Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17


Przede mną leżało kilka gazet z ogłoszeniami o pracę. Nie chciałam tego robić, lecz nudziłam się tak bardzo, że musiałam się czymś zająć. Nie miałam pojęcia czego szukać. Co prawda zaznaczyłam już parę numerów, ale były to tylko te, do których miałam jakieś pojęcie; tylko te, które uczyłam się na swoim kierunku na studiach.

Nie wiedziałam do końca, czy powinnam po raz kolejny wchodzić do tej samej rzeki. Firma? Znowu księgowość? Siedzenie na jednym i tym samym krześle przez osiem albo dziewięć godzin, przez cały tydzień oglądać cyferki i liczyć. Lubiłam być kalkulatorem, lecz to, co miałam w poprzedniej pracy, już mnie wykańczało... Na dodatek to specjalne eleganckie ubranie i buty, które non stop mnie obcierały. Już na samą myśl mnie mdliło...

„Gdzie bym się nadawała?" – o mały włos, a nie wymówiłam tego pytania na głos. Nie obchodziło mnie jednak zdanie innych. To miała być moja praca i to ja miałam się w niej czuć dobrze. A przynajmniej znośnie.

– Naprawdę?! – wykrzyknęła radośnie Margaret. Znajdowała się właśnie w kuchni, zawzięcie dyskutując z leszczem, którego zaprosiła, by ugotował nam - a w szczególności jej - smaczny obiad. – Nie wiedziałam o tym, co jeszcze wiesz ciekawego?

Piszczała i ekscytowała się jak jakaś mała dziewczynka. Rany, jak ona mnie irytowała... Na szczęście ciągle znajdowała się w kuchni, bo gdyby jeszcze przyszła niespodziewanie do jadalni, gdzie siedziałam przy stole, wściekłabym się. Jak się czymś zajmowałam, lubiłam mieć spokój, dlatego też liczyłam na to, iż nikt mi nie będzie wadził. Szkoda, że nie miałam w swoim pokoju normalnego i wygodnego stołu, przy którym by mogła w spokoju poczytać ogłoszenia. Niestety, ale u mnie była malutka toaletka, na której miałam bałagan oraz miękkie łóżko - ono na pewno by mi w niczym nie pomogło.

– A wiesz, że są tacy ludzie, którzy wręcz boją się warzyw? – Na pytanie Keitha, kobieta aż wydobyła z siebie jakiś dziwny jęk, co musiało się kucharzowi spodobać, ponieważ usłyszałam w jego głosie coś na kształt satysfakcji: – Naprawdę. Ten lęk ma nawet swoją własną nazwę. To lakanofobia. Ale to jeszcze nic! – Aż wywróciła oczami na jego słowa. Ale ekscytujące... – Są gorsze fobie, na przykład ta przed gotowaniem. Na szczęście ja nie mam magejrokofobii, bo bym nie został kucharzem.

„Jakie to słabe... Popisywał się jakimś dziwnym słownictwem, które pewnie nie istniało i udawał mądrego."

Skupiłam się na powrót do czytania ogłoszeń. Starałam się je przeglądać skrupulatnie. W pewnym momencie poczułam, jak ktoś siada na krześle obok mnie, jednak zignorowałam tę osobę. Miałam ważniejsze sprawy na głowie niż głupie ekscytowanie się durnymi ciekawostkami o gotowaniu. Idiotyzm, a ja nie byłam idiotką.

Dostrzegłam, jak coś zaczyna kapać na gazety. To spowodowało, że natychmiast się odwróciłam w stronę tamtej osoby. Leszcz w jednej dłoni trzymał łyżkę, z której ciekło, ale na szczęście szybko podłożył pod nią drugą dłoń.

– Widzisz, co narobiłeś?! – W moim głosie czuć było zirytowanie. – Nie przeszkadzaj mi – sapnęłam głośno.

Nic to nie dało, gdyż nasz sąsiad wciąż wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem. Skierował w moją stronę łyżkę, czekając pewnie na moją reakcję.

– No jak grochem o ścianę. – Rzuciłam długopis na czworonożny mebel. – Margaret zabierz go do siebie!

– Proszę, spróbuj. – Nie zamierzałam robić tego, o co mnie kazał, więc nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. Już miałam wstać z krzesła, kiedy mężczyzna złapał mnie za nadgarstek. – Kiedy ostatni raz jadłaś? – spoważniał, a jego ton głosu stał się cichszy.

– Nie potrzebuję niańki. Jestem dorosła i wiem najlepiej, czy jem, kiedy jem i co jem. – Zarzuciłam moje blond włosy na plecy - czystym przypadkiem - zahaczając jego osobę.

– Nie będziesz żałować, Jane! – zawołała moja współlokatorka z kuchni. Podsłuchiwaczka jedna... – Przecież wiesz, jak on dobrze gotuje.

Żeby mieć go z głowy, pochyliłam się ku łyżce i wzięłam do buzi jej zawartość. Musiał być to jakiś bliżej nieokreślony sos, który szczerze mówiąc, był pyszny. Co prawda był to tylko sos, ale pobudził on moje kubki smakowe. Zrobił to po raz kolejny! Dobry był w tym, leszcz jeden. Jednak tego nie zamierzałam mu mówić.

– Jak się czujesz? – zapytał nagle. Nie potrzebował komentarza z moich ust na temat jego smakowitego jedzenia, ponieważ wiedział, że smakowało mi to. Może widział to z mojego wyrazu twarzy, może wyczytał to z oczu, a może po prostu nawiązał do swojej popisowej lasagne.

– To nie twoja sprawa. Ze mną jest wszystko dobrze. – Uniosłam podbródek w górę. – Czy wyglądam na chorą?

– Nie. Chodziło mi o ten list.

– To jakiś głupi żart. – Wzruszyłam ramionami.

Był aż taki ciekawski? A może martwił się o mnie? Boże, jakie to niepoważne! Dlaczego pojawiły się w mojej głowie tak abstrakcyjne myśli? Chyba naprawdę byłam chora...

– Może naprawdę powinnaś pójść z tym zrobić?

– Przestań mówić mi co mam robić. To jest moja sprawa i nie podoba mi się, że wchodzisz z butami w moje życie, dobra? – Chyba wypowiedziałam to trochę zbyt ostro, ale nic już nie mogłam z tym zrobić. Było minęło, powiedziałam i nie mogłam tego cofnąć. – Poza tym jesteś tylko chłopakiem na jedną noc, pamiętasz? – zapytałam, patrząc prosto w jego oczy. Chciałam, by w końcu ten człowiek się ode mnie odczepił i dał mi w końcu wolność, której mi brakowało. Kiedy jego nie było, życie wydawało się o wiele lepsze...

Te słowa zasznurowały mu usta i nareszcie mogłam przestać go słyszeć. Dostrzegłam w jego oczach ból. Czy przesadziłam? Nie, to raczej moja bujna wyobraźnia widzi rzeczy, których tak naprawdę nie było.

Wstał już z krzesła, kiedy zamarł. Zawiesił swój wzrok na pewnym miejscu w gazecie, a jego twarz natychmiastowo się zmieniła. Nie znajdowało się na niej ani grama bólu czy żadnej innej podobnej emocji. Spoważniał, może nawet zaczął się robić zły albo nawet wściekły. Natychmiast się cały spiął ze zdenerwowania, na co moje oczy momentalnie zrobiły się wielkie jak spodki. Boże, co on tam zobaczył?

„Pewnie znów wyolbrzymia..."

– Co ty teraz...?

– Ty to zrobiłaś? – Nadal nie spojrzał mi w oczy, wciąż skoncentrowany na jakimś ogłoszeniu.

Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Jakby pod przymusem, pochyliłam się nad owym czasopismem, szukając czegoś szokującego. Byłam już zrezygnowana, ponieważ nie mogłam niczego znaleźć. Do czasu... W pewnej chwili dostrzegłam to, o czym mówił Keith. Widząc to, o mało nie straciłam równowagi. W momencie, gdy się zachwiałam, szybko złapałam się dłońmi o blat stołu, ale chyba najbardziej pomogła mi w tym ciepła męska dłoń, którą położył na dole moich pleców leszcz, ale nie to było teraz ważne.

Poczułam, jak mój żołądek się ściska, a coś dziwnego w gardle sprawiało, że nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Mrugnęłam kilkakrotnie, upewniając się, czy to, co właśnie znajdowało się przed moimi oczami, było prawdziwe. A może po prostu miałam jakieś omamy. Chyba wolałam to drugie, ale mogłam tylko pomarzyć. W końcu leszcz widział to samo, co ja.

„Spędzę miło czas" - taki widniał tytuł ogłoszenia. Dostałam ciarek na samo odczytanie owego nagłówka. Co to do diabła miało znaczyć?!

„Jestem młodą, niebieskooką blondynką. Lubię seks i jestem gotowa na nasze spotkanie w każdej chwili. Mam wielkie predyspozycje. Napisz do mnie, a sam się przekonasz: [email protected]"

– Jane, dlaczego napisałaś takie ogłoszenie w gazecie? – usłyszałam głos leszcza tuż przy moim uchu. Jego oddech był ciepły i powodował, że włoski na karku stanęły dęba. Zignorowałam to.

– Naprawdę myślisz, że jestem aż tak głupia? – omal nie wykrzyknęłam. – Jakbym chciała pójść z kimś do łóżka, znalazłabym lepsze sposoby. – Nie byłabym sobą, gdybym tego nie powiedziała.

– W takim razie co to jest? – Margaret uniosła brwi ze zdziwienia. Nawet nie zauważyłam, w której chwili dziewczyna pojawiła się obok nas.

– To może być każda inna Jane. Przecież nie mieszkamy sami w Nowym Jorku, a dziewczyn z imieniem Jane może być dużo. – Leszcz starał się mówić pewnym głosem, lecz słychać było w nim lekkie zawahanie. Chyba sam w te słowa nie wierzył.

– Chyba nie... – Udało mi się w końcu odezwać. Niestety mój ton głosu był lekko ściszony, dlatego też odchrząknęłam, mając nadzieję, że to pomoże i doprecyzowałam: – To jest mój prawdziwy e-mail. – Mimowolnie przygryzłam dolną wargę, wlepiając wzrok we wcześniej wspominany adres swojej poczty.

Swoją drogą to było dziwne, że zamiast telefonu kontaktowego, podany została poczta elektroniczna. Czy to dlatego, że przestałam odbierać telefonu od nieznanego numeru? Pewnie ten debilny koleś myślał, że skoro nie odpowiadałam wezwanie do rozmowy telefonicznej, to tak samo będę się zachowywać do innych nadawców. Bo niemożliwe, by ten ktoś wiedział, że zepsułam swój telefon, prawda? Byłam wtedy mieszkaniu, więc nikt nie mógł mi w tym czasie obserwować. Przecież to byłoby niemożliwe, ponieważ mieszkałyśmy na trzecim piętrze!

Poczułam na sobie wzrok wszystkich zebranych. Wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem. Czekali, aż za chwilę parsknę śmiechem i powiem, że to żart; że to, co przed chwilą im oznajmiłam, okaże się nieprawdą; że ich nabrałam. Ale to była prawda, adres należał do mnie. Tylko skąd ten ktoś miał o tym pojęcie? Kurwa mać, co tu się działo? To miał być jakiś dowcip?

– Nieśmieszne. – Margaret z przerażeniem patrzyła się to na mnie, to na ogłoszenie.

– Ale się uśmiałam... – rzuciłam, kierując się do swojego pokoju. Szybko chwyciłam laptop w dłonie, o mało przy tym go nie upuszczając na podłogę i zalogowałam się na swoją pocztę. – Kurwa mać... – mruknęłam niekontrolowanie pod nosem, widząc zapełnioną skrzynkę jakimiś wiadomościami od jakiś starych zboczeńców.

– Teraz też uważasz, że to żart? – Nozdrza leszcza rozchylały się i zamykały, wskazując na zdenerwowanie albo wściekłość. Naprawdę? To on się bardziej przejmował ode mnie? Nie mogłam tego zrozumieć. To była moja sprawa, to mnie dotyczyło, a nie jego. – Powinnaś coś z tym zrobić.

– Czy ty nie rozumiesz, że nie chcę o tym mówić nikomu? A w szczególności policji! – krzyknęłam. Nie miałam ochoty ciągle wałkować jeden i ten sam temat. – Poradzę sobie sama.

– Przecież sama widzisz, że to żaden żart. Możesz coś z tym zrobić. Im szybciej, tym lepiej, bo potem może być już za późno.

– Dlaczego ci tak bardzo zależy, co? To mój problem, nie twój.

Mężczyzna nic nie odpowiedział na moje pytanie. Wpatrywał się prosto w moje oczy, jakby czegoś w nich szukając. Otwierał, to zamykał buzię, niczym ryba wyciągnięta z wody. Niczego nie wypowiedział, lecz chciał. Wziął głęboki oddech, by wydobyć z siebie jakieś słowo, lecz w tym samym czasie do pokoju weszła moja współlokatorka.

– Co z tym zrobisz? – Zerknęła na ekran komputera, zajmując miejsce między nami. – Boże, coś okropnego... Ty chyba się na to nie zgodzisz, co? – Pokazała palcem na jedną z wiadomości, która zawierała pytanie o spotkanie się u jednego z nich w domu w środę o dwudziestej.

– Lubię seks, więc... – urwałam. Zrobiłam to specjalnie. Dla takich wyrazów twarzy, warto było. Problem w tym, że tym razem niestety nawet się nie zaśmiałam, nawet w duchu. Wielka szkoda. – Oszalałaś? Znaczy, mogłabym pójść, ale...

– Jane! – skarciła mnie.

Leszcz w tym czasie siedział w milczeniu. Chyba był zamyślony i wyglądał na podłamanego. Boże, jaki on robi problem...

– Przestań się tym martwić – powiedziałam od niechcenia. – To jest głupi żart. – Wzruszyłam ramionami. – Zobacz... – Pokazałam coś na ekranie, lecz Keith szybko mi przerwał, gwałtownie wstając z mojego łóżka, na którym jeszcze niedawno wszyscy siedzieliśmy.

– To wcale nie jest śmieszne, Jane! – krzyknął wyprowadzony z równowagi. – Czy ty naprawdę nie jesteś przerażona? Nie czujesz, że to jest jakieś chore? Nienormalne? To nie jest żart! – Położył dłoń na biodro. – Najpierw przypadkowy wypadek, potem tamten list, a teraz to ogłoszenie. Nie widzisz, że ktoś cię śledzi? Nie podoba mi się to, mogło ci się coś stać... – Zaczął chodzić po pokoju. – To jakiś stalker, ktoś, kto naprawdę może ci zrobić coś poważnego. Jane, ten ktoś może ci coś zrobić i lepiej komuś o tym powiedzieć, niż by później było za późno. – Jego głos był pewny i stanowczy. Naprawdę mu się to nie podobało. W przeciwieństwie do mnie brał to wszystko na poważnie. – Tu nie chodzi o mnie, a o ciebie. Nie rozumiesz, Jane? Martwię się o ciebie! – wykrzyknął i nie czekając na jakąś reakcję z mojej strony czy nawet ze strony Margaret, wyszedł z naszego mieszkania.

Wpatrywałam się w drzwi z niedowierzaniem. Czy to, co się wydarzyło przed chwilą, stało się naprawdę? Mrugnęłam kilkakrotnie w całkowitym szoku. On to naprawdę przed chwilą wykrzyknął? Co to miało znaczyć? Co miałam o tym myśleć? A raczej... Co miałam z tym zrobić?

– W sumie jeszcze nic strasznego się nie wydarzyło – do rzeczywistości przywrócił mnie głos Margaret. – Znaczy... – Zacisnęła powieki. – To, co ten ktoś tobie robi, jest okropne, ale skoro ty nie chcesz iść z tym na policję... – urwała, wpatrując się w moje oczy. – Może to tylko przypadek...

– Możesz już iść? Nie wiem, spotkaj się z tym swoim albo coś... – Chciałam zostać sama i miałam nadzieję, że dziewczyna zrozumie, co chciałam jej przez to powiedzieć. W końcu nie była aż taką kretynką, by nie zrozumiała tak prostych iluzji, prawda?

– Nie zostawię cię. Może ci się coś stać.

– Nie dramatyzuj. – Wywróciłam oczami. – Przecież nawet w drodze do mieszkania Owena może ci się coś stać. Ktoś może cię zabić, może cię przejechać samochód albo poćwiartować na kawałeczki.

– Co z tym zrobisz? – Kiwnęła głową w kierunku monitora.

– Nie wiem. Nie wiem, co z tym zrobię, nie wiem co o tym myśleć i jak się zachować! – niekontrolowanie uniosłam głos. – Nie mam pojęcia, dobra? I przestań mnie o to pytać.

Naprawdę tak było - nie wiedziałam jak się zachować. Ale na pewno nie mogłam podzielić się tym z policją, a szczególnie z tym jednym policjantem. Nie tylko dlatego, że prywatnie go wręcz nienawidziłam, ale dlatego, że nie chciałam robić bezsensownego chaosu i wielkiego hałasu o nic. W końcu to nic takiego. A poza tym nie miałam żadnych dowodów. Bo to ogłoszenie, list czy te wiadomości na poczcie? To było za słabe. W telefonie mogłoby się coś znaleźć: telefony od tego kogoś. Jednakże nie dość, że numer był zablokowany, to jeszcze nie miałam już telefonu. Przecież go zepsułam.

Byłam silną kobietą. Nie bałam się niczego i nie byłam tchórzem. Radziłam sobie w życiu przez moje całe dwadzieścia kilka lat, to poradzę sobie i tym razem. Przecież to nie było nic strasznego - no może troszkę - ale przeżywałam w moim nudnym życiu o wiele gorszych chwil i umiejętnie się z nimi obchodziłam. Sama.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro