Rozdział 12
Witam Was w nowym roku!!! ♥
*************************************************
Tak właśnie minął mi tydzień. Pracowałam. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo się starałam. Czy mi naprawdę zależało na tej pracy? Ale sądząc po tym, iż tym razem pracowałam jak mrówka - od rana do wieczora, tak jak miałam zapisane w grafiku; nie wagarowałam i wykonywałam swoją pracę. Wszystko, by być przykładną pracownicą, a przynajmniej bym na taką wyglądała. I nie zależało mi na pracy, tylko na pracy pod względem pieniędzy i spędzeniu czasu w inny sposób niż w barze, siedząc naprzeciwko barmana lub w domu z moją współlokatorką. Czasami. Kiedy tylko dostawałam chęci, by pracować. To było niedojrzałe, nieodpowiedzialne i złe, ale nie pracą człowiek żyje, poza tym byłam młoda i od czasu do czasu potrzebowałam wolności, oddechu, przerwy od księgowości, która była naprawdę męcząca.
Dlaczego nie rozmawiałam o tym z moim szefem? To proste, do pracy chodziłam tylko wtedy, kiedy mi się chciało, nigdy nie zostawałam do końca, tak jak zapisane było w moim grafiku, a rozmawiając z szefem, potrafiłam pyskować, być wyrachowana i... Po prostu byłam całkowitym przeciwieństwem prawdziwej pracownicy, którą powinnam być.
Więc czy mi zależało na pracy?
To dziwne i wręcz niemożliwe, ale chyba tak było.
Pomimo tych wszystkich ludzi, ciągłej i męczącej pracy, chyba nie dostałabym lepszej. Było, jak było, ale bądźmy szczerzy... To, jak wyglądała moja praca, a w szczególności moje wagary, czułam się tu, jakbym była szefową. Dlatego musiałam spróbować. Musiałam pokazać, że nikt nie był tak dobry, jak ja i jeśli mnie zwolni, to popełni największy błąd w jego życiu.
Na szczęście dzisiejszego dnia niczego nie musiałam już robić. Byłam po pracy i jedyne czego pragnęłam, to zjeść coś i położyć się w moim łóżku. Wracałam właśnie do mieszkania. Byłam wykończona tak bardzo, że nie zwracałam uwagi na to, co działo się dookoła mnie. Nawet nie zauważyłam, jak ktoś stoi przed moją klatką schodową. Dopiero gdy stałam już bliżej tego kogoś, niemalże od razu zapragnęłam jak najszybciej się cofnąć i pójść gdzieś. Gdziekolwiek, byleby nie zostać zauważoną przez moją głupią siostrę.
Czy ona nie powinna teraz się wylegiwać w łóżku ze swoim nowo poślubionym mężem?
Chyba po to się wyjeżdża na miesiąc miodowy, prawda?
– Jane! – zawołała za mną. Mimo iż właśnie szłam w odwrotną stronę, niż chciałam, bo specjalnie się wróciłam, to i tak nic mi to nie dało, gdyż pani Porządnicka mnie zauważyła. Kurwa mać jak na złość! – Przecież wiem, że to ty!
No i się zatrzymałam. Chciałam mieć już ją z głowy. Chciałam powiedzieć jej, by nigdy nie przychodziła tutaj, chciałam, aby to spotkanie było naszym ostatnim i żeby zapomniała, gdzie znajdowało się moje mieszkanie. Chciałam mieć wreszcie święty spokój, tak jak to było dotychczas, przed przeprowadzką leszcza.
– A ty nie powinnaś być w egzotycznym kraju ze swoim mężem? – zapytałam z kpiną.
Dopiero kiedy stałyśmy naprzeciwko siebie, mogłam jej się przypatrzeć. Ubrana w zwiewną sukienkę w kwiaty oraz pudrowo-różowe szpilki, wyglądała jak całkowite przeciwieństwo mnie. Jeszcze jej rozpuszczone czarne włosy, ta mała torebka, która wisiała jej na ramieniu, no i oczywiście mieniący się na serdecznym palcu pierścionek zaręczynowy z niewielkim kamieniem, znajdujący się tuż obok złotej obrączki. Dzisiaj nie posiadała bladej skóry jak zawsze. To chyba pierwszy raz, kiedy widziałam ją lekko opaloną. W połączeniu z jej ciemnymi włosami była jak jakaś cyganka. To musiało oznaczać, iż naprawdę gdzieś była. Musiała się tam opalić.
– Byliśmy. W Europie. – W jej oczach dostrzegłam błysk szczęścia.
Fajnie.
Pochwaliła się i tyle. Chyba powinna była już sobie pójść.
– Po co tu przylazłaś? – zadałam pytanie, kiedy mijały kolejne minuty, a my przez cały czas stałyśmy w milczeniu. Nie lubiłam takiego bezsensownego milczenia. Albo rozmawiamy, albo odchodzimy. Milczenie było dla mnie stratą czasu, nawet jeśli tak, prawdę mówiąc, nie za bardzo miałam ważnych zajęć. – Jeśli masz zamiar jeszcze dłużej tak stać, to ja idę. Nie mam czasu ani ochoty milczeć, a zwłaszcza z tobą. – Nie czekając na jej odpowiedź, minęłam ją, zbliżając się do klatki.
– Jane! – ponownie za mną zawołała. Nic sobie z tego nie robiłam, gdyż byłam zajęta szukaniem kluczy w moim plecaczku, mrucząc pod nosem na temat owego przedmiotu, ale również czarnowłosej. Poczułam, jak kobieta podchodzi do mnie, co jeszcze bardziej mnie rozproszyło. Westchnęłam głośno, patrząc się prosto w jej oczy. Czekałam, aż powie swoje i odejdzie, a ja będę miała z nią spokój. – Chciałam z tobą porozmawiać... – Zaczęła się bawić swoimi palcami ze stresu. Bała się mnie, to było widać już na pierwszy rzut oka. I bardzo dobrze.
– My nie mamy o czym rozmawiać.
– Dlaczego? Powiedz mi, co ja ci zrobiłam? Dlaczego taka jesteś? Czemu nie pozwolisz mi nawet ze sobą porozmawiać? Przepraszam, że tu przyszłam, ale dawno się nie widziałyśmy i...
Parsknęłam krótkim śmiechem. Przez tyle lat miała szansę ze mną porozmawiać, przyjechać do mnie, a ona stara się o to dopiero teraz, kiedy byłyśmy obie dorosłe, obie miałyśmy swoje życie i swoje problemy? Przypomniała o mnie, dopiero kiedy pojawiłam się na jej ślubie. Kurwa mać codziennie tego będę żałować.
– Dobrze mi było, kiedy nie miałam nic z wami wspólnego. Wracaj do swojego ukochanego i daj mi spokój.
Wpatrywałam się na nią, zastanawiając się, kiedy pęknie i zacznie płakać. Ona zawsze była tą kruchą i wrażliwą. Tata zawsze powtarzał, że Rose po prostu miała dobre serce. Tak miękkie, że każda najmniejsza smutna lub przykra rzeczy, powodowała, iż ona potrafiła zapłakać. To było tak strasznie dziecinne.
– Ale jesteś moją siostrą. Nie widziałyśmy się tyle lat... – Potrząsała głową, jakby starała się w jakiś sposób skleić jakieś sensowne zdanie, dzięki któremu nagle zmienię zdanie i zaczniemy się zachowywać jak normalne siostry. – Chciałabym... – jej głos był łagodny oraz miękki, brakowało w nim pewności siebie.
– Co byś chciała, Rose? – zapytałam stanowczym już głosem. Męczyła mnie już ta rozmowa. Miałam wrażenie, że ona chciała, ale nie mogła i tak było zawsze. Była dziwna i taka... Bezkształtna w tym wszystkim.
– Nie pamiętasz, jak kiedyś byłyśmy ze sobą blisko? Jak trzymałyśmy się razem? – W jej oczach pojawiła się nadzieja, lecz mnie to wcale nie obchodziło.
Czy pamiętałam? Przecież to ja byłam starszą siostrą i zadziwiało mnie to, iż ona cokolwiek pamiętała z tamtego okresu. W końcu ona wtedy miała tylko kilka lat - sześć albo siedem. Sama nawet nie przypominałam sobie, jak do tego doszło, że byłyśmy razem w jednym ogródku i spędzałyśmy czas na zabawach, śmiechu oraz czytaniu jej bajek w naszym namiocie. To właśnie pojawiało się w mojej głowie, kiedy Rose o tym wspomniała. Ale jakim cudem znalazłyśmy się tam razem i dlaczego tego nie pamiętałam, nie wiedziałam - może po prostu przez to, że wydarzyło się to bardzo dawno, a może sobie to wszystko wymyśliłam, gdy byłam małą dziewczynką.
– Nie, niczego nie pamiętam – odpowiedziałam, unosząc wysoko brodę. – Może ty sobie coś ubzdurałaś. My? Że niby byłyśmy blisko? Proszę cię, to niemożliwe – prychnęłam. Kiedy kobieta otwierała buzię, by coś powiedzieć, szybko jej w tym przeszkodziłam: – No to... Było miło, ale... – urwałam, gdy tuż obok nas pojawił się starszy mężczyzna, który chyba był moim sąsiadem, jednak ja go nie znałam. W sumie kogo ja znałam? Przecież nawet nie wiedziałam, kto mieszka naprzeciwko mnie. – Żegnam – dodałam na koniec, kiedy starszy pan po kilku długich chwilach otworzył nam drzwi. Czy ja zabrałam swój klucz ze sobą?
Jaka Rose była żałosna... Naprawdę myślała, że jak się tu niespodziewanie pojawi i powie kilka miłych słów; przeprosi; powie co, by chciała i przypomni mi o naszych 'wspólnych chwilach', to nagle odmieni naszą relację? To było aż śmieszne. Dlatego też przestałam o tym myśleć i wróciłam do rzeczywistości.
Po wejściu do mieszkania, nie witając się z Margaret, która znajdowała się w domu - wiedziałam to przez głośną muzykę, wydobywającą się z radia - skierowałam się do swojego pokoju, zamykając ze sobą drzwi. Byłam rada, że w końcu znalazłam się w swoim królestwie i - co najważniejsze - nareszcie był piątek, a co za tym idzie: zaczynał się weekend! Cieszyłam się z tego jak uczennica na wolne od szkoły.
– Jane! – krzyknęła moja współlokatorka przez drzwi. Zapukała, ale ja nie miałam ochoty jej otwierać. Szczególnie że po rozmowie z Rose, nie miałam chęci rozmawiać z kolejnym dziwnym człowiekiem. Była krzykliwa, piszczała i ekscytowała się głupimi rzeczami - coś nienormalnego.
"Dlaczego ludzie są takimi kretynami?!"
– Czego chcesz?! – wydarłam się, wypakowując zawartość swojego plecaka. Musiałam w końcu znaleźć swoje klucze! Opakowania po tabletkach, portfel, jakieś drobne pieniądze, znalazłam nawet dwa czekoladowe cukierki, co sprawiło, że się uśmiechnęłam. Było tam wszystko, tylko nigdzie nie widziałam kluczy.
– Długo jeszcze będziesz na mnie obrażona?
Nie byłam na nią obrażona. To było coś poważniejszego albo i nie? Sama już nie wiedziałam, jak było między nami. Tolerowałam ją, lecz żeby ją lubić... No nie wiem... To wszystko przez całą tę sytuację z leszczem i panią Porządnicką. Ten pierwszy niby przez przypadek powiedział jej gdzie mieszkałam, a ta druga wypaplała całej rodzinie o tej nowince. Teraz czułam się przez nich śledzona, obserwowana i Bóg wie co jeszcze. Może to było głupie, że byłam na nią zła, choć nie było powodu, lecz ja naprawdę taka byłam - uparta, dumna i wolałam, jak ktoś pierwszy podawał mi dłoń. Tak więc niby nic nie było, a jednak...
– Och, przestań już. – Bez pozwolenia weszła do pokoju, na co głośno westchnęłam. Na moment zerknęłam na nią, ale szybko wróciłam do pakowania na powrót swojego plecaka. – Abyśmy wróciły do wcześniejszych stosunków. – Uśmiechnęła się szeroko, na co tylko wywróciłam oczami. – Nie wiem nawet jakim cudem zmieniło się twoje nastawienie do pracy, ale jestem z ciebie dumna. – Wyciągnęła ręce w moją stronę, jakby chciała mnie wyściskać, na szczęście w porę się od niej odsunęłam, o mało przy tym nie spadając z łóżka.
"Cudownie..."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro