❧ Rozdział 14.
Zmusiła Hongbina do spania i zajęła się wymazywaniem wspomnień pozostałym towarzyszom, którzy wiedzieli o tym, że Himchan dotarł na wyspę, kończąc z kulką w głowie. Brała wówczas każdego z osobna, kłamiąc, że musiała z kimś porozmawiać, by nie zwariować.
Został jej już tylko Wonho. Była okropnie zmęczona i potrzebowała odpoczynku, ale nie mogła pozwolić sobie na sen w ciągu dnia, by nie wzbudzić podejrzeń. Widziała, że krzątające się po plaży wilki uważnie jej się przyglądały. Tak samo, jak Ansi, która zaszyła się w namiocie, gdzie ją leczyła i obskrobywała obecnie ze skóry ogromnego królika, chcąc przygotować z niego posiłek.
– Mnie też zamierzasz wymazać wspomnienia? – Wzdrygnęła się, słysząc głos Wonho tuż za plecami.
Stała z zanurzonymi delikatnie stopami w morzu i patrzyła w dal, zupełnie nie przejmując się ewentualnym niebezpieczeństwem, czyhającym w jego głębi. Sera ostrzegała ich przed podobnymi do siebie mutantami, zapewniając, iż te nie były tak przyjaźnie nastawione, jak ona. Wierzyła jej, ale nie mogła nic poradzić na to, że spoglądanie na morze pozwalało jej się odprężyć i uciec od natłoku myśli. A te nieustannie kierowały się w stronę Hongbina i ich pocałunku.
Gdy w końcu zrozumiała sens pytania, jej źrenice rozszerzyły się w przerażeniu, ale wystarczyła chwila, by znów stała się po prostu zmęczona i obojętna na wszystko, co się działo.
– Skąd wiesz?
– Nie mam pojęcia, co takiego usuwasz, ale wszyscy zdają się rozluźnieni, a po śmierci Himchana każdy był przybity. – Widząc brak reakcji z jej strony, pokręcił ze zrozumieniem głową. – Sprawiasz, że nie pamiętają jego śmierci. Mam rację?
Jiah cofnęła się i usiadła na piasku, przymykając na moment powieki. Umysł co chwilę zalewały jej przykre wspomnienia osób z wyspy, do których zdążyła już się dostać. Nie rozumiała, dlaczego musiała zapamiętywać zawsze te najgorsze i przeżywać je raz po raz, choć jej nie dotyczyły. To było okropne, ale nie żałowała, że musiała teraz tak strasznie cierpieć. Uśmiech Hongbina wynagrodził jej wszystko. Sprawił, że uwierzyła, iż postąpiła słusznie.
Jaejin, a także Tan również się uśmiechali, choć ten drugi wciąż starał się odtrącać od siebie Serę, która pragnęła jego akceptacji. Byli szczęśliwi, choć zdawali sobie sprawę z tego, w jak opłakanej sytuacji się znajdowali.
– Dlaczego wyglądasz jak śmierć, Jiah? Dlaczego płaczesz? – Otworzyła powieki, gdy szorstkie palce chłopaka dotknęły jej policzków.
Musiała odpłynąć.
Patrzyła w jego ciemne oczy, a serce mimowolnie cisnęło jej się do gardła, sprawiając, że znów się rozpłakała. Przygniatało ją poczucie winy, a także bolesne wspomnienia. Chciałaby po prostu wyrzucić je z głowy, ale wiedziała, że nie było to możliwe. Musiała jakoś się z nimi uporać, nim wylądują na dnie jej podświadomości i zostaną uciszone.
– Jestem taka zmęczona – wyjąkała w końcu, ocierając pospiesznie policzki. – Wszystko, co mnie spotyka, jest takie straszne. Mam już dość. Chciałabym uwolnić się z tej wyspy, uciec w miejsce, gdzie Jonghyun i jego ludzie nie zdołaliby mnie odnaleźć. Tak bardzo chciałabym spróbować żyć, jak normalny, przeciętny człowiek, a chociaż udało mi się uciec z Life Pill, wciąż tkwię w pułapce tej organizacji. Poza tym czuje się winna, ponieważ byłam pierwszą osobą, która po otrzymaniu wirusa, nie zamieniła się w potwora. To przeze mnie ten człowiek ujrzał nadzieję na to, że jego przeklęte eksperymenty naprawdę mogą zrobić z ludzi niezniszczalnych żołnierzy. To przeze mnie wasza wyspa wygląda teraz w tak straszny sposób. Zginęło tylu ludzi...
Wonho przybliżył się do niej i delikatnie ułożył jej głowę na swoim ramieniu. Płakała, a on czule gładził ją po ciemnych włosach. Miał nadzieję, że w jakiś sposób jej ulży, choć wątpił, by tak było. Znajdowali się w sytuacji bez wyjścia. Być może zdołali pozbyć się niebezpiecznych mutantów, jednak gdzieś tam wciąż pałętał się ten, który ożywał za każdym razem, gdy był zabijany. Powiedział o nim Ansi, a ona ostrzegła wilki, dzięki czemu ciągle ktoś obserwował las.
– Nie możesz winić siebie za to, że twój organizm zareagował w pozytywny sposób na stworzonego wirusa – zaczął, gdy płacz dziewczyny ustał. – Najwyraźniej coś, co znajduje się w nas, ma wpływ na to, jak przebiega mutacja. Jestem pewien, że ten cały Jonghyun wie, jak to działa, a to oznacza, że będziemy musieli to z niego wyciągnąć.
– Nie wydostaniemy się stąd. Umrzemy tutaj.
– Obiecuję ci, że znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Patrzyła w jego oczy i mimowolnie odwzajemniła uśmiech. On naprawdę w to wierzył, a to sprawiło, że i w niej pojawiło się światełko nadziei.
– Dlaczego nie krzyczysz na mnie za to, że wymazałam twoim przyjaciołom wspomnienia? – spytała po dłuższej chwili, wbijając palce w ciepły piasek. Słońce przyjemnie grzało jej policzki, a wiatr odrobinę je chłodził. Widok na morze był naprawdę piękny i chwytał za serce pomimo okoliczności.
– Musiałaś mieć powód, by to zrobić. Ostrzegam cię jednak, że ze mną ci się to nie uda. Nie chcę, byś pozbawiła mnie jakichkolwiek wspomnień. Nawet tych bolesnych.
– Hongbin mnie o to poprosił – przyznała, skupiając wzrok na swoich nogach. Były nieco zaczerwienione od słońca. – Nie mogłam mu odmówić. Był taki załamany śmiercią brata... Żadne z jego wspomnień nie było aż tak bolesne. Choć śmierć Hani również nim wstrząsnęła, tak samo, jak świadomość, że reszta jego rodziny także została wymordowana, to widok martwego Himchana ostatecznie go złamał. Nie potrafiłam mu odmówić. Dlatego pozostałym również musiałam wymazać te wspomnienia, by nie doszło do komplikacji w jego głowie. Nie mam pojęcia, jak mogłoby się to skończyć.
Wonho skinął ze zrozumieniem głową.
– Obiecuję, że nigdy nie wspomnę o Himchanie, który znalazł się na wyspie i razem z nami walczył z niebezpieczeństwem. Nie chcę jednak, byś grzebała w mojej głowie. Zgoda?
Nie chciał, by znów cierpiała przez jego bolesne wspomnienia. Widział, jak ostatnim razem przeżywała w samotności każde lanie, jakie podarował mu ojciec. Mogła udawać przed wszystkimi, że świetnie się trzymała, ale on słyszał jej płacz, gdy wszyscy pozostali spali. Widział nawet teraz, jak wykończona się czuła.
– Zgoda. – Uścisnęła jego dłoń i wróciła do wpatrywania się w morze. Rany po wyrwanych paznokciach już nie bolały, ale Ansi nie zdołała sprawić, by od razu pojawiły się nowe, przez co jej palce wciąż wyglądały okropnie.
Oparła głowę o ramię chłopaka i pozwoliła, by otaczająca ich cisza, wymieszana z szumem morza, pozwoliły im trochę odpocząć od przykrych wydarzeń, a także natłoku myśli.
Ansi uważnie obserwowała Hongbina. Zrywali właśnie egzotyczne owoce, by uzupełnić zapasy, a ten uparcie trzymał w dłoni czerwonego hibiskusa i uśmiechał się, gdy tylko na niego spojrzał. Zaszła w nim bardzo dziwna zmiana. Chociaż ucieszył się na jej widok, doskonale widziała smutek w jego oczach. Wiedziała, kiedy jej brat starał się przed nią coś ukryć, a teraz czuła się, jakby tym razem się pomyliła.
Ciekawiły ją jeszcze Jiah i Sera. Nie ufała im i zamierzała mieć je na oku.
Wsadziła do prowizorycznego worka, wiszącego na szyi błękitnego wilka, mango i ruszyła w stronę brata energicznym krokiem.
– Jesteśmy w czarnej dupie i w każdej chwili możemy umrzeć, a ty chcesz dać którejś z dziewczyn kwiatka? – Skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej i zmierzyła go gniewnym wzrokiem. – Co z tobą jest nie tak?
Hongbin roześmiał się i schował kolejny owoc do siatki, zrobionej z koszulki.
– Jesteś zazdrosna?
– Jesteś moim bratem! – oburzyła się, wywracając oczami. – Po prostu nie rozumiem, skąd u ciebie ta nagła poprawa humoru!
Nie odpowiedział, ponieważ podbiegł do nich Jaejin. Chłopak próbował złapać oddech, a w tym samym czasie obok nich znaleźli się również Sera i Tan.
– Po tej stronie wyspy wciąż żyją zwierzęta! – odezwał się w końcu Tan, zniecierpliwiony zadyszką brata. Zwrócił się głównie do Hongbina, który wiedział, jak wyglądało życie po drugiej stronie Misty Island. Widząc jego zdumione spojrzenie, kontynuował: – Wirus musiał tutaj nie dotrzeć. Tak samo, jak te potwory, które rzucały się na wszystko, co się ruszało. Jakimś cudem nie skierowali się w tę stronę, choć twoja siostra i wilki to zrobiły.
– A to oznacza, że morze może być poniekąd bezpieczne – dodała szybko Sera, czując ogromną ekscytację. Tan w końcu przestał postrzegać ją jak zagrożenie, co bardzo ją cieszyło. – A to zaś oznacza, że być może uda nam się stąd uciec.
Śmiech Ansi sprawił, że dobry nastrój momentalnie padł, zbijając podekscytowaną dziewczynę z pantałyku.
– I niby co? Mamy przepłynąć całe morze? Zwariowałaś? – Ansi pokręciła palcem wokół skroni, patrząc na Serę z gniewem. – Wszyscy się potopimy.
– Ta dziewczyna – Jaejin wskazał na rudowłosą – jest rybą. Potrafi oddychać pod wodą, a jej nogi zamieniają się w prawdziwy ogon. Dalej nie rozumiesz, do czego zmierzamy?
Ansi zawsze była irytująca, ale odkąd potrafiła leczyć ludzi, a oni znaleźli się tak jakby na jej terytorium, zachowywała się wręcz nie do zniesienia. Jiah i Serę traktowała jak wrogów. Skąpiła im nawet jedzenia i wydzielała im porcję, choć chłopcy mogli jeść do woli. Nawet wilki otrzymywały przygotowane mięso! Było to tak niesprawiedliwe, że każdy z chłopaków ukradkiem dawał dziewczynom trochę swojej porcji, jednak głośno na ten temat się nie odezwali.
– Nie mamy pewności, czy w wodzie jest bezpiecznie – odezwał się racjonalnie Hongbin. – Choć rzeczywiście byłaby to nasza szansa na wydostanie się z wyspy, nie mamy pewności, czy Sera wróci.
– Przecież was nie wystawię! Wrócę tutaj z jakąś łodzią!
– Chodzi mi o to, że nie wiadomo, czy wrócisz żywa – przerwał oburzonej dziewczynie.
Jaejin i Tan momentalnie posmutnieli, ale Sera nie zamierzała odpuścić. Budowanie łódki mogło potrwać, a i tak nie było pewności, czy bezpiecznie przepłynęłaby przez morze. Wówczas mogłoby zginąć więcej ludzi.
– Podejmę ryzyko. To nasza jedyna szansa – oznajmiła stanowczo, choć w głębi duszy okropnie się bała. Czuła jednak, że ryzyko było warte podjęcia, a jeśli mogła w ten sposób ocalić Jaejina i pozostałych, zamierzała to zrobić. Chciała się odwdzięczyć za to, że nie zostawili jej samej, gdy się pojawiła na ich drodze.
Nagły krzyk wyrwał wszystkich z zadumy, nie pozwalając Ansi po raz kolejny odwieść przyjaciół od tego chorego pomysłu. W ich stronę biegła przerażona Jiah. Jej ubrania, a także dłonie były całe we krwi.
– K-Kosiarz... On jest poważnie ranny! – krzyczała przerażona dziewczyna. – To naprawdę ogromny wilk! Ma czarną sierść i przerażające, och, takie przerażająco białe oczy! – Ścisnęła dłoń Hongbina, szukając w nim oparcia. Nie wiedziała, dlaczego to zawsze u niego szukała ratunku, choć otaczały ją jeszcze inne osoby. – Walczył z mutantem, którego nie da się zabić!
– Zabiliśmy wszystkie niebezpieczne mutanty, jakie żyły na wyspie. To niemożliwe – odparł Tan znudzonym głosem.
– Widziałam to! – zaprzeczyła Jiah, obdarzając blondyna krótkim spojrzeniem. Zaraz potem rozejrzała się po pozostałych, ostatecznie zatrzymując wzrok na zdruzgotanej Ansi. – Weszłam do jego umysłu! Został zaatakowany w drodze powrotnej! Choć był dużo większy od tego drugiego mutanta, zdołał go jedynie poważnie zranić, ale sam teraz umiera! On... on tak strasznie skomle!
– Zaprowadź mnie tam! – krzyknęła Ansi, szarpiąc dziewczynę z taką siłą, że ta momentalnie puściła Hongbina. – W tej chwili! Na co czekasz!?
Jiah zerwała się do biegu, a cała reszta od razu ruszyła w jej stronę. W pewnej chwili towarzyszące im wilki biegły przodem, prowadzone za pomocą węchu w odpowiednie miejsce.
Po kilku minutach Ansi klęczała nad gigantycznym wilkiem, który ciężko dyszał. Z jego tułowia sączyła się czerwono-żółta krew, a białe ślepia wpatrywały się w dziewczynę z takim uczuciem, że Jiah momentalnie zrobiło się przykro na ten widok.
Wiedziała, że w ciele bestii krył się siedemnastoletni chłopiec, darzący siostrę Hongbina uczuciem. Ansi była pierwszą miłością nastolatka. Patrzyła na niego z przerażeniem i próbowała go ocalić za pomocą swoich nadnaturalnych zdolności.
Hongbin objął roztrzęsioną Jiah, w ciszy wpatrując się w zrozpaczoną siostrę. Wilk o błękitnej sierści stał po jej prawej stronie, leżąc tuż przy wielkich tylnych łapach rannego, a ten o srebrnym umaszczeniu gładził pyskiem Ansi, najwyraźniej starając się ją uspokoić.
Żałował, że nie był w stanie w żaden sposób pomóc. Chciałby odebrać od siostry całe cierpienie, ale ta musiała sobie sama poradzić.
Nagle białe ślepia ogromnego wilka się zamknęły, a ciało zaczęło się wyginać, przez co dało się słyszeć odgłos łamanych kości.
Ansi odsunęła się, rozbieganym wzrokiem patrząc to na przemieniające się ciało, to na towarzyszące jej pozostałe dwa wilki. Była cała umorusana we krwi, ale wydawała się w ogóle tym nie przejmować.
W chwili, gdy zamiast gigantycznego wilka, na ziemi leżał zupełnie nagi, chuderlawy chłopiec o kruczoczarnych włosach i okropnie bladej skórze, nachyliła się nad nim i zaczęła czule gładzić jego chłodną twarz.
– Ogong, wszystko w porządku? – pytała przerażona. Jej łzy skapywały na twarz chłopca, a on mimo to nawet się nie poruszył. – Nie umieraj. Błagam cię, nie umieraj! Ja też cię kocham, słyszysz?! Przepraszam, że wcześniej nie odpowiedziałam na twoje uczucia! Przepraszam, że udawałam taką obojętną!
– Krzyczysz mi wprost do ucha. – Cichy głos chłopaka przerwał słowotok Ansi. Gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się. – Nie wierzę, że musiałem prawie umrzeć, żebyś w końcu przyznała się, że za mną szalejesz.
Hongbin odwrócił wzrok, gdy jego siostra pocałowała chłopaka. Może i znajdowali się w ogromnych tarapatach i mogli umrzeć w każdej chwili, ale i tak uważał, że jego siostra była zbyt młoda na obejmowanie nagiego człowieka.
Ojciec by ją za to zabił, pomyślał, mimowolnie wspominając staruszka, który przeganiał wszystkich chłopców, uganiających się za jego córkami.
Nagle przypomniał sobie o kwiecie, który ułożył na górze zebranych owoców. Pospiesznie po niego sięgnął i podał go wyraźnie wzruszonej Jiah.
Widząc jej zaskoczone spojrzenie, obdarzył ją uśmiechem.
– To dla ciebie.
Jiah wzięła czerwonego hibiskusa do dłoni i odwzajemniła uśmiech, choć serce złamało jej się w tym momencie na pół.
Hongbin chyba rzeczywiście zaczął z jakiegoś powodu widzieć w niej kogoś więcej, niż powinien. Nie wiedziała, czy to przez to, że odnosił wrażenie, iż nic więcej ich nie czekało i zapewne umrą na wyspie, czy rzeczywiście niechcący namieszała mu w głowie bardziej, niż zamierzała.
Chciała szczerze cieszyć się jego zainteresowaniem, ale nie potrafiła.
Wciąż miała przed oczami przerażone spojrzenie Himchana, który walczył z nią do samego końca. Nie chciał umierać. Pociągnął za spust, ponieważ go do tego zmusiła.
Zabiłam twojego brata. Nie możesz patrzeć na mnie w ten sposób. Powinieneś mnie nienawidzić, myślała, patrząc wprost w ciemne oczy chłopaka.
– Bardzo możliwe, że uda nam się stąd uciec! – Hongbin nagle się ożywił i wskazał palcem na stojącą z boku Serę. – Mamy plan. Jak tylko wrócimy do bazy, omówimy go i podejmiemy decyzję, ale jestem dobrej myśli. Naprawdę wierzę, że uda nam się stąd wydostać.
Odwzajemniła jego uśmiech i skinęła głową na ruszające w drogę wilki. Na jednym z nich leżał Ogong, którego onieśmielił widok dwóch nieznajomych dziewczyn i nie zamierzał paradować przed nimi nago.
Hongbin złapał ją za dłoń i ruszyli za nimi. Zdawał się nie zwracać uwagi na oburzoną siostrę oraz zdziwionych przyjaciół.
A Jiah nie miała odwagi go odtrącić, ponieważ nie chciała sprawiać mu przykrości.
Poza tym jego dłoń była tak przyjemnie ciepła, a fakt, iż posyłał jej ukradkowe uśmiechy, sprawiał, że i jej serce zaczynało bić w przyspieszonym tempie. Widziała w nim swojego wybawcę, a także człowieka o złotym sercu. Choć poznała jego mroczną stronę, w której mordował ludzi, błagających o litość, nie zapominała o tym, iż jej nie zabił. Nie mógł być równie bezwzględny, jak Himchan, skoro chciał podarować jej nowe życie.
To nie jego wina, że wirus dotarł również tutaj, a los był dla niej tak okrutny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro