Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16


Kurwa mać! Jeszcze nigdy w swoim dwudziestokilkuletnim życiu nie dostawałam aż tyle telefonów, szczególnie, że kiedy je odbierałam, ani razu nie usłyszałam głosu osoby po drugiej stronie. Była tylko cisza. No może jeden raz słyszałam ciężki oddech, ale nic oprócz tego.

– Zaraz wyrzucę ten telefon przez okno! – krzyknęłam, gdy po raz kolejny usłyszałam dzwonek telefonu.

Leżałam sobie spokojnie w mojej wielkiej niebieskiej bluzie ze Spongebobem i zajadałam się lodami, które stały w lodówce, jakby czekając, aż je zabiorę. Nie dość, że ten głupi telefon mnie przestraszył, to jeszcze musiałam wstać, ponieważ ktoś dobijał się do drzwi. Ani na chwilę nie przestawał. Musiałam więc coś zrobić z nieproszonym gościem, bo naprawdę mnie zaczynało już to irytować.

– Czego pukasz? – zapytałam na powitanie.

Przede mną stał Owen. Jego włosy były idealnie ułożone, pewnie za sprawą żelu, a na nosie wciąż miał założone okulary przeciwsłoneczne, więc nie byłam pewna, czy wpatrywał się we mnie. Musiało być ciepło na dworze, ponieważ miał na sobie krótkie spodenki oraz zwykły t-shirt.

– Szukam Margaret. Jest tutaj? – Zaczął oglądać się za mną w poszukiwaniu swojej dziewczyny. Co było bezsensowne, gdyż dziewczyny tutaj nie było.

– A czy gdyby tu była, specjalnie otwierałabym ci drzwi? – To było pytanie retoryczne, więc oboje nie potrzebowaliśmy na nie żadnej odpowiedzi. – Pewnie jest w pracy czy coś. – Zamierzałam zamknąć mu przed nosem drzwi, lecz mężczyzna mi w tym przeszkodził, wkładając swoją nogę w szczelinę drzwi. – Zabierz tę nogę – rozkazałam.

Owen wpatrywał się we mnie z lekkim zawahaniem, jakby zastanawiał się, czy powinien zrobić to, co przed chwilą mu kazałam, czy zrobić mi na złość. Chciałam mu przy kleszczyć kończynę dolną, lecz on niestety był ode mnie silniejszy. W pewnej chwili złapał dłonią za drzwi, otwierając je szerzej, aby mógł przez nie wejść. Westchnęłam głośno na jego ruch.

– Jasne, czuj się jak u siebie w domu – prychnęłam.

– Nie słyszysz, jak ci telefon dzwoni? – zadał pytanie, jakby to, co wydarzyło się przed chwilą, w ogóle nie miało miejsca. Nic nie odpowiedziałam na to, zachowywałam się, jakbym niczego nie słyszała, a to dlatego, iż byłam pewna, że po raz milionowy dobijał się do mnie ktoś, kto robił sobie ze mnie żarty. Już wiele razy blokowałam takich durniów, ale za każdym razem to się nawracało, tyle że z innym numerem, jakby ten koleś zmieniał numery. Nie dawał za wygraną, gnój jeden! – Umówiliśmy się na teraz. Miałem przyjechać – mówił dalej. – Dzwoniłem do niej, ale ona nie odbiera. Może rzeczywiście jest w pracy. – Zdjął okulary i przewiesił je na swojej koszulce. – Poczekam tu, dobra?

– I po co się tłumaczysz? Nie lubię tego.

– Wiem – powiedział ciszej. Słysząc po raz kolejny dzwonek mojej komórki, popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

Miałam już dość. Zirytowana weszłam do pokoju i zabrałam stamtąd telefon. Szybkim krokiem wróciłam przed drzwi, które z rozmachem otworzyłam. Już miałam rękę z aparatem w górze, chciałam rzucić go jak najdalej, lecz w ostatniej chwili się przed tym powstrzymałam, bo przede mną stali dwaj mężczyźni. Byli tak do siebie podobni, że aż nie mogłam uwierzyć, że to możliwe. Jedyne, co ich odróżniało, to kolor oczu: jeden posiadał zielone, a drugi niebieskie. Owen musiał się przesunąć, ponieważ chwilę później delikatne światło spotkało się z ich tęczówkami, co spowodowało, że ich barwa zmieniła się i stała się jeszcze bliższa sobie nawzajem. Teraz już w ogóle przypominali bliźniaków, choć tak naprawdę było inaczej.

– Co ty tu robisz, leszczu? – przerwałam panującą ciszę między nami.

Jeszcze jego tu brakowało... Jeden Owen to dla mnie było za dużo, a teraz jeszcze pojawił się tu niespodziewanie on ze swoim bratem, który kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się. Oczywiście nie odwzajemniłam tego gestu, nieprzerywanie wpatrując się w Keitha, czekając na odpowiedź z jego strony. Kto tu jeszcze zamierzał przyjść?

– Zalałaś mnie – odparł tylko.

To było niemożliwe, ponieważ nie przypominałam sobie, bym w ogóle odkręcała wodę w kranie, o pralce nie wspominając... Musiało mu się coś pokręcić. Albo pewnie sam coś zrobił i teraz przyszedł do mnie, by mi robić wyrzuty, debil jeden.

– Chyba cię coś boli.

– Zaraz to sprawdzimy. – Uniósł w górę pudełko z narzędziami, których wcześniej nawet nie zauważyłam.

– No przecież mówię ci, że... – Nie dali mi dokończyć, bo niezauważalnie wtargnął razem z Rhysem do środka.

Emocje wewnątrz mnie zaczęły się coraz bardziej kumulować. Najpierw telefony, które nie dawały mi spokoju ani na chwilę, potem Owen, a teraz oni: leszcz ze sztywniakiem. Czułam, ze zaraz eksploduję niczym bomba.

– Oho, znowu się zepsuło! – zawołał z łazienki. Przywrócił mnie tym na ziemię. Stanęłam w progu łazienki, gdzie chłopaki zaczęli coś reperować. – Kran – doprecyzował.

Nie patrzył się we mnie, bo był zajęty zakręcaniem czegoś w rurze, ale mimo to wiedział, że nie miałam pojęcia, o co im chodzi.

– Mam wam jakoś pomóc? – zapytał Owen, co mnie zaskoczyło. Jeszcze trzeci koleś do jednego kranu?

Wywróciłam oczami, zostawiając ich samych. Poczułam w mojej prawej dłoni aparat. Ścisnęłam go mocno, jakby miało to w czymś pomóc. Telefony z początku były co jakiś czas, ale nie więcej niż raz do dwóch razy w ciągu dnia, teraz było coraz gorzej. Dzisiaj to przechodziło ludzkie pojęcie! Komórka dzwoniła i ani myślała przestać. Przez to moja głowa nie dawała sobie rady i musiałam wziąć aspirynę. Dlatego też wpadłam na pomysł, by wyrzucić telefon, jak najdalej potrafiłam, by w końcu uwolnić się od tej pierdolonej muzyczki, przypominającej mnie o dobijającej się osobie po drugiej stronie słuchawki.

– Jane, to twój telefon? – usłyszałam głos męża mojej siostry.

Odruchowo ponownie spojrzałam na komórkę i całą siłą rzuciłam ją o podłogę. W pomieszczeniu słychać był tylko głośny trzask i cały smartfon roztrzaskał się na dobre. Ulżyło mi. W końcu uwolniłam się od natręta.

– Mój? – Zmarszczyłam brwi, czego mężczyzna nie dostrzegł, bowiem w tej chwili był zajęty. – Przecież ja nie mam telefonu. – Spojrzałam się na aparat po raz ostatni i wróciłam do łazienki, by zobaczyć, jak im idzie.

– Dlaczego to zrobiłaś? – Owen jak zawsze był ciekawski. – Nie lubisz, gdy do ciebie ktoś dzwoni? Mogłaś powiedzieć mu, że nie masz czasu i tyle, a nie od razu go rozwalasz. – Chciał coś jeszcze dodać, ale się powstrzymał.

– No mów dalej – zachęcałam go, nie dając za wygraną.

– Po prostu jesteś zbyt agresywna i nadpobudliwa...

– No i co? To chyba dobrze, że kobieta jest taka, prawda? – Założyłam ręce na piersi. – Gdybym była cichą myszką, byłoby jeszcze gorzej...

– Ale czasami mam takie dziwne poczucie... – urwał, udając, że coś, czym się zajmował, było ważniejsze od rozmowy ze mną. Ja jednak się na to nie dałam nabrać. Skoro zaczął, powinien dokończyć.

– No jakie? – Przez długi czas milczał. Naprawdę sądził, że dam mu spokój? – No powiedz mi to.

– Czasami się ciebie aż boję, okey? – powiedział szybko.

– Naprawdę? – Przez jego słowa, zrobiłam się dumna. Bardzo dobrze, że tak było, bo to oznaczało, że dopięłam swego. Jednak ludzie czuli we mnie respekt, a nawet mężczyźni.

Lecz kiedy Owen spojrzał na mnie smutną miną pieska szczeniaczka, nie mogłam powstrzymać się przed śmiechem. Parsknęłam takim głośnym chichotem, że musiałam złapać się za brzuch, który zaczął mnie boleć. Przez mój wybuch, nie usłyszałam, jak ktoś wchodzi do środka, a była to Margaret. Była zła jak osa, ale nie przejmowałam się tym - teraz najważniejszy dla mnie był mój śmiech.

– O Boże, co ty zrobiłaś z twoim telefonem? – Oczy mojej współlokatorki stały się wielkie niczym spodki. Weszła głębiej do salonu, w którym znajdował się mój roztrzaskany aparat. Nic sobie z tego nie robiłam, a nie odpowiedziałam na jej pytanie, bo sama na nie znała odpowiedź. Przecież widziała dokładnie to, co ja - był roztrzaskany. – Znowu te głuche telefony? – zapytała, a ja miałam ochotę ukręcić jej głowę.

– Zamknij się – rzuciłam przez zaciśnięte zęby.

– Jakie głuche telefony? – Z łazienki wyszedł sztywniak Rhys, wycierając papierem swoje mokre przedramiona. – Coś się dzieje, Jane?

– Nie twoja sprawa.

– Cześć skarbie. – Owen podszedł do swojej dziewczyny i pocałował ją w policzek, w tym samym czasie ja odwróciłam wzrok. Obrzydzał mnie widok zakochanych par, a szczególnie kiedy zaczynały się całować albo robić podobne rzeczy. – Co się stało? – Znał ją już tak dobrze, że wystarczyło mu jedno spojrzenie, by zidentyfikować jej humor.

Nie chciałam słuchać ich rozmowy - sam widok przyprawiał mnie okropnych dreszczy - dlatego też oddaliłam się od nich kilka dużych kroków. Los chciał, bym zatrzymała się tuż obok leszcza, którego wcześniej nie widziałam. Musiał dopiero co wyjść z łazienki i ustawić się tam, gdzie ja. Był jak jakiś wrzód na dupie...

– Rhys powiedział mi o twoim wypadku – usłyszałam jego głos. Mogłam przysiąc, że rozbrzmiewała w nim nuta troski; zmartwienia. – Dlaczego nie odbierałaś ode mnie telefonu. Dzwoniłem.

– Wiem, dlatego rozwaliłam telefon – powiedziałam specjalnie, by mieć spokój z tym człowiekiem. Ostatecznie.

Nie musiałam się pytać jego brata o to, skąd wiedział o moim małym wypadku, o szpitalu, jak również o wielu innych rzeczach, które na pewno o mnie wiedział. Należał do naszej rodzinki, a moja siostrzyczka lubiła plotkować, więc szybko zrozumiałam, skąd miał pojęcie o wszystkim. Pewnie wiedział o mnie oraz całej rodzince więcej niż ja. Dlatego też to mnie nie zdziwiło.

– Jak to? – Dołączyła do nas Margaret, a ja niestety nie zdążyłam jej przerwać. – A to nie przez te głuche telefony?

Kurwa mać! Zawsze musiała wszystko zniszczyć. Kto w ogóle jej kazał się odzywać?! Przecież codziennie starałam się całą sobą pokazywać, jak bardzo nie chciałam się „trzymać" z leszczem, a to także oznaczało, by niczego mu nie mówić. To nie była jego sprawa.

– Jakie głuche telefony? – Teraz Keith zaczął się tym interesować.

– Żadne – w końcu udało mi się dojść do głosu. – Nie było żadnych głuchych telefonów. – Spojrzałam zabijającym wzrokiem na Margaret.

– Ale...

– Nie miałaś przypadkiem iść z Owenem gdzieś? – Chciałam się ich jak najszybciej pozbyć.

– Jane, a może porozmawiasz o tym z twoim tatą? W końcu jest policjantem, a nawet komendantem, może ci pomóc – odezwał się sztywniak, za co naprawdę miałam ochotę go udusić.

– Nie potrzebuję ani pomocy policji, ani ojczulka, dobra? Nie ma żadnych głuchych telefonów i jest wszystko po staremu, rozumiemy się?

– Dlaczego tak bardzo nie chcesz się z nimi spotkać? – zapytał Owen.

Spojrzałam na niego spod byka, na co on zamknął buzię. Starał się pokazywać, że jest wszystko dobrze, że nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia i wciąż stał pewnie, ale ja wiedziałam, że to go lekko przeraziło.

– Oni naprawdę cię kochają... – powiedział cicho brat leszcza, na co już niczego nie odpowiedziałam.

– A co tam się stało? – Moja współlokatorka pokazała palcem w kierunku pomieszczenia, w którym jeszcze chwilę temu przebywali chłopacy.

– Zalało mnie – odpowiedział lakonicznie mój były kochanek.

Dlaczego do cholery to wspominałam? Mieliśmy kilka wspólnych zaliczonych numerków, kilka ciekawych nocek, wiele niesamowitych orgazmów, ale to był tylko seks, nic więcej. Nie oczekiwałam niczego więcej, a już w ogóle wspomnień. Dlaczego więc w mojej głowie pojawił się obraz nas podczas jednych z tych chwil? Pewnie dlatego, że spędziłam z nim o kilka tych momentów więcej, niż powinnam; niż robiłam to zawsze.

– Rose wiele razy mówi o tobie – usłyszałam Rhysa, który po raz kolejny zaczął opowiadać o mojej „rodzince". – Tęsknią za tobą i czekają aż ich odwiedzić. – Kiedy niczego nie odpowiedziałam, dodał prawie szeptem: – To twoja rodzina...

– To nie jest moja rodzina – odrzekłam pewnie. – I nigdy nią nie była. – Kiedy otwierał buzię, by coś jeszcze dodać, szybko mu w tym przeszkodziłam: – Doskonale wiesz dlaczego. – To mu zamknęło usta, a temat w końcu został zamknięty.

Musiał o tym wiedzieć. Jego żoną była pani porządnicka, więc wiedział o wszystkim. Pewnie rozpowiadali o mnie różne dziwne i fałszywe rzeczy. Rose musiała opowiadać mu o wszystkim, w końcu lubiła dużo gadać. Zawsze powtarzała wszystko niczym papuga.

– Mam pocztę! – zawołała rozradowaną Margaret, jakby właśnie dostała prezent. Ależ to było dziecinne! – O, jest coś dla ciebie. – Podała mi jedną kopertę, zaadresowaną na mnie.

Dla mnie? To było dziwne, ponieważ to było niecodzienne wydarzenie. Nie dostawałam nigdy żadnej poczty ani listów, ani rachunków. Może dlatego, że mieszkanie było jej, ja tylko byłam jej współlokatorką i wszystko było przepisane na nią. Ja tylko się dokładałam. Listów nikt mi nie pisał, bo nie posiadałam ani przyjaciół, ani znajomych, ani nikogo innego, nawet z daleka. Jeśli ktoś chciał do mnie coś napisać, mógł to zrobić przez SMS, a przynajmniej do tej pory, bo właśnie dzisiaj zepsułam swoją komórkę. Kto w naszych czasach pisał listy? Przecież to była starodawna technika komunikowania się z drugim człowiekiem.

Otworzyłam kopertę i wyjęłam z niej kartkę, na której przyklejone były literki, najprawdopodobniej wycięte z różnych stron gazet:

„Wiem wszystko. Nieźle się walnęłaś o maskę samochodu. Tym razem miałaś szczęście. Szkoda. Ale ja się tak łatwo nie poddam. Uważaj na siebie, suko.

P.S. Przykro mi, że nie odbierasz moich telefonów.

Trzymaj się mocno."

Jednak to nie wszystko, ponieważ pod tymi słowami widniało przyklejone zdjęcie. Widniałam na nim ja w momencie, kiedy odbiłam się od auta. Zdjęcie zrobiła mi osoba, siedząca na miejscu kierowcy tego pojazdu, które we mnie walnęło.

– To jest pojebane – usłyszałam Rhysa, który w przeciwieństwie do mnie, potrafił wydusić z siebie jakieś słowa. Nawet nie zauważyłam, że każdy znajdujący się w mieszkaniu stoi obok mnie i czyta razem ze mną moją korespondencję.

Kurwa, jaka byłam nieuważna! Teraz każdy wiedział o tym wszystkim, super! Ale nie to było teraz ważne. Kim do jasnej cholery był ten człowiek?! Dlaczego mnie nawiedzał?! Co miałam zrobić, by się od tego kogoś uwolnić? A może powinnam to zignorować i samo przejdzie? Ta ostatnia, byłaby najlepszą opcją, dlatego oderwałam wzrok od kartki, założyłam maskę obojętności i zgniotłam list i wcisnęłam go głęboko do kieszeni spodni dresowych, które miałam na sobie.

– No co? – w końcu się odezwałam.

– Musisz coś z tym zrobić. – Leszcz wyglądał na przerażonego.

– Nic nie muszę robić. To tylko jeden głupi, nic nieznaczący list. – Wzruszyłam ramionami.

– Powinnaś o tym komuś powiedzieć, najlepiej policji. – A sztywniak po raz kolejny zaczynał rozwałkowywać ten sam temat...

– Jasne, już pędzę – poinformowałam sarkastycznie.

– Jane to jest zbyt poważna sprawa... – usłyszałam poważną Margaret.

– Jeśli już skończyliście, drzwi są tam. – Pokazałam dłonią na wyjście.

Zgromadzeni jednak - z tego, co mi się wydawało - jakby w ogóle nie słuchali, ponieważ puścili to mimo uszu. Spojrzeli w tamtą stronę, lecz nic na to nie powiedzieli. Wszyscy wrócili wzrokiem na moją osobę.

– To już nie jest śmieszne, powinnaś...

– Czy ja się śmieję? – przerwałam Rhysowi, unosząc w górę brwi.

– Wszystko wskazuje na to, że ten twój mały wypadek nie zdarzył się przypadkiem – zauważył Keith.

Czy się bałam? Chyba nie. Z reguły nie byłam strachliwa. Nie było łatwo mnie przestraszyć, więc nic sobie z tego nie robiłam. Ten list wprawił mnie w zmieszanie. W tamtej chwili poczułam się, jakbym przeżywała sen albo oglądała jakiś horror. I nie czułam przerażenia - jak to miałam w zwyczaju, kiedy oglądałam ów gatunek filmowy. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego, więc nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Chwilę mnie postraszy i w końcu mu się to znudzi.

Jednego byłam pewna: nie zamierzałam powiadamiać o tym policji, a w szczególności tego jednego policjanta.


********************************************
...taka sytuacja...
Co myślicie? 😏
Czekam na wasze komki i gwiazdki!
Trzymajcie się i do następnego ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro