Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Sama nie mogłam uwierzyć, co wczoraj zaszło. Niby taki drobny pocałunek, ale... mógł wszystko zrujnować. Mogłam się wtedy odsunąć, gdy zauważyłam, że przybliża się do mnie, ale tak nie zrobiłam. Przyznam, że było to takie... hmm... dziwne. Sama świadomość, że Michael mnie zaadoptował była dziwna. Jego pocałunek był taki namiętny a za razem niespokojny. Dlaczego? Ponieważ czułam, że bał się swoich uczuć. Czułam jego drżące wargi na swoich, co mogło znaczyć tylko jedno. Zakochał się.

***

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Przetarłam oczy i wstałam z łóżka. Założyłam kapcie i szlafrok, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam starszą kobietę.

- Dzień dobry panienko. Zapraszam na dół, na śniadanie. - uśmiechnęła się.

- Dziękuję, zaraz przyjdę... a pani to...

- Rosalie, gosposia. - przerwała mi. - Chodźmy.

- Chwilka, tylko się przebiorę. - lekko uniosłam kąciki ust. Ona tylko pokiwała głową i poszła.

Wzięłam z szafki czarną bluzkę i legginsy tego samego koloru. Uwielbiałam ubierać się na czarno. Potem poszłam do łazienki i zrobiłam sobie lekki makijaż. Podkreśliłam oczy czarną kredką i zeszłam na dół.

Gdy schodziłam na dół, zauważyłam już siedzącego przy blacie kuchennym Michaela. Bardzo bałam się tam iść. W moich myślach ciągle kłębiły się wydarzenia z ostatniego wieczoru.

- Dzień dobry. - powiedziałam niepewnie siadając obok Michaela.

- Dzień dobry... jak się spało? - zapytał równie niepewnie.

- Dobrze, dziękuję. - zapadła cisza. - Michael słuchaj, ja...

- Przepraszam, nie powinienem był... - przerwał mi. Chciał dokończyć, lecz do kuchni przyszła gosposia. - Rosalie, czy mogła byś...? - wskazał na kobietę, pokazując jej gestem żeby wyszła. Uśmiechnęła się i pokręciła głową.

- Nie powinienem był cię całować... - dokończył, gdy tylko gosposia opuściła pomieszczenie. - Zapomnijmy o tym...

- Dobrze, zapomnijmy... - schyliłam głowę w dół.

Zapadła niezręczna cisza.

- To co dzisiaj robimy? - zapytał po chwili Mike. - Może pojedziemy na zakupy?

- Nie wiem czy to dobry pomysł... - spojrzałam za okno na pochmurne niebo. - Chyba będzie padać.

- Nalegam. - zaśmiał się.

- No w porządku, ale nie bądźmy za długo.

***

Wyjechaliśmy z posiadłości Neverland. Michael powiedział szoferowi - temu przystojnemu - gdzie ma jechać. Po półgodzinnej jeździe dotarliśmy do centrum handlowego. Pogoda jednak nie dopisywała...

4 godziny później...

Wróciliśmy do domu. Mieliśmy nie być długo, lecz Mike uparł się, byśmy zostali dłużej. Zachowywał się jak pięcioletnie dziecko.

Zaczęło padać. Za oknem zrobiło się bardzo ciemno, mimo, że była druga po południu. Wystraszyłam się nie na żarty.

Wypakowaliśmy nasze zakupy, po czym usiedliśmy w salonie we trójkę wraz z Maxem. Siedziałam w środku.

- Boję się... - przytuliłam się do Maxa, myląc go z Michaelem.

- Wszystko będzie dobrze kochanie... - odparł Max, i wtedy zauważyłam, że oparłam się o jego ramię. Mike wyraźnie zaprotestował udając kaszel.

Szybko się ocknęłam, odrywając się od chłopaka, by przytulić się do Michaela. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. 

Bardzo bałam się burzy. Gdy mieszkałam jeszcze z rodzicami, to pamiętam, że w naszej wsi gdy rozpętała się burza, to wyrwało nam pół dachu od garażu. Od tamtej pory panicznie się boje burz.

Zasnęłam wtulona w Michaela. Byłam bardzo zmęczona po zakupach. Cztery godziny chodzenia po centrum handlowym... nie polecam...

___________

Dla tych co nie wiedzą, jest rok 1987.

Pozdrawiam

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro