Rozdział 13
Kolejne dni nie różniły się za bardzo od poprzednich. Pracowałam. Starałam się być idealną pracownicą. Teoretycznie nic się nie zmieniło, no prawie nic. Jedyna rzecz, jaka była nowa w mojej pracy nowa, to ta stara baba Penny. Miałam wrażenie, że przez cały ten czas gapi mi się na ręce, jakby czekała, aż zacznę się obijać. Ale ja musiałam walczyć o moje stanowisko.
Po pracy dzień spędzałam najczęściej z leszczem, do którego przychodziłam najczęściej na seks. Miałam to szczęście, że kiedy kończyłam pracę, on już wracał w tym czasie do swojego mieszkania, więc od razu wchodziłam do niego. Czasami - lecz zdarzało się to rzadko - przez korki na ulicach, Keith wracał do mieszkania trochę później niż zwykle, dlatego też dostałam od niego klucze, żebym w razie czego na niego poczekała w jego mieszkaniu. Nie chciałam, ale włożył mi je prawie na siłę.
Nie to było najdziwniejsze. Zadziwiające było to, iż naprawdę poszłam z nim na ten głupi koncert. Długo się opierałam, ale przemyślałam to i zdałam sobie sprawę, że dawno nie byłam na takich festiwalach. Zespołu w ogóle nie znałam, ale co mi tam - najlepsze w tym wszystkim było to, iż za nic nie musiałam płacić: ani biletu, ani jedzenia, ani picia, ani innych dodatkowych drobiazgów, za które trzeba było wydać kupę pieniędzy. Gdybym znała albo chociaż kojarzyła tę grupę muzyczną, na pewno zapłaciłabym za siebie samą, ale nie za bardzo chciałam na to iść. Poza tym wcześniej to Keith mnie zaprosił, a skoro to zrobił, to musiał wszystko opłacić. Tak właśnie działa „zaproszenie".
– ...a potem było BUM i to wszystko wystrzeliło! – ekscytował się Landon. Wspominałam, że poszliśmy tam razem z nim? Kiedy się o tym dowiedziałam, od razu zrezygnowałam, ale gdy usłyszałam, że będą puszczać fajerwerki i prawdopodobnie pojawi się jakiś hologram, musiałam to zobaczyć. – Niesamowite. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem!
Właśnie wychodziliśmy za tłumem fanów z koncertu. Byliśmy głodni, więc postanowiliśmy pójść do McDonalda, które stało najbliżej. Obawialiśmy się tylko, czy w tym samym czasie w tej restauracji nie znajdzie się dużo osób. Było po koncercie, miejsce, do którego szliśmy, znajdował się naprawdę blisko stadionu, na dodatek mieliśmy piątek, więc wszystko wskazywało na to, iż mogło jeść tam pełno głodnych ludzi, w tym mnóstwo szalonych małych osiołków, których naprawdę nie znosiłam.
– Co zamawiamy? – do rzeczywistości przywrócił mnie głos leszcza, gdy staliśmy w kolejce do kasy.
– Fryteczki, do tego jakaś colca i może jakiś cheeseburger. – Landon przymknął jedno oko, przyglądając się wielkim menu naściennym. – Zamówisz? – na pytanie chłopaka, Keith pokiwał twierdząco głową. – A ja ci pomogę potem odebrać tackę.
– To może... – zaczęłam się zastanawiać, co wybrać, kiedy nagle ktoś wszedł mi w słowo:
– Widzieliście moją mamę? – dziecinny głos oznaczał, iż nie był to żaden dorosły, a jakiś mały krasnal.
– Może two for you? – Przekręciłam głowę na jeden bok, ignorując to małe coś, stojące obok mnie.
Miał może cztery lata. Nie wiem - nie potrafiłam ocenić wieku tego czegoś. Brązowe włosy opadały mu na czoło, ale nie przeszkadzało to mu w niczym. Wpatrywał się w nas swoimi wielkimi brązowymi oczami, czekając na odpowiedź z naszej strony. W swoich dłoniach trzymał kurczowo jakiś zabawkowy samochodzik. Pewnie bał się, że ktoś mu go zabierze. Nie mógł w ten sposób trzymać swojej matki? Nie byłoby teraz takiego problemu. Dzieci to prawdziwe gamonie...
– Hej przyjacielu. – Leszcz odwrócił się przodem do nieletniego, uśmiechając się do niego szeroko. Zamiast mnie, mógł zignorować jego. Hello?! Byłam głodna! – Gdzie widziałeś ostatnio swoją mamusię?
– Jeszcze przed chwilą tu była, a teraz... – Wygiął usta w podkówkę. – Pomoże mi pan? – W jego oczach pojawiła się nadzieja. Przewróciłam na to oczami. Dzieci były okropne - zawsze potrafiły znaleźć swój sposób, by spowodować w dorosłych poczucie troski i chęci pomocy - ależ to kretyńskie!
– Jak masz na imię, przyjacielu? – Keith wyszedł z kolejki i ukucnął przed osiołkiem.
– Sam.
– Leszczu... – syknęłam, pokazując mu kolejkę, w której mieliśmy stać. Niestety to i tak nic nie dało, bo Keith tylko na mnie zerknął i od razu wrócił wzrokiem na małego.
– Nie martw się, złotko – usłyszałam kumpla leszcza. – Ja ci zamówię, a wy lećcie szukać rodziców tego małego bąbelka – mówiąc ostatnie słowa, mrugnął do Sama.
Westchnęłam głośno. Wcale nie miałam ochoty gadać do tego małego kmiotka, patrzeć się na niego, a już w ogóle pomagać mu w poszukiwaniu mamy, którą sam zgubił. Trzeba było wcześniej uważać i się jej pilnować, a nie gdzieś uciekać. Nie moja wina, iż ten... Sam był niegrzeczny i uciekał od swojej rodzicielki. Nie zamierzałam mu pomagać. No i co, że był mały i nie miał takiego rozumu jak normalny dorosły, więc powinnam mu pomóc, ale ja naprawdę nie lubiłam dzieci. Powinien już sam sobie radzić. W przyszłości nikt mu w tym nie będzie pomagać. Nie będzie nikogo obchodziło, że zgubił matkę, że ma problemy; kłopoty, z których nie będzie łatwo mu się wykaraskać. Powinien się już uczuć prawdziwego życia. W końcu nikt go nie będzie trzymał za rączkę przez całe życie.
– Ja jestem Keith, a to Jane. – Niespodziewanie wziął osiołka na ręce. – Jak zauważysz swoją mamę, krzyknij do niej. – Zmierzwił mu włosy. Miałam wrażenie, że starał się zrobić wszystko, by nieletni zmienił swój wyraz twarzy na radośniejszy. – Jak wygląda twoja mama?
– Jest taka piękna. Ma śliczne długie włosy i...
Nie słuchałam, jak opowiadał dalej o swojej rodzicielce. Nie obchodziło mnie to. Nie zamierzałam wcale pomagać w całych tych poszukiwaniach. Zostałam do tego w pewien sposób zmuszona. Szłam za leszczem, ale nawet nie starałam się odnaleźć „ślicznej mamusi". Znajdowało się tu naprawdę mnóstwo osób, więc nawet jakbym próbowała im pomóc, to i tak nie udałoby mi się kogokolwiek zauważyć. Teraz nawet chyba nie dałabym rady wrócić do Landona, który wciąż stał w kolejce. Przysięgam, że jeszcze nigdy nie widziałam aż tylu ludzi w jednym miejscu.
To wyglądało, jakby właśnie dawali za darmo jedzenie.
– A co jeśli jej nie znajdziemy? – usłyszałam piskliwy głos osiołka. W odpowiedzi leszcz tylko pogłaskał jego plecy, okazując mu wsparcie.
– Jesteś pewny, że przyszedłeś tu ze swoją matką? – zapytałam, marszcząc przy tym brwi. – Może coś ci się pomyliło, może przewidziało... Tak naprawdę w ogóle nie ma tu twojej mamy i... – urwałam, kiedy dotarł do moich uszu ciche łkanie.
W tym samym momencie leszcz odwrócił głowę w moją stronę i karcącym wzrokiem popatrzył na mnie. No tak, Samowi nie spodobało się, to co mu powiedziałam, więc się poryczał, jak ta jedna beksa. Leszcz bezgłośnie wymówił moje imię. Dostrzegłam to, ponieważ mężczyzna wykonał ten ruch bardzo wolno i wyraźnie.
– Jane miała na myśli, że może twoja mama poszła cię szukać na zewnątrz, wiesz? – Wrócił wzrokiem do nieletniego. – Może wyszła stąd i cię szuka na placu zabaw – sprostował, uśmiechając się przy tym szeroko. Że nie bolały go od tego policzki...
– Słuchajcie, a może usiądziemy przy jakimś stoliku i będziemy tam czekać na jego matkę? – zaproponowałam, kiedy minęły kolejne długie minuty. Miałam już dość tego szukania: miałam wrażenie, że znajdowało się tu coraz więcej ludzi, jego rodzicielki nigdzie nie było, a moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Na dodatek ci wszyscy ludzie wchodzili na mnie!
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym sama im nie oddawała tym samym. Kilka osób przez to prawie straciło równowagę, przy tym przewracając.
– A przy okazji będziemy mogli zawiadomić policję, ochroniarzy czy kogoś takiego – dodałam, czując gęsią skórkę na samo wspomnienie o komisarzach. Nie miałam ochoty widzieć się z moim ojcem. Na szczęście Nowy Jork był wielki, a komisariaty umiejscowione były od groma.
– W sumie masz rację – usłyszałam. – Możemy zając miejsce, gdzie będzie nas widać. Pewnie jesteś głodny, co Sam? – zwrócił się do osiołka.
Nieletni położył głowę w zagięciu jego szyi, niczego nie mówiąc. Z początku myślałam, że się zmęczył i zasnął, jak jakiś staruch, ale chyba nie, ponieważ leszcz ciągle coś do niego szeptał. Nie wiedziałam, o czym była mowa, ponieważ dookoła panował istny rozgardiasz. Boże, jak ja nie lubiłam dzieci! Te małe nicponie to tylko jeden wielki kłopot, na który wydaje się mnóstwo pieniędzy, a gdy ich potrzeba, nigdy się nie pojawiają.
Znalazłam wzrokiem Landona, siedzącego na wysokim krześle, naprzeciwko okna. To dobra miejscówka, aby móc odszukać rodzicielkę krasnoludka. A widząc stojące przed nim zamówienia, aż zapragnęłam do niego pobiec. Niestety utrudniał mi w tym ten tłum ludzi, który wciąż się zwiększał i zwiększał. Szczerze mówiąc, zdziwiło mnie to, iż przyjacielowi leszcza tak łatwo udało się znaleźć wolne miejsce i to w dodatku tak dobre.
– O popatrz! My tam siedzimy. – Leszcz również musiał zauważyć swojego przyjaciela. – Na co masz ochotę?
– Happy meal – odpowiedział pytająco. Nagle stał się nieśmiały, jakby uznał, że to mogło być dosyć nie na miejscu, jakby myślał, iż leszcz się na to nie zgodził.
Jak on potrafił udawać. Co za aktorzyna z tego małego młotka...
– Poczekaj tu, a ja pójdę zamówić dla ciebie zestaw, dobrze? – Włożył Sama do krzesełka specjalnego dla dzieci. – Będę sprawdzał, czy nie idzie przypadkiem twoja mama. – Pstryknął go w nos, na co ten się delikatnie uśmiechnął. Po chwili leszcz nas zostawił, znikając w tłumie.
Chciałam znaleźć się jak najdalej tego małego kmiotka, który miał znowu łzy w oczach, ale Logan jak na złość postawił moje zamówienie przed krzesłem tuż obok nieletniego. Jeszcze udawał, że nic takie się nie stało. Skupił się na swoim jedzeniu, co chwila, spoglądając na widok za oknem, pewnie szukając matki chłopca.
Ja w tym czasie skupiłam się na swoim jedzeniu. Głód zawładnął tak moim organizmem, że nie potrafiłam więcej czekać. Musiałam jak najszybciej coś zjeść, bo inaczej stanę się zła. Tak już miałam - gdy tylko czułam okropny głód, automatycznie się wkurzałam.
Zajęłam się cheeseburgerem. Wgryzłam się w niego, by w końcu móc poczuć stęskniony smak. Nie pamiętałam, kiedy tak naprawdę ostatni raz zawitałam w tej restauracji. Obstawiałam, iż zdarzyło się do bardzo dawno, sądząc po tym, że zupełnie zapomniałam smaku owej bułki.
Gdy tak rozmyślałam nad jakże ważną rzeczą, usłyszałam śmiech, odbiegający gdzieś z mojej lewej. Odwróciłam się do właściciela chichotu i po raz kolejny zobaczyłam tę okropną beksę. Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem. Już myślałam, że robi ze mnie żarty, ale kiedy pokazał palcem na poplamioną ketchupem koszulkę, jęknęłam. Miałam ochotę krzyknąć, ale nie miałam już na to siły.
– Tak, boki zrywać – mruknęłam. – Może, zamiast się śmiać ze mnie, najpierw poszukasz swoją matkę, co? – Wstałam z krzesła i zostawiłam ich, idąc do łazienki. Kierując się do WC, usłyszałam tylko płacz tamtej marudy. Znowu? Naprawdę?
Droga do wcześniej wspomnianego miejsca okazała się istną katorgą. Przez tych wszystkich ludzi, czułam się bardzo niekomfortowo. Było ciasno, wszystkich przepychałam, by znaleźć się bliżej wejścia do łazienek. Najgorsze było to, iż ja nie lubiłam ludzi, więc dzisiejszy dzień z milionem innych osób wizualnie podobnych do mnie, było jednym wielkim koszmarem.
Ciągle nie mogłam zrozumieć, co tych ludzi tu przywiało? Mieszkaliśmy w Nowym Jorku, do licha! Na Manhattanie! To było coś wielkiego! A w tej chwili wydawałoby się, że mieliśmy tu tylko jeden McDonald...
Byłam zła, głodna, wkurzona na tego małego osiołka i miałam już dość tego dnia, ale także i tych wszystkich ludzi. W tej chwili miałam ochotę znaleźć się w miejscu, gdzie nikogo by nie było, oprócz mnie. Na przykład w jakimś lesie albo na bezludnej wyspie! Wtedy poczułabym się wolna i mogłabym wszystko.
Zdziwił mnie fakt, że w miejscu, do którego szłam, nie było żadnej kolejki, tylko dwie kabiny stały zamknięte, co oznaczało, iż znajdowały się tam dwie kobiety. Chyba. Nie wchodziłam głębiej, bo jedyne czego w tej chwili chciałam, to sprawić, by plama na mojej koszulce zniknęła. Skorzystałam z tego, co miałam: zabrałam chusteczki, nasączyłam ją płynem oraz wodą i zaczęłam ścierać brud. I nawet kiedy coś z tyłu głowy zaczęło mi mówić, że to się nie uda, że mimo to i tak nie będzie czysto, ja się nie poddawałam.
"Przynajmniej nie będę musiała siedzieć obok tego małego krasnala."
– Chciałem ci przekazać, że mama się odnalazła – usłyszałam głos leszcza, który pojawił się niespodziewanie obok mnie.
Kiwnęłam głową na znak, iż słyszałam jego wypowiedź. Świetnie, mamy chłopaka z głowy. Tyle z tego dobrego.
– Mam ci jakoś pomóc? – Zerknął na brudne miejsce na mojej koszulce. – Dać ci więcej chusteczek czy co?
– Ale ty wiesz, że to toaleta dla kobiet, nie?
– Wiem. Chciałem ci przekazać tę informację. – Spojrzał na moje odbicie w lustrze. Jego kącik ust się unosił, co oznaczało, że się cieszył z tego faktu. Zdążyłam już go trochę poznać... – Szedłem zamówić małemu tego happy meala i nagle znalazłem pewną kobietę, która wciąż wołała imię Sama. Zapytałem się jej, jak on wygląda, a potem pokazała mi jego zdjęcie. – Jego uśmiech się poszerzył, a ja skupiłam się bardziej na mojej wielkiej już od wody plamie.
– Prawdziwy bohater z ciebie – skomentowałam, wciąż skupiając się na wykonywanym zajęciu.
– A ty? Dlaczego jesteś taka? Nie lubisz dzieci?
– Dopiero teraz to zauważyłeś?
– Mogłaś, chociaż dla niego się postarać. Ostatnie kilkanaście minut było dla niego istnym koszmarem. Wiesz co oznacza zgubienie swojej matki dla takiego małego dziecka? – Mimo iż jego głos wciąż był łagodny, to teraz stał się stanowczy, ale i tak nie robiło to na mnie żadnego wrażenia.
Nie skomentowałam tego. On miał swoje zdanie, ja miałam swoje. Nie potrafiłam nagle stać się kimś innym, bo on tego ode mnie oczekiwał. Nie chciałam spełniać niczyich oczekiwań, a w szczególności jakiegoś tam mężczyzny. On naprawdę myślał, że jak zabrał mnie na koncert i uprawialiśmy seks więcej razy, niż mówiła to moja zasada, to nagle staliśmy się dla siebie kimś więcej? Przyjaciółmi albo - co gorsza - jakaś parą.
– Zapomniałem się zapytać – ponownie przerwał ciszę między nami. – Co wyszło z policją? Wiesz, wtedy gdy policjanci cię zabrali, kiedy...
– Tak, pamiętam – weszłam mu w słowo. – Ale jak widzisz, nic mi nie zrobili. Jestem tu cała i zdrowa, mogę wszystko robić i wszędzie iść. – Wzruszyłam beztrosko ramionami. – A skoro mnie nie zabrali za kraty, jest dobrze. – Wyrzuciłam zużyte chusteczki do kosza. Spojrzałam na niego, sprawdzając jego reakcję. Nic takiego nie dostrzegłam. Nic, prócz lekkiego zmieszania, jednak tak szybko się pojawiło, tak znikło i po chwili jego twarz stała się neutralna. – Wyjaśnijmy sobie coś... – Odwróciłam się do niego przodem, opierając swój tyłek o blat. – Jest miło, ale jeśli myślisz, że staliśmy się przez to bliżsi albo coś się między nami zmieniło, to się mylisz. – Założyłam ręce na piersi. – Zrozum... Nie łączy nas nic innego, oprócz bezobowiązującego seksu. Lubię z tobą pić, świetnie gotujesz, fajnego masz quada, ale to nic nie zmienia. Wiesz o tym, prawda?
Minuty mijały, a on nie odpowiadał. Wpatrywał się w moją twarz, jakby czegoś w niej szukał. W końcu się wyprostował jak struna i powiedział:
– Tak, oczywiście – zawahał się.
Mimowolnie zrobił krok do tyłu, jakby te słowa spowodowały ten ruch z jego strony. Miałam wrażenie, że dostrzegłam w nim wiele uczuć, lecz niestety nie potrafiłam niczego odczytać, ponieważ szybko się ich pozbył, nakładając na swoją twarz obojętną maskę. Być może to mi się tylko przewidziało, dlatego też nie mówiąc już żadnego słowa, wyszłam z WC, zostawiając go w środku.
Nie bawiłam się w żadne związki. Nie chciałam się nawet z nikim przywiązywać. To nie było dla mnie. Dlatego też zawsze znajdowałam sobie nowych chłopaków do jednorazowego numerka. Tylko jeden. Jednak z leszczem złamałam tę zasadę. Nie miałam pojęcia, dlaczego i czemu akurat on. W końcu nic w nim nie było takiego niesamowitego, innego, zadziwiającego. Być może powód był tylko jeden: Keith był po prostu dobrym kochankiem.
Leszcz był innym człowiekiem niż ja. On marzył o kobiecie, w której mógłby się zakochać, z którą mógłby wziąć ślub, mieć dzieci i piękny, mały domek niedaleko lasku czy coś takiego. Chciał nierealnego życia - pięknego. Takiego, które istniało tylko w bajeczkach dla krasnali. Życie, które było tylko ułudą, życie, którego nie było, które nie istniało, które nie było prawdziwe. Miłość? Tak naprawdę to nie było coś pięknego. To uczucie trwało tylko krótką chwilkę albo wcale, z czasem było gorzej - potrafiło zabić, unieszczęśliwiało, było okropne!
Dlatego lepiej było żyć w samotności, niż trwać w nieszczęściu i krzywdzie oraz ze złamanym sercem.
Zamyślona weszłam na ulicę. Nie sprawdzałam nawet czy coś jedzie, po prostu szłam. W pewnym momencie usłyszałam pisk opon i jasne światło. A potem upadłam bezwiednie na asfalt.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro