Rozdział 4
Obudził mnie dzwonek telefonu. Miałam ustawioną piosenkę zespołu Queen I want it all. Spojrzałam na zegar wiszący nad łóżkiem Gaby, który wskazywał dokładnie godzinę 10. Z niechęcią wstałam i ubrałam się. Założyłam czarną sukienkę i baletki tego samego koloru. Włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone. Nie szłam do szkoły ze względu na Michaela, który miał po mnie przyjechać. Za to nie zdziwił mnie jednak brak dziewczyn - pewnie już dawno były w szkole. Postanowiłam więc wyjść z pokoju i iść do stołówki.
Gdy otworzyłam drzwi, na korytarzu stało mnóstwo osób, w tym moje przyjaciółki, które trzymały ogromny tort.
Przecież ja mam urodziny! 10 kwietnia! - pomyślałam.
Już po chwili zaczęli śpiewać znaną piosenkę sto lat. Zarumieniłam się lekko. Fajnie, że pamiętali.
Gdy skończyli, po kolei dziewczyny zaczęły dawać mi prezenty, jak tylko weszłyśmy do pokoju.
Od Marilyn dostałam naszyjnik z napisem Let it be, od Gaby dostałam płytę Beatlesów, od Janet dostałam poduszkę z podobizną Paula McCartneya, a od Victorii - koszulkę z wizerunkiem zespołu The Beatles.
Tak, byłam ogromną fanką The Beatles. Tylko one o tym wiedziały.
Podziękowałam dziewczynom, a po tym udałyśmy się do stołówki.
Byłyśmy w trakcie jedzenia naleśników, gdy do pomieszczenia wszedł sam Michael Jackson.
- Witajcie dziewczęta - uśmiechnął się. - Jessica, gotowa?
Z racji, że przyrzekłam sobie, że się do niego nie odezwę, pokiwałam tylko twierdząco głową.
Pożegnałam się z przyjaciółkami.
- Zadzwoń czasem. - uśmiechnęła się Gabrielle.
- Oczywiście. - odwzajemniłam uśmiech, po czym ruszyłam w stronę Jacksona. Powiedziałam jeszcze "pa", po którym dziewczyny odpowiedziały równocześnie to samo.
***
- Wysiadamy. - uśmiechnął się Michael, gdy dotarliśmy już do Neverlandu.
Nie odpowiedziałam nic. Nawet się nie uśmiechnęłam.
Michael wyraźnie zaskoczony brakiem reakcji z mojej strony, czekał, aż szofer wyciągnie moje walizki z bagażnika.
Podeszłam więc do przystojnego, młodego szofera, który wyciągał moje bagaże. Chciałam już brać jedną z walizek gdy zaprotestował:
- Ja się tym zajmę. - posłał mi zalotny uśmiech. Spodobało mi się to.
- Nie trzeba, poradzę sobie. - odwzajemniłam tak samo zalotny uśmieszek, by wywołać jakiekolwiek emocje u, przyglądającego się wszystkiemu, Michaela.
- Pff... dla mnie nie jesteś taka miła... - skrzyżował ręce na klacie.
Posłałam mu zabójczy wzrok po czym szłam obok szofera, który był wyraźnie mną zainteresowany.
- Jak masz na imię? - zapytał.
- Jessica, a ty?
- Max. Miło cię poznać. - puścił mi oczko.
Wszystkiemu przyglądał się zazdrosny Michael. Było to widać w jego czekoladowych oczach.
Gdy doszliśmy do drzwi rezydencji Michael, jak prawdziwy dżentelmen, otworzył mi drzwi. Weszłam do środka.
- Witam w moim królestwie! - zawołał Jackson.
Jak tu cudownie. - pomyślałam. Naprawdę mi się podobało. Było tam tyle przestrzeni. Michael zawiadomił mnie, że na górze jest przygotowany dla mnie pokój. Powiedział też gdzie to jest, a ja tam poszłam.
Siedziałam w pomieszczeniu. Było tam cudownie. Duże łóżko na środku, duża komoda na przeciwko i duże okno z błękitnymi zasłonami a za nim piękny widok na łąkę.
Leżałam na łóżku pisząc z Marilyn, gdy zawołał mnie Michael. Niechętnie wstałam i zeszłam na dół. Było zgaszone światło. Ciemność.
Nagle zabłysły światła i ukazał mi się Michael, Max i (chyba) gosposia, śpiewający mi sto lat.
Próbowałam ukryć moje emocje. Naprawdę byłam mile zaskoczona. Jednak obiecałam sobie, że nie odezwę się do Michaela.
Uniosłam lekko kąciki ust, przy czym pobiegłam do pokoju. Zauważyłam tylko smutną minę Michaela...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro