Rozdział 2
Nienawidziłam sukienek ani spódniczek, dlatego nawet do pracy chodziłam w spodniach. Tak było mi wygodnie nie tylko gdy siedziałam, ale również kiedy się poruszałam. Nie obchodziło mnie to, iż jako pracownica miałam obowiązek noszenia odpowiedniego ubioru - ja się nie bałam szefa czy nawet zwolnienia. Posiadałam swój urok osobisty, byłam pewna siebie, a w ostateczności praca... Cóż... Nie była najważniejsza, w każdej chwili mogłam znaleźć sobie co innego. Mnie przyjmą wszędzie, posiadałam dobre kwalifikacje, w szkole uczyłam się w miarę dobrze, gdyż zawsze miałam dobrą pamięć, więc wystarczyła mi obecność na lekcji.
A moja praca... Nie była jakaś wybitna. Ona nawet nie była moim marzeniem. Siedziałam tylko przy biurku i zajmowałam się księgowością. Nie dość, że pod koniec dnia bolał mnie tyłek, to jeszcze głowa oraz oczy od tych wszystkich numerków, cyferek oraz tego całego liczenia i sprawdzania czy się przypadkiem nie pomyliłam, czy przed przypadek nie wpisałam w złym miejscu przecinek i tak dalej. Dobre z tego, że dostawałam wysokie wynagrodzenie, bo inaczej miałabym to wszystko głęboko...
Moje nogi po raz kolejny błagały mnie o zdjęcie tych koszmarnych baletek, jednak nie mogłam niczego zrobić... Musiałam znaleźć się w gabinecie swojego szefa, aby tam dojść z mojego biura, musiałam założyć te koszmarne buty. Zagryzałam zęby. Choć nie byłam pewna, czułam, że z ranek na moich stopach zaczyna wypływać krew. Zacisnęłam mocniej dłonie na dokumentach, które musiałam oddać w ręce swojego szefa, błagając świat o złagodzenie bólu.
Skupiłam się na swojej pracy. Zmieniłam wyraz twarzy na neutralny i zapukałam do drzwi. Mimo iż nie dostałam odpowiedzi, weszłam do środka. To nie był zbyt dobry krok, ale trudno. Nie miałam ochoty ani minutę dłużej stać w baletkach.
Mój szef liczył z siedemdziesiąt pięć lat. Nie był młody i powinien już pójść na emeryturę, ale jak widać nie chciał oddawać swojego interesu oraz pieniędzy w niczyje ręce. Na szczęście dobrze się trzymał: nie miał problemów z chodzeniem, rozmawianiem, myśleniem i wciąż mógł być na swoim miejscu.
– Miałam przynieść papiery. – Weszłam głębiej do środka, nie witając się wcześniej z prezesem.
– Pani Roberts... – Zilustrował moją osobę od góry do dołu. Wiedziałam, że mu się nie podoba mój strój, co mogłam zauważyć również na jego twarzy. Westchnął głośno. Chciał coś powiedzieć, jednak byłam szybsza:
– Nim pan to powie. Powtarzałam już te słowa milion razy, ale nie zaszkodzi, gdy powiem jeszcze raz. – Wyprostowałam się jak struna. – Jest mi wygodniej w spodniach niż w sukience, spódniczce czy co tam powinnam nosić. Już i tak poświęcam się dla tych butów – mówiąc ostatnie słowa, pokazałam głową na swoje cierpiące nogi.
– Panno Roberts... – jego głos był karcący, jednak to mi w niczym nie przeszkodziło, gdyż po raz kolejny weszłam mu w zdanie:
– Gdzie mam położyć? – Uniosłam dokumenty w górę, tym samym przypominając mu powód mojej wizyty.
– Panno Roberts! – wykrzyknął w końcu. – Proszę dać mi dojść do słowa. – Zmienił ton na stanowczy i nieodnoszący sprzeciwu. Zamilczałam, choć zaczynałam już się powoli denerwować, ponieważ miałam zamiar wejść i wyjść, a zamiast tego wciąż stałam na środku pomieszczenia i gawędziłam ze swoim szefem, a moje nogi z minuty na minuty coraz bardziej mnie bolały. Pomimo tego stałam niewzruszona, czekając aż ten stary dziad coś powie. – Po raz kolejny łamie pani nasz regulamin. Spóźnienia, nieodpowiedni strój, do tego jest pani bezczelna i pyskata, a czasami robi sobie pani wolne bez uzgodnienia ze mną. – Uniósł w górę ręce. – Pani się nawet nie stara! – Wywróciłam oczami na jego słowa. Powiewało mi to, co on twierdził i sądził na mój temat. Byłam pewna, iż lepszej ode mnie nie było, a nawet jeśli miałaby się taka pojawić, to nawet ona mnie nie mogła w żaden sposób stanowić dla mnie jakiegokolwiek problemu. – Zwolniłbym panią już bardzo dawno, ale z uwagi na to jakie ma pani kwalifikacje oraz umiejętności, nie zapominając o tym, że pani praca za każdym razem jest dobra i do tej pory nie dostrzegłem u pani błędów, nie zrobię tego – westchnął zrezygnowany. – Niestety muszę przyznać, że pani obecność działa na mnie negatywnie. – Pochylił się nad swoim biurkiem. – I nie podoba mi się pani zachowanie oraz pani stosunek do pracy.
– Więc dlaczego pan mnie nie zwolni? – Zrobiłam jeszcze kilka kroków wprzód, zbliżając się do jego stolika.
Mężczyzna patrzył na mnie wnikliwie zza okularów, jakby chciał odszukać we mnie coś, czego nigdy nie widział. Jakby mnie badał; analizował. Być może chciał wyczytać ze mnie jak z otwartej księgi, ale ja nie byłam taka. Umiałam być obojętna; neutralna i nikt nie potrafił mnie odczytać. To przez to, iż albo byłam zdolna zbudować wokół siebie bardzo dobry oraz odporny na niszczenia mur, albo naprawdę musiałam być pusta. Byłam tak zniszczona, że już niczego nie miałam w swoim wnętrzu.
– Bo pani jest najlepsza, ale to pani wie. – Oparł się plecami o czarny, skórzany fotel. – Kiedy znajdę tak dobrą księgową albo lepszą pracownicę od ciebie, to wtedy przyjdzie na ciebie czas. Dziękuję za dokumenty. – Wyciągnął ręce, by zabrać ode mnie papiery. – Cudownie by było, gdyby pani zaczęła poważnie podchodzić do pracy – dodał, kiedy oddałam mu dokumentację.
– Czyli nie mam szansy na awans? – zapytałam przymilnie.
Doskonale wiedziałam, że to w ogóle nie wchodziło w grę. Ale chciałam popatrzeć na jego minę, którą zrobił, słysząc moje pytanie. W duchu parsknęłam śmiechem. Nie bałam się go, on mógł mi tylko podskoczyć. Był tak samo naiwny jak moja siostra albo ciotka. Dawał mi szansę za szansą i pomimo tego, jak naprawdę się zachowywałam, on wciąż mnie trzymał na swoim miejscu, udając, że nic się nie wydarzyło. Niby to dobrze dla mnie i mojej posady, jednak nie podobało mi się takie podejście. Dlatego też to było powodem mojego stosunku do pracy.
– Myślę, że obniżę pani wynagrodzenie – usłyszałam nagle.
A co? On myśli, że może mnie straszyć?
W końcu byłam dorosła od paru ładnych lat, a on nie był moim ojcem.
Swoją drogą...
Ja nawet swojego własnego rodzica się nie słuchałam.
To było moje życie i tylko ja nim żyłam.
– Ale...
– Bez żadnego „ale", może to w czymś pani pomoże. – Zaczął przeglądać dokumenty, które mu oddałam. – Może to zmieni pani postępowanie. Dziękuję za papiery. A teraz pani może już iść – słysząc te słowa, o mało nie wybiegłam z pomieszczenia.
Rany, jaka ulga, kiedy znalazłam się w swoim biurze i w końcu mogłam zdjąć pod swoim stołem baletki. Zmieniłam buty na tenisówki, które stały tuż obok. To właśnie te buty były najwygodniejsze i to w nich mogłam prowadzić motocykl.
Sprawdziłam godzinę. Osiemnasta trzydzieści. Dawno nie przebywałam tu tak długo, dlatego odczuwałam straszne zmęczenie. Musiałam odpocząć albo się rozerwać. Ale najpierw potrzebowałam prysznica i innego stroju.
Z tym planem pojechałam motocyklem prosto pod blok, w którym mieszkałam razem z moją współlokatorką, a zarazem koleżanką, którą jako jedyną ze wszystkich ludzi na tym świecie tolerowałam, a przynajmniej starałam się, ponieważ tak naprawdę była taka sama jak reszta, jak nie gorsza. Wytrzymywałam z nią, ponieważ robiła mi jedzonko. Chwalić Pana za to, że ktoś w naszym życiu robił nam jedzenie - to coś wspaniałego!
Przez to, iż dziewczyna potrzebowała współlokatorki, bo tak naprawdę sama nie dałaby rady sama utrzymać mieszkania, tak właśnie nie dość, że dostałam miejsce, w którym mogłam mieszkać, to jeszcze poznałam szaloną i radosną Margaret. Wkurzała mnie niemiłosiernie swoim pozytywnym nastrojem za dnia, denerwowała mnie tym częstym piskiem w słuchawce, gdy miałam mi coś ekscytującego do przekazania, nie mówiąc już o tym, iż była straszną plotkarą. Ale na szczęście potrafiła gotować i jakimś dziwnym trafem wytrzymywałam z nią. Do dnia dzisiejszego nie potrafiłam zrozumieć, jak to możliwe.
Na początku naszej znajomości jeszcze nie miała chłopaka, a teraz ćwierkają ze sobą jak jakieś ptaszki. Dosłownie nie mogą się nagadać. Okropieństwo. Na szczęście nie spotykają się w mieszkaniu, bo bym tego nie wytrzymała - tym bardziej, że po pracy lubiłam położyć się w swoim pokoju i oglądać na Netflix'ie badziewne seriale. Dlatego też czasami przychodziło mi na myśl, że moja współlokatorka się przeprowadzi do swojego Owena albo - co gorsza - to on się tu wprowadzi. Tego bym nie przeżyła. Już wolałabym iść teraz pod most, niż musieć słuchać ich rozmowy lub jęków za ścianą. Jak nawet o tym myślałam, to aż przechodziły mnie ciarki.
– Jestem! – krzyknęłam, idąc szybkim krokiem do kuchni. – I mam ochotę na lody! – Zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu wcześniej wspomnianego przysmaku, jednak niczego tam nie znalazłam. Czy to żart? – Ej, tu powinny być moje lody, gdzie one są?!
– Nie krzycz tak, nie jestem głucha. – Do pomieszczenia weszła Margaret w szlafroku i ręcznikiem na głowie. To musiało oznaczać, iż albo szykuje się na randkę, albo był szybki numerek. Obstawiałabym jednak pierwszą opcję, bo musiałabym poczuć zapach seksu, kiedy wchodziłam do środka. Na szczęście niczego nie było czuć. – Wybacz, ale sama ich potrzebowałam.
– A co pokłóciłaś się w końcu ze swoim chłopcem?
– Nie, my się nigdy nie kłócimy. – Uśmiechnęła się znacząco, więc szybko oderwałam od niej wzrok. Zbierało mi się na wymioty.
– Normalnie para idealna – skomentowałam, wywracając oczami.
– Zjadłam ostatni kubełek, bo oglądałam „Uwierz w ducha". – Na samo wspomnienie jej oczy się zaszkliły. – Wiesz, że zawsze mnie wzrusza...
– Znowu? – Zrobiłam zniesmaczony wyraz twarzy. Ta dziewczyna potrafiła codziennie go oglądać i za każdym raz płakała. Do znudzenia... – I przez ten głupi film nie mam teraz co jeść! Dzięki, Margaret.
– Nie przesadzaj, zrób sobie coś. – Wzruszyła ramionami. Tak po prostu. – Lodówka jest wypełniona po brzegi.
– To zrób coś dobrego. – Oparłam się o kuchenny blat.
– O nie, nie, nie. Nie mogę dzisiaj. – Na te słowa uniosłam brwi. O tej godzinie w środku tygodnia ona gdzieś szła? To było do niej nie podobne. – Przecież mówiłam ci, że dzisiaj idę z Owenem do jego nowego mieszkania. Ma coś swojego i chce mi pokazać jak się urządził. W końcu znaleźliśmy odpowiedni dzień i dla mnie, i dla niego. – Uśmiechnęła się szeroko. – Jeśli chcesz możesz iść ze mną, zobaczysz jak się urządził.
– Jeszcze czego? – Zmarszczyłam czoło. – Niby po co miałabym tam z tobą iść? Przyglądać się, jak uprawiacie seks? Nie, dzięki, wolę darmowe porno w internecie.
Margaret nic nie odpowiedziała na moje słowa. Miałam wrażenie, że machnęła ręką, wychodząc z pomieszczenia. Chciałam się o coś jeszcze zapytać, lecz w ostatnim momencie zrezygnowałam. To nie było aż takie ważne.
Nie miałam wyjścia - musiałam sama zrobić sobie coś do jedzenia. Zdecydowałam się na najprostszą opcję, na jaką mogłam sobie pozwolić, czyli płatki z mlekiem. Nie umiałam niczego sobie ugotować, chociaż babcia uczyła mnie tych najprostszych rzeczy. Ale ja byłam zbyt niecierpliwa. Nie no, gdybym już musiała i miała ochotę, to może coś bym zrobiła, ale jak widać wolałam kuchnię mojej współlokatorki.
– Przez cały czas byłaś w pracy czy spędziłaś resztę dnia z jakimś przystojniakiem? – zapytała moja koleżanka, oglądając siebie w nowym komplecie bielizny w lustrze. Czerwony, czyli będzie seks.
– Sama się sobie dziwię – mruknęłam.
– A tak swoją drogą powinnaś sobie znaleźć kogoś tak na poważnie. – Słysząc te słowa, o mało nie stłukłam miski, wyjmując jej z szafki. Nienawidziłam, kiedy to powtarzała. Margaret doskonale to wiedziała, jednak zdawała się, jakby ciągle o tym zapominała. Albo robiła mi na złość. Wredna dziewucha.
– Jestem szczęśliwą singielką i nie zamierzam tego zmieniać – powiedziałam tylko. – Jedyne czego oczekuję od mężczyzny to dobrego seksu.
– Zmienisz zdanie jak się zakochasz – oznajmiła melodyjnym głosem, wracając do swojego pokoju. – Pewnego dnia popatrzysz na tę osobę i już poczujesz motyle w brzuchu i...
– Takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach! – zawołałam, przerywając jej wypowiedź.
– Jeszcze wspomnisz moje słowa, maleńka. O! – Ubrana w sukienkę, pojawiła się w kuchni. – Chcę być matką chrzestną twoich dzieciaczków! – pisnęła, aż poczułam jak w moim uchu pęka bębenek. Momentalnie się wzdrygnęłam.
– Nie będę miała partnera, a ty mi tu o jakichś smarkach. – Przewróciłam oczami. – Nigdy w życiu! Nie lubię dzieci, wiesz o tym. Nawet na wspomnienie o nich, to mam aż takie dziwne dreszcze. Przestań i już lepiej idź stąd, bo ja chcę jeść, a przez te twoje słowa, powoli odbiera mi ochota na jakiekolwiek jedzenie.
– Dobranoc! – rzuciła, wybiegając z mieszkania.
Przez pracę, która pochłonęła mnie do reszty, nie miałam ochoty na nic. Nic mi się nie chciało, a jedyne co mi chodziło po głowie był relaks. Nie chciałam jednak siedzieć sama w mieszkaniu, bo po prostu było nudno. Oczywiście lubiłam samotność, a siedzenie po pracy sama w domu, w swoim mieszkaniu było cudownym pomysłem, jednak bez lodów to nie to samo. Niestety dzisiaj ich nie miałam, więc musiałam wymyślić coś innego.
Po zjedzeniu mojego obiadu, skierowałam się do łazienki, gdzie w końcu mogłam zmienić swoje ubranie. Mogłam w końcu poczuć się jak prawdziwa ja dzięki koronkowym topie oraz moimi ulubionymi spodniami jeansowymi z dziurami. Rozpuściłam włosy, poprawiłam makijaż i postanowiłam wyjść do klubu. Nie miałam zimnego deseru, więc uznałam, że alkohol mógłby być również dobrym ukojeniem i pozwoli mi westchnąć.
Na ramiona założyłam swoją skórzaną kurtkę, w razie gdyby zrobiło się później zimno, a na stopy szpilki. Mimo iż nogi niemiłosiernie mnie bolały przez tamte koszmarne baletki, które tak bardzo mnie obcierały, to nie mogłam się oprzeć, by ich nie założyć, a już w ogóle teraz, kiedy szłam do klubu. Było to obowiązkowe!
*********
Zajęłam miejsce naprzeciwko barmana, a jedyne co nas oddzielało był blat. Obok mnie siedzieli jacyś ludzie, za mną znajdował się parkiet, na którym tańczyli pijani ludzie. Zazwyczaj, gdy odwiedzałam takiego typu kluby, szukałam mężczyzny na wieczór lub całą noc, ale dzisiaj chyba nie miałam takiego zamiaru. Byłam zmęczona i miałam ochotę tylko się napić. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz byłam tak długo w pracy. Najczęściej przychodziłam tam tylko na kilka krótkich godzin - to zależało od dnia - a dzisiaj nie wiedziałam co było ze mną, że już od dziewiątej do prawie dziewiętnastej, nic, tylko siedziałam przy swoim biurku.
Zamówiłam jakiegoś drinka, którego nazwy nie pamiętałam. Ale to nieważne, bo najważniejsze było to, iż dzięki niemu miałam się odrobinę zrelaksować. Może od świata nie mogłam odpocząć, lecz postanowiłam na chwilę zagłębić się w swoje myśli. Lubiłam swoje życie, chociaż prawdę mówiąc często zadawałam sobie pytanie po co w ogóle jestem na tym świecie; dlaczego akurat ja się urodziłam, a nie wymarzony przez ojca syn, z którym mógłby pograć w piłkę jak prawdziwy mężczyzna, a nie jak dziewczyna, która nawet nie wie co oznacza spalony - niestety, choć zawsze bardzo chciałam nauczyć się czym jest spalony, wciąż tego nie rozumiałam.
Było mi dobrze samej, czułam się wolna i mogłam robić wszystko bez tłumaczenia ani odpowiedzialności o innych. Żyłam na własną kartę i z tym było mi dobrze.
– Znów się spotykamy – usłyszałam tuż przy uchu.
Odwróciłam się w kierunku dochodzącego głosu. Miałam wrażenie, że już go gdzieś widziałam. Myślałam, że go z kimś pomyliłam, jednak dopiero gdy posłał mi uśmiech, dotarło do mnie, kim był. To był brat leszcza od Rose! Nie spodziewałam się, iż znowu się spotkamy. Przecież Nowy Jork był wielki, a klubów było od cholery, więc zdziwiło mnie, że wybrał sobie właśnie ten, do którego sama chadzałam. Co za dziwny przypadek.
Nie odpowiedziałam, gdyż w przeciwieństwie do mężczyzny wcale nie miałam ochoty na jakąkolwiek rozmowę, a już tym bardziej z nim, więc zaczęłam się bawić słomką, podczas gdy zielonooki mężczyzna zajął miejsce tuż obok mnie.
„Super, jeszcze zacznij opowiadać o swoim życiu..." – dodałam w myślach. – „Jakby mnie to obchodziło..."
– Nie masz przyjaciół? – zapytałam w końcu, patrząc w jego oczy. Posłałam mu wymuszony uśmiech, by nie być mu dłużna. – Nie mam ochoty na rozmowy. – Powróciłam wzrokiem do swojego trunku.
Nie po to przyszłam tu sama, by paplać z jakimś sztywniakiem. No dobra, może na weselu u mojej siostry piliśmy razem, ale nie szukałam nowych znajomości. Swoją drogą nawet nie wiedziałam, jak on miał na imię. Przez chwilę było miło i tyle. Wciąż byliśmy nieznajomymi i dobrze by było, gdyby tak pozostało.
– Zostawili mnie dla dziewczyn. – Pokazał dłonią na tańczące pary. Wśród nich musieli być jego koledzy, z którymi wstąpił do baru. – Znaleźli sobie jakieś i już zapomnieli o mojej obecności. – Upił łyka swojego trunku.
– Masz nadzieję, że znajdziesz we mnie taką samą dziewczynę – mruknęłam. Nie czekając na jego odpowiedź dodałam: – Przykro mi, ale powinieneś poszukać tego w kimś innym, bo ja nie lubię takich leszczów jak ty. Także żegnaj. – Już miałam wstawać z krzesełka barowego, gdy poczułam jak mężczyzna łapie mnie za nadgarstek, uniemożliwiając mi tym samym jakikolwiek ruch. Dlatego spojrzałam na niego niecierpliwym wzrokiem.
– To nie tak – zaczął w końcu. – Przypadkiem ciebie zauważyłem i pomyślałem, że popijemy wspólnie. Ostatnio dobrze nam szło, więc przyszedłem, ale jak nie chcesz, to nie będę zmuszał... – Wstał z krzesła z zamiarem odejścia, ale w ostatniej chwili go przed tym powstrzymałam. Nie miałam pojęcia dlaczego to zrobiłam: być może przez to, że jego słowa były prawdziwe - na weselu Pani Porządnickiej nawet dobrze nam się piło. Doskonale wiedział, że ten ruch z jego strony zmieni moje zdanie. Widziałam tę pewność w jego oczach.
– Tylko... – urwałam, pokazując barmanowi, by dolał trunku mojemu towarzyszowi. – Nie opowiadaj o swoim życiu ani o problemach. Nie obchodzi mnie to. – Kiwnął głową na znak zgody. Kiedy jego kieliszek był wypełniony alkoholem, stuknęłam swoją szklanką o jego. – Zdrowie! – I po tym słowie, wypiłam jednym łukiem całą zawartość.
To był początek naszej wspólnej zabawy.
***************************************************
Hejo! ♥️
Co u Was? Mam nadzieję, że wszystko dobrze ^^
Jak się Wam podobał rozdział?
Może macie jakieś teorie albo jakieś przemyślenia?
Czekam na Wasze komentarze, opinie oraz spam, a także gwiazdki *-*
Pozdrawiam serdecznie 😍
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro