Rozdział 8
Przez resztę dnia byłam zła jak osa. Miałam rację co do Keitha - był prawdziwym kretynem. Na domiar złego myśli o siostrze nie dawały mi spokoju, no a oprócz tego, Margaret nie zamierzała się do mnie wcale odzywać. W sumie to dobrze, bo miałam przynajmniej ciszę i spokój, ale robiła wielki problem. Wiedziała, że nie miałam za dobrych kontaktów ze swoją rodziną, na dodatek wspominałam jej nie jeden raz, by nie wpuszczała żadnych gości do mnie, więc tym bardziej nie powinna była otwierać drzwi dla mojej ciotki, a już w ogóle z nią nie rozmawiać. Dlatego byłam zła i na nią, i na leszcza.
Przez nich i całą tę sytuację, odechciało mi się pracować. Nie pamiętałam nawet, kiedy ostatni raz wyszłam ze swojego pokoju! Od czasu do czasu odwiedzałam kuchnię, by ukraść stamtąd jakieś przekąski, które starczyłyby mi na dłużej, ale to tyle. No może raz czy dwa byłam w łazience na siku, ale nic więcej. Nie chciało mi się nawet myć, lecz to dla mnie nie robiło żadnego wrażenia. Siedziałam sama zamknięta w pokoju, oglądając jakieś seriale w ubraniach, których nie zmieniałam przez kilka dni. Moje życie właśnie tak wyglądało: budziłam się, szłam siku, zabierałam dużo jedzenia, by mi wystarczyło przez cały dzień - tyle z tego dobrego, że Margaret od rana przebywała w pracy i gdy otwierałam oczy, jej już nie było, dlatego nie musiałam na nią się patrzeć - potem jadłam, oglądając coś na Netflix'ie i oglądałam aż do wieczora, w międzyczasie znowu szłam siku i tak aż do końca dnia, aż mi nie opadały powieki i nie zasnęłam.
Ktoś by pomyślał, że byłam głupia, by tak się schować w pokoju przez byle co, ale to nie takie proste jak się wydawało. Z rodziną miałam na pieńku, można by powiedzieć, iż odkąd tylko przyszłam na świat. Nigdy z nimi nie byłam blisko, zawsze byłam inna, a jedyną osobą, jaką obchodziłam i jaka zaopiekowała się mną - małą Jane - była babcia, która mieszkała w Philadelphia'i. To pewnie dlatego, że nie byłam planowana. Gumka musiała pęknąć i tak oto przyszłam na świat. Szkoda.
Jednak nie z tego powodu miałam z nimi takie stosunki. To, że mnie nie chcieli, że wzięła mnie do siebie babcia, to nie było dla mnie nic takiego. Chodziło o to, iż byłam zupełnie inna od nich. I nie tylko wizualnie, ale także wewnętrznie. Byłam ich przeciwieństwem - oni tak, a ja inaczej.
Nigdy nie miałam do nich urazy, nie czułam się z tym źle czy coś takiego. Bo nigdy nie miałam serca, nie miałam uczuć. Byłam jak ten robot. Chociaż bardziej upodabniałam się do kalkulatora. Naprawdę. Odkąd w podstawówce zaczęłam poznawać matematykę, a potem się jej uczyć, z biegiem lat stawałam się mistrzem tego przedmiotu. Potrafiłam w pamięci obliczyć najtrudniejsze zagadnienie, na co ze zdziwieniem patrzeli na mnie nauczyciele. Nawet przez to zdecydowali się mnie przenieść do starszaków, bo podobno ich zdaniem za dużo umiałam. Matma była dla mnie naprawdę prosta, a zadania zawsze szybko rozwiązywałam, dlatego też wybrałam studia tematyczne do tego przedmiotu, a potem dostałam pracę w księgowości u szefa, który twierdził, że wciąż nie może znaleźć tak inteligentnej i dobrej matematycznie osoby, która mogłaby zająć moje miejsce i choć mu się naprawdę nie podobało, jak pracowałam, to nie miał wyjścia, musiał mnie trzymać. Byłam mu potrzebna.
Kilkakrotnie zastanawiałam się, co by było, gdybym się zwolniła. Nic lepszego bym nie dostała - przecież chodziłam w kratkę, a mój szef wciąż mnie trzymał, a oprócz tego przychodziłam o różnych porach i wracałam o rozmaitych godzinach - poza tym nie nadawałam się nigdzie indziej. Nie chciałam pracować jako kelnerka albo baristka, więc wciąż byłam na swoim stanowisku, które wybrałam tuż po skończeniu studiów. Innego talentu nie miałam, chociaż zawsze mogłam zostać panienką do towarzystwa, ale potem musiałabym pieprzyć się z jakimiś starymi, obleśnymi, żonatymi facetami. Wolałam sobie takiego sama wybrać, a nie czekać na swój los na loterii...
Na ziemię przywróciło mnie pukanie do drzwi. Z początku myślałam, że to Margaret, dlatego też nawet nie raczyłam wstać z łóżka, ale kiedy pukanie przeobraziło się w walenie, nie miałam wyjścia i podeszłam do drzwi. W judaszu nikogo nie widziałam, więc pierwsze co mi przyszło do głowy, to że jakieś głupie dzieci robią sobie żarty, ale chwilę później pukanie się ponowiło. Zaczęło mnie to już irytować, dlatego otworzyłam drzwi.
Westchnęłam głośno, gdy tylko zobaczyłam osobę stojącą przed wrotami do mojego mieszkania. Miałam ochotę od razu zamknąć mu je przed nosem, lecz przeszkadzała mi w tym jego ręka, podtrzymująca drewnianą płytę. Kretyn.
– Zabierz tę rękę. – Nie miałam ochoty patrzeć na jego twarz. Mężczyzna, zamiast zrobić, co mu kazałam, nie ruszył się ani o cal. – Nie dasz mi spokoju? – zapytałam zirytowana jego zachowaniem. Jeszcze się tak do mnie uśmiechał szeroko. Palant jeden. – W ten sposób nie wymusisz we mnie rozmowy.
– Po prostu przeczuwałem, jak się zachowasz, a mnie tak szybko nie spławisz. No a ja chciałem przeprosić i z tej okazji zrobić ci coś pysznego do jedzenia. – Poruszył kilkakrotnie brwiami.
Nie chciałam go wpuszczać ani teraz, ani nigdy. Nie lubiłam ludzi, a zwłaszcza jego. Nie miałam nawet czasu, by zamienić z nim kilku zdań, ponieważ czekały na mnie seriale. To na nie miałam największą ochotę, a nie na rozmowy z ludźmi.
– Skąd miałabym mieć tę pewność, że nie chcesz mnie otruć?
– Naprawdę myślisz, że ja, dobry i skromny człowiek, mógłbym kogokolwiek zabić? Nawet muchy nie tknę. – Jego uśmiech się poszerzył, a ja wywróciłam oczami.
– Nienawidzę cię, nie mam ochoty z tobą rozmawiać, nie mam ochoty nawet na ciebie patrzeć, no a poza tym nie mam na ciebie czasu. A teraz zabierz tę rękę dobrowolnie, bo jak nie, to wrócisz do domu bez niej – powiedziałam beztrosko.
– Ostatnio zachwalałaś moją lasagne, pamiętasz? – Uniósł jedną brew w górę. Co on miał z tymi brwiami? To jakaś choroba albo zespół czegoś? – Mogłem wtedy cię otruć. Miałbym spokój z tobą, a jednak niczego takiego nie zrobiłem, dlaczego?
– Bo obok stała Margaret – westchnęłam. – Idź już i daj mi spokój. – Ponowiłam próbę zamknięcia drzwi, lecz natrętny sąsiad był silniejszy. – Nie możesz tak po prostu wyjść i już więcej się nie pojawiać?
– Nie jesteś głodna? Zrobię ci coś pysznego do jedzenia. Nie musimy ze sobą rozmawiać. Na jedzenie się nie skusisz?
Jeśli chodziło o jedzenie, to prawie zawsze się na nie godziłam. Lubiłam jeść, a jak ktoś mi je robił, to w ogóle było coś pięknego. Ale żeby tym kimś musiał być on? Byłam na niego zła, a wręcz wkurwiona za to, co mi zrobił. No dobrze, nie wiedział, jakie tak naprawdę łączyły mnie z nimi stosunki, ale kurwa mać nie powinien mówić o takich rzeczach. Przecież widział na własne oczy, jak toczyła się moja rozmowa z matką, ciotką i ojcem, więc tym bardziej sam powinien to jakoś wychwytać; zrozumieć. W końcu siedziałam naprzeciwko niego.
– A co dokładnie zamierzasz zrobić?
– A na co masz ochotę? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Hymmm – przeciągnęłam, zastanawiając się, na co mam ochotę. – Kurczak curry z warzywami i ryżem, umiesz mi to ugotować? – Wpatrywałam się w niego pewnym wzrokiem. Po prostu całą sobą czułam, że to były zbyt ambitne danie, zbyt zaawansowane jak dla tego człowieka. Niestety się myliłam, bo dostrzegłam na jego twarzy szeroki uśmiech.
– No jasne. – Dopiero gdy facet odwrócił się w stronę schodów, prowadzących na górę i zabrał, stojące na nich jakieś produkty w kartonie, zauważyłam, iż się przygotował na gotowanie. Był pewny, że się zgodzę. – Będę musiał jeszcze tylko pójść do sklepu po kilka rzeczy. – Nie widziałam jego twarzy, ponieważ była zasłonięta przez stos składników. Tego było tak dużo, że wydawało mi się, iż zabrał ze sobą całą zawartość swojej kuchni.
Starałam się zapanować przed wyrzuceniem go z mieszkania, ale myśl, że zrobi mi to pyszne jedzonko, powstrzymywała mnie przed tym ruchem. Dlatego obserwowałam go z zaciśniętymi zębami, przypominając sobie, kiedy ostatni raz jadłam coś normalnego. Na dodatek na to danie miałam wielką chęć.
– Czego potrzebujesz? – zapytałam zrezygnowana.
– Kolendry, fasoli i... – urwał, stawiając wielgachny karton na blacie kuchennym.
– Cukru – powiedzieliśmy razem. Ponownie przewróciłam oczami, zastanawiając się, skąd ten mężczyzna się urwał. On nigdy nie miał tego białego proszku w paczce.
– Ty chyba nie słodzisz – mruknęłam, ale wcale mnie nie obchodziło czy tak było, czy nie. Wyjęłam wcześniej wspomniany produkt i postawiłam tuż obok reszty przypraw. Oparłam swój tyłek o blat i z założonymi rękami na piersi obserwowałam go. Czekałam, aż wyjdzie i w jakiś sposób załatwi resztę składników. Na samą myśl, iż niedługo miałam zjeść to pyszne danie, aż ciekła mi ślinka. – To idź – rozkazałam, kiedy na mnie spojrzał.
– Pod warunkiem, że obiecasz, że pokroisz warzywa. Masz cebulę, prawda? Mięso akurat zabrałem, bo przeczuwałem, że na pewno będziesz chciała zjeść coś z mięsem, ale czosnek, cebulę i paprykę...
– Jeszcze czego? – prychnęłam. – Jeszcze niedawno powiedziałeś, że zrobisz mi jedzonko w ramach przeprosin, chyba to zdanie mówi samo za siebie, że to ty masz mi je zrobić całkowicie sam – podkreśliłam. – Mogę je pokroić, ale nie mam pewności, że na pewno idziesz do sklepu po resztę produktów. A co jeśli idziesz po piwo, by wrócić do swojego mieszkania i położyć się na kanapie i oglądać mecz? A ja będę czekała z tymi pokrojonymi warzywami? – Tym razem to ja uniosłam brwi w górę.
– To, co mam zrobić, byś mi uwierzyła? – Jego kącik ust drgnął.
– Nie ufam ci, jesteś dziwnym kolesiem, który mnie naprawdę strasznie denerwuje – odrzekłam, kiedy widziałam, jak zaczyna się szerzej uśmiechać. Czułam, że wystarczyło parę minut, by parsknął śmiechem z mojego pytania. – Nie powinnam cię wpuszczać, tym bardziej że to kolejna okazja dla ciebie, by włożyć coś do jedzenia, dlatego będę ci patrzeć na ręce. – Uniosłam brodę wyżej. – Jeśli myślisz, że jestem śmieszna, to się grubo mylisz, bo jestem bardzo poważna. Dlatego, jeśli chcesz pójść do sklepu – mówiąc te dwa ostatnie słowa, pokazałam dłońmi cudzysłowie. – To daj mi swój klucz do mieszkania na przechowanie, aż wrócisz. – Wyciągnęłam dłoń w jego stronę, czekając, aż zrobi co mu każę.
– No dobrze, złośnico. – Wyjął z tylnej kieszeni spodni klucze i podał mi je. – Będę tu za dwadzieścia minut.
– Nie nazywaj mnie tak! – krzyknęłam za nim.
"Zaufał mi, choć nie musiał. Przecież mogłam się włamać do jego mieszkania i go na przykład okraść."
Po tym, jak usłyszałam trzask drzwi, długo stałam w miejscu, bawiąc się kluczami, które dał mi na przechowanie Keith. Ten człowiek był naprawdę podejrzanym mężczyzną, dlatego musiałam twardo trzymać na swoim. Bo czy to nie przypadek, że nagle niespodziewanie niedługo jak tydzień, no może dwa tygodnie po weselu jego brata z moją siostrą, on się przeprowadza właśnie do mieszkania w bloku, w którym sama mieszkałam? To było bardzo dziwne i nie sądzę, by okazało nie to zwykłym przypadkiem. Bo przecież Nowy Jork był wielki, znajdowało się tu mnóstwo innych mieszkań, a na pewno znalazłoby się jakieś milion innych, które potrzebowały właściciela albo mieszkańca.
Co miałoby się stać i tak się miało wydarzyć, czy tego chcieliśmy, czy też nie. Tak samo fakt, iż każdy z nas kiedyś umrze, ale czy moim przeznaczeniem było umrzeć przez tego leszcza? Znerwicowana, otruta albo po prostu zadźgana nożem... Z przeznaczeniem nie powinno się walczyć, bo będzie jeszcze gorzej - i tak źle, i tak niedobrze - więc nie było sensu niczego z tym robić. Ale chciałam od początku do końca być twardą i silną kobietą, nieważne co by to nie było.
Zobaczył mnie wtedy na weselu i już tam postanowił mnie udusić. Chociaż ja chyba wolałabym umrzeć przez wykrwawienie. Tak! Chciałabym, by przyszedł do mnie jakiś wampir Dracula, ugryzł mnie w tętnicę i bach - to byłoby powodem mojej śmierci.
Albo po prostu a dużo seriali się naoglądałam. Za dużo „Pamiętników Wampirów", w których Damon Salvatore żywił się ludzką krwią, przy okazji ich zabijając. Albo drugi sposób, gdzie jeden z istot nadprzyrodzonych wyrywał serce. Czyż to nie świetny pomysł? Ta druga opcja wydawała się taka prosta i bardzo szybka. Nie czuło się bólu ani niczego. Problem w tym, że ja nie posiadałam tego organu, więc nie mogliby mnie zabić, a przynajmniej nie w taki sposób.
– Już jestem! – krzyknął, wchodząc do kuchni. Wróciłam na ziemię. Zdałam sobie sprawę z tego, iż przez ten cały czas niczego nie zrobiłam. Zamiast tego stałam w tym samym miejscu, w dłoni trzymając jego klucze i myśląc czego o moim przeznaczeniu. – Niczego jeszcze nie zrobiłaś – to było bardziej twierdzenie niż pytanie. Wpatrywał się w karton, który wciąż stał niewypakowany.
– A ty wróciłeś. – Odwróciłam się do niego tyłem w poszukiwaniu deski do krojenia. Po chwili poczułam, jak Keith zajmuje miejsce obok mnie i wyciąga potrzebne produkty z pojemnika. – Dalej to krojenie jest aktualne?
– Skoro tak bardzo nie chcesz, to nie rób. – Próbował wyjąć mi z dłoni nóż, lecz utrudniłam mu w tym zadanie, chowając za plecami rękę. – Pomyślałem po prostu, że będzie szybciej, jak to zrobisz, ale trudno.
– Nie myśl sobie, że jestem leniwa albo nie umiem. – Znajdowaliśmy się trochę za blisko siebie, więc się od niego odsunęłam. – Zrobię to, ale nie stój tak blisko mnie. – Na te słowa tylko przewrócił oczami, a potem skupił się nad składnikami.
Byłam pewna, że podzielimy się obowiązkami, jednak kiedy tylko skończyłam kroić - a zrobiłam to bardzo dobrze, byłam z tego pierwszy raz tak bardzo zadowolona - mężczyzna zabrał ode mnie nóż, przysunął sobie bliżej deskę i oznajmił:
– Dziękuję za pomoc, ale, masz rację, to ja miałem zrobić dla ciebie jedzenie. – Dopiero w tej chwili na mnie spojrzał. – Więc ja będę gotował, a ty usiądziesz sobie i popatrzysz na moje ręce. Musisz sprawdzić, czy ci nic nie wkładam do jedzenia. No wiesz, boisz się, że cię otruję czy coś – dodał, stawiając na palniku patelnię.
– Nie boję się, tylko ci nie ufam, to dwie różne sprawy. – Z początku nie za bardzo chciałam wykonywać jego rozkazy, ale koniec końców, gdy dostrzegłam, że mężczyzna dobrze sobie radzi, a ja tylko mu przeszkadzałam, stojąc nad nim, zajęłam miejsce na krzesełku barowym tuż obok niego. Byłam zła, że wyszło na jego, ale cóż nie zawsze działo się tak, jak chciałam.
Obserwowałam, jak sprawnie i płynnie wykonuje każdy kolejny krok, przygotowując dla mnie jedzenie. Musiałam przyznać, że fajnie się na niego patrzyło i co najdzielniejsze - nie nudziło mi się to, lecz starałam się tego nie pokazywać. Dlatego by wyglądało to na rzeczywistsze, westchnęłam głośno. Mężczyzna, słysząc to, zerknął na mnie kątem oka, unosząc lekko kącik ust w górę.
I co w tym niby było zabawne?
– Ty w ogóle gdzieś pracujesz? – zapytałam, kiedy ten otwierał usta, by coś powiedzieć. – Bo za darmo nie dostałeś takiego mieszkania... Chyba że masz własnego sponsora czy coś.
– Jestem szefem kuchni – odpowiedział tak po prostu, a mnie to zdziwiło. Momentalnie się uciszyłam, gdyż nie tego się spodziewałam. On? Był kucharzem? Widziałam powagę na jego twarzy i nic nie wskazywało na to, iż kłamał. Nie wyglądał na takiego albo ja miałam zupełnie inne wyobrażenia co do człowieka w białym fartuchu, który na co dzień miesza chochlą zupę. – Czy udało mi się w końcu ciebie zdziwić? – Chyba zauważył, jak się na niego wpatrywałam zdumionym wzrokiem.
– Coś ci się przewidziało. – Odwróciłam głowę w stronę okna, by niczego więcej nie mógł zobaczyć. Następnym razem muszę bardziej uważać, by nie odczuł kolejnej satysfakcji. Stawał się wtedy taki dumny i szczęśliwy, niczym pieprzony zwycięzca, czym mnie denerwował.
– Tak, więc jeśli będziesz chciała coś zjeść, zapraszam – zmienił temat. – Potrafię... – Wróciłam do niego wzrokiem, kiedy przymykał jedno oko, jakby się zastanawiał nad czymś. – Potrafię zrobić większość dań.
– Chwalisz się? – Uniosłam jedną brew w górę. – Czy może chcesz zrobić na mnie wrażenie? – zapytałam od niechcenia.
Długo nic na to nie odpowiedział, ponieważ był skupiony na smażeniu czegoś na patelni. Już w całym pomieszczeniu zaczęło pachnieć przyprawami. Momentalnie aż w moim brzuchu zaburczało, czego Keith na szczęście nie usłyszał.
– A ty chyba nie pracujesz, co? – mężczyzna przerwał ciszę między nami.
– Skąd ten wniosek?
Ani na chwilę się na mnie nie spojrzał. Był całkowicie pochłonięty gotowaniem. Widać było, że lubił to, a nawet więcej. Pewnie, gdybym się bardziej przypatrzyła jego twarzy, na pewno dostrzegłabym w jego oczach błysk fascynacji lub szczęścia czy coś podobnego. Prawdopodobnie, gdyby mógł, gotowałby na okrągło. A przynajmniej tak mi się wydawało.
– A pracujesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Nie lubiłam, gdy ktoś tak robił. Wolałam, kiedy mój rozmówca nie owijał w bawełnę, nie kłamał i mówił wszystko, co przyszło mu na myśl. Jasno, klarownie oraz krótko i na temat. A odpowiadanie pytaniem na pytanie, było moim zdaniem takim cackaniem się; bezsensownym przedłużaniem rozmowy.
– No jasne, że tak. Skąd niby twoim zdaniem miałabym pieniądze na mieszkanie, jedzenie i ubrania?
– Nie wiem, są różne sposoby... – Wzruszył ramionami. Dopiero w tym momencie się na mnie spojrzał: – A gdzie dokładnie?
– Zgaduj, mądralo. – Założyłam rękę na biodro, ciekawa jego odpowiedzi. Wątpiłam w to, iż on kiedykolwiek odgadnie, czym się tam naprawdę zajmowałam, dlatego wewnątrz śmiałam się z mojego gościa.
– Zdajesz sobie sprawę, ile jest na świecie zawodów? – Zmarszczył brwi, na co się uśmiechnęłam triumfalnie. – Nigdy nie zgadnę, więc sama powiedz.
– Pracuję w księgowości – odpowiedziałam lakonicznie.
Nie lubiłam się tłumaczyć, nie lubiłam opowiadać o swoim życiu, a szczególnie nie lubiłam się dzielić z takimi rzeczami z jakimiś tam ludźmi. Było mi na rękę, iż nie posiadałam przyjaciół; znajomych, bo nie musiałam nikomu się zwierzać ani opowiadać o tym, co robiłam, co zjadłam lub piłam. Wolałam milczeć. Wolałam swoją własną samotnię i to mi wystarczało. Dzięki temu byłam szczęśliwa.
W końcu to było moje życie, a moje życie to moja sprawa.
– Ambitnie – skomentował tylko.
Nie musiał tego mówić, nie obchodziła mnie jego opinia. Byłam, kim byłam. To i tak było dosyć niepodobne do mnie. Ja? Poszłam na studia? Skończyłam je z wyróżnieniem? Znaczy, to akurat było normalne - nigdy nie miałam problemów z nauką. Ale że poszłam na studia... Że w ogóle na nie poszłam...
– To już któryś raz, jak razem kończymy przy jedzeniu – przerwał ciszę między nami, a ja miałam ochotę wywrócić oczami. Czy on musiał ciągle gadać? Nie potrafił chociaż przez chwilę siedzieć cicho?
– Przypominam ci, że to w ramach przeprosin za to, co zrobiłeś.
– Dlaczego tak bardzo nie chcesz mieć kontaktu z rodziną? – Oparł się bokiem o blat kuchenny, by mieć lepszy widok na mnie, jednocześnie sprawdzając mięso na patelni.
– Czy musisz zadawać tyle pytań? To nie jest twoja sprawa, więc nie wnikaj. Bo zaraz się rozmyślę i już nie będziesz miał żadnej szansy.
– Szansę miałem już dwa razy – mruknął pod nosem. Słysząc to, uniosłam jedną brew w górę, nie wiedząc, co miał na myśli. W oczach dostrzegłam ten błysk, a kiedy otwierał buzię, by doprecyzować, wiedziałam już wszystko.
– Zapamiętaj sobie. – Podeszłam do niego bliżej, unosząc palec wskazujący w jego kierunku. – Jesteś i na zawsze będziesz chłopakiem na jedną noc. – Ponowił próbę dojścia do głosu, lecz byłam szybsza: – Pierwszy raz był nieświadomy, a dopiero drugi w pełni świadomy. My już to mamy z głowy, więc powinniśmy urwać kontakt, ale skoro jesteś moim sąsiadem, to niestety musimy się widzieć, spotykać i tak dalej... To mi się w ogóle nie podoba, bo wolałabym udawać, że cię nie znam, ale ty...
– Czyli, krótko mówiąc, jestem wyjątkowy. – Uśmiechnął się w ten swój sposób - jakby z dumą. Naprawdę tego nie lubiłam. W odpowiedzi prychnęłam.
– Jesteś taki sam jak reszta moich byłych kochanków – powiedziałam dobitnie, mając nadzieję, że tym zakończymy ten temat, a on przestanie w końcu gadać.
– Nie prawda. Z nikim nie mieszkałaś tak blisko. – Niespodziewanie znaleźliśmy się bardzo blisko siebie. Miałam się już od niego odsunąć, kiedy Keith mi to utrudnił, chwytając za talię. – Nie miałaś okazji się z nikim tak często spotykać. – Pochylił się nade mną, co nie za bardzo mi się spodobało, więc odsunęłam się od niego, używając do tego całej siły.
– Za dużo sobie pozwalasz – spoważniałam. Czułam pod skórą kłębiącą się złość.
– Ty naprawdę myślisz, że takim zachowaniem mnie obrazisz? Że dzięki temu dam ci spokój albo przestanę się do ciebie odzywać? Udawać, że cię nie znam? – Po raz kolejny uniósł kącik ust w górę. Wydawał się w tym momencie taki pewny siebie, aż miałam ochotę powiedzieć mu coś, przez co ten uśmieszek zniknie z jego twarzy, a w oczach zamiast błysku, pojawi się zmrok.
I niespodziewanie ni stąd, ni zowąd cmoknął mnie w usta, uniemożliwiając mi powiedzenie czegokolwiek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro