❧ Rozdział 16.
Dni mijały na nieustannym poszukiwaniu jedzenia, rozglądaniu się za niebezpiecznym mutantem, którego nie dało się zabić oraz ciągłych kłótniach pomiędzy Jiah a Ansi. Ta pierwsza miała dość ciągłych czarnych scenariuszy tej drugiej i nawet nie chciała myśleć o tym, że Sera nie wróci, ponieważ została zamordowana w morzu.
Jiah nie chciała myśleć o tym, iż kolejna osoba umarła, a ona miała z tym coś wspólnego. Nie powstrzymała Sery przed wypłynięciem. Była tak zapatrzona w chęć ucieczki z wyspy, iż wizja śmierci koleżanki nie zdołała przekonać ją do zmiany decyzji. Teraz zaczynała się o nią martwić. Minęło wiele nocy, po których następowały słoneczne dni, a po Serze wciąż nie było śladu. Jakby tego było mało, Hongbin zdawał się w ogóle tym nie przejmować. Codziennie przynosił jej piękne kwiaty i dbał o to, by jadła. Uśmiech nigdy nie schodził z jego twarzy. Im częściej mu się przyglądała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że coś poszło nie tak w chwili, gdy wymazywała mu wspomnienia dotyczące śmierci brata.
– Jadłaś już?
Westchnęła głośno, słysząc pytanie. Już po chwili obok niej siedział uśmiechnięty Hongbin. Chłopak zamierzał dotknąć jej dłoni, jednak pospiesznie się odsunęła i odwróciła od niego wzrok. To nie był ten sam człowiek, który sprowadził ją na wyspę. Nie chciała, by odczuwał smutek, ale jego wieczny uśmiech zaczynał działać jej na nerwach. Nic dziwnego, że Ansi zaczynała podejrzewać ją o namącenie jej bratu w głowie, skoro zachowywał się w taki sposób.
– Znowu się zamartwiasz? – Hogbin obdarzył ją szerokim uśmiechem, niezrażony chłodną postawą. – Głupia. Przecież niczego nam tutaj nie brakuje. Możemy być naprawdę szczęśliwi w tym miejscu. Słońce, piasek, bezkresne morze. Mamy wodę i jedzenie, które oferuje nam wyspa. Czego nam więcej potrzeba do szczęścia?
– Na wyspie wciąż żyje mutant, który może nas wszystkich zabić. Nie jesteśmy tutaj bezpieczni.
– Nas jest więcej. Pokonamy go, zobaczysz...
– Przestań! – krzyknęła, po raz kolejny odpychając jego dłoń. Jej oczy zaszły łzami. – Jak możesz pleść takie bzdury, skoro wiesz, że nie da się go zabić?! Ogong ostatnio omal przez niego nie zginął!
– Ansi go uzdrowiła. Uzdrowi nas wszystkich, jeśli coś złego się stanie.
– Nie mogę tego słuchać!
Podniosła się i otrzepawszy gniewnie piasek z nóg, skierowała się w stronę namiotów, ale Hongbin stanął jej na drodze, powstrzymując od odejścia.
– Dlaczego się na mnie złościsz? Ja tylko chcę, byś była tutaj szczęśliwa. Czy to coś złego?
Patrzyła wprost w jego oczy i ledwie powstrzymała się od płaczu. Im częściej zapewniał, że pragnął jej szczęścia, tym bardziej przytłoczona się czuła. Również chciała, by odzyskał spokój, dlatego wymazała mu wspomnienia dotyczące śmierci Himchana, ale fakt, iż tym samym pozbawiła go zdolności odczuwania innych emocji, jak radość, bardzo ją niepokoił. Wiedziała, że obecny Hongbin nie zdoła im pomóc, gdy będą musieli zmierzyć się z Jonghyunem i jego organizacją. On tak samo, jak Ansi, pragnął zostać na wyspie i Jiah doskonale wiedziała, że ogromny wpływ miała na to właśnie jego siostra, która z niezrozumiałych jej powodów, traktowała wyspę jak swoje królestwo.
– Gdy Sera wróci, wydostaniemy się stąd i odnajdziemy Jonghyuna. Sprawimy, że pożałuje tego, co wyrządził twojej rodzinie i ludziom z wioski...
– Ale ja nie chcę się na nim mścić – przerwał jej z uśmiechem. Jak mógł tak nagle zmienić zdanie?! Dlaczego nie chciał dorwać Jonghyuna po tym, jakie piekło zgotował jego bliskim?! Jiah nie potrafiła tego zaakceptować. – Zapomnijmy o wszystkim i po prostu żyjmy tutaj. Ja, ty i Ansi.
– Wierzę, że poradzisz sobie z tym cierpieniem. Przepraszam, ale musimy cię odzyskać. Sera może wrócić w każdej chwili – oznajmiła Jiah, idąc w jego stronę. Wiedziała, że nie miała wyboru. Musiała przywrócić mu wspomnienia, inaczej na zawsze go straci. Ansi została omotana i zdołała przeciągnąć na swoją stronę brata, a to oznaczało, iż nie będzie chciał opuścić wyspy. Nie mogła na to pozwolić. Wiedziała, że wszyscy w końcu tutaj umrą przez mutanta, który z jakiegoś powodu jeszcze ani razu ich nie zaatakował. Przeczuwała, iż była to cisza przed burzą i miała ogromną nadzieję, iż Sera zdąży wrócić z łodzią, nim dojdzie do krwiożerczej walki.
– Z jakim cierpieniem? O czym ty mówisz?
Dotknęła jego policzków i spojrzała głęboko w oczy, skupiając się na dotarciu do jego najskrytszych myśli. Musiała odnaleźć zakątek z uciszonymi wspomnieniami, by pozwolić im na nowo pojawić się w myślach chłopaka. Przypominało to otwieranie skrzyni, zamkniętej na zamek, do którego miała dostęp tylko jedna osoba. W tym przypadku włamała się do niej zupełnie nieproszona, a gdy tylko dostrzegła uśpione wspomnienia, zrozumiała, że wraz z biegiem czasu, zaczęły się tam gromadzić wszystkie przykre chwile, które wywołały u Hongbina strach, ból, czy też tęsknotę. Była zaskoczona i nie miała pojęcia, jakim cudem tak bardzo namieszała w jego głowie, ale wierzyła, że zdoła to wszystko odwrócić. Musiała to zrobić, by go odzyskać.
Uda jej się!
– Co ty wyprawiasz?! – odległy krzyk Ansi dotarł do jej uszu, ale nie zdołał wyprowadzić jej z równowagi. Jeśli cokolwiek jej teraz przeszkodzi, znów wyrządzi Hongbinowi krzywdę, a tego nie chciała.
Dlatego też ignorowała Ansi i czym prędzej zaczęła odblokowywać przykre wspomnienia, mając nadzieję, że Hongbin znów będzie sobą.
– Odsuń się od mojego brata! Odsuń się, bo każę moim wilkom cię zabić!
Jiah odsunęła się od Hongbina. Gdy tylko dostrzegła łzy w jego oczach, zrozumiała, że go odzyskała, ale wcale nie czuła się szczęśliwa. Nie chciała, by znów cierpiał, jednak był im potrzebny prawdziwy, czasem bezlitosny Hongbin, który potrafił racjonalnie myśleć. Nie miała innego wyboru. Przynajmniej chciała w to wierzyć.
– Gdy tylko się obudzisz, zapomnisz o tym, że utraciłeś te wspomnienia. A teraz idź do namiotu i zaśnij – powiedziała i opuściła umysł chłopaka.
Gdy patrzyła, jak odchodził, poczuła bolesne uderzenie w policzek.
– Co mu zrobiłaś?! Dlaczego wygląda, jak wrak człowieka?! – krzyczała Ansi i ponownie się zamachnęła, jednak Jiah zatrzymała jej dłoń w powietrzu. – Mam cię zabić?! Naprawdę cię nienawidzę!
Jiah o tym wiedziała. Zdawała sobie również sprawę z jej planów, dlatego od jakiegoś czasu nie potrafiła zmrużyć oka, gdy musiała zostać sama. Nie chciała pozbywać się Ansi, jednak wiedziała, że jeśli Sera nie wróci, nie będzie miała innego wyboru.
– Jak myślisz, kto kogo pierwszy zabije? – spytała Jiah, mierząc niższą od siebie dziewczynę wrogim spojrzeniem. Zazwyczaj starała się zachować spokój, jednak ten jeden raz pozwoliła, by gniew przejął nad nią kontrolę.
– C-co?!
– Jeśli nie chcesz, by Hongbin cierpiał przez śmierć kolejnej bliskiej mu osoby, to lepiej przestań kombinować za moimi plecami. Grzecznie cię ostrzegam. – Jiah nachyliła się nad nastolatką, by wysyczeć jej te słowa wprost do ucha.
Ansi patrzyła zdruzgotana za odchodzącą dziewczyną. Cała trzęsła się ze złości.
– Czy ona właśnie mi groziła?! – spytała samą siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Tego już za wiele! To moja wyspa i to ja decyduję, kto może tutaj żyć!
Ruszyła w stronę lasu, by odnaleźć Ogonga oraz pozostałe wilki.
Wonho myślał, że się przewidział, gdy ujrzał paskudnego potwora tuż przy oczku wodnym, przy którym ostatnio lubił spędzać wolne chwile, podczas polowania na zwierzynę. Zauważył, że było jej coraz mniej i starał się przemówić Ansi, że jeśli nie przestaną urządzać polowania i nie pozwolą zwierzętom się rozmnażać, w końcu nie będą mieli na co polować. Do niej jednak nic nie docierało. W kółko powtarzała, że Stwórca nie pozwoli im umrzeć. Straciła rozum, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. W dodatku pociągnęła za sobą Hongbina. Wilki również były jej całkowicie posłuszne, przez co musiał dostosować się do jej rozkazów. Nie rozumiał, jak taka gówniara mogła rządzić ich grupą, ale miała zbyt wielu sojuszników, by mógł myśleć o buncie. Poza tym żył myślą, iż Sera niebawem wróci i zabierze ich z tego okropnego miejsca. O niczym innym bardziej nie marzył.
Wiedział, że na wyspie przetrwał tylko jeden mutant, który był do nich wrogo nastawiony. Mogli zabić go na wiele sposobów, a on i tak ostatecznie się pojawiał, ciesząc się dobrą formą. Skoro Ogong, wielki, potężny Kosiarz nie był sobie w stanie poradzić z tym zmutowanym monstrum, on z pewnością również nie miał szans.
Dlatego też ostrożnie się wycofał, obserwując, jak mutant z wielkim guzem na oszpeconej twarzy, wyjął z oczka wodnego rybę i połknął ją w całości.
Musiał czym prędzej ostrzec pozostałych. Skoro stwór pojawił się tutaj, bez wątpienia niebawem odnajdzie ich bazę.
– Co się dzieje?
Wonho momentalnie zamknął usta Ogongowi, który pojawił się za jego plecami i wskazał na zajadającego się monstrum. Wyczuł, jak mięśnie nastolatka momentalnie się napięły, a oddech stał się szybszy.
Bez słowa się wycofali, a gdy tylko znaleźli się z dala od oczka wodnego, zaczęli biec, by ostrzec wszystkich przed wrogiem. Nie mieli pojęcia, za ile mutant dotrze do ich bazy, ale bez wątpienia właśnie tam zmierzał. Czyżby jego celem było zamordowanie wszystkich żyjących istot na wyspie? Który z ich znajomych mógł się zamienić w coś tak paskudnego, a zarazem niebezpiecznego? Czy naprawdę ten mutant nie posiadał rozumu, który pozwoliłby mu odróżnić dobra od zła?
Wonho coraz częściej zastanawiał się, od czego zależała mutacja u człowieka. Większość ludzi z wyspy zmutowała w ten sam sposób, ale pojawiły się także wyjątki. Był ciekaw, czemu akurat on, czy też Ansi nie zamienili się w bezrozumne potwory, rzucające się na innych z wielkimi zębiskami i szponami.
– Macie się jej pozbyć w taki sposób, by podejrzenie nie padło na żadne z nas. W innym wypadku ona pozbędzie się mnie, a chyba nie chcecie, by coś mi się stało?
Wonho przystanął, słysząc głos Ansi. Stała naprzeciwko dwóch wilków i energicznie wymachiwała dłońmi. Widział, że jej policzki aż płonęły od gniewu.
– Co ty znowu planujesz, Ansi? – spytał surowym tonem, zmierzając w stronę nastolatki.
– Nie zamierzam ci się tłumaczyć. To ja tutaj rządzę – oznajmiła, odważnie patrząc w jego ciemne oczy. – Chcesz mi się sprzeciwić? Tylko spróbuj.
– Mutant, który omal mnie nie zabił, jest przy oczku wodnym – wtrącił Ogong, wyczuwając, że z tej rozmowy nic dobrego nie wyniknie. Nie usłyszał, co mówiła wcześniej Ansi, ale sądząc po minie Wonho, nie było to nic dobrego. Na szczęście jego słowa momentalnie zainteresowały nastolatkę, dzięki czemu już po chwili kierowali się w drogę powrotną.
Nie byli w stanie odgrodzić się od potencjalnego zagrożenia ze strony wroga. Żyli na plaży, pod namiotami, które nie zdołają w żaden sposób ich uchronić. Wejście do wody również wiązało się z ogromnym ryzykiem. Poza tym nie mieli pewności, czy mutant nie wszedłby do niej za nimi.
Każdy z nich zdawał sobie sprawę z tego, że przyjdzie im się zmierzyć z niepokonanym stworem, a mimo to szukali innego wyjścia.
Nawet Ansi wydawała się szczerze przerażona, choć dotychczas zachowywała zimną krew.
Wonho z kolei pogrążył się we własnych myślach, ukradkiem zerkając na dziewczynę, co nie uszło uwadze Ogongowi.
Nie podoba mi się to spojrzenie, pomyślał Ogong, nerwowo zerkając to na Wonho, to na swoją ukochaną.
Szli przed siebie, po każdej stronie mając kroczącego wilka o barwnej sierści. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, że z daleka obserwował ich ogromny mutant. Jego niebywale umięśniona klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie, a widniejące na niej żyły wyglądały, jakby miały zaraz wybuchnąć.
Nie ruszył jednak za nimi. Po prostu stał, wpatrzony w ich plecy i pogrążony we własnych rozmyślaniach, a gdy zniknęli mu z pola widzenia, z jego ust wydobył się głośny, przerażający krzyk.
Krzyk, który przeraził nieliczne ptaki, a także zwierzęta, zrywające się do ucieczki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro