Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15


Nie pamiętam, kiedy poruszałam się z taką prędkością. Gdybym brała udział w wyścigach, od razu zdobyłabym główną nagrodę. Naprawdę. W głowie kłębiło mi się milion myśli i słów, które planowałam wykrzyknąć temu leszczowi. Ciągle zmieniałam wyrazy w moich wypowiedziach, które miałam przygotowane. Chciałam wygarnąć mu tak bardzo, by pod ciężarem mojej wypowiedzi, mężczyznę aż zgięło wpół.

Byłam wkurwiona, zła i wszystko mnie bolało. Nawet to, że zaczęło padać, wcale mi nie przeszkadzało. Z tego pośpiechu nie patrzyłam gdzie i w co wchodzę. Nie robiłam sobie nic z tego, iż trafiłam prosto w kałużę, tak samo było z moimi mokrymi tenisówkami, które założyłam na koncert, bym mogła wygodnie chodzić. Tak więc obuwie miałam brudne, mokre, a nawet w pewnym momencie sznurówki mi się odwiązały. Lecz to miałam głęboko w nosie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim bloku, znajdującym się kilkanaście minut od mojego ulubionego klubu.

Musiałam to wszystko zakończyć. Tę naszą znajomość i spotykanie się na numerki, a już w ogóle na żadne koncerty czy nawet „przypadkowe" spotkania w moim mieszkaniu. Musieliśmy trzymać się na dystans, udawać, że się nie znamy i nie rozmawiać ze sobą. Tak będzie lepiej, a najlepiej, kiedy Keith się wyprowadzi z bloku, w którym zamieszkiwałam.

Gdy w końcu znalazłam się przed drzwiami leszcza, zaczęłam głośno pukać tak długo, aż mężczyzna mi nie otworzy. Nie zamierzałam się poddawać. Wiedziałam, że jest w środku, tym bardziej że każdą niedzielę miał wolne.

Moje włosy przez deszcz były w nieładzie i ani myślały wracać do swojego normalnego stanu. Żyły swoim własnym życiem, jakbym nie wiedziała, czym jest szczotka. Moja krzywa twarz oraz zabójczy wzrok, wskazywało we mnie podobieństwo do dzikiego zwierza. Chciałam zawyć, ryknąć, podrapać swoimi długimi paznokciami, rzucić się na tego idiotę. Niestety mimo moich sił, nikt mi nie zamierzał otworzyć.

Nie miałam innego wyjścia - musiałam dać sobie spokój na razie. Skierowałam się w końcu do swojego mieszkania. Musiałam się uspokoić. Wrócić do łóżka, zamknąć oczy i zasnąć. Niestety coś mi w tym przeszkadzało - burczenie brzucha. Miałam zjeść kilka godzin temu - albo jeszcze dłużej - wtedy w McDonaldzie, lecz zdążyłam tam tylko ugryźć jednego kęsa i zakończyć posiłek.

Zdjęłam brudne buty i poszłam do swojego ulubionego pomieszczenia. W kuchni znalazłam w czeluściach lodówki jakieś resztki po dzisiejszym obiedzie, które Margaret specjalnie dla mnie zostawiła.

– Hej, już jesteś – to było bardziej pytanie niż zwykła odpowiedź. Oparła się biodrem o kuchenny blat, obserwując mnie. – Jak koncert?

Miałam coś powiedzieć, lecz kiedy otworzyłam buzię, przerwało mi w tym powiadomienie o SMS-ie. Chciałam to zignorować, lecz ciekawość wzięła górę i skupiłam się na odczytywaniu wiadomości od mojego szefa. Jaki normalny szef pisze w niedzielę do swojego pracownika?

Westchnęłam głośno, czytając. Przepraszał, że musiałam tracić czas na jego badziewny SMS i poinformował mnie, bym następnego dnia pojawiła się w pracy. Że niby jutro miała być jakaś ważna sprawa i chciałby ze mną porozmawiać. Napisał do mnie teraz, bo był prawie pewny, iż sama nie pojawiłabym się w firmie, a przynajmniej nie z rana, co było moim obowiązkiem.

Co za stary idiota! Jak on może mi tak pisać? Może rzeczywiście wcześniej nie byłam dobrą pracownicą, jednak ostatnio naprawdę się poprawiłam. Przecież chodziłam tak, jak miałam to zapisane w grafiku, równo od dziewiątej do osiemnastej, wykonywałam całą swoją robotę i ogólnie zmieniłam się, bo zaczęło mi zależeć na tej głupiej pracy! A on tego nie zauważył, bo był ślepy.

– Co za stary rupieć! – krzyknęłam, marszcząc czoło z niedowierzania. Wróciłam wzrokiem do mojej współlokatorki, przypominając sobie zadane przez nią pytanie. – W dużym skrócie: koncert jak koncert, ale...

– O Boże! – zawołała, przerywając mi. – Co ci się stało? – Podeszła do mnie i dotknęła palcem moje lewe ramię, na którym widniał wielki kolorowy siniak. Dlaczego ja tego nie zauważyłam?! Kurwa mąć, jak ja się ludziom na oczy pokażę? Że niby tamten koleś z klubu go nie zauważył? – Biedaczko... – Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

– Jakiś debil we mnie wjechał. Na jego szczęście nic nie widziałam... – Mój wzrok spoczął na jedzenie owinięte w folię, które stało na blacie przede mną. Nie chciałam już jej opowiadać o swojej rodzince, z którą się spotkałam na szpitalnym korytarzu czy o tamten incydent w klubie z nieznanym mi kolesiem.

– Ale pamiętasz rejestrację, prawda? – zadała kolejne pytanie, na które pokręciłam głową.

Oczywiście, że nie pamiętam. Ja nawet ich nie znałam. A nawet jeśli, to niczego bym nie zrobiła. No chyba, że na własną rękę. Nie chciałam mieszać w to policję, szczególnie dlatego, że nie chciałam mieć z nim wspólnego. On był komendantem, a więc kimś naprawdę ważnym w jednych z nowojorskich władz. Kiedy jedni się dowiedzą o moim problemiku - nawet jeśli w naszym mieście znajdowało się wiele innych komisariatów, a zarazem dużo mundurowych - tata dowiedziałby się o tym jako jeden z pierwszych. Nawet jeśli starałabym się robić wszystko - omijać go wielkim łukiem, szeptać, spoufalać się, ignorować go i wszystkich jego pomocników - on koniec końców wiedziałby o tym prędzej czy później, a potem musiałabym się z nim spotkać. To było ostatnie, czego chciałam.

– Kurde... – Wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała, stukając się palcem w brodę.

– Nie przeżywaj. – Machnęłam na to ręką. – Teraz już za późno, ale gdybym widziała cokolwiek albo kogokolwiek... – Pokręciłam głową, szukając w szufladzie widelca.

– A twój tata? Może on ci pomoże?

– Wspomnij mi go jeszcze raz, a cię po prostu uderzę – warknęłam.

Nie chciałam już z nią rozmawiać, dlatego też zabrałam jedzenie i opuściłam pomieszczenie.

– Wychodzę się spotkać z Owenem! – usłyszałam.

Postawiłam swoje jedzenie na stole w jadalni, bym mogła wygodnie zjeść. Byłam tak skupiona jedzeniem, że nie odpowiedziałam na jej pożegnanie, w momencie, gdy wychodziła, zamykając za sobą drzwi.

A może to rzeczywiście była moja wina? Może i nie sprawdzałam, czy jechał samochód, ale w końcu znajdowałam się na pasach! To wszystko przez leszcza! Mam wrażenie, że spotkanie z nim przynosiło za sobą tak wiele problemów i w ogóle był jednym wielkim utrapieniem. Gdy jego nie było w moim życiu, wszystko było dobrze, żyło się normalnie i mniej więcej wiedziałam, co robić. A teraz to ja zaczęłam się zastanawiać, czy jeszcze kiedyś odwiedzę klub...

Jak mogłam wymówić jego imię w takiej chwili?!

Do rzeczywistości przywrócił mnie telefon. Właśnie dzwonił do mnie jakiś nieznany numer. Bez wahania odebrałam, wciąż z tyłu głowy mając myśl, iż to zawsze mógł być ktoś z mojej rodziny.

– Halo? – zapytałam, lecz odpowiedziała mi cisza. – Kto dzwoni? Halo? – Czekałam, aż ktoś po drugiej stronie odpowie, jednak nic takiego się nie wydarzyło, więc zakończyłam rozmowę.

„Pewnie jakieś gówniarze sobie żarty robią..."

*********************

Kolejny dzień, kolejna katorga. Na samą myśl, by włożyć te koszmarne buty, moje stopy aż zaczynały mnie boleć. Na dodatek ręka nie dawała mi spokoju, a widoczne na niej siniaki, przybierały jeszcze więcej kolorów niż poprzedniego dnia. Na szczęście głowa mnie już nie bolała, więc tyle było z tego dobrego.

Zastanawiałam się tylko, czy nie byłoby lepiej, gdybym zablokowała numer leszcza - ten człowiek nie przestawał do mnie dzwonić. A mnie to działało na nerwy. Nie zamierzałam odebrać od niego, gdyż nie chciałam mieć już z nim żadnego kontaktu. To koniec. Miałam wczoraj powiedzieć mu to prosto w twarz, ale nie było go w domu. Jego strata. Teraz nie miał o tym pojęcia - a przynajmniej jak na razie - ale z czasem może sam zrozumie. Jeśli nie, trudno. Nie moja wina, że jest bałwanem. Wczoraj był ostatni dzień, w którym się przyznawała do znajomości z nim, dzisiaj to już było nieaktualne, ponieważ zaplanowałam już, iż od dzisiaj czas na uwolnienie się od niego.

– Witam panią – mój szef przywitał się ze mną, kiedy pojawiłam się w jego gabinecie. – Proszę, zapraszam. Niech pani usiądzie. – Pokazał dłonią na krzesło, stojące naprzeciwko niego. To było dziwne z jego strony, bo jeszcze nigdy mnie nie zaproponował mi o zajęcia miejsca na owym meblu. Jednak nie skorzystałam z jego propozycji. Wolałam stać. Dzisiejszego dnia się i tak nasiedzę. – Cieszę się, że pani się pojawiła w pracy. – Wydawało mi się, czy się delikatnie do mnie uśmiechnął? Chyba przez ból lewej ręki, miałam jakieś zwidy, ponieważ gdy zamrugałam, jego twarz była poważna jak zawsze.

– Chciałam panu przypomnieć, że ostatnio przychodziłam normalnie i spędzałam tu każdą godzinę, jaką miałam zapisaną w grafiku. – Musiałam dodać swoje trzy centy, bo przecież nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła.

– Tak, wiem, zauważyłem. – Pokiwał głową w geście aprobaty. – I bardzo się cieszę... – Wstał ze swojego miejsca i zaczął chodzić po pomieszczeniu. Z tego, co wywnioskowałam, zastanawiał się, jak ma mi przekazać, to co chciał mi powiedzieć.

– Może mi pan w końcu, powiedzieć o co chodzi? – zapytałam zniecierpliwiona.

– Jest pani bardzo mądra i inteligentna, może trochę za bardzo bezczelna i zbyt szczera, ale ma pani potencjał... – Złożył dłonie razem jak do modlitwy. – Wcześniej przebywała pani tu tylko wtedy, kiedy tylko chciała, co powinienem już wtedy ukarać, ale jak wcześniej pani wspominałem, pani naprawdę jest w tym dobra...

– Może pan w końcu mi powiedzieć, o co tyle hałasu? – Nie mogłam już dłużej siedzieć w niepewności. Nie lubiłam, jak ktoś tyle nadawał bezsensu. Lepiej było przejść do sedna, a nie lać wodę i się powtarzać.

– Bez owijania w bawełnę, tak? – zadał pytanie - dla mnie - retoryczne, na które odpowiedziałam skinieniem głowy. – Dobrze, w takim razie muszę panią zwolnić. Przykro mi. – Z powrotem zajął swoje miejsce na krześle.

– To jest żart, tak? – Miałam ochotę się zaśmiać z jego słabego żartu. Nie po to zaczęłam się starać, pracowałam, byłam i męczyłam się w firmie, by po jakimś czasie usłyszeć od niego takie słowa. – Bo jeśli tak, to kurwa nieśmieszny – wymówiłam swoje myśli na głos.

– Tylko bez takiego słownictwa – wytknął mi, unosząc palec wskazujący w górę. Wyglądał w tej chwili jak surowy tata, który prawi morały swojemu dziecku. Poprawił swoje okulary i westchnął zrezygnowany: – Przykro mi, ale nie mogę trzymać tu taką pracownicę. Przyznaję, ostatnimi czasy pani się zmieniła pozytywnie, bardzo się cieszę, ale skąd mogę wiedzieć, że to chwilowe? Że zaraz pani znowu wróci do swoich poprzednich przyzwyczajeń? Nie mogę ryzykować. To jest praca, a praca to jest coś, co pani ma obowiązek wykonywać, no chyba, że sama pani jest szefową, to wtedy jest zupełnie inna sprawa. – Podniósł ręce w obronnym geście. – Napiszę pani dobre referencje, ale pod warunkiem, że pani jak najszybciej się stąd wyniesie. Przykro mi. – Uformował usta w wąską kreskę.

Czy ja się przesłyszałam?! Nie po to ostatnio tyle pracowałam, tyle się starałam, by zostać zwolnionym. Może źle, że zmieniłam stosunek do swojej pracy, może lepiej by było, gdybym pracowała tak, jak zawsze; przychodziła tylko wtedy, kiedy mi się chciało, a godziny sama sobie indywidualnie wyznaczałam, czyli, krótko mówiąc, byłam najgorszą pracownicą. Ale przynajmniej mnie wtedy nie wywalił. Teraz natomiast, kiedy stałam się idealną siłą roboczą, zostałam zwolniona. Istny paradoks!

– Przypominam, że pan sam kilkakrotnie powtarzał, że jestem dobrą pracowniczką, nie popełniam błędów i nie ma pan nikogo tak dobrego na moje miejsce. Wiem, że nie byłam idealna, ale sam pan widzi, że potrafię – mówiłam pewnym głosem. Oczywiście nie zabrakło w nim nutki gniewu.

– Tak, doskonale to pamiętam. – Pokiwał głową, zgadzając się ze mną. W przeciwieństwie do mnie był oazą spokoju. – Wspominałem także, że nie podoba mi się to, że pani stosunek do pracy jest niedojrzały. Może u innego szefa będzie się to podobało, ale nie u mnie, przykro mi. – Rozłożył ręce, jakby nie było już w tej sprawie żadnej szansy na jakąkolwiek zmianę. – Proszę zabrać swoje rzeczy i zrobić miejsce dla pani Penny Adams – po tych słowach wrócił do przeglądania swoich papierów, leżących na jego biurku. Oznaczało to dla mnie koniec naszej rozmowy. Kurwa mać!

– A co ona ma, czego nie mam ja?! – Wyrzuciłam ręce w powietrzu. Nie mogłam się powstrzymać, by czegoś nie powiedzieć. No po prostu musiałam to wszystko jakoś skomentować. – To stara kobieta, ona powinna siedzieć w fotelu i rozwiązywać krzyżówki albo robić na drutach!

– Panno Jane! – mężczyzna mnie skarcił. Kiedy niczego na to nie odpowiedziałam, a tylko stałam niewzruszona, dodał: – Pani Penny Adams nie jest aż taka stara, jak pani myśli, a nawet jeśli by tak było, powinna pani zostawić to dla siebie. – Widać było, że już nie miał na mnie sił. Chciał, abym jak najszybciej wyszła z jego gabinetu i dała mu spokój. – Oto pani dokumenty. – Wyciągnął w moją stronę jakiś plik kartek, a kiedy je zabrałam, pożegnał się ze mną: – Żegnam panią.

Wyszłam z pomieszczenia, dopiero gdy znalazłam na nich referencje, które - jak obiecał - były dobre, jednak nie zapomniał napisać o moim nonszalanckim podejściu do pracy. Dotarło do mnie, że stałam się bezrobotna. Świetnie!

Tak, jak kazał mój szef, poszłam do swojego biurka, który do tej pory należał do mnie. Na szczęście nikogo tam nie zastałam, choć powiem szczerze, że myślałam, iż będzie już tam siedziała ta babka, przez którą mnie tu nie będzie.

Zaczęłam się pakować, wciąż mamrocząc pod nosem ze zdenerwowania. Poprawka: byłam wściekła. Chociaż w sumie może i to dobrze, że zostałam zwolniona. Nie wytrzymam tu ani minuty dłużej. Nie z tego byłam zła. Te negatywne emocje we mnie buzowały, ponieważ przez ostatnie dni się starałam, próbowałam robić wszystko, by tu zostać, a i tak to nie wyszło. Moje starania nie pomogły - to było najgorsze.

Dlatego nie warto się starać.
Nawet dla pracy.
Teraz to wiedziałam.

Usłyszałam zbliżające się kroki. Penny Adams weszła do środka, obserwując mnie. Jej pierś się unosiła w momencie, kiedy ta oddychała, a znajdująca się po jej prawej stronie klatki piersiowej broszka w kształcie żaby lśniła w słońcu. Wyglądała, jakby niecierpliwie czekała na moje wyjście ostateczne z firmy. Z wyrazu jej trzy niczego nie potrafiłam zidentyfikować, bo nie była ani poważna, ani zła, ani się nie uśmiechała. Po prostu stała z neutralną miną.

– I co? Cieszysz się, prawda? – Musiałam, po prostu musiałam. Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie powiedziała! – W sumie dobrze, że tak wyszło, bo ta firma to strata czasu. – Zabrałam karton ze swoimi rzeczami w dłonie i skierowałam się ku wyjściu. Ropucha dała mi miejsce, bym mogła swobodnie wyjść. – Mam nadzieję, że sobie nie poradzisz – dodałam na koniec, wpatrując się prosto w jej oczy.



**************************************************************
Jak podoba się Wam historia? ^^
Czekam na komki
Trzymajcie się! ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro