Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❧ Rozdział 19.


– Powiedz mi prawdę – wypowiedziane przez Ansi słowa sprawiły, że Hongbin momentalnie się napiął, a krew zaczęła buzować mu w żyłach.

Nie podobało mu się to, że Jiah zasiała u pozostałych ziarenko niepewności, przez co musiał teraz każdemu z osobna powtarzać, że Hongki zmarł podczas porodu, a jego ciało znajdowało się gdzieś w lesie.

Gdy tylko dotarł do rodzinnego domu, gdzie znalazł martwe ciało jednej z sióstr, ukradkiem rozejrzał się po zamkniętej piwnicy. Powinna być zamknięta na pięć kłódek, a drzwi stały do niej otwarte na oścież.

Może ojciec próbował uratować ich wszystkich? Może chciał odpokutować za swoje winy, nim zmarł od pocisku w plecy?

Dopiero teraz dotarło do niego, że gdy on zabijał na zlecenia i żył w dostatku, jego uwięziony w piwnicy brat, wciąż przechodził przez piekło. Do tej pory w ogóle nie myślał o Hongkim. Wyparł jego istnienie z pamięci i nawet jeśli wracał w rodzinne strony, nigdy nie myślał o tym, by wejść do piwnicy.

A teraz Hongki leżał uwięziony w ciele obrzydliwego potwora, który potrafił się odrodzić. Próbował go spalić, ale gdy ogień zgasł, ciało wciąż leżało nietknięte. Dlatego co jakiś czas jeden z nich przebijał jego serce siekierą, żałując kuli od pistoletu. Jakby tego było mało, Jiah znała prawdę i patrzyła na niego, jak na potwora, a przecież gdy to wszystko się działo, był zaledwie dzieckiem! Wpatrzony w ojca jak w obrazek, wykonywał jego polecenia i nigdy nikomu nie zdradził, co tak naprawdę stało się z Hongkim. W międzyczasie urodziły się jego siostry, przez co istnienie drugiego brata wydawało mu się jedynie snem. W końcu ojciec nigdy nie tknął żadnego ze swojego dziecka.

Wyjątkiem był Hongki, a to oznaczało, że w pełni na to zasłużył.

To nie jest twój brat. To wybryk natury, który musimy trzymać z dala od naszej rodziny. Inaczej nigdy nie będziemy bezpieczni, rozumiesz? – mówił ojciec, gdy ośmioletni Hongbin schodził z nim do piwnicy.

Dlaczego to ja muszę tam schodzić? Himchan jest ode mnie starszy...

On nigdy tego nie zrozumie. To ty jesteś moją dumą i wierzę, że mogę ci ufać. Bo mogę, prawda? Wiesz, że nikt nie może się dowiedzieć, że Hongki tak naprawdę wcale nie umarł i mieszka u nas w piwnicy?

Hongbin nigdy nie dowiedział się, dlaczego istnienie Hongkiego miałoby zagrażać ich rodzinie, ale nie dopytywał. Po prostu zanosił posiłki bratu i patrzył, jak ten dorastał w nędzy, za każdym razem błagając go o to, by się z nim pobawił. Nawet jeśli chciał to zrobić, ojciec surowo mu tego zabronił.

Dzieliły ich zaledwie dwa lata różnicy. Hongbin był jego starszym bratem, a starsze rodzeństwo powinno ochraniać te młodsze.

Powinno...

– Skąd Jiah w ogóle zna imię naszego brata?! – Ansi potrząsnęła nieprzytomnym Hongbinem, który wydawał się krążyć myślami wokół innego miejsca. Nie podobało jej się to, że jej nie okrzyczał i nie kazał przestać pytać o bzdury. Gdy chłopak wciąż milczał, w jej oczach pojawiły się łzy. – Hongki umarł, prawda?! Był ostatnim synem naszej matki, ale umarł tuż po narodzinach. Powiedz, że to prawda!

– To prawda – odparł zmęczony, nie patrząc siostrze w oczy. – Musiałem kiedyś napomknąć o nim Jiah. Nie mam pojęcia, dlaczego skłamała w tak okrutny sposób. To musiało być dla ciebie przykre. Wyjaśnię z nią to, obiecuję.

Wciąż na nią nie patrzył. Najwyraźniej zapomniał, że czytała z niego jak z otwartej księgi i doskonale wiedziała, kiedy kłamał. Była od niego młodsza aż o dziewięć lat, a mimo to zawsze dogadywali się świetnie. Dopóki nie pojawiła się Hani, była oczkiem w głowie braci. W chwili, gdy przestała być najmłodsza, czar prysł i musiała dusić w sobie zazdrość, by przypadkiem nie uznano jej za złą dziewczynkę.

Ze swoimi starszymi siostrami: Lisą i Seo nigdy nie miała dobrego kontaktu. To Himchan i Hongbin byli jej najlepszymi przyjaciółmi, a teraz dowiadywała się, że jeden z nich ukrywał przed nią okropną prawdę.

Po tylu latach szczęśliwego dzieciństwa dowiedziała się, że brat, którego nigdy nie poznała, przez cały ten czas tkwił zamknięty w ich domu i przez cały ten czas czekał, aż ktoś go ocali.

– Zawsze byłeś moim wzorem do naśladowania. Bohaterem, który stawał w mojej obronie, gdy działo się coś złego. Tak, jak ty widziałeś w Himchanie swoją opokę, kimś takim byłeś dla mnie ty. Młodsze rodzeństwo zawsze jest wpatrzone w starsze i ty bardzo dobrze o tym wiesz!

– Po co się tak unosisz? – Hongbin spojrzał na nią z kamiennym wyrazem twarzy. – Przecież wciąż jestem twoim starszym bratem i chronię cię! Nic się nie zmieniło!

– Hongki też na ciebie patrzył, jak na starszego brata! Na pewno wierzył, że nadejdzie dzień, gdy dorośniesz i zrozumiesz, jak wielką krzywdę mu wyrządzono! Na pewno myślał, iż w końcu go uwolnisz, ale ty... – zamilkła na moment, ocierając łzy z policzków – ... ty go tutaj zostawiłeś! Żył tak dwadzieścia trzy lata, dopóki na wyspie nie zapanował chaos. Dwadzieścia trzy lata zamknięty w więzieniu! Dwadzieścia trzy lata raniony i wykorzystywany przez własnego ojca, a także porzucony przez jedynego brata, który wiedział o jego istnieniu!

– Jiah kłamie! Hongki nie żyje!

– W takim razie, dlaczego wykopaliśmy szkielet jakiegoś zwierzęcia? Wydawało mi się, że twój ojciec zakopał tam ciało niemowlęcia. – Wonho wszedł do namiotu i rzucił w stronę Hongbina czaszkę zwierzęcia, które przypominało psa. Miał dość podsłuchiwania, dlatego wyszedł z ukrycia. Jego wejście do namiotu było tak nagłe, że Hongbin nie miał pojęcia, jak zareagować. – To był twój brat! Jak mogłeś?!

Jiah również weszła do namiotu, by obdarzyć Hongbina niedowierzającym i pełnym bólu spojrzeniem. Naprawdę wolałaby nie poznać prawdy. Mutant, który był mordowany raz za razem, by przypadkiem ich nie skrzywdził, naprawdę był więzionym przez lata bratem Hongbina.

– Byłem wtedy dzieckiem. Nie mogłem nic zrobić.

– Ale w końcu dorosłeś i zostawiłeś go tutaj samego! – wykrzyczała Ansi, nie potrafiąc dłużej panować nad własnymi emocjami. – Wiodłeś luksusowe życie, a nasz brat był traktowany jak śmieć! Gdybyś mu pomógł, nasz ojciec nie byłby w stanie go dłużej krzywdzić!

– Nasz ojciec był dobrym człowiekiem!

Ansi nie mogła tego dłużej słuchać. Spojrzawszy ostatni raz w oczy starszego brata, opuściła namiot zalana łzami.

Hongbin chciał za nią pobiec, ale Wonho zagrodził mu drogę.

– Zejdź mi z oczu, nim cię zabiję. To nie twoja sprawa! – zagroził Hongbin, ale Wonho ani drgnął. – Mój ojciec nauczył cię czytać! Traktował cię jak własnego syna i zawsze bronił cię przed twoim ojcem, który tylko cię bił!

– To nie zmienia faktu, że tak naprawdę był potworem, który uwięził i wykorzystywał swoje dziecko! – odparł szorstko Wonho, nie spuszczając wzroku z oczu przyjaciela. – Musisz nie mieć sumienia, skoro przez te wszystkie lata byłeś w stanie z tym żyć. Jesteś takim samym potworem jak on.

– Dopilnujmy, by Hongki mógł się zregenerować. Zapanuję nad nim. – Jiah podeszła do Wonho i dotknęła jego dłoni. – Nie pozwólmy mu dłużej cierpieć.

Zostaw mnie z nim na chwilę samą, poprosiła bezgłośnie, wchodząc do umysłu Wonho.

Chłopak chwilę bił się z własnymi myślami, ale w końcu opuścił namiot.

– Wszystko zniszczyłaś, Jiah. Sprawiłaś, że bliskie mi osoby mnie nienawidzą. Jesteś z siebie teraz zadowolona?

Odwróciła się powoli, spokojnie chłonąc każde jego słowo. Patrzył na nią z nienawiścią i zaciskał z całej siły pięści. Nie musiała wejść mu do głowy, by wiedzieć, że miał wielką ochotę, by ją zastrzelić. Żałował, że nie zrobił tego podczas ich pierwszego spotkania.

Żałował, że zabrał ją na wyspę. Gdyby tego nie zrobił, nikt nie poznałby prawdy, a on wciąż mógłby cieszyć się swoim swobodnym życiem. Do momentu, aż w końcu usłyszałby o tym, że jego rodzina została zamordowana.

– Nie wykonujesz wszystkich zleceń, jakie otrzymujesz. Najpierw sprawdzasz, czy osoba, której masz się pozbyć, faktycznie zasłużyła na śmierć. Zamordowałeś wielu gwałcicieli i pedofili. Dlaczego więc nie wróciłeś, by pomóc swojemu bratu?

– Bo kochałem swojego ojca i nie chciałem, by uważano go za potwora! – zaczął się do niej przybliżać. – Bo wiedziałem, że gdy tylko ktoś się o tym dowie, ja zostanę osądzony tak samo, jak mój ojciec, a byłem tylko dzieckiem. Nie zasłużyłem na to, by mnie ukarano za jego czyny.

– Myślałeś, że mordowanie innych ludzi da ci ukojenie, ale wcale tak nie było. Wydawało ci się, że wyjeżdżając stąd, sprawa przestała cię dotyczyć, ale przez cały ten czas tylko się oszukiwałeś...

– Po co zadajesz mi pytania, skoro czytasz mi w myślach?! – warknął i szarpnął nią z całej siły na drewniane łóżko. – Naprawdę żałuję, że tamtego dnia cię nie zabiłem!

– Więc dlaczego nie zrobisz tego teraz? – spytała, odważnie patrząc mu w oczy. Nie bała się go. Wiedziała, że w każdej chwili mogła zawładnąć jego umysłem, a to oznaczało, iż nie miał z nią najmniejszych szans.

Hongbin zacisnął dłonie. Długo wpatrywał się w jej lśniące oczy. Starał się wyrzucić ją z głowy, ale wątpił, by był w stanie to zrobić, dlatego powiedział w końcu:

– Bo z jakiegoś powodu wciąż mi na tobie zależy.

Odszedł, pozostawiając po sobie echo bolesnych słów.

Mówił szczerze.

Mimo to Jiah nie potrafiła patrzeć na niego tak, jak dawniej. Widziała w nim człowieka, który skazał młodszego brata na niewyobrażalne cierpienie.

Widziała mordercę, który przykładał broń do skroni starszej kobiety, a potem pakował jej ciało w wielki czarny worek.

Może i był dzieckiem, gdy piekło Hongkiego się zaczęło, ale gdy tylko dorósł, mógł to skończyć. On jednak wolał się ukryć i udawać bohatera, zabijając tych, którzy krzywdzili małe dzieci. Robił to zupełnie za darmo. Nie potrzebował zleceń, by pozbyć się pedofilów. Sam ich szukał, obserwował, a potem dokonywał samosądu.

Szkoda tylko, że nie zrobił tego samego dla swojego brata.

Była noc, gdy usłyszeli, że coś pojawiło się na morzu.

Ansi nie potrafiła zmrużyć oka, zbyt przytłoczona nowymi informacjami, a towarzyszący jej Ogong, nie zdołał ani na moment jej pocieszyć.

Jiah, Wonho oraz bracia Nam otoczyli nieprzytomnego mutanta, czekając, aż ten w końcu zacznie oddychać. Również byli zbyt przytłoczeni tym, co się wydarzyło, przez co żadne z nich nie odezwał się choćby słowem.

Hongbin z kolei siedział samotnie w namiocie, próbując przekonać samego siebie, że nie mógł nic zrobić. Poczucie winy mimowolnie zaczęło go pochłaniać, a było to coś, czego nienawidził z całego serca.

W chwili, gdy wszyscy ujrzeli statek dopływający do brzegu, wszelkie przykre sprawy przestały mieć znaczenie, a na ich miejscu pojawiła się nadzieja.

– To Sera! – krzyknął radośnie Ogong, który miał tak świetny wzrok, że zdołał rozpoznać uśmiechającą się ze statku rudowłosą dziewczynę. – Udało jej się!

– Wiedziałem, że jej się uda! – Jaejin od razu zerwał się do biegu, chcąc czym prędzej pojawić się na maszynie, która miała zabrać ich z tego okropnego miejsca.

Ich radość nie trwała jednak długo, ponieważ w chwili, gdy Jaejin znalazł się na pokładzie, zniknął im z pola widzenia, a nad ich głowami zaczęły pojawiać się helikoptery.

– Przyprowadziła ze sobą pomoc? – zdziwił się Tan, mrużąc oczy. Chciał ujrzeć coś więcej, ale jedyne co widział, to kilka postaci pojawiających się tuż obok Sery.

– Mam złe przeczucie – odparł Wonho, momentalnie kryjąc za sobą Jiah.

Stali tak spokojnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Sera opuściła statek u boku uzbrojonych mężczyzn, a Jaejin został na pokładzie.

W chwili, gdy Jiah ujrzała znajome mundury, momentalnie zrobiła krok w tył. Wszyscy mieli na oczach okulary przeciwsłoneczne, przez które nie była w stanie przejąć kontroli nad ich umysłami.

– To pułapka! – powiedziała, rozglądając się z przerażeniem po przyjaciołach.

– Zanim zaczniemy do was strzelać, proponuję układ. – Męski głos dotarł do nich ze statku, sprawiając, że momentalnie zaczęli rozglądać się za jakąś drogą ucieczki. Wrogów było coraz więcej i chociaż niektórzy z nich mieli wyjątkowe moce, Jiah wiedziała, że nie zdołają wygrać. – Han Jiah. Złotko. Jestem pewien, że pamiętasz mój głos, dlatego mam ogromną nadzieję, iż dobrowolnie wejdziesz na pokład. Tylko w ten sposób uda ci się ocalić przyjaciół.

– Przepraszam! – krzyknęła Sera. Głos jej się łamał. – Nie miałam innego wyjścia. Tak bardzo mi przykro...

– Co tu się dzieje?!

– Dlaczego Jonghyun przybył aż na wyspę? – Hongbin znalazł się tuż przy Jiah. – To on zlecił, bym cię zabił, więc dlaczego jego ludzie celują do nas teraz z broni?!

– Kim jesteś dla tego człowieka? – spytał Ogong, z przerażeniem obserwując obcych ludzi. – Czego od ciebie chce?

– Dlaczego mówi, że chcecie tego samego?! Co was łączy?

– Co przed nami ukrywasz?!

– Kim ty tak naprawdę jesteś?!

– Jeśli to jedyny sposób, by was ocalić, zrobię to – oznajmiła Jiah, ignorując wszystkie pytania, które zostały skierowane w jej stronę. Nie rozumiała, dlaczego nie zostali od razu rozstrzelani. Nie miała pojęcia, dlaczego Jonghyun pofatygował się osobiście, by z nią porozmawiać. Może i była jednym z nielicznych eksperymentów, które mu się udały, ale szczerze wątpiła, by po ucieczce chciał utrzymać ją przy życiu. Nie bez powodu opłacił Hongbina.

– I co potem? Zamierasz iść z nim na jakiś układ?! – krzyknął Hongbin, powstrzymując ją od odejścia. – Ten człowiek cię zabije! Ochronił ludzi przed twoją mocą. Wie, że jesteś bezbronna! Nie możesz tam iść sama!

– Jest tam Jaejin. Nie będę sama.

– Jaejin może już nie żyć!

– Nie mów tak! – oburzył się Tan.

Bał się o nią. Chociaż tak wiele poróżniło ich w ostatnim czasie, przerażała go myśl, że właśnie nadszedł koniec. Ona również się bała, ale jeśli istniała choć niewielka nadzieja, że jej ofiara pozwoli im żyć, musiała się jej chwycić. Chciała przynajmniej spróbować.

– Jiah, złotko. Pośpiesz się, proszę. Dobrze wiesz, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną. – Jonghyun po raz kolejny odezwał się do megafonu.

– Jeśli coś się stanie, walczcie do końca. Musicie spróbować ocucić Hongkiego. Jeśli ktoś ma szanse, by pokonać ludzi Jonghyuna, to właśnie on – powiedziała Jiah, uważnie rozglądając się po twarzach przyjaciół. – Ty również jesteś w stanie wiele zrobić, Wonho. Musisz tylko uwierzyć, że potrafisz nad sobą panować.

– Bez ciebie sobie nie poradzę...

– Poradzisz sobie – zapewniła, dotykając jego policzków. – Jeśli coś mi się stanie, chroń ich. Przetrwajcie. Tylko o to was proszę.

– Skąd będziemy wiedzieć, kiedy mamy zacząć działać? – spytała Ansi.

– Przybył twój stwórca. Nie powinnaś oddać mu przypadkiem hołdu? – spytał prześmiewczo Tan, mierząc nastolatkę wrogim spojrzeniem. Myśl, że jego brat leżał martwy na statku, doprowadzała go do rozpaczy. Ledwo panował także nad strachem, który sparaliżował jego ciało.

– Zamknij się!

– Spróbuję poinformować któregoś z was telepatycznie o tym, co się dzieje. Jestem silna i jeśli się skupię, na pewno mi się to uda – zapewniła, choć szczerze wątpiła, by Jonghyun pozwolił jej się skupić. – Za chwilę się spotkamy. Skoro jeszcze nas nie rozstrzelano, jest szansa, że Jonghyun pozwoli wam żyć. Dlatego nie działajcie pochopnie i po prostu czekajcie.

Wiedziała, że w takiej chwili jak ta, ludzki umysł potrafił działać pochopnie, dlatego na wszelki wypadek weszła do umysłów przyjaciół i sprawiła, że nie ruszą jej na ratunek. Gdy tylko zacznie się dziać coś niepokojącego, uciekną albo zaczną walczyć, gdy zajdzie taka potrzeba.

Ona mogła liczyć tylko na siebie.

Odeszła, odprowadzana przerażonymi spojrzeniami towarzyszy, aż otoczyli ją żołnierze. Starała się przedostać do ich umysłów, ale byli dobrze chronieni. Zaczynała wątpić, że zawdzięczali to jedynie odpowiednim okularom.

Jonghyun bardzo dobrze przygotował się na to spotkanie, a to oznaczało, że je planował.

Musisz nad sobą panować. Pamiętaj, że każdy twój zły ruch, sprowadzi na nich śmierć. Nie możesz utracić nad sobą kontroli, myślała gorączkowo, wchodząc po drabinie na statek.

Dłonie jej się pociły, a nogi zrobiły się jak z waty.

Jeśli kiedykolwiek myślała, że uwolniła się od Jonghyuna, właśnie zrozumiała, w jak ogromnym błędzie była.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro