej, ponieważ policjanci zabrali mnie do sali przesłuchań. Nie była to moja pierwsza taka wizyta w życiu, gdyż już wcześniej kilkakrotnie zdarzyło mi się po pewnych nic nieznaczących incydentach pojawić się w tym pomieszczeniu. Nie było to dla mnie nowe i mniej więcej miałam pojęcia o tym, co mogło się tu wydarzyć: rozmowa z policjantem. Pokaże mi jakieś dowody - o ile takowe w ogóle będzie miał - zada mi jakieś pytania i wyjdzie. Oczywiście pomimo moich odpowiedzi - jakiekolwiek one by nie były - nikt mi nie uwierzy, nawet jakbym opowiadała nie wiadomo jak pięknie, nie wiadomo, jakie przedstawiłabym detale i opisałabym, jak najpiękniej umiała. Nikt mi nie uwierzy.
Dlatego chyba wyszłoby na to samo, gdybym siedziała w milczeniu.
Usłyszałam trzask drzwi. Ktoś wszedł do środka. Od niechcenia uniosłam głowę, wpatrując się w policjanta. Już mnie nawet nie zdziwiło, że w pomieszczeniu pojawił się akurat mój ojciec.
Zajął miejsce naprzeciwko mnie, jednocześnie kładąc jakieś dokumenty przed nami. Długo się nie odzywał, patrząc się prosto na mnie. Oczywiście nie odwzajemniałam jego spojrzenia. Mimo iż mężczyzna dopiero co wszedł do środka, i niczego jeszcze nie zdążył powiedzieć, już miałam go dość. Chciałam, by wyszedł.
– Co robiłaś dnia, w którym podpalili nasz dom? – Jego głos był profesjonalny.
– Jestem, jaka jestem, ale tym razem ja tego nie zrobiłam. Byłam wtedy w barze, barman może to potwierdzić – mówiąc to wszystko, byłam wyluzowana. Nie przejmowałam się niczym, bo po co? Może w głębi duszy czułam złość i gniew z powodu niewinnego zamknięcia mojej osoby. Aczkolwiek z drugiej strony miałam ochotę parsknąć głośnym śmiechem z tego całego śmiesznego żartu; cyrku. To był prawdziwy komizm albo coś w stylu paragelii. – Dlaczego akurat ty postanowiłeś tu przyjść i przeprowadzić ze mną wywiad?
– Uznałem, że skoro prowadzę sprawę na temat głuchych telefonów, SMS-ów i kamienia z listem, to przeprowadzę z tobą wywiad, tym bardziej że możliwe, że to wszystko się ze sobą łączy.
– Myślałam, że policjant nie może prowadzić spraw, które dotyczą ich osobiście, szczególnie że w dokumentach wciąż jesteśmy rodziną. No tak, jesteś w końcu komendantem. – Pokiwałam głową, wszystko rozumiejąc. – Ktoś taki jak ty, na takim poziomie i stanowisku, może wszystko.
Mój rodzic westchnął zrezygnowany. Bez słowa wyjął z teczki jakieś dokumenty i odwrócił je w moją stronę, bym mogła wygodnie wszystko odczytać. Znajdowały się tam także zdjęcia: kamienia, którym o mały włos nie dostałam, spalony dom moich rodziców. Na jednej z kartek znajdowały się moje odciski. Nawet przekopali się do mojego telefonu, z którego tak naprawdę jeszcze nie miałam okazji skorzystać - nie licząc tamtego razu, kiedy dostałam wiadomość od podpalacza. To właśnie z niego była ta jedna jedyna wiadomość. Może i dobrze, że nie zdążyłam jej wykasować.
– Zacznijmy od początku. – Wyjął zdjęcie małej skały na stercie tych wszystkich papierów i zaczął opowiadać: – Pamiętasz, jak ktoś chciał cię tym skrzywdzić? – Pokiwałam głową, by mieć tę chorą rozmowę z głowy. – Znaleźliśmy na nim odciski. – Zaczął czegoś szukać w kartkach, robiąc przy tym jeszcze większy bałagan. – Wiemy już, kto to zrobił. – W końcu znalazł odpowiednią kartkę, na której pojawiały się ślady, jednak nic innego z niej nie mogłam odczytać, gdyż wszystko, co najważniejsze tata musiał zapamiętać i zamierzał opowiedzieć z głowy. – Sprawcą jest pewien chłopak... – urwał, jakby szukając w pamięci poprawnego nazwiska. – David Towner. Mówi ci to coś?
– Nie kojarzę – odpowiedziałam krótko.
David Towner? Kim on był? Czy to w ogóle było normalne, by ktoś, kogo wcale nie znałam, rzucał we mnie kamieniem? Chciał mojej śmierci?
Długo czekałam na jakieś informacje, więc w końcu zadałam pytanie, które cisnęło mi się na usta już od kilku chwil:
– Kim on do cholery jest? Wiesz już coś?
– Nie znam szczegółów... – Pogłaskał się po podbródku, co u niego oznaczało, iż nad czymś się zastanawiał. Swoją drogą zauważyłam, że nie posiadał ani grama zarostu. Zastanawiające... Gdzie on się golił, skąd miał wodę oraz wszystkie inne potrzebne do tego procesu rzeczy? Przecież nie miał warunków. Chyba że robił to na posterunku. – Wiem tylko, że jest to młody chłopak. Nie ma on nawet osiemnastu lat. Z tego, co wiem to może jakieś czternaście. Jesteś pewna, że nie miałaś ostatnio kontaktu z żadnym takim człowiekiem? Nie pokłóciłaś się z nim?
– Chyba sobie żartujesz? – Miałam ochotę wstać i uderzyć głośno pięścią o stół, by odreagować. – Naprawdę myślisz, że trzymam się z jakimiś małolatami? Że z nimi rozmawiam? A może od razu się z nimi bawię? Uważasz, że jestem aż tak niedorozwinięta umysłowo, że...
– To nieprawda! – Zmarszczył brwi, poważniejąc jeszcze bardziej. – Doskonale wiem, że jesteś mądrą, w pełni rozumną i dojrzałą kobietą. Zapytałem, by mieć pewność – ostatnie zdanie wypowiedział bardzo spokojnym głosem. Uspokoił się, choć pewnie w moim towarzystwie musiało być to w jego odczuciu niełatwe. – Wracając... Twój poprzedni telefon podobno zniszczyłaś, tak?
– No. Wkurwiały mnie te głuche telefony, więc rzuciłam nim o podłogę. – Wzruszyłam beztrosko ramionami. – A co to ma do rzeczy?
– Dużo – mruknął. – Tam mogło być dużo dowodów, bilingi i SMS-y... – ponownie nagle urwał w połowie zdania, jakby nagle mu się coś przypomniało. – Masz resztki tego telefonu? – Spojrzał prosto w moje oczy, jakby próbował wgłębić się w moją głowę, w moje myśli, po prostu we mnie. – Może udałoby się coś zrobić... – zastanawiał się na głos.
– Nie pamiętam. Chyba poszło to wszystko do śmieci. Masz zamiar jeszcze grzebać w moim śmietniku? – Wykrzywiłam twarz z obrzydzenia.
– Teraz już to jest na to za późno. – On mówił na poważnie.
– A wiesz coś o tym samochodzie?
– Nie, nikt go nie widział. – Poprawił się na krześle. – Poruszał się z taką prędkością, że to było niemożliwe. Kierowca miał szczęście, bo w tamtym miejscu nie było nawet kamer.
Kurwa mać! Jak na złość nie było żadnych dowodów, żadnych śladów. Niczego! I jak miałam poznać mojego prześladowcę?!
– Jane muszę ci coś jeszcze powiedzieć – ojciec spoważniał. Kiedy jest poważny, to nie oznacza niczego dobrego, z tego, co zdążyłam zauważyć. Kiwnęłam głową, dając mu tym samym do zrozumienia, by mówił dalej. – Są dowody na potwierdzenie twojej winy.
– Że jak? – Nie no teraz zaśmiałam się nerwowo. – To żart, tak? – Liczyłam na to.
To było niemożliwe. Jak kurwa mać tego dnia mogłam być w dwóch miejscach naraz? W momencie podpalenia leżałam sobie w łóżeczku. Spałam i to nie sama, co z resztą Keith mógł potwierdzić. Nawet pamiętałam gdzie byłam i co robiłam poprzedniego dnia. Co więcej! Poprzedniego dnia upijałam się w barze. Przecież barman mógł zaświadczyć mojej obecności - w końcu rozmawialiśmy ze sobą! Potem poszłam do mieszkania. Los jednak chciał, by nie było ono moje, ponieważ postawił mi na drodze leszcza, który w przeciwieństwie do mnie miał parasol - doskonale pamiętam, iż pogoda wtedy nie należała do najlepszych, chociaż tak naprawdę bardzo lubiłam deszcz. Sąsiad zabrał mnie na ręce, bo sama nie dałam rady wejść po schodach, a potem tak jakoś wyszło, że skończyliśmy razem wśród poduszek i pościeli, krzycząc i jęcząc wprost w swoje usta.
– Jane proszę bądź ze mną szczera. Proszę cię o to ten jeden raz. – Z jego twarzy wynikało, że trudno mu było wydobyć z siebie te słowa. Jednak to powiedział, więc zignorowałam to. – Powiedz szczerze: czy ty naprawdę podpaliłaś nasz dom? – Popatrzył na mnie przeszywającym wzrokiem, od którego aż dostałam ciarek.
"Cholera, dobry był."
– Jestem okropnym człowiekiem, robię i mówię to, co mi się podoba i na co mam ochotę, ale mogę ci przysięgnąć, że tego dnia, a nawet tej nocy nie odwiedzałam waszej ulicy. Nie zrobiłam niczego, o co mnie posądzacie, bo w tamtym czasie spałam. Przez pierwszą połowę tamtej nocy pieprzyłam się z moim sąsiadem, na pewno go znasz. On może ci wszystko potwierdzić, nawet jeśli tam bardzo tego pragniesz, może ci opowiedzieć wszystko ze szczegółami – powiedziałam stanowczym oraz pewnym siebie głosem, unosząc podbródek w górę, ukazując pewność i całkowitą prawdę w przed chwilą wypowiedzianych słowach.
– Powinnaś wiedzieć, że... – Chwycił się za czoło. Był kompletnie załamany, widziałam to. Niczego nie musiał mówić. Jednak i to nie robiło na mnie żadnego wrażenia. – Sprawa jest w toku, a ty... – Czy to, co zamierzał mi powiedzieć, było aż tak trudne? – Powinnaś szukać adwokata.
– Jak? W więzieniu? – Podniosłam mimowolnie głos. – Przecież tu nawet nie mam kartki ani długopisu. – Wróciłam do swojego normalnego głosu, ale spojrzałam na niego spod byka.
– Nie musisz nic robić, przydzielimy ci go z urzędu.
– W takim razie co mam robić? Mam czekać, aż wpakują mnie do więzienia na resztę mojego życia, choć tak mówiąc szczerze, niczego nie zrobiłam?
– Mówię ci, jak jest. – Złożył dłonie razem, kładąc je na stole przed sobą. – To nie musi się kończyć w ten sposób. Adwokat może ci pomóc, szczególnie że sprawa najpewniej zakończy się w sądzie. Mamy dowody, Jane – dodał szybko, widząc, jak otwieram usta, by coś powiedzieć.
– Poszliście z tym do sądu?! – Uniosłam wysoko brwi, niedowierzając. – Własną córkę chcecie wsadzić do więzienia? To wsadźcie, proszę bardzo.
– Nie zrobilibyśmy tego, kwiatuszku. – Wykrzywiłam się na dźwięk tego przezwiska. – Policja sama się tym zajęła. To mogło się skończyć bardzo źle, mieliśmy wielkie szczęście, że w tym czasie byliśmy u cioci. – Pokręcił głową. Chyba sam nie mógł uwierzyć, że ktoś zrobił im coś takiego. Cóż się dziwić, w końcu mieszkał tam policjant. Może był to jakiś były więzień, który mścił się za wpakowanie na wiele lat do więzienia? – Znaleźli dowody, więc się tym zajęli.
– A ty nie mogłeś się z tym powstrzymać? – prychnęłam. – Coś mi się wydaję, że ty wierzysz w moją winę.
Ojciec nic nie odpowiedział na moje słowa. Takie to typowe. W całkowitym milczeniu zabrał wszystkie swoje dokumenty i skierował się do drzwi, nie odwracając się do mnie ani na ułamek sekundy. Był strasznie profesjonalny, trzymał się tego, by podczas naszego spotkania nie poruszać spraw prywatnych, a jego postawa była chłodna i w trakcie naszego wywiadu ani na chwilę nie traktował mnie inaczej niż więzień; jak ktoś, kto popełnił prawdziwą zbrodnię. No może oprócz tego jednego słowa, które w pewnej chwili wypowiedział. Zrobił to pewnie przez zupełny przypadek. Nazwał mnie tak, jak zawsze - swoim kwiatuszkiem - choć doskonale wiedział, że nie lubiłam, gdy tak do mnie mówił, tym bardziej że jego kwiatuszkiem była Rose - jego ukochana córka.
– Nie wierzę, że to ty zrobiłaś – usłyszałam jego cichy głos, kiedy otwierał drzwi. Nie spojrzał na mnie.
I nie czekając na moją reakcję czy odpowiedź, wyszedł, przez cały czas wpatrując się w podłogę.
Chciałam rzucić krzesłem; wyżyć się na czymś, by sobie ulżyć; krzyknąć; uderzyć pięścią. Już nawet wstałam z siedzenia, ale kiedy złapałam za mebel, ktoś znowu wszedł do środka.
Nie miałam pojęcia, jakim cudem i po co tu do mnie zawitał, ale widziałam go. Stał tu, naprzeciwko mnie. Przez pierwsze minuty stał w bezruchu, jakby zupełnie nie wiedział jak się zachować, jaki wykonać ruch, czy coś powinien powiedzieć. Stał i mnie obserwował w milczeniu. Wyglądał nawet przyzwoicie. Ubrany w zwykłe jeansy, sportowe buty i bluzkę z kołnierzem. Jedyne co to pod oczami zauważyłam dziwne worki, oznaczające zmęczenie; niewyspanie. Wpatrywał się we mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu; jakbym była jakimś duchem, czymś fantastycznym. Nie wierzył, że tam stoję czy jak? A może nie wierzył, że to naprawdę ja? Aż tak bardzo się zmieniłam z wyglądu? Znaczy, wiedziałam, że nie wyglądam za dobrze, ale było aż tak źle?
– Jak się trzymasz? – zapytał w ramach przywitania. Nie był pewien, co powinien powiedzieć w takiej sytuacji, co świadczyło jego zmieszanie na twarzy, ale także w głosie, gdy wymawiał wszystkie wyrazy: tak cicho i niepewnie.
– A jak mam się trzymać? – Tym razem postarałam się na pewniejszy głos. Byłam w końcu twarda i pewna siebie. Nie mogłam nawet na chwilę pokazywać, że było inaczej - przecież tak nie było. – Mam twarde łóżko, nie mam dostępu do wody, a jedzenie jest koszmarne, jest wspaniale. – Posłałam mu wymuszony uśmiech, ukazując moje brudne zęby. – Na dodatek śmierdzę. – Wykrzywiłam twarz z obrzydzenia. – Co ty tu robisz? Jak tu wszedłeś? – zadałam pytanie, które pojawiło mi się w głowie od razu, kiedy mężczyzna pojawił się w pomieszczeniu służącym tylko do prowadzenia przesłuchań. Tu chyba nikt oprócz więźnia oraz policjanta nie miał prawa wchodzić.
– Twój tata mnie wpuścił. – Odruchowo pokazał kciukiem zamknięte za jego osobą drzwi. – Nie mamy zbyt dużo czasu, więc powiem wprost. – Wziął głęboki oddech. Czy to możliwe, by martwił go mój widok? Nie... Coś sobie ubzdurałam. Musiałam się pozbyć tej ułudy, która pojawiła się gdzieś we mnie przez ten chory areszt. Źle na mnie wpływała krata, znajdująca się pośród czterech ścian, w których przebywałam. – Wiem, że potrzebujesz adwokata. Mój kolega z liceum może ci pomóc, dlatego zawiadomiłem go. Wiem też, że może ci się to nie spodobać, ale trudno. – Wzruszył ramionami. – Chcę, żeby pomógł ci w tym najlepszy z najlepszych, a Sean Novak taki właśnie jest – mówiąc te wszystkie słowa, był taki obojętny w tym wszystkim. Miałam wrażenie, że tak właśnie wpływa na niego zmęczenie. – On ci pomoże i udowodnicie wszystkim, że jesteś niewinna. Jeśli pozwolisz, gdy będzie trzeba, sam będę zeznawał i opowiem wszystko, co się stało, zgodnie z prawdą. – Jego głos się załamał, kiedy wypowiadał ostatnie słowa. Wpatrywał się we mnie błagalnym wzrokiem, a ja zupełnie nie wiedziałam, co powinnam zrobić, jak się zachować. Bardzo mnie zdziwiła jego osoba i to, jaki dzisiaj był. Zupełne przeciwieństwo tego, co na co dzień sobą reprezentował. Mogłabym nawet rzec, że w porównaniu do mojego leszcza z poprzednich dni, dzisiaj wyglądał niczym wrak człowieka, chociaż tak naprawdę do niego było jeszcze daleko.
Stop.
Czy ja...?
Czy ja nazwałam go...?
Kurwa mać!
Cofnij.
Nie „mój".
On nigdy nie był moim leszczem.
Był po prostu leszczem; natrętny sąsiadem; kretynem, debilem, idiotą; chłopakiem na tylko jedną noc!
– Cholera, skąd ty znasz najlepszego adwokata w Nowym Jorku? – Nim się spostrzegłam, wypowiedziałam te słowa na głos i było już za późno, by je cofnąć. Zanim jednak odpowiedział na zadane przeze mnie pytanie, byłam szybsza: – Dlaczego to robisz? Jestem tylko dziewczyną na jedną noc, pamiętasz? Nie jestem nikim ważnym, by robić dla mnie cokolwiek. Więc dlaczego to dla mnie robisz? Nie potrzebuję twojej łaski ani twojej litości. Chcesz się odkupić, bo w tym czasie tak naprawdę spędzaliśmy czas razem, a ty nic wcześniej nie mogłeś zrobić, czy co? – Założyłam ręce na piersi.
– Przepraszam. W momencie, kiedy cię zabrali, byłem tak zmieszany, zdziwiony i nie dowierzałem, że nie potrafiłem wydobyć z siebie ani słowa. Ale na szczęście szybko się ogarnąłem i zadzwoniłem do Seana, opowiedziałem mu o wszystkim. Chciałem zrobić o wiele więcej, ale nie mogę. Twój tata mówi, że to jest... – urwał, wpatrując się w moje oczy. Musiał dostrzec w nich niezrozumienie, które przeniknęło całą moją osobę. Czy to, co on mówił, było prawdą, czy miałam już jakieś omamy? A może właśnie sobie ze mnie żartował? – Chcę ci pomóc nie tylko dlatego, że wiem, że jesteś niewinna, ale dlatego, że to dla mnie bardzo ważne. Może i nawet najważniejsze – wypowiadając te słowa, jego głos stał się cichszy. Po chwili jednak wrócił do swojego normalnego tonu: – I nie, nie jesteś tylko jakąś tam dziewczyną na noc. Przypominam ci, że spędziliśmy ze sobą więcej niż tylko jedną noc – zaznaczył. – Mimo że jesteś strasznie uparta, szczera do bólu, przez co naprawdę niektórych ranisz, jesteś... – Spuścił wzrok, by przestać gapić się na mnie, i zaczął bawić się palcami. – Jesteś po prostu sobą i się tego nie wstydzisz, jesteś twarda i masz swoje zdanie, ale jednocześnie... W głębi serca... – po raz kolejny urwał, jakby chciał, ale nie mógł powiedzieć reszty zdania. Bał się mojej reakcji? On też się mnie bał tak jak Owen? – Po prostu jesteś niezwykła, bo jesteś sobą. Podoba mi się to. Ty mi się podobasz i... – Uniósł głowę wyżej, na powrót patrząc prosto w moje oczy. Jego były zaszklone. Dostrzegłam w nich milion różnych emocji, których nie potrafiłam odróżnić. – Nie potrafię normalnie funkcjonować, bo ciągle myślę co u ciebie, jak sobie radzisz, czy masz wszystko, czego potrzebujesz, jak się czujesz... – Potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć swoich myśli. Może miał ich w tej chwili za dużo czy coś. – Bardzo za tobą tęsknię, wiesz? – Jego głos nagle stał się zachrypnięty. Odchrząknął. – Tęsknie za twoją obecnością, za twoimi okropnymi odpowiedziami, zapachem, głosem, krzykiem, jękiem... – mówił tak szybko, że musiałam uważnie słuchać, by zrozumieć każde słowo. – Nie chcę cię do niczego zmuszać i rozumiem, że nie chcesz być ze mną, ale potrzebuję cię, chociaż jako mojej sąsiadki. Chcę poczuć, że jesteś blisko, chociaż w ten sposób. Dlatego zrobię wszystko, byś była wolna, tym bardziej że wiem, że tego nie zrobiłaś. – Jego głos stał się pewniejszy i głośniejszy, a cała jego osoba spoważniała.
Słysząc te słowa, nie miałam pojęcia co powiedzieć, a już w ogóle co o tym wszystkim myśleć. Co to miało być? To było na poważnie? Co miałam teraz zrobić? Nie miałam o niczym pojęcia i miałam wrażenie, że coś mi się przewidziało, że to wszystko, co się tu wydarzyło: jego odwiedziny i cały ten monolog, było moim wyobrażeniem. Nie stało się naprawdę.
Otwierałam, to zamykałam buzię, niczym ryba wyjęta z wody. Niemożliwe. Kurwa mać to chyba pierwszy raz w moim życiu, kiedy mnie zatkało. Naprawdę nie miałam pojęcia co powiedzieć na to wszystko; co zrobić; co o tym myśleć. Kiedy jednak miałam coś z siebie wydusić, przerwało mi w tym wejście ojca:
– Przykro mi, ale czas się skończył. Musisz stąd wyjść, nim ktoś cię zobaczy.
Na tym właśnie skończyła się nasza rozmowa, a ja stałam w osłupieniu przez długi czas. Nie przeszkadzało mi nawet to, że drzwi już dawno zostały zamknięte.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro