Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❧ Rozdział 17.

Jiah siedziała na plaży, wpatrując się w morze. Nie potrafiła pozbyć się z głowy głosu, który bezustannie powtarzał, że powinna zabić Ansi, nim ta nastawi wszystkich przeciwko niej. Miała dość tej smarkuli, owszem. Gdyby nie Hongbin, pewnie już wcześniej straciłaby nad sobą kontrolę, ale starała się za wszelką cenę powstrzymać, by nie musiał znosić straty kolejnej bliskiej osoby. Odebrała mu już starszego brata, jak mogłaby odebrać ostatnią żyjącą siostrę?

Całe szczęście, że na wyspie nie było żadnych luster. Nie potrafiłaby spojrzeć sobie w oczy po tym, co zrobiła.

W dodatku wspomnienia związane z tym, co wydarzyło się w Life Pill, coraz częściej o sobie przypominały i już sama nie wiedziała, co tak naprawdę tam się wydarzyło. Wszystko się ze sobą mieszało przez to, że w chwili, gdy traciła nad sobą panowanie, jej umysł jakby wypychał wszystko, co zrobiła, by nie musiała żyć z wyrzutami sumienia.

Czasem odnosiła wrażenie, że żyły w niej dwie różne osobowości. Przerażona, zraniona Jiah, a także ta, która była bezwzględna i niczego się nie obawiała.

Nagle usłyszała nerwowe głosy, dobiegające z lasu. Gdy tylko się odwróciła, ujrzała Wonho, Ansi i Ogonga, zmierzających do namiotu, gdzie wciąż powinien spać Hongbin. Towarzyszyły im wilki, jednak one nie weszły do środka. Stanęły przed namiotami, gotowe do ataku w razie niebezpieczeństwa.

Nie miała wątpliwości co do tego, że podczas zbiorów coś się wydarzyło. Podniosła się szybko z piasku i ruszyła w stronę namiotu z szybko bijącym sercem.

– Jestem pewien, że ten mutant niedługo się tu zjawi. Jak mamy się z nim rozprawić, skoro nie jesteśmy w stanie pozbawić go życia na dobre?! – Usłyszała przerażony głos Ogonga i zaraz potem ujrzała mrożące krew w żyłach spojrzenie Hongbina.

Siedział na łóżku, zrobionym z desek. Po szczęśliwym uśmiechu i radośnie lśniących oczach nie było już śladu. Zamiast tego zionęło od nich chłodem. Wyglądał, jakby chciał jej coś powiedzieć i pozbawić ją życia, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Choć odczuła rezerwę, z jaką na nią patrzył, nie skrzywdził jej.

– Może Jiah zrobi mu pranie mózgu i sprawi, że będzie po naszej stronie. Jest w tym świetna. – Głos Hongbina zabrzmiał szorstko. Ani przez chwilę nie spuścił z niej wzroku, przez co ostatecznie to ona przeniosła wzrok, by się nie rozpłakać.

Przecież sam poprosił ją o to, by pozbawiła go wspomnień! Ona jedynie się zgodziła, dlaczego więc wyglądał, jakby jej nienawidził? Czyżby znowu namieszała mu w głowie?

– To nie jest głupi pomysł – oznajmił Jaejin, kładąc dłoń na ramieniu Jiah. – Może rzeczywiście w ten sposób uda nam się przetrwać.

– Albo po prostu zamordujemy bydlaka i zanim znów zacznie oddychać, będziemy zabijać go ponownie, by nie zdążył nas zaatakować. – Tan uważnie rozejrzał się po zebranych. Wizja nadchodzącej walki z ogromnym, nieśmiertelnym mutantem go przerażała. – Możemy go zabić, obwiązać liniami i przymocować do drzew. Zaobserwujemy, co jaki czas odżywa i wtedy będziemy mordować go na nowo.

– Jeśli plan z przejęciem nad nim kontroli przez Jiah nie wypali, zrobimy to, co powiedział Tan – postanowił Wonho, nie dając Ansi nawet dojść do słowa. Dla niego była głupią nastolatką, która kierowała się jedynie niechęcią do poszczególnych osób, dlatego nie zamierzał pozwolić, by decydowała o czymś ważnym. Miał gdzieś, że otaczały ją wilki. Wiedział bowiem, że bez problemu zdołałby ich ściągnąć na swoją stronę. Jeśli zaś się mylił, spokojnie pozbawiłby ich życia. W końcu były to tylko średniej wielkości stworzenia o barwnej sierści.

Wonho dostrzegł, z jaką niechęcią Hongbin patrzył na Jiah, przez co sprawił, że dziewczyna stała skulona u boku Jaejina i nie wiedziała, co ze sobą począć. Musiała przywrócić mu wspomnienia, tego był pewien. Nie rozumiał jednak, skąd ta nagła niechęć? Przecież Hongbin sam poprosił Jiah o pozbawienie go wspomnień.

Podszedł do szatynki i położył jej dłoń na ramieniu.

– Chodźmy na plażę. Może Sera w końcu dziś wróci.

– Jasne! – krzyknęła Ansi, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. – Marnujcie czas na wypatrywanie kogoś, kto już dawno nie żyje! To na pewno pomoże nam w walce z nieśmiertelnie bezpiecznym potworem!

– Tego potwora wciąż tu nie ma, a to oznacza, że nic się nie dzieje – odparł szorstko Wonho, mierząc nastolatkę ostrzegawczym spojrzeniem. – Wiem, że byłoby ci na rękę, żeby Sera nie wróciła, ale ona wróci. A gdy już to zrobi, zostaniesz tutaj sama jak palec, bo wierzysz, że Stwórca, który zamienił naszą wyspę w piekło, jest jakimś pierdolonym bogiem! – Uniósł głos, zaciskając pięści z taką siłą, że żyły na jego rękach zrobiły się wypukłe.

– To, co się tutaj wydarzyło, miało sens, ale ty tego nie potrafisz pojąć tym swoim małym móżdżkiem!

– Skoro miało to sens, to dlaczego chcesz walczyć z mutantem, który jest nieśmiertelny?! – odwarknął. – Jeśli tak cię obchodzi wola Stwórcy, to jeśli będzie chciał, żeby ten mutant cię zabił, to powinnaś podać mu się na srebrnej tacy! Nie bądź hipokrytką, Ansi. Wciąż jesteś dzieckiem, ale coś pomieszało ci się w głowie. Nie wiem, czy to przez traumę, czy nie potrafisz poradzić sobie z utratą bliskich, ale w taki sposób szkodzisz nie tylko sobie, a wszystkim dookoła. Nikt o zdrowych zmysłach nie uznałby potwora, który zamienił zarówno nas, jak i naszych bliskich w potwory, za boga! Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby tutaj zostać za wszelką cenę!

– Idźcie już – poprosił Ogong. – Po prostu idźcie już na plażę.

Wonho jeszcze przez chwilę patrzył na czerwoną ze złością Ansi i zanim zaczęła się po nim wydzierać, chwycił Jiah za rękę i zaczął iść na plażę.

Był pewien, że Hongbin stanie po stronie siostry, ale najwyraźniej odzyskał rozum i przestał wierzyć w jej ideę na temat Stwórcy i tego, co się wydarzyło na wyspie. Całe szczęście, bo był im potrzebny poza wyspą, gdzie będą próbowali dorwać się do tyłka człowiekowi, który zamienił ich życie w piekło.

Gdy tylko usiedli blisko morza, Jiah zabrała głos.

– Coś znowu poszło nie tak. Hongbin wygląda, jakby mnie nienawidził, a przecież sam mnie prosił, by wymazać mu wspomnienia. Tan i Jaejin wciąż nie pamiętają, co się stało z Himchanem.

– Nie powinnaś wchodzić więcej nikomu do umysłu. Wydaje mi się, że nie kontrolujesz swojej mocy, przez co zawsze występują jakieś efekty uboczne – powiedział spokojnie, posyłając jej pocieszający uśmiech. – Ja też nie panuję nad potworem, w którego się przemieniam, dlatego robię wszystko, by do przemiany nie doszło. To nic złego, Jiah. Posiedliśmy moce, z którymi nikt nie nauczył nas żyć. To nie nasza wina, gdy coś wymyka się spod kontroli, ale nie powinniśmy pozwalać, by zdarzało się to zbyt często. Najlepiej, by nie zdarzało się w ogóle. Dla dobra wszystkich.

– Jesteśmy potworami, Wonho. Jonghyun zamienił nas w wybryki natury, które są zagrożeniem dla społeczeństwa. Jeśli nie umrzemy na wyspie, ludzie nas wykończą.

Przytulił ją i pozwolił, by płakała mu na ramieniu. Była taka krucha, a posiadała moc, która potrafiła siać chaos. Wiedział, że nie zrobiłaby nikomu umyślnie krzywdy, jednak zdawał sobie też sprawę z tego, iż nie zawsze była w stanie siebie kontrolować. Czuł to samo, dlatego wiedział, jak wielkie brzemię musiała dźwigać.

– Nauczymy się z tym żyć. Nauczymy się kontroli nad swoimi mocami i postaramy się ich nie używać. Nie opuszczę cię. Obiecuję, że będę cię chronił. – Odsunął ją na długość ramion i spojrzał głęboko w oczy. – Jesteśmy tacy sami, Jiah.

Wonho naprawdę wierzył, że zdołają żyć normalnie pomimo tego, kim się stali.

Ona również chciała w to wierzyć, ale im dłużej myślała o tym, co zrobiła z Hongbinem i ludźmi z Life Pill, tym trudniej było jej w to uwierzyć.

Ale może wcale nie była taka zła? Może jednak istniała dla niej jeszcze jakaś nadzieja?

Nigdy nie sądziła, że umiejętność sterowania statkiem kiedykolwiek jej się przyda. Doskonale pamiętała, jak ojciec zabierał ją na swoją łódź i pokazywał, jak wyglądało życie poza lądem. Nienawidziła tego. Nienawidziła unoszących się fal, wywołujących u niej mdłości, ani okropnego zimna, które zdawało jej się bardziej odczuwalne, niż na lądzie.

Tymczasem pokochała wodę. Od przemiany w rybę przestała mieć chorobę morską i choć nigdy nie nauczyła się pływać, teraz pływała doskonale. W dodatku okazało się, że potrafiła idealnie namącić mężczyznom w głowie, dzięki czemu bez problemu zdobyła niewielką łódź, którą właśnie wracała na wyspę, gdzie zostawiła przyjaciół.

Na szczęście udało jej się bezpiecznie dotrzeć do lądu. Ukradła ubrania, które suszyły się na dworze i zaczęła kierować się ścieżką. Po drodze zaczepiła kilku ludzi, pytając o drogę do miejsca, gdzie znajdzie jakiś statek. Szybko okazało się, że była w idealnym miejscu. Zagadnęła mężczyznę, który był rybakiem. Oczarowany jej urodą, pozwolił, by weszła na statek i zaczął opowiadać historie ze swojego życia. Miał prawie pięćdziesiąt lat, był samotny i prawie całe życie spędził na morzu.

Nawet podarował jej jedzenie, dzięki czemu nie musiała martwić się pustym żołądkiem. Podczas rozmowy z nim, dotarło do niej, że każde jej słowo wsysał jak gąbka. Oczy mu się świeciły, kąciki ust ciągle unosiły się do góry. Chciała go uwieść i zrobiła to bez problemu.

W chwili, gdy go pocałowała, stracił przytomność tak, jak niegdyś Jaejin. Teraz leżał w kajucie z rękami i nogami związanymi grubym sznurem. Ilekroć słyszała jego krzyki, biegła do niego, by znów uśpić go pocałunkiem. Był to bardzo długi i żmudny proces, jednak mężczyzna jej się przydał. W chwili, gdy pomyliła kierunki i zdała sobie sprawę, że podróż trwała zbyt długo, Seokjin wskazał jej kierunek do Misty Island. Potem znów zasnął, dając jej chwilę wytchnienia.

Czuła się źle ze świadomością, że uprowadziła nie tylko jego, ale i łódź, jednak zdawała sobie sprawę, iż nie miała innego wyboru. Jeśli chciała ocalić przyjaciół, musiała działać. Całe szczęście, że posiadła moc, która jej w tym pomogła. Może i nienawidziła rybiego ogona oraz faktu, iż stała się dziwadłem, ale w tej sytuacji bez wątpienia jej to pomogło.

– Mam nadzieję, że nic złego się nie stało. Niebawem powinnam być na miejscu – powiedziała pod nosem, uważnie wpatrując się w bezkresne morze.

Chmury na niebie ostrzegały przed nadciągającą burzą, przez co czuła się niespokojna.

Jej ojciec zginął na morzu. Nie chciała powielić jego losu.

Wiał chłodny, silny wiatr. Namioty na szczęście wciąż się trzymały, chroniąc ludzi oraz dwa wilki przed mrozem. Co chwilę ktoś zerkał przez szparę, obserwując teren, jednak nikt nie chciał się wychylać, gdyż zaczęło lać.

Zbierało się na burzę.

Jiah siedziała na kocu, nerwowo wsłuchując się w krople deszczu, które odbijały się od namiotu. Miała złe przeczucie, choć nic się nie wydarzyło. Siedziała w namiocie z Wonho, Jaejinem, Tanem oraz wilkiem o srebrnej sierści. Szczerze mówiąc, nawet nie pamiętała, kto krył się za ciałem tego stworzenia. Jakoś nie miała głowy do zapamiętania imienia. Starała się nie zwracać uwagi na zwierzę, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, że było tutaj po to, by ich pilnować.

Ansi coś knuła, co do tego nie miała żadnych wątpliwości.

W dodatku Hongbin jej unikał i wyglądało na to, iż nie miał ochoty na jej towarzystwo. Tak szybko zmieniał swoje nastawienie do jej osoby, że już sama nie rozumiała, co tak naprawdę czuł. Kim dla niego była?

– Wszystko w porządku?

Zerknęła na Jaejina. Patrzył na nią z troską. Wiedziała, że martwił się o Serę. Tan z kolei był przerażony myślą, iż mogli zostać w każdej chwili zaatakowani. Nie sypiał, przez co wory pod jego oczami zaczęły wyglądać coraz gorzej. W dodatku nie odzywał się zbyt często, pogrążony we własnych myślach.

Chciała odpowiedzieć, gdy usłyszała przerażający ryk, który sprawił, iż wszyscy momentalnie zerwali się na nogi.

Z przerażeniem spojrzała na twarze przyjaciół i wiedziona instynktem, wybiegła ma zewnątrz. Deszcz momentalnie zaatakował jej ciało, przez co przemokła do suchej nitki.

Dostrzegając paskudną twarz ogromnego mutanta, która była pozbawiona gałki ocznej, a lewą jej część pokrywał ogromny guz, zamarła. Nagą klatkę piersiową pokrywały paskudne, czerwone żyły. Wyglądał, jakby był na sterydach.

Stał naprzeciwko niej, blisko namiotu, w którym ukrywał się Hongbin wraz z siostrą, Ogongiem i błękitnym wilkiem. Jeśli opuszczą namiot, bez wątpienia zostaną zaatakowani. Mutant wyglądał, jakby tylko czekał na czyjś ruch. Obserwował ją uważnie obrzydliwie żółtym ślepiem. Oddychał przy tym głośno, a z jego spuchniętych ust wypływała ślina.

Nie mogła uwierzyć, że wirus stworzony przez Jonghyuna, potrafił zmienić człowieka w takiego potwora. Wciąż nie rozumiała, od czego zależała mutacja. Była ciekawa, dlaczego jeden organizm otrzymywał jakąś moc, wciąż pozostając człowiekiem, a cała reszta przemieniała się w ten sam sposób: połowę twarzy pokrywały ostre zęby, oczy robiły się czerwone, a palce zamieniały się w szpony. Stojący przed nią mutant zamienił się zaś w innego potwora. Był kolejnym wyjątkiem.

Wyciągnęła ręce do przodu, ostrożnie stawiając każdy krok. Dostrzegła, że Wonho chciał ją powstrzymać, ale posłała mu stanowcze spojrzenie, pod którego naciskiem się odsunął.

Taki był ich plan. Najpierw musiała spróbować dotrzeć do głowy nieśmiertelnego mutanta i spróbować przejąć nad nim kontrolę. Jeśli jej się nie uda, zacznie się walka.

Ten potwór był kiedyś człowiekiem. Kimś, kto miał bliskich.

Kimś, kto kochał i z pewnością był kochany.

– Wiem, że jesteś przerażony i nie masz pojęcia, co się dzieje, ale jestem w stanie ci pomóc. Mogę odebrać całe cierpienie, jakie dźwigasz. Musisz mi tylko pozwolić wejść do swojego umysłu – mówiła, nie spuszczając wzroku ze ślepia mutanta. Odniosła wrażenie, że zaczął oddychać spokojniej, a gdy niespodziewanie upadł na kolana, wydając z siebie okropny jęk, mimowolnie podskoczyła. Potwór jednak nie zerwał się w jej stronę, zamierzając ją zaatakować. Wydawało jej się, że na swój sposób płakał, co zbiło ją nieco z pantałyku. W końcu miała mieć do czynienia z kimś, kto nad sobą nie panuje. Z kimś, kto atakuje wszystko, co się ruszało. Tak mówił Ogong.

Coś jej tutaj nie pasowało.

W chwili, gdy żółte ślepie ponownie na nią spojrzało, dotarło do niej, iż mogła wejść do jego umysłu. Pozwolił jej na to.

To nie był bezrozumny stwór, który pragnął tylko zabijać.

– To nie będzie boleć. Obiecuję – powiedziała jeszcze, nim zaczęła szukać w jego umyśle klucza, dzięki któremu mogła wejść do środka.

To, co ujrzała, sprawiło, że kolana się pod nią ugięły, a z oczu zaczęły spływać łzy.

Nim zdążyła odebrać bolesne wspomnienia, ujrzała, jak mutant opadł bezwładnie na ziemię, umierając od kul, które przebiły jego serce.

Hongbin wpakował cały magazynek w jego plecy, nie mając odrobiny współczucia.

A przecież widział, że jej się udało! Dlaczego to zrobił?

– Dlaczego?! – krzyknęła, podnosząc się na nogi. Była wściekła i zrozpaczona. – Już prawie mi się udało! Mogłam odebrać od niego całe cierpienie!

– Zawiążcie go i przywiążcie do drzewa. Będziemy go obserwować – zarządził Hongbin, totalnie ignorując szatynkę.

– Twój ojciec przetrzymywał go w piwnicy! Hongki był twoim bratem, a ty pozwoliłeś, by ten go gwałcił! By go bił!

– Nie mam pojęcia, co ujrzałaś w umyśle tego potwora, ale nie wymyślaj bajek! – warknął Hongbin, odpychając od siebie Jiah, która chciała go uderzyć. – Ostrzegam cię, Jiah. Nie chcesz mieć ze mną do czynienia.

– To twój brat!

– Moim jedynym bratem był Himcham, ale on nie żyje! – Znów ją odepchnął. Tym razem upadła, raniąc sobie rękę. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. – Dopóki nie wróci Sera, będziemy mordować tego potwora. Najlepiej, jeśli nie pozwolimy mu odżyć. Co kilka godzin będziemy ranić jego serce tak, by nie miało szansy się zregenerować.

Wszyscy patrzyli na niego z przerażeniem, poruszeni słowami Jiah.

Czy mówiła prawdę?

Nikt z nich nigdy nie słyszał o żadnym Hongkim.

Nawet Ansi wydawała się zdruzgotana, jednak pod naciskiem Hongbina, zabrała się do pomocy przy ubezwłasnowolnieniu mutanta.

Jiah z kolei uciekła, nie potrafiąc pogodzić się z tym, co ujrzała, a także z tym, jak Hongbin się zachował.

W głowie wciąż odtwarzały jej się wspomnienia, z którymi miała do czynienia jeszcze chwilę temu. To nie mogło być kłamstwo.

Widziała w nich twarz małego Hongbina, który schodził do piwnicy, by dać młodszemu bratu jedzenie. Hongki miał na sobie jedynie białe majtki. Spał na kocu, a za poduszkę służył mu brudny, szary miś.

Hongki był więźniem w swoim domu. Dzieckiem, które przeszło przez piekło, a o którym nikt nie wiedział.

Nikt, poza rodzicami Hongbina i nim samym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro