Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❧ Rozdział 18.

Jaejin siedział na piasku i uważnie wpatrywał się w przywiązanego do drzewa mutanta, który odstraszał samym wyglądem. Niepokojące słowa Jiah wciąż pałętały się po jego głowie, przez co nie potrafił przestać o nich myśleć. Zastanawiał się, czy ojciec Hongbina faktycznie byłby zdolny do uwięzienia i wykorzystywania swojego syna. Doskonale pamiętał, że pani Kim była w kolejnej ciąży. Wyglądała wówczas na strapioną, a gdy oznajmiła wszystkim, że dziecko urodziło się martwe, wydawała się w ogóle nieprzejęta tym faktem. Jej mąż odebrał poród jednej z nocy i podobno zakopał zwłoki dziecka. Grób chłopca ostatecznie zarósł w taki sposób, że trudno było go odnaleźć. Mieszkańcy nie potrafili zrozumieć tej obojętności, ale też nikt nie zamierzał się tym zbytnio interesować.

Państwo Kim byli uważani za wspaniałych ludzi. Ich dzieciom nigdy niczego nie brakowało, choć nie żyli w luksusach. Na wyspie było to po prostu niemożliwe.

Hongbinowi jednak każdy zazdrościł ojca. Pan Kim jako jeden z nielicznych często bawił się z dziećmi w różne gry i uwielbiał opowiadać bajki podczas zorganizowanych ognisk. Myśl, że podczas tego wszystkiego w piwnicy mógł znajdować się zniewolony chłopiec, nie potrafiła przekonać Jaejina, choć czuł wątpliwości.

Nikt nigdy nie ujrzał ciała martwego chłopca. Nikt nie miał nawet pojęcia o tym, że poród się odbył. Dopiero nad ranem wszyscy ujrzeli nagrobek wśród lasu i dostrzegli smutek wymalowany na twarzy Hoseoka – ojca Hongbina.

– Nad czym tak rozmyślasz? – słysząc głos brata, uniósł na niego wzrok, po czym ponownie skupił go na nieruchomym ciele.

– Zastanawiam się, czy to, co powiedziała Jiah, może być prawdą – wyznał szczerze. Nie miał w zwyczaju zbywać Tana, ponieważ doskonale się rozumieli. Łączyła ich prawdziwa braterska więź i nawet jeśli czasem się posprzeczali, jeden za drugim bez wątpienia wskoczyłby w ogień. – Pani Kim była w ciąży, pamiętasz?

– Urodziła martwe dziecko. Jiah musiała albo coś podkoloryzować, albo pomieszało jej się w głowie – odparł pewnie Tan i usiadł obok brata.

– Nikt nie widział ciała niemowlęcia – upierał się Jaejin, nie potrafiąc oderwać wzroku od ciała mutanta. – Nie rozumiem, dlaczego Hongbin tak nagle zabił tego potwora, skoro widział, że Jiah panowała nad sytuacją. Gdy powiedziała mu o tym, co widziała, wściekł się i kazał jej ze sobą nie zadzierać. Przecież on nigdy się tak do niej nie zwracał! – Spojrzał na brata szeroko rozwartymi oczami. – Wydawało mi się, że coś do niej czuje, a on nagle zaczął traktować ją jak wroga. Nie potrafię tego zrozumieć.

– Hongbin myśli, że Himchan nie żyje, a to oznacza, że sam zaczyna się gubić między tym, co jest prawdą, a kłamstwem. Chyba że nie poinformował nas o śmierci brata, a w to nie wierzę. – Tan wzruszył ramionami. – Pan Kim był dobrym człowiekiem. Jestem pewien, że nigdy nie zrobiłby czegoś swojemu dziecku. On nie był w stanie zamordować nawet zwierzęcia! – Zaśmiał się. – Pani Kim musiała zajmować się przyrządzaniem jedzenia, nie pamiętasz?

Jaejin pamiętał. Pamiętał też, jak Hoseok wielokrotnie stanął w obronie Wonho, gdy ojciec chłopca znów chciał go publicznie ukarać za pomocą lania.

Mimo to wątpliwości nie potrafiły opuścić jego myśli. Bez końca odtwarzał wspomnienia związane z rodziną Kim w głowie, doszukując się w nich jakiejś luki. Czegoś, co mógł przeoczyć.

Biegła tak długo, aż w końcu zabrakło jej sił. Przytrzymała się drzewa, próbując zapanować nad oddechem, a także łzami. Wspomnienia Hongkiego nie potrafiły przestać odtwarzać się w jej głowie, przez co czuła się jak w pułapce. Odczuwała jego cierpienie, jakby to ona doświadczyła tych wszystkich szkód, a przecież sama musiała wiele znieść. Jakby tego było mało, wspomnienia Wonho również potrafiły ją zaatakować tak niespodziewanie, że nie raz budziła się w nocy z krzykiem.

Chociaż znała cenę za odebranie komuś przykrych wspomnień, wciąż to robiła. Wiedziała, że sama wiele by oddała, by ktoś odebrał od niej całe cierpienie, którym została naznaczona.

Potrafiła uleczyć czyjąś duszę, kosztem samej siebie. Szkoda tylko, że nikt nie potrafił tego docenić.

W dodatku Hongbin okazał się kimś zupełnie innym. Chociaż widziała w jego wspomnieniach twarze zamordowanych bezlitośnie ludzi, wydawał jej się dobrym człowiekiem. Ocalił ją, a przecież mógł ją zabić. W końcu takie dostał zlecenie, a mimo to zabrał ją na wyspę, chcąc uchronić ją przed Jonghyunem.

Przez jakiś czas myślała, że coś ich łączyło, a teraz była przez niego traktowana jak wróg. Odkąd przywróciła mu wspomnienia, stał się oziębły tylko w stosunku do niej.

Wzrok, którym ją obdarzył, gdy wspomniała Hongkiego i to, co go spotkało, mógłby ją zabić, gdyby tylko miał taką moc.

Czy to możliwe, by mogła się co do niego tak bardzo pomylić?

Upadła na kolana, chwytając się za głowę. Wspomnienia ujrzane u innych ludzi zaczęły przewijać jej się niczym kadr z filmu i mieszać z jej własnymi. Ból stał się nie do zniesienia, przez co z jej ust wyrwał się krzyk.

– Zabierzcie je ode mnie! – łkała z mocno zaciśniętymi powiekami.

Wonho kulący się w kącie, a nad nim ojciec z pasem w dłoni.

Hongbin przykładający broń do skroni starszej kobiety, błagającej o litość.

Hongki przyciskany do ziemi przez brutalnego ojca, który przyłożył do jego szyi nóż, czerpiąc z tego dodatkową przyjemność.

– Mam już dość! Błagam, niech to się skończy!

– Jiah? – Niepewny głos sprawił, że na moment wszystko ucichło, jednak dopiero w chwili, gdy czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu, wspomnienia odeszły, pozwalając jej w końcu zaczerpnąć głębokiego oddechu.

Spojrzała w oczy Wonho z przerażeniem i wybuchając głośnym płaczem, wtuliła się w niego tak mocno, jakby świat za chwilę miał się skończyć. Ruszył za nią! Nie pozwolił, by była sama, dzięki czemu nie zwariowała, choć była ku temu naprawdę bliska.

Otaczał ją silnymi, umięśnionymi ramionami, sprawiając, że zaczynała się uspokajać. Nie miała pojęcia, jak to się stało, że Wonho zajął miejsce Hongbina. W końcu to ten drugi zawsze się o nią troszczył, a teraz pozostawił ją na pastwę losu.

– Naprawdę to widziałam! – próbowała przekonać Wonho, jednak ten pospiesznie skinął głową, czule gładząc jej mokre od łez policzki.

– Wierzę ci – zapewnił. – Jest sposób, dzięki któremu możemy przekonać się, czy Hongbin kłamie.

Zmarszczyła brwi.

– Jaki?

– Pójdziemy na grób Hongkiego i sprawdzimy, czy znajdziemy szkielet dziecka. Wiem, dokąd musimy się udać. Jesteśmy niedaleko, więc nie zajmie nam to zbyt dużo czasu.

– Grób Hongkiego? O czym ty mówisz? – spytała zdziwiona, niczego nie rozumiejąc.

Wonho podniósł się z ziemi i podał jej dłoń.

– Matka Hongbina była w ciąży, ale podobno urodziła martwe dziecko. Nikt nigdy nie widział niemowlęcia, ponieważ jego ojciec odbierał poród i zakopał zwłoki głęboko w lesie. Sam fakt, że znasz to imię, oznacza, iż rodzina Kim wcale nie była taka idealna, na jaką się kreowała.

– Dlaczego? – spytała Jiah, wstając na chwiejnych nogach. – Przecież Hongbin miał rodzeństwo. Dlaczego Hongki musiał zostać tak potraktowany? Nie potrafię tego pojąć. Nie chcę nawet myśleć o tym, co się stało, ale wspomnienia tego chłopca są tak żywe, że wciąż pojawiają się w mojej głowie. To było straszne!

Wonho również tego nie rozumiał. Pan Kim zawsze był w jego oczach bohaterem, który wielokrotnie ratował go przed laniem od ojca. To on nauczył go wielu rzeczy i pozwolił wyrosnąć na dobrego człowieka. Myśl, że przez cały ten czas był człowiekiem o dwóch twarzach, doprowadzała go do szału.

Gdy tylko zdołała przedostać się przez burzę i w końcu ujrzała zarys wyspy, odczuła ogromną radość.

Udało jej się!

Wróciła ze statkiem, choć kilka osób nie wierzyło, że w ogóle zdoła przetrwać. Wiedziała, że zawdzięczała to głównie Ogongowi, ponieważ kazał jej płynąć w innym kierunku, niż zostało ustalone. Zamierzała mu podziękować, gdy tylko znajdzie się na wyspie. Płynęła od drugiej strony, dlatego miała ogromną nadzieję, że nic jej nie zaskoczy. Gdy odpływała jakiś czas temu, nie napotkała żadnego mutanta w wodzie. Towarzyszyły jej jedynie niegroźne stworzenia wodne, które umilały jej wędrówkę, ponieważ uwielbiała na nie patrzeć.

Choć wyspa wciąż znajdowała się daleko, widziała ją, a to sprawiało, że przyspieszyła statek i sięgnęła po batona. Burczało jej w brzuchu. Chociaż na pokładzie znajdowało się wiele jedzenia, wiedziała, że musiała zostawić je dla przyjaciół. Droga powrotna z pewnością nie będzie krótka, a musieli przecież coś jeść.

Na samą myśl o uściskaniu Jaejina i Jiah, podskoczyła radośnie w miejscu. Wyobrażała sobie minę Ansi, która wkurzy się, gdy tylko ją zobaczy. Była święcie przekonana o tym, że wszyscy zostaną na wyspie aż do śmierci, a tu czekało ją ogromne rozczarowanie. Ogong bez wątpienia odejdzie z nimi i kto wie, czy Ansi nie zostanie ostatecznie sama na wyspie ze swoją chorą wiarą pokładaną w Stwórcy, który był bezlitosnym potworem.

Ustawiła automatycznego pilota i ruszyła w kierunku kajuty, gdzie wciąż znajdował się uprowadzony właściciel statku.

– Jak się czujesz? – zagadnęła, otworzywszy drzwi. Rybak siedział na łóżku z przywiązanymi dłońmi do ramy od łóżka. Wyglądał na zmęczonego i strasznie przygaszonego. Spojrzał na nią i momentalnie odwrócił wzrok w stronę niewielkiego okna, które pozwalało mu spoglądać na morze. – Jesteśmy już prawie na miejscu. Obiecuję, że gdy tylko ocalę przyjaciół, puszczę cię wolno. Moja przyjaciółka namiesza ci w głowie i nie będziesz niczego pamiętał, więc możesz mieć pewność, iż nic ci nie grozi z naszej strony.

Nie przejmowała się tym, że mężczyzna był dużo starszy od niej. Uśmiechała się, chcąc go choć trochę udobruchać. Nie chciała, by miał ją za złą osobę. Oszukała go, owszem. Nie miała jednak innego wyboru. Wierzyła, że gdzieś tam w głębi serca ją rozumiał.

Gdy rybak się nie odezwał, podeszła nieco bliżej i pogładziła palcami jego siwe, przerzedzone włosy.

– To, co się nam przytrafiło, było okropne. Chcemy się tylko uwolnić. Naprawdę nie jesteśmy złymi ludźmi.

Mężczyzna w końcu na nią spojrzał. Nie wiedziała czemu, ale jego przerażająco smutne spojrzenie wywołało u niej niepokój.

– Nigdy się nie uwolnicie – zaczął spokojnie, a do ich uszu zaczęły docierać głośne odgłosy dobiegające z zewnątrz. – To wszystko było pułapką, w którą dałaś się złapać. Wciąż byłaś obserwowana, Sera. Pozbyłaś się czipa, ale naprawdę myślałaś, że masz w ciele tylko jeden?

– O czym ty mówisz? – Dziewczyna odsunęła się, z niepokojem wsłuchując się w coraz głośniejsze odgłosy. Wydawało jej się, że nad statkiem pojawiło się mnóstwo helikopterów.

– Zostałaś do mnie przyprowadzona, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy. To, że wciąż żyjesz, jest tylko i wyłącznie wolą Stwórcy, a ja dostałem kupę kasy za to, by udostępnić ci łódź. – Odgłos kroków na statku sprawił, że Sera zaczęła nerwowo rozglądać się na boki. – Nie obchodzi mnie wasz spór, moja droga, ale z tego, co wiem, tylko ty jesteś w stanie bezpiecznie zaprowadzić ich do osoby, która ma ogromną moc. Wszystko, co zrobiłaś, miało cel, a teraz spełnisz swoje zadanie, a ja będę mógł w końcu pojechać na prawdziwe wakacje.

– To niemożliwe...

– Nie ruszaj się! – Huk drzwi oraz męski, ostrzegający głos sprawiły, że Sera podskoczyła w miejscu, ale zaraz potem opadła na kolana, kładąc dłonie na głowie.

Jak to możliwe, że miała w sobie więcej niż jeden czip? Naprawdę była przez kogoś kontrolowana? Tak bardzo cieszyła się, że wszystko poszło zgodnie z planem, a teraz musiała oswoić się z myślą, że wykonała zadanie Stwórcy, nawet o tym nie wiedząc.

– Dlaczego to robicie? – spytała, nie mając odwagi na odwrócenie się w stronę mężczyzny. – Tylu ludzi zginęło! Pozwólcie nam po prostu odejść! Obiecuję, że na nikim nie będziemy się mścili. Chcemy tylko żyć w spokoju!

– Nie jesteście już ludźmi, moja droga. Należycie do mnie.

Średniego wzrostu mężczyzna stanął naprzeciwko Sery. Uśmiechał się, nie spuszczając z niej czarnych oczu. Tego samego koloru był wąsik pod jego nosem, a także elegancko ułożone włosy. Miał na sobie czarny garnitur i chociaż ją przerażał, mimowolnie przyznała, iż był bardzo przystojny. Nie mógł mieć więcej, jak czterdzieści parę lat.

– Pozwól nam odejść – poprosiła, siląc się nad tym, by nie załamał jej się głos.

– To ja cię stworzyłem, a wiesz, co to oznacza? – Mężczyzna nachylił się nad nią, z radością obserwując przerażenie w jej zielonych oczach. Wciąż nie mógł uwierzyć, że wirus, który stworzył, potrafił tak wspaniale oddziaływać na człowieka. Zmiana koloru włosów, czy też oczu, to nic wielkiego w porównaniu do rybiego ogona, świadomej przemiany w potwora, czy też kontrolowanie ludzkich umysłów. – Należysz do mnie. Tak samo, jak Jiah, Wonho, Ogong i cała reszta, która zmutowała w satysfakcjonujący mnie sposób. Jesteście nadzieją ludzkości. Dzięki wam wygramy każdą wojnę.

– Ale my nie chcemy walczyć...

– Cii. – Dotknął jej ust, nie zamierzając dłużej słuchać tego jęczenia. – Uwolnimy Seokjina, a potem porozmawiamy o tym, co dalej. Twoja misja się jeszcze nie skończyła.

Serce biło jej jak oszalałe, a z oczu bezustannie spływały łzy. Nie chciała mu pomagać. Nienawidziła go za to, co zrobił jej oraz innym ludziom. Mimo to z jakiegoś powodu nie potrafiła ani zerwać się do biegu, ani mu odmówić. Wiedziała, że nie chodziło tutaj o celujących do niej z broni ludzi, którzy byli ubrani w barwy moro.

Stojący przed nią mężczyzna miał nad nią kontrolę. Być może niewielką, skoro potrafiła świadomie myśleć, ale jednak mógł sprawić, iż doprowadzi go do przyjaciół, a to ją przerażało.

Nie chciała tego.

Pragnęła pomóc swoim znajomym w ucieczce. Wierzyła, że zdoła ich ocalić, tymczasem okazało się, iż sprowadzi do nich potwora, który zamienił ich życie w prawdziwe piekło.

Ktoś mnie prosił o wizerunek innych bohaterów, dlatego przedstawiam Wam ich powyżej. O dziwo udało mi się znaleźć osoby, które mi odpowiadają. 

Postaram się dodać następny rozdział wcześniej. Za tydzień mam urlop, a to oznacza, że w końcu będę miała więcej czasu na pisanie. Trzymajcie za mnie kciuki.

Ściskam Was gorąco <3.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro