Rozdział 20
Kurwa! Byłam sama z tym wszystkim. Jedyna osoba, która mnie naprawdę kochała, zawsze była przy mnie i która jako jedyna nie odwróciła się ode mnie plecami, musiała mnie zostawić. Umarła i już nigdy nie wróci. Dlaczego nie mogła zostać jeszcze ze mną na tym okrutnym świecie?
Chociaż...
W sumie się nie dziwię, że mnie zostawiła. Ona też musiała mieć mnie już dość.
Ciągle się mną zajmowała.
Ja na jej miejscu pewnie też zostawiłabym to wszystko w cholerę.
Kochała mnie, lecz miała już dość. Nigdy mi tego nie powiedziała, ale pewnie tkwiło to w niej gdzieś głęboko. Z czasem stawałam się coraz bardziej buntownicza, imprezowałam i lubiłam dużo wypić - w sumie byłam taka, jak każda inna nastolatka. Jednak wciąż byłam niezależna: miałam prawo jazdy, szybko zrobiłam sobie konto w banku, a wszystkie swoje sprawy umiałam sama załatwić. Miałam dobrą pamięć, przez co w szkole radziłam sobie bardzo dobrze, jednak najbardziej uwielbiałam matematykę i fizykę. Kochałam liczyć i wykonywać różne trudne działania. Uczestniczyłam także w różnych konkursach, lecz szybko mi się to znudziło. Prawda była jednak inna. Nigdy nie lubiłam ludzi; nie lubiłam spędzać czasu z ludźmi, tym bardziej nie z aż tyloma podobnymi do mnie. Oczywiście tylko wizualnie.
Starałam się być w miarę przykładną, mądrą i wyjątkową tylko po to, by spełnić oczekiwania mojej rodzinie. Chciałam pokazać im, że też jestem czegoś warta. Pragnęłam, by chociaż to spowodowało zwrócenie uwagi moich rodziców. Marzyłam o tym, by przypomnieli sobie o mnie i mnie odwiedzili. Chciałam, by się mną w końcu zainteresowali, zobaczyli moje osiągnięcia, dobre świadectwa oraz świadomość, iż potrafiłam być samodzielna.
Ale to tylko głupie dziecięce marzenia. Ułuda, która nigdy nie stała się prawdą.
Byłam naiwna.
Naiwna i głupia.
Czy ja tęskniłam za babcią?
Chyba tak.
Dziwne. Nie miałam uczuć, lecz mimo to brakowało mi jej. Tęskniłam za jej głosem, zapachem, za jej radami, rozmowami, zachowaniem, codziennościami, a nawet krzyczeniem. Potrzebowałam jej wsparcia i poczucia, że ktoś był przy mnie, że nie byłam sama. Lubiłam samotność, ale w tej chwili potrzebowałam mojej babci. Pragnęłam, by mnie mocno przytuliła.
Dzisiejszego dnia coś ze mną było. Coś niedobrego.
Może chodziło tu o zbliżający się okres i nagle stałam się melancholijna, przygnębiona. Po prostu inna niż na co dzień. Nigdy w życiu taka nie byłam. To pewnie wszystko przez to, iż wszystko się skumulowało: te głupie anonimy, głuche telefony, spotkanie i rozmowa z rodzicami, którzy swoją drogą mieli tyle wstydu, by wymyślić tak idiotyczną bajeczkę oraz strata czegoś, co do tej pory dawało mi poczucie istnienia.
Byłam w trakcie picia jednego głębszego. Nie wiem dokładnie którego: pierwszy czy czwarty? Nie obchodziło mnie to, ponieważ zamierzałam już nie wracać do domu. Miałam ochotę zostać w klubie, lecz barman na to mi nie pozwolił. Pff, jaki z niego kretyn.
– Przecież i tak masz klub otwarty przez całą noc – nie dawałam za wygraną. Nie chciałam wracać do domu. Wolałam zostać w barze, pijąc trunki. Musiałam w końcu się zrelaksować, potrzebowałam, choć na chwilę zapomnieć o ostatnich wydarzeniach, a w szczególności mojego nieplanowanego spotkania z rodzicami. – Nic to dla ciebie nie zrobi. – Wzruszyłam ramionami.
Zbliżył się do mnie, nie przejmując się dzielącym nas blatem i powiedział:
– Nie wiem jak ty, ale ja mam też swoje życie. – Po tych słowach wrócił na swoje miejsce, na powrót wycierając brudną szklankę. – Poza tym wolałbym, gdybyś nie odwiedzała toalety w towarzystwie mężczyzn. – Zerknął na moment na mnie: – Ostatnio przez ciebie spadło lustro.
– To na pewno nie była moja wina – zaprzeczyłam od razu. To było niemożliwe. – Gdyby spadło, stałoby się to na moich oczach. Tak jednak nie było, więc to nie moja wina. – Upiłam kolejnego łyka alkoholu. Już nawet nie pamiętałam, co znajdowało się w szklance.
Ten gburowaty barman stał tu za każdym razem, kiedy tylko odwiedzałam lokal. Nie wiedziałam, czy naprawdę procował tu sam, czy po prostu przychodziłam tu w tym czasie, kiedy przebywał tu on. Oznaczało to, iż trochę mnie kojarzył i znał moje zamiary: przychodziłam, by się upić, by na chwilę zapomnieć i się zrelaksować, a potem kończyłam z różnymi nieznajomymi w toalecie. Pewnie dlatego też zwalił na mnie winę o to lustro.
– Ej, a może jesteś zazdrosny? – Uśmiechnęłam się podstępnie. Mężczyzna na moje słowa uniósł wysoko brwi. – No podrywam tu każdego napotkanego faceta, odwiedzamy toaletę i kończymy razem. Tym razem nie zbiłam lustra, ale jeśli chcesz, to możemy...
– Jesteś panienką do towarzystwa? – Przechylił głowę w bok.
– Jesteś kompletnym debilem – odparłam. Upiłam kolejnego łyka. – Po prostu lubię seks, ale nie bawię się w związki. – Zaczynałam już opowiadać o swoim życiu, co oznaczyło, iż wypiłam już dużo. Na dzisiaj to było już koniec z alkoholem.
Pracownik mojego ulubionego miejsca nie był wcale starym człowiekiem. Miał może z czterdzieści lat, może trochę mniej. Z twarzy przypominał osobę, która w swoim życiu bardzo dużo paliła. Nie mogłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałam go z papierosem w dłoni. Pewnie to przez tych wszystkich ludzi, którzy palili w jego obecności, zajmując miejsce najczęściej przed jego osobą. Kosmyki jego brązowych włosów opadały na czoło, lecz jemu nie robiło to żadnego wrażenia. Musiało mu być gorąco, ponieważ za każdym razem, gdy go widziałam, na jego gołej klacie wisiała kamizelka.
– Mam po kogoś zadzwonić? – usłyszałam pytanie z jego strony, kiedy ułożyłam głowę na stoliku między nami. Nawet nie mogłam na chwilę zamknąć oczu. Co za zgred! – Bo na pewno tutaj nie zostaniesz.
– Dla mnie ty możesz wracać do domu, jak tak bardzo chcesz. – Uniosłam głowę, patrząc na niego. – Zostawisz bar w moich rękach, a ja obiecam, że niczego nie ukradnę i będę pilnować wszystkiego.
– Chyba oszalałaś! – parsknął. – Powinnaś już wyjść, bo zaczynasz się pogrążać.
Przewróciłam oczami na jego słowa. Nie miałam zamiaru stąd wychodzić. Przynajmniej nie tak prędko. Miałam jeszcze prawo tu siedzieć i korzystać z usług materialnych. Byłam dorosła, potrafiłam sama o siebie zadbać, poza tym miałam swoje ciężko zarobione pieniądze i doskonale wiedziałam, jak i ile powinnam pić.
– Zauważyłeś, że pada? – Spojrzałam w okno. Może nie było dokładnie widać krople deszczu osadzające się na oknie i spływające po szybie. – Nie pójdę w deszczu. Nie mam parasolki, a nie chcę być mokra.
– Zastanowię się. – Nie spuszczał wzroku z blatu, którym się właśnie zajmował. Dokładnie go pucował, jakby to miało w czymś pomóc: ów mebel i tak był brudny, znajdował się na nim kurz i dziwne plamy.
„Czy ty naprawdę myślisz, że twoje słowa coś na mnie zrobią?"
W milczeniu wyjął jakiś zeszyt i skupił się na pisaniu. Cudownie, przynajmniej będę miała z nim spokój! Wpatrywałam się skupionym wzrokiem w zawartość mojej szklanki, kiedy usłyszałam jego irytujący szept:
– Trzysta dziewięćdziesiąt cztery razy trzynaście...
– Pięć tysięcy sto dwadzieścia dwa – odpowiedziałam od razu, przewracając przy tym oczami. Naprawdę? Takie łatwe, a on nie wiedział?
Barman spojrzał na mnie spod byka, niedowierzając. Nie byłam pewna czego dokładnie: tego, że tak szybko policzyłam, tego, że potrafię liczyć czy że w ogóle mu pomogłam.
– Rozumiem, że nie chcesz mojej pomocy. – Wzruszyłam ramionami. Zabrałam swoją ramoneskę, która przewieszona była na moim krześle barowym i wstałam z siedzenia. Mężczyzna już otwierał buzię, by coś powiedzieć, lecz byłam szybsza: – Masz rację, nie ma sensu tu dłużej siedzieć.
– Ale... – Jego oczy przez cały czas były wielkie jak spodki. – Poczekaj... Może policzysz mi jeszcze to i może...
– Mam nadzieję, że też nie masz parasolki. – Posłałam mu wymuszony uśmiech i wyszłam z lokalu.
Mimo deszczu i moich wcześniejszych deklaracji na temat tej pogody, kiedy wyszłam na zewnątrz, nie posiliłam się nawet na trucht. Szłam wolnym krokiem, nie martwiąc się, że będę morka i rozmazana. Nie biegłam, ponieważ nie chciałam się męczyć. Choć szczerze mówiąc, przed moimi oczami pojawiły się już mroczki, wszystko dookoła mnie wirowało, jakbym się kręciła. Chyba wypiłam więcej, niż mi się wydawało.
Ulicy były spustoszałe, a na chodnikach znajdowało się coraz więcej kałuż, które na zmianę raz omijałam, raz tak po prostu wchodziłam do nich w moich tenisówkach. Nie przejmowałam się, że je zniszczę, bo miałam w mieszkaniu pralkę.
W końcu znalazłam się przed klatką schodową. Jednak najgorsze dopiero miało nadejść, ponieważ z oddali widziałam sylwetkę leszcza. Och, miałam nadzieję, że chociaż jego uda mi się ominąć! W takim razie nadchodziła dopiero osiemnasta albo dziewiętnasta, a nie tak jak myślałam - najwcześniej dwudziesta trzecia.
Udawałam, że go nie widzę, że jestem skupiona na wszystkim innym niż na nim. Miałam nadzieje, że uda mi się go sprawnie ominąć i nie będę musiała z nim rozmawiać. Niestety on miał inne plany. Kiedy mnie zauważył, przyspieszył kroku i dopadł do drzwi jako pierwszy, by móc otworzyć mi je jak prawdziwy gentlemen - co za dureń.
Wyglądałam jak przemoknięta panda, ale miałam to gdzieś. Nie odezwałam się do niego ani słowem. Nawet kiedy składał parasolkę i co jakiś czas zerkał wprost na mnie, również nic nie padło z mych ust. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak długo stałam przy nim, obserwując jego zmagania z przedmiotem ochraniającym go przed deszczem.
Wreszcie wróciłam na ziemię. Odwróciłam się przodem do schodów i złapałam jedną ręką ściany, a drugą poręczy. Zawahałam się. Chciałam zrobić krok, lecz nie wiedziałam gdzie postawić stopę. Kiedy wpatrywałam się w stopnie, nagle wszystko mi się podwoiło. Nie byłam pewna, co było prawdą, a co moim wyobrażeniem, spowodowanym upojeniem alkoholowym.
W pewnej chwili poczułam, jakbym lewitowała. Płynęłam, czując męski zapach. Przypominał mi perfumy tylko tej jednej osoby. Leszcz trzymał mnie mocno, jakby obawiał się, że niespodziewanie mnie upuści. Mimowolnie moja głowa opadła na jego twardą klatkę piersiową, wręcz tuląc się do jego ciepłego ciała. Czułam jego serce: było spokojne, jednocześnie biło tak głośno. Jakimś dziwnym trafem uspokajało mnie. Mogłam się przy nim relaksować.
„Kurwa, ale musiałam się upić, by opowiadać takie bzdury!"
– Za dużo sobie wyobrażasz – wybełkotałam, widząc znajdujące się przed nami drzwi. – Przypominam ci, że mieszkam wyżej.
Niczego na to nie odpowiedział. Albo coś powiedział? Być może, lecz niczego nie słyszałam. Nie potrafiłam się wyswobodzić z jego umięśnionych ramion. Miałam mu powiedzieć, by mnie puścił; zostawił w spokoju, kiedy mężczyzna pochylił się nade mną, powolutku zbliżając się do moich ust. Zdecydował się na takie tempo, prawdopodobnie dlatego, że chciał sprawdzić, czy na pewno się zgadzam na ten ruch. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłam aż taka niezdecydowana jak w tym momencie. Miałam mu pozwolić, by mnie pocałował? By posunął się dalej?
Nie obchodziło mnie to, iż byłam w tej chwili zamroczona alkoholem, bo w moim przypadku było to normalne. Bardziej miałam na myśli fakt, iż to był leszcz, z nim byłam w łóżku już wiele razy - a nie było to w moim stylu. Pragnęłam to zakończyć, chciałam stracić z nim kontakt oraz wszystkie inne stosunki, które pojawiły się między nami. Już i tak miałam przez niego same kłopoty. Wolałam znajdować się w hotelu z jakimś nieznajomym, którego więcej nie miałam spotkać, którego ani trochę nie znałam i nie zamierzałam poznawać.
„Co ten człowiek miał, że po raz kolejny kończyłam z nim w łóżku?"
Najgorsze było to, iż pomimo kolejnych spędzonych z nim nocy, z nim wciąż było mi dobrze. Nigdy się nie nudziłam. Jeszcze. Nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca, jak to mówią.
Nienawidziłam go.
Całą sobą.
A jednak nie potrafiłam się powstrzymać przed pocałowaniem go.
Zostałam u niego na całą noc. Dopiero rano obudziły mnie promienie słoneczne, wdzierające się do jego pokoju. Leżałam na brzuchu, obejmując prawą nogą pas mężczyzny. Nie miałam pojęcia, jak do tego doszło. Na szczęście nie miałam takiego kaca, jak po tamtym razie, co upajałam się alkoholem razem z Keithem. Wtedy skończyliśmy w hotelu i niczego z poprzedniego wieczoru nie pamiętałam. Teraz było inaczej: zapamiętałam barmana, ulewę - nie miałam przy sobie parasolki i nie przejmowałam się tym za bardzo - a także to, iż w drodze do mieszkania przypadkiem spotkałam się z leszczem, który zabrał mnie na rękach do swojego domu.
Otworzyłam w końcu oczy i mimowolnie odwróciłam głowę na drugi bok, przez co miałam dobry widok na mojego kochanka. Skrzywiłam się na myśl, że po raz kolejny skończyliśmy razem na jego pościeli, ale widząc jego spokojną, wręcz chłopięcą twarz delikatnie uniosłam kącik ust w górę. Było to szybkie i niezauważalne, by mężczyzna po drugiej stronie łoża tego nie dostrzegł. Dłonie mnie świerzbiły, by go dotknąć; poprawić mu zbłąkane kosmyki. Ostatecznie niczego takiego nie zrobiłam. Na szczęście przypomniałam sobie w głowie, że ten pomysł był kretyński.
Musiałam posiadać w organizmie jeszcze resztki po alkoholu, bo znowu zachowywałam się jak idiotka.
Nagle ciszę przerwał głośny dźwięk powiadomienia. Jasne światło zajaśniało w moich spodniach, które leżały na ziemi tuż przy wejściu do sypialni właściciela. Zdziwiło mnie to, ponieważ nie posiadałam żadnego telefonu. Przecież sama rzuciłam nim i się rozwalił. Całkowicie. Dlaczego więc urządzenie dzwoniące znajdowało się w kieszeni mojego ubioru? Czemu wcale go nie poczułam?
Wygramoliłam się z łóżka dosyć niezgrabnie, nie przejmując się swoją nagością i podniosłam z podłogi jeansy i wyjęłam z nich aparat. Nigdy w życiu nie widziałam go wcześniej na oczy, ale w pewnym momencie coś mi zaświtało. Przypomniałam sobie, jak Margaret oznajmiła mi o swoim nowym zakupie. Wcisnęła mi wtedy w dłoń pudełko z nowym telefonem, mówiąc, że to dla mnie. To musiał być on. Ale kiedy go wyjęłam z pudełka? Kiedy wkładałam do niego kartę? Naprawdę zabierałam go ze sobą? Odrywałam z niego folię?
Ze zmarszczonymi brwiami odczytałam nową wiadomość:
„Jedna zapalona zapałka potrafi podpalić cały dom.
A jak z Twoim domem? Jest wielki, prawda?
Puff i wszystko idzie w powietrze.
No to...
BUM!
Powodzenia w ratowaniu swojej rodzinki.
Choć wydaje mi się, że będzie to trochę za późno."
Szybko wybrałam numer, z którego dostałam tego SMS-a, ale to na nic. Od razu mnie odrzucało. Nie słyszałam nawet ani jednego sygnału. Żadnej poczty głosowej, nic.
– Kurwa mać! – zawołałam, zapominając o śpiącym leszczu.
– Wymarzona pobudka – usłyszałam zachrypnięty głos mojego towarzysza. Pościel zaszeleściła, co oznaczało, iż mężczyzna się poruszył. – Co się stało?
– Muszę pojechać do domu moich rodziców – mówiąc te słowa, wpatrywałam się w niego z poważnym wyrazem twarzy, by nie myślał, że to jakiś głupi żart.
********************************
Nie miałam pojęcia, po co i dlaczego w ogóle zjawiłam się przed domem moich rodziców. W tamtych chwilach byłam szybka jak błyskawica. Jednak to w szczególności za sprawą Keitha, który wciskał chyba całą swoją siłą pedał gazu. Nie oglądał się za siebie i złamał chyba połowę przepisów.
Na miejscu dostrzegłam grupkę ludzi, stojącą tuż przed domem, w którym mieszkali moi rodzice. Dym unosił się w górę, a z domu nie było już nic. Resztki. Doszło do podpalenia, a gdy przyszłam na miejsce zdarzenia, było już za późno.
– Nie! – krzyknęłam, biegnąc bliżej. Gdy udało mi się przepchnąć przez cały tłum i znaleźć się na przodach, zatrzymał mnie policjant. Taśma obklejona była dookoła ruin, przez co nie miałam jak przejść bokiem. – Co z mieszkańcami?
– Przepraszam, ale nie mogę udzielić pani takich informacji.
– Czekaj. – Po chwili dołączył do nas jakiś średniego wieku mężczyzna w mundurze. Popatrzył na mnie, jakby czegoś we mnie szukał. – To jest córka Robertsa.
Moje oczy się powiększyły, kiedy tylko poczułam, jak ów mężczyzna łapie mnie za ramię i gdzieś prowadzi. Zobaczyłam przed sobą karetkę, ale nie zdążyłam nawet o czymkolwiek pomyśleć, ponieważ zaraz potem dostrzegłam siedzącego na tyłach mojego ojca w towarzystwie ciotki milusińskiej.
– Jane. – W głosie ojca czuć było niedowierzanie. – Co ty tu robisz, córeczko?
I znowu to słowo.
Córeczko.
Aż się wzdrygnęłam.
– Żyjesz? – W ostatnim momencie udało mi się powstrzymać od ulgi.
Był cały i zdrowy - miałam już odpowiedź na moje pytanie.
Ale co z moją matką? Czy komuś stała się krzywda? Ktoś umarł? Skoro zostały same ruiny po ich domu, to oznaczało to, iż stali się bezdomni. W jedną chwilę stracili wszystko. Nie mieli ani domu, ani swoich rzeczy, ani pamiątek, ani mebli. Niczego.
– Na szczęście w tym czasie twoi rodzice byli u nas w domu, więc nic się im nie stało. Ale ich rzeczy... Ich dom... – Ciotka posmutniała.
Leszcz pojawił się tuż obok mnie. Pewnie dopiero mnie znalazł. W końcu po tym, jak wyszłam, jak wybiegłam z auta i ruszyłam ku grupce obserwatorów. Tuż przy uchu słyszałam jego szybki oddech, co oznaczało, iż musiał biec.
– Wszystko w porządku? – zapytał zatroskany.
Zrobił krok w stronę mojej rodziny, ale w tym samym momencie ponownie podszedł do nas kolejny policjant, więc Keith się zatrzymał, wpatrując się w mundurowego.
– Zabieramy panią na komisariat – oznajmił poważnym głosem ani na chwilę nie przestając się na mnie patrzeć.
– Co? Dlaczego? Przecież ona nic nie zrobiła. – Leszcz zmarszczył czoło.
– Podejrzewamy, że to pani Roberts podpaliła dom swoich rodziców. – Po tych słowach skuł mnie w kajdanki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro