Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


Odstawiłam motocykl w miarę bezpiecznym miejscu i skierowałam się w stronę dobiegającej z niedaleka muzyki oraz gwaru rozmów i krzyków. Słońce oświetlało moją bladą twarz, z czego nie za bardzo byłam zadowolona, ponieważ naprawdę nie znosiłam tej małej, gorącej kuleczki, znajdującej się na niebie. Osobiście wolałam, gdy za oknem padał deszcz, dlatego też moją ulubioną porą roku była jesień. Mogłam wtedy w spokoju siedzieć w pracy czy w domu i w ciszy, nie przejmując się radosnymi krzykami dzieci za oknem, zająć się swoimi sprawami, podczas gdy w tle słyszałam muzykę deszczu, stukającego w szybę.

Widok, jaki pojawił się przede mną, przyprawiał mnie o istny ból głowy. Za dużo tu było różowych i białych kolorów. Zaczynałam żałować mojej decyzji o przyjęciu zaproszenia od siostry. Chciałam zawrócić, jednak chęć zdziwienia mojej rodziny była o wiele większa. Dlatego ruszyłam pewnym krokiem przed siebie.

Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy dostrzegła mnie pierwsza osoba. Była to moja wszechwiedząca ciotka - Pani Milusińska. We wszystkich widziała dobro i każdemu dawała drugą szansę, nawet jeśli na nią nie zasłużyli. Dla mnie to było nienormalne. Po co człowiekowi druga szansa, skoro już raz okazał się złą osobą? Przecież to jasne, iż jak od początku się jest złym, robi się okropne rzeczy czy krzywdzi innych, to nigdy taki ktoś się nie zmieni, nawet jakby się nad nim litowało, dawało kolejne szanse, to do końca swojego życia zostanie tym złym. Urodzisz się taki, to jesteś taki na zawsze i już. To wręcz niemożliwe, by ludzie się nagle ot tak zmieniali w swoją lepszą wersję. To się wydaje zbyt magiczne, zbyt nierealne, zbyt... Piękne. A życie takie nie było, bo prawdziwe życie to kłody rzucane pod nogi, pasmo nieszczęść - szczególnie w dorosłości - oraz rozczarowanie. Może i raz na jakiś czas pojawiały się dobre dni, było miło i uroczo, ale to tylko chwilowe.

Ciotka wystroiła się jak stróż w Boże Ciało: miała na sobie szmaragdową sukienkę. Była długa i idealnie dopasowana, podkreślając jej krągłe kształty. Na szczęście była szczupła, więc nie wyglądało to źle. Jej spinka, zdobiąca rozpuszczone włosy, połyskiwała na słońcu. Patrzyła na mnie, jakby zobaczyła ducha, gdy jednak zrozumiała, że naprawdę tam stałam, posłała mi szeroki uśmiech. Nie zareagowałam na niego. Traciłam siłę i swój wolny czas, pojawiając się w tym miejscu, w otoczeniu osób, które biologicznie rzecz biorąc, byli ze mną spokrewnieni, dlatego liczyłam szybkiego powrotu do swojej rzeczywistości w Nowym Jorku.

Odwróciła głowę w stronę moich rodziców, pewnie informując ich o mojej wizycie. Niczego nie słyszałam, bo stałam za daleko.

Podeszłam kilka kroków bliżej, oczekując na konfrontację z moją rodziną. Już niczego nie mogłam zrobić, byłam w impasie, a na wszystko inne było za późno. Musiałam z nimi pogadać i szybko się ulotnić. Tak, to był idealny plan. Wiedziałam jacy inni byli - pewni, iż zignoruje zaproszenie i nie zobaczą mnie na przyjęciu - ja jednak tym razem chciałam zrobić im na złość, pokazać się im i może narobić trochę wstydu. Oraz przypomnieć im o ich starszej córce.

– Jane – usłyszałam zdziwiony głos mojej matki. Była zaskoczona moim przyjściem.

Niczego nie odpowiedziałam, bo niby co miałam na to powiedzieć? Poza tym niedługo później obok mojej rodzicielki pojawił się mój tata z jakimś bursztynowym napojem w dłoni. Milczał, ilustrując moją całą osobę, zamglonym wzrokiem. Myślał pewnie, że od alkoholu coś mu się przewidziało. Uniósł kącik ust w górę. Zrobił krok w moją stronę, dzięki czemu stał blisko mnie, tak blisko, że czułam jego oddech oraz jego charakterystyczny zapach wody kolońskiej.

– Córeczko... – Gdy dotarło do niego, że nic to nie dało, delikatnie wziął mnie w ramiona. Tak, jakby czekał, aż się od niego odsunę. I miał rację. Nie odwzajemniłam jego gestu, ale dałam mu kilka sekund, a kiedy one minęły, odepchnęłam go od siebie lekko.

– Impreza w plenerze – to były moje pierwsze słowa, jakie powiedziałam, odkąd się tu pojawiłam po latach. Ile to już? Osiemnaście? Mniej więcej. No nie licząc listów, wiadomości oraz rozmów telefonicznych, które tak naprawdę były prowadzone pod przewodnictwem babci. Ja nigdy nie lubiłam z nimi rozmawiać. – No tak, mogłam się tego spodziewać. Rose zawsze była dziecinna. – Rozejrzałam się dookoła, oceniając całe otoczenie. – Róż, balony, korona na głowie, konie... – Wróciłam wzrokiem na moich rodziców. – Brakuje tu tylko jednorożca – prychnęłam.

Niestety nie usłyszałam odpowiedzi ze strony mojej rodzinki, gdyż akurat w tym momencie dołączyła do nas panna młoda. Stała przede mną w białej, długiej sukni. Wyglądała jak jakaś księżniczka i po co? Na co tyle przygotowań? Dlaczego każda dziewczyna się zawsze tak szykuje? Wielkie halo, to tylko głupi ślub. Uroczystość trwa jeden dzień, a każdy kolejny okazuje się jednym wielkim żalem i goryczą. Człowiek czuje się pusty i nieszczęśliwy. I po co to? Po to, by potem wziąć rozwód? Najgorzej, jak kobieta narobi bachory - wtedy robią się gorsze problemy.

– Jane, jednak przyjechałaś. – Posłała mi swój delikatny uśmiech. Ona zawsze była lekkomyślna, naiwna, nieśmiała, dziecinna i żyła w swoim świecie - w świecie idealnym, pięknym, bajecznym.

– Nie mam prezentu. – Uniosłam w górę ręce, pokazując im, że mówię prawdę. – No, ale wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, pomyślności i radości – powiedziałam szybko formułkę, którą każdy gość przekazywał jubilatom. – Czy jakoś tak. – Machnęłam na to ręką.

Nigdy nie byłam na weselu ani ślubie, więc nie miałam pojęcia co kupić młodej parze, dlatego też ostatecznie niczego nie zakupiłam. Poza tym... Jakoś nie lubiłam swojej siostry, więc dlaczego niby miałam kupować jej cokolwiek?

– Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że jesteś – o mało nie pisnęła. Nie wierzyła, że mnie tu widzi. Jej uśmiech się poszerzył, a w jej oczach pojawił się błysk. Zbliżyła się do mnie krok, pewnie chcąc mnie przytulić, lecz w porę wykonałam krok do tyłu. Nie lubiłam takich zbliżeń, a tym bardziej, jeśli miałam je dzielić z moją siostrą. Rose niczego nie odpowiedziała na mój ruch. – Chodź, dołącz do nas, poznasz mojego męża. – Nie dała mi nawet zaprotestować, szybko chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła w kierunku długiego stołu, przy którym goście zajmowali miejsce. – Rhys! – zawołała swojego mężczyznę.

Jej partner odwrócił się do nas przodem, posyłając przy tym zniewalający uśmiech. Był nawet przystojny, jednak to mnie nie zdziwiło, ponieważ moja siostra wizualnie nie była brzydka. Niczym porcelanowa laleczka: śliczne czarne i gęste włosy, sięgające do połowy pleców, szare, błyszczące oczy oraz blada cera - identyczna niczym tata.

„Gdyby ojciec był kobietą, na pewno wyglądałby właśnie tak, jak ona."

Jego kwiatuszek...

– Skarbie, to jest moja siostra, Jane. Ta, o której ci tak dużo opowiadałam. – Dłonią pokazała na moją osobę. – Jane, to jest Rhys, mój mąż. – Pokazała dłonią na swojego ukochanego.

– Cześć, dużo o tobie słyszałem. Fajnie, że przyszłaś. – Podał mi dłoń na przywitanie, którą uścisnęłam z lekkim zniechęceniem. Nie lubiłam mojej rodziny, a skoro nie lubiłam Rose, to nie lubiłam również jej męża. Musiał być tak samo, jak ona sztywniakiem w swoim świecie, bo kto normalny związałby się z nią? Nie była szkodliwa, starałam się ją tolerować, jednak pomimo jej wieku, wciąż zachowywała się dziecinnie. – Zapraszamy do stołu. – Objął ramieniem swoją partnerkę.

Widziałam, jak obserwuje mój ubiór. Starał się to robić niewidocznie, bym niczego nie dostrzegła, jednak nie byłam głupia. Cóż, nie obchodziło mnie co ludzie myślą o mnie i o moim wystroju. Mogłam robić co, tylko mi się podobało, ubierać się jak chciałam, mówić, co tylko przyszło mi na myśl, nie przejmowałam się opinią innych. W końcu byłam dorosła.

– Eeee – przeciągnęłam. – Ja nie...

– Zostań, proszę. Chociaż ten jeden raz. Usiądź, jedz, pij i baw się, siostrzyczko – weszła mi w słowo. Znalazła jakieś wolne miejsce przy stole i zaprowadziła mnie do niego.

– Przecież nie przyniosłam wam prezentu. Nie jestem twoim gościem, więc powinnam już stąd zniknąć. – Nawet te słowa nie dawały żadnego skutku, ponieważ Rose zdawała się ich nie słyszeć i popchnęła mnie prosto na krzesło. Głośno upadłam tyłkiem na nie.

– To nic, najważniejsze, że jesteś. Tak bardzo się cieszę, siostro. Nie masz pojęcia, jak bardzo  tęskniłam za tobą!– Ponownie uśmiechnęła się do mnie szeroko. Zerknęła na nieznanego mi mężczyznę, który siedział naprzeciwko mnie. Pewnie był to gość pana młodego, ponieważ wcale nie wiedziałam, kim on jest. Po kilku sekundach wróciła wzrokiem do mnie: – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała...

– Ale ja niedługo i tak stąd zmykam. – Powoli zaczynała mnie denerwować. Powiedziałam jej, że nie chcę tu dłużej siedzieć, to ona zachowywała się, jakby niczego nie usłyszała.

– Jane... – Zacisnęła usta w wąską linię, jakby bojąc się wypowiedzieć czegoś, przez co niespodziewanie wstanę, odejdę i znowu nasz kontakt się urwie na osiemnaście lat. Musiało jej bardzo zależeć na mojej obecności. – Proszę cię, zostań. Chociaż na chwilę, jesteś moją siostrą – błagała. By mieć już ją z głowy, westchnęłam głośno zrezygnowana. To wystarczyło, by kobieta zrozumiała, iż odpuściłam. – Dziękuję. – Po raz drugi się zawahała, walcząc z usilnym pragnieniem objęcia mojej osoby.

Usiadłam wygodniej na krześle, patrząc na każdą osobę. Wśród gości rozpoznałam męża cioci Milusińskiej - brata mojego ojca oraz wielkiego fana  footballu - parę nic nieznaczących kuzynek i nieciekawych kuzynów, jak i również innych dalszych członków naszej rodziny. Ogólnie rzecz biorąc nic ciekawego - nudna i wielka rodzinka Robertsów.

Czułam się tu jak odludek - z resztą jak zawsze. Byłam inna, ale nie tylko przez mój charakter i postrzegania świata, a głównie przez mój wygląd. W końcu byłam jedyną blondynką w rodzinie, a moje oczy były brązowe, lecz nie w odcieniu orzechowym czy czekoladowym, jak mój wujek, a prostym, pozbawionym życia. Po prostu pustka. Zupełnie jak moje życie.

Byłam inna niczym nie ich potomek. Może byłam adoptowana? Albo zamieniona w szpitalu? Nikt mi tego nie powiedział, ale przez całe życie miałam wrażenie, iż nie jestem ich, że coś ukrywają. Chociaż babcia twierdziła, że zmyślam, ciągle powtarzała, że byliśmy jedną rodziną, a to, że byłam inna, to pewnie wynik jakichś genów z dawien dawna. Możliwe od babki, prababki lub jeszcze dalej. Kiedyś to było dla mnie czymś przykrym, cierpiałam z tego powodu. Szukałam wszelkich sposobów, by się do nich upodobnić: ciemne włosy, szary lub piwny kolor oczu - jaki posiadała moja matka - czy chociażby znane mi rysy twarzy rodziców. Farby nie pomagały, gdyż miałam zbyt jasny kolor włosów, twarzy nie mogłam zmienić, a od soczewek miałam jakieś dziwne uczulenie. Dopiero z upływem lat zmądrzałam. Miałam gdzieś, jak wyglądam, z dystansem podchodziłam do tego, iż nie jestem jak oni. Byłam inna. Wyjątkowa. Teraz się z tym pogodziłam i było mi tak dobrze. Nawet lepiej, bo nie musiałam się wstydzić swoją rodziną. Mogłam w każdej chwili się ich wyprzeć albo wymyślić, iż wcale nie jesteśmy powiązani krwią. Bo ta rodzina zawsze była dziwna i mogłam się po niej wszystkiego spodziewać.

– Jane, nie spodziewaliśmy się, że się pojawisz – usłyszałam moją matkę. Stała nade mną, a jej mina wskazywała niedowierzanie. Przez cały czas myślała, że przewidziała jej się moja osoba, lecz ja naprawdę tam byłam. – To opowiadaj co u ciebie, córeczko.

„Córeczko" – odbijało mi się niczym echo w głowie.

Miałam ochotę odpowiedzieć: „A co cię to obchodzi, mamo?", jednak powstrzymałam się przed tym. Już nie będę aż taka wredna, przecież to moja matka, prawda?

– Wybornie – mruknęłam lakonicznie. – Jak się czujesz, że twoja córeczka wzięła ślub?

Przypatrzyłam się jej bardziej. Mimo iż liczyła sobie ponad pięćdziesiąt lat, wyglądała na młodszą. Może to przez makijaż albo zrobiła sobie operację, o której w ogóle nie wiedziałam. Cokolwiek to było, bardzo dobrze się trzymała. Nie, żebym twierdziła, iż pięćdziesięciolatki wyglądały z natury staro i niezdrowo, po prostu moja mama przypominała kobietę co najmniej dziesięć lat młodszą od prawdziwej siebie.

– Przypominam ci, że ty też jesteś moją córką i to starszą od Rose, a jakoś do tej pory nie słyszałam o twoim partnerze. – Na jej słowa tylko wywróciłam oczami.

Gdy otworzyłam usta, by coś powiedzieć, w tym momencie dołączyła do nas moja ciotka, uśmiechając się do mnie szeroko. Miałam ochotę zedrzeć ten uśmieszek z jej buźki. Ależ ja jej nie lubiłam... Za dużo w niej dobra. Najbardziej jej nie lubiłam za to, jak ułuda dobra wszystkich ludzi przysłaniała jej oczy - co nie było prawdą. Na świecie było tyle złych ludzi... a ona dziecinnie wierzyła, że może zmienić kulę ziemską swoją wspaniałomyślnością; swoim dobrym słowem, wesołą buzią czy błyszczącymi oczami. Jakie to głupie.

– Jak sobie radzisz w pracy? – Nie mogłam na nią patrzeć. Ten jej uśmiech mnie doprowadzał do szału.

Zaczynałam żałować, że się tu pojawiłam. Gdybym wiedziała, jaką zrobię sensację swoją osobą, wcale bym tu nie przychodziła. Czułam się jak jakiś eksponat w muzeum, którego z każdej strony oglądają wszyscy turyści. Okropne.

– A jak niby mam sobie radzić? – odpyskowałam, więc moja mama spojrzała na mnie karcąco. Miałam ochotę wywrócić oczami, lecz niestety przeszkodził mi w tym ojciec.

"A dajcie wy mi już święty spokój! Idźcie już lepiej do waszego kwiatuszka..."

Objął jednym ramieniem mamę, a drugim swoją bratową, uśmiechając się do mnie. Zaczynałam się zastanawiać, czy nie wyjść stąd w tym momencie. Miałam już tego dość, jeszcze brakowało, by reszta gości się tu zebrała.

Otwierał buzię, lecz nic nie powiedział. Zerknął na parkiet, gdzie na środek weszła para młoda. Dlatego skorzystałam z okazji i szybko powiedziałam:

– Ta, pewnie powiesz, że się cieszysz, fajnie, że jestem i takie tam – na moje słowa, tata wrócił wzrokiem na mnie, a mina mu zrzędła. – No co? Leć do swojej córeczki – dodałam, widząc jego pytający wzrok.

– Ale skarbie, przecież...

– Zaczynam żałować, że tu przyszłam – weszłam mu w zdanie.

– Jane... – Gestem dłoni przerwałam jego wypowiedź. – Nigdy się nie zmienisz – dodał zrezygnowany. Spoważniał: – Mimo to cieszę się, że jednak przyszłaś.

Po tych słowach razem z matką i ciotką wrócili do swoich miejsc, by stamtąd mogli obserwować, jak młoda para wiruje na scenie. Wolna melodia przyprawiała mnie w melancholijny nastrój. Poczułam się jak na stypie. Tak chyba nie powinien wyglądać ślub, czyż nie?

Podparłam brodę o rękę, patrząc w zanudzeniu na wszystko, co znajdowało się wokół. Jedyne co mi w tym przeszkadzało, to obecność nieznanego mi mężczyzny, siedzącego naprzeciwko mnie. Wcale nie pomagał fakt, że przez cały czas wlepiał swoje oczy w moją osobę. Pewnie myślał, że jestem jakaś naiwna i będę z nim rozmawiać, może potańczę, a już, co gorsza pójdę z nim do łóżka i będą kolejną jego zdobyczą.

"I tu się mylisz, kochanieńki. Znam lepszych od ciebie."

A tak naprawdę to sama wybieram sobie facetów, z którymi będę uprawiać seks.

– Wyglądasz na znudzoną – usłyszałam jego głos. Już miałam ochotę mu coś odpyskować, kiedy niespodziewanie wstał i sięgnął po piwo dla mnie i dla siebie. Pokręciłam głową, co dostrzegł dopiero, gdy otworzył jedno z nich. – Nie chcesz? – Uniósł brwi.

– Whisky – odpowiedziałam szybko. – Nalej mi whisky.

– Jesteś tego pewna? Bo myślę, że to...

– Że niby co? – zignorowałam jego słowa. – Kobieta nie może pić takiego alkoholu? – Tym razem to ja uniosłam jedną brew w górę. Bez słowa nalał mi wcześniej wspomnianego alkoholu do szklanki.

– Nic po prostu...

– Co? Nie spodziewałeś się? – znowu weszłam mu w zdanie.

Wpatrywał się na mnie swoimi zielonymi oczami, jakby chciał wypalić mi nimi dziurę na wylot. Zmrużył oczy, jakby właśnie zaczął się zastanawiać nad moją osobą. Co on nigdy nie miał wspólnego z silną i twardą kobietą, która potrafi naprawdę pić? Delikatny wietrzyk owiewał mu włosy, które opadły mu na czoło, lecz nie przeszkadzały mu one, gdyż nawet nie raczył ich sobie odgarnąć.

Oderwałam z westchnieniem wzrok od mężczyzny i skupiłam się na nalewaniu sobie trunku. Gdy wypełniam napój, patrzyłam się wprost w jego oczy, uniosłam szkło w górę w geście toastu i z szerokim uśmiechem, zaczęłam pić duszkiem całą zawartość. Widząc całe zajście, jego oczy powiększyły się do wielkości spodków.

– A ty nie pijesz? – Uniosłam kącik ust w górę, czując satysfakcję. Zdziwił się tak, jak tego oczekiwałam.

– Nie myślałem, że ty...

– Ta, jestem kobietą, a kobieta to...

– Nie chodzi mi o to, tylko... – urwał, splatając nad stołem swoje dłonie. – Jesteś drobna i...

– Skończ. – Chwyciłam po raz kolejny butelkę alkoholu i wlałam sobie do szklanki. – A ty wolisz piwo? – Postawił puste szkło tuż obok mojego. Kiwnięciem głowy zachęcił mnie do wypełnienia jego szklanki. – To zdrowie młodej pary czy jakoś to szło. – Stuknęłam kieliszki o siebie i oddałam mu jeden, należący do niego.

Oboje wychyliliśmy szkło w górę i niemalże w tym samym momencie opróżniliśmy nasze szklanki. Co najdziwniejsze - oboje się na siebie przez cały ten czas wpatrywaliśmy w siebie. Przez chwilę, nie wiedziałam dlaczego, poczułam się, jakbyśmy oboje wykonywali jakieś arcytrudne wyzwanie, a każdy z osobna był pewny swego zwycięstwa.

– Wciąż nie wierzę, jakim cudem się tu pojawiłam... – mruknęłam pod nosem, nalewając nam kolejną kolejkę. – Ale przynajmniej alkohol tu mają...

– Jesteś siostrą Rose? – Musiał usłyszeć moją wypowiedź. Stuknął swój kieliszek z moim i wypił wraz ze mną całą zawartość.

– Nie – odpowiedziałam krótko. To nie była jego sprawa, nie miałam pojęcia nawet po co mnie o to zapytał. I nie obchodziło mnie to, iż mógł usłyszeć, jak rozmawiałam kilkanaście chwil temu z rodzicami oraz ciotką - choć to było bardzo możliwe, zwarzywszy na to, iż siedział naprzeciwko mnie. W głębi duszy miałam nadzieję, że muzyka była głośniejsza.

Widziałam po jego minie, iż mi nie uwierzył. Skoro już wiedział, to po co się pytał? To pewnie kolejny leszcz, z którym będę musiała się przez kilka najbliższych godzin narabiać, oczywiście, dopóki moi rodzice zaczną ze wszystkimi pić i w pewnym momencie uznam, że są zalani w trupa. Bo właśnie tak jest na weselach: tańce z wszystkimi, kilka dolewek, każdy z każdym, a potem na powrót tany aż ludzie nie zwalą się jak kłody. I tyle z tego... Niczego się nie pamięta.

A przynajmniej tak słyszałam.

– A ty w ogóle kim jesteś? – Zmarszczyłam brwi. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, a już w ogóle wiedzieć kim on był, ale ciekawość była silniejsza. Nie znałam tego faceta, więc pewnie musiał być jakimś kolegą pana młodego. Gdyby Rose była inna, pomyślałabym, że to jej jakiś kochanek albo były, który ma na jej punkcie obsesję, chce przerwać ślub czy coś. Ślub wciąż trwał w najlepsze, a moja siostra była zawsze tą Panią Porządnicką. – Swoją drogą to ten Ralph, Rhys czy jak on miał. – Machnęłam na to ręką. – Co to za leszcz? – Zrobiłam zniesmaczoną minę, patrząc, jak właśnie pan młody okręca swoją żonę. – To musi być jakimś sztywniakiem, jak związał się z Rose.

– Ten leszcz jest moim bratem – powiedział z lekkim uśmiechem. – A wracając do twojego pytania, to nie wiem. Nie mnie to oceniać, ale skoro się kochają, to dlaczego by nie?

– Fuuu, miłość. – Włożyłam sobie palec do ust, obrazując wymioty. Robiło mi się już od tego słabo. Za dużo jak na jeden dzień. – W takim razie musisz być tak samo jak on leszczem.

– Skoro tak, to ty jesteś tak samo, jak Rose sztywna. – Jego uśmiech się poszerzył. – Nie znam jej za bardzo, ale ty jesteś jej siostrą, więc wiesz lepiej – dodał.

Pokiwałam tylko głową, rozumiejąc, co miał na myśli. I chyba za to miał u mnie plusa. Uśmiechnęłam się znacząco, unosząc po raz kolejny w geście toastu szklankę z alkoholem w górę i zrobiłam jednego dużego łyka, opróżniając kieliszek.

– Moja siostra jest nią tylko na papierze. – Nachyliłam się nad nim, by tylko on mógł usłyszeć te słowa. – A to, że mamy tę samą krew nic nie daje, ja i ona to dwa, zupełne przeciwieństwa. – Na moje słowa mężczyzna popatrzył się na mnie w zrozumieniu.

– A tak na marginesie. – Oparł się plecami o siedzenie. – Słyszałem, że nie powinno się ubierać na ślub i wesele na czarno. – Mówił o moim stroju. Miałam na sobie zwykłą koszulkę i jeansowe spodnie. Zastanawiałam się nad spodniami z dziurami, ale były w koszu do prania.

– Nie odróżniasz czarnego od granatowego? – Wywróciłam oczami.

"Zapowiada się cudowna impreza..."

************************************
Hejo! ♥️
Zaczynamy z historią ^^
Jak się Wam podobał pierwszy rozdział?
Co myślicie o Jane?
A co o naszym "leszczu"? 😏
Może macie jakieś teorie albo jakieś przemyślenia?
Czekam na Wasze komentarze, opinie oraz spam, a także gwiazdki *-*
Pozdrawiam serdecznie 😍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro