Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❧ Rozdział 13.

– Nie mam pojęcia, dlaczego pozostałe mutanty nas nie wytropiły – odpowiedziała Ansi na jedno z wielu pytań, jakimi co chwilę była zasypywana. – Może to dzięki wilkom?

– A co z Kosiarzem? Myślisz, że może za nami tutaj przyjść? – spytał przerażony Tan, mimowolnie spoglądając z przerażeniem w stronę lasu. – To musi być naprawdę ogromny stwór. Co noc pałętał się pod naszym schronieniem i tylko słyszeliśmy jego powarkiwania i głośny oddech. Odnosiłem wrażenie, że mam go tuż nad głową, a on był na zewnątrz! – Wzdrygnął się.

Ansi zmarszczyła ciemne brwi, a gdy w końcu dotarły do niej słowa chłopaka, roześmiała się tak głośno i szczerze, że towarzysze spojrzeli na nią, jak na kosmitkę.

– To Ogong! – powiedziała w końcu, nie mając serca dłużej trzymać ich w niepewności. – Pamiętasz tego dzieciaka, syna pani Sunmi? Tego, co się za mną uganiał, odkąd skończyłam piętnaście lat? – To pytanie skierowała do starszego brata. Gdy ten skinął głową, kontynuowała: – To on! Jest dwa razy większy od wilków, jakie tutaj widzicie. Ma czarną sierść i białe oczy, przez co wygląda przerażająco, ale nie zrobiłby wam krzywdy. Codziennie przemierzał wyspę, w poszukiwaniu ocalałych. Nigdy nie został zraniony, ale też nigdy nikogo tutaj nie przyprowadził, dlatego myślałam, że nikt nie przeżył.

Hongbin przetarł zmęczone powieki i głośno westchnął.

– Chcesz mi powiedzieć, że Kosiarzem jest siedemnastoletni dzieciak? – spytał, a Ansi skinęła radośnie głową.

Jego mózg próbował przyswoić zbyt wiele nowych wiadomości, przez co rozbolała go głowa. Fakt, iż pozostałymi siedmioma wilkami były nastolatkami z wyspy, złamał mu serce, ponieważ Ansi zapewniła, iż nie było wśród nich żadnej z pozostałych sióstr. Misty Island nie zamieszkiwało wielu ludzi, a skoro wymordowali sporą ilość mutantów i po przypłynięciu widzieli wiele martwych ciał, oznaczało to, iż niebezpiecznych stworów zostało niewiele. Chyba że z wody nagle zaczną wyłaniać się mutanty, które dostały się tutaj wraz z Serą.

Zastanawiało go, od czego zależała mutacja tutejszych mieszkańców. Większa część zamieniła się w bezwzględne potwory z paskudnymi twarzami, pokrytymi ogromnymi zębiskami, a pojedyncze jednostki zmutowały w zupełnie inny sposób. Jiah potrafiła wejść do ludzkiego umysły i nim sterować, Ansi leczyła ludzi, niektóre nastolatki zamieniły się w duże wilki, a Wonho również zamieniał się w coś na wzór wilka, jednak bardziej zdeformowanego i niebezpieczniejszego. No i jeszcze była Sera, której nogi zamieniały się w rybi ogon.

Byli jeszcze Tan i Jaejin. Oni nie posiadali żadnych zdolności. Jedynie ich włosy i oczy zmieniły swój naturalny kolor.

– Gdy tylko nadejdzie pełnia, wszyscy odzyskają swoje ciała – odezwała się Ansi, wyrywając Hongbina z rozmyślań. – Podczas jednej pełni zamieniają się w wilki, a podczas kolejnej znów są ludźmi. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje, ale nie wygląda to fajnie i jest bardzo bolesne. Łamią im się wówczas wszystkie kości! – Ansi wzdrygnęła się, a towarzyszący im wilk o błękitnej sierści zapiszczał żałośnie. Pogłaskała go i oznajmiła, spoglądając w gwieździste niebo: – Myślę, że czas odpocząć. Dowiedzieliście się wszystkiego, co chcieliście i napełniliście puste żołądki. Dobranoc! – Podniosła się z chłodnego piasku i z uśmiechem ruszyła w stronę namiotu, do którego zabroniła im wchodzić.

Hongbin zastanawiał się, jakim cudem jego siostra po wszystkim, czego była świadkiem, potrafiła się uśmiechać. Wydawała się beztroska jak zawsze, a przecież tak wiele się zmieniło. Nie wyglądała, jakby śmierć rodziny, a także przyjaciół robiła na niej wrażenie.

Może była tak dobra w ukrywaniu emocji, jak on?

Bez słowa ruszył w stronę kolorowego koca i usiadł na nim, chcąc przez chwilę pobyć w samotności. Jiah w dalszym ciągu nie wyszła z namiotu, choć Ansi zapewniła, że się wybudziła i była zdrowa jak ryba. Wonho to potwierdził, jednak po kilku minutach się ulotnił, jakby opowieści Ansi go raniły. Zajął koc, znajdujący się w pobliżu namiotu Jiah.

Pozostała trójka podążyła do trzeciego, a zarazem ostatniego namiotu, chcąc odpocząć.

Nikt nie wspomniał choćby słowem o Himchanie. Tak, jakby przestał istnieć.

Jakby nigdy nie był z nimi na tej przeklętej wyspie.

Jakby się nie zastrzelił.

Hongbin otarł gniewnie łzy z policzków i roześmiał się, z bólem spoglądając w gwiazdy.

– Dlaczego to zrobiłeś? Przecież jesteśmy braćmi! Powinieneś mi powiedzieć, że masz tego dość. Powinieneś ze mną po prostu porozmawiać!

Jiah zacisnęła palce, szklanymi oczami wpatrując się w plecy Hongbina. Stała tak chwilę i chciała do niego podejść, ale gdy tylko usłyszała, że mówi do zmarłego brata, zatrzymała się. Nie miała sumienia, by mu przerywać.

Serce cisnęło jej się gardła, gdy tylko pomyślała o tym, że to ona stała za śmiercią Himchana. Tak bardzo nienawidziła siebie w tej chwili, że miała ochotę umrzeć.

Hongbin był pierwszą osobą, która wyciągnęła do niej pomocną dłoń. Dostał zlecenie od Jonghyuna, by ją zabić, ale nie zrobił tego. Zabrał ją na wyspę, gdzie chciał podarować jej nowe życie i ani przez moment nie obwiniała go o to, że znaleźli się w piekle. Nie miał bowiem pojęcia o tym, że Life Pill rozprzestrzeniło wirusa na tej malutkiej, zapomnianej przez wszystkich wyspie.

Nawet jej przez myśl nie przeszło, że Jonghyun po tylu nieudanych eksperymentach zdecyduje się wypuścić wirusa w świat. To, co zrobił, ukazywało, jak bezwzględnym i żądnym pieniędzy człowiekiem był.

Ale czy była od niego lepsza? Sama pozbawiła życia niejednego człowieka.

Była takim samym potworem.

Odwróciła się i wróciła do namiotu, w którym znajdowało się wiele przydatnych rzeczy, w tym jedzenie oraz picie. Miała ochotę przemyć spocone, brudne ciało, dlatego czekała, aż się ściemni, a teraz jedyne co pragnęła to zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić.

Usiadła na łóżku, zrobionym z kilku desek i rozpłakała się, chowając twarz w dłoniach.

– Jak mogłaś zrobić to Hongbinowi? Jak mogłaś?! – łkała, a wyrzuty sumienia pożerały ją od środka.

Czule gładził ją po policzku, podziwiając jej piękno. Cieszył się, że Ansi pomogła Jiah uciec przed śmiercią i nie musiał oddać morzu kolejnej osoby, na której mu zależało. Choć nie znał Jiah tak długo, jak przyjaciół z wyspy, czuł się za nią odpowiedzialny i było mu naprawdę przykro, że wpakował ją w kolejne piekło, przez które musiała przejść. Life Pill wciąż dreptało jej po piętach, choć zdołała uciec tej przeklętej organizacji. Nie miał pojęcia, jak jej się to udało, ale chyba wolał nie poznać na to odpowiedzi.

Był tak przygnębiony i rozbity po śmierci brata, że nie potrafił zmrużyć oka. Wspominał wszystkie chwile z Himchanem i ostatecznie skończył na obwinianiu siebie o to, że zostawił jego ciało w lesie i nie zapewnił mu pochówku. Powinien wykopać grób, zakopać jego ciało i wbić do ziemi kilka patyków, by wiedzieć, gdzie został pochowany.

A on po prostu go zostawił, wmawiając sobie, że musieli czym prędzej ruszyć w drogę i nie kusić losu. Bał się kolejnego ataku mutantów, który od dłuższego czasu nie nachodził. Bał się również Kosiarza, który okazał się cholernym nastolatkiem zaklętym w ciele gigantycznego wilka!

– Wszystko w porządku? – Cichy, smutny głos Jiah wyrwał go z rozmyślań.

Patrzyła na niego ciemnymi, lśniącymi oczami. Po chwili usiadła, biorąc jego dłonie w swoje.

Wiedział, że nie musiał jej odpowiadać. Pewnie zdążyła już wejść do jego głowy i odczytać wszystkie myśli, a mimo to patrzyła na niego z taką troską i wyglądała, jakby naprawdę chciała go wysłuchać.

Był jej za to ogromnie wdzięczny.

Serce cisnęło mu się do gardła, a z oczu poleciały łzy, gdy pokręcił przecząco głową.

– Nic nie jest w porządku – przyznał, choć nie miał w zwyczaju żalić się innym ludziom. Zawsze był silny i nic nie zdołało go złamać, ale na wyspie wydarzyło się tyle złych rzeczy, że nawet świadomość, iż jedna z jego sióstr żyła i miała się świetnie, nie wystarczyła, by poczuł ulgę.

Jiah przytuliła go i pozwoliła, by płakał jej na ramieniu. Jego myśli atakowały jej umysł i choć starała się wyrzucić je z głowy, nie była w stanie tego zrobić. Smutek, jaki towarzyszył Hongbinowi, a zarazem pożerające ją wyrzuty sumienia, sprawiły, że również płakała.

Gładziła chłopaka po plecach, starając się go uspokoić. Była podła. Chciała dać mu ukojenie, a przecież to właśnie przez nią znajdował się w takim stanie.

To ona zabiła jego brata.

– Jest coś, o co chciałbym cię poprosić – poprosił Hongbin, gdy zdołał się uspokoić.

Cofnął się, choć jej ciepło i dotyk dawały ukojenie. Nie przemawiała do jego umysłu, ale wystarczyła sama jej obecność, by poczuł się odrobinę lepiej.

– Jesteś pewien, że tego chcesz? – spytała, dając mu do zrozumienia, że znała każdą jego myśl.

Spuścił wzrok, a na jego ustach wymalował się smutny uśmiech.

Po chwili skinął głową, pozbywając się wszelkich wątpliwości.

– Chcę zapamiętać Himchana jako silnego, odważnego brata, którego nic nie było w stanie złamać. Nie chcę widzieć jego martwej twarzy, ilekroć zamknę oczy. To mnie zabija.

Jiah zagryzła wargę, ledwo powstrzymując się od płaczu. Tak bardzo chciała go przeprosić za to, co zrobiła. Chciała zapewnić, że Himchan nie był tchórzliwym samobójcą i to ona stała za jego śmiercią, ale nie miała odwagi, by się do tego przyznać.

Tu nawet nie chodziło o to, że nie chciała umierać.

Nie chciała umrzeć z jego rąk, a była pewna, że nic by go nie powstrzymało przed odebraniem jej życia, gdyby poznał prawdę.

– Będziesz musiała wymazać wspomnienia jego śmierci pozostałym, którzy nam towarzyszyli. Najlepiej zrób tak, byśmy myśleli, że on wciąż żyje w Seulu i nie przypłynął na wyspę.

Widziała, że był tego pewien, dlatego skinęła posłusznie głową. Jeśli potrafiła ulżyć mu w cierpieniu, zrobi to. Nawet jeśli miała być atakowana wspomnieniami, które nie należały do niej, a to wiązało się z tymczasowym cierpieniem, jeśli te były przygnębiające.

Doskonale pamiętała dni, w których Jonghyun przyprowadzał do niej ludzi z zewnątrz. Byli oni po traumatycznych przeżyciach i nawet psychiatrzy nie potrafili tchnąć w nich wiary w lepsze jutro, a co dopiero chęci do życia. Uleczyła ich zranione dusze, dając ukojenie w postaci zapomnienia, a w zamian za to przeżywała za nich wszystko ze zdwojoną siłą.

Tak, jak przeżywała każde uderzenie pasem, jakie Wonho otrzymał od swojego okrutnego ojca.

– Zrobię to.

Na ustach Hongbina pojawił się słaby uśmiech.

– Dziękuję.

Odczekała chwilę, skupiając myśli na umyśle chłopaka, do którego musiała odnaleźć odpowiedni klucz, by dostać się do środka. Było to jak wejście do drzwi, kryjących za sobą całe skupisko wspomnień. Gdy już dostała się do środka, musiała odnaleźć te, które trzeba było wymazać.

Jonghyun widział w niej żyłę złota i nie obchodziło go to, że czasem traciła nad sobą panowanie i potrafiła tak namącić człowiekowi w głowie, iż ten decydował się popełnić samobójstwo. Czasem kazała kogoś zamordować. Nie panowała nad tym, ale wydawało jej się, że nigdy nie skrzywdziła osoby, która jej nie zraniła. We wspomnieniach przewijały jej się jedynie twarze pracowników Life Pill, którzy byli powiązani z jej uwięzieniem, a także Himchan, pragnący jej śmierci.

Nie była jednak pewna, czy rzeczywiście nie skrzywdziła kogoś niewinnego. Możliwe, że umysł nie pokazywał jej wszystko, a ona po prostu pragnęła wierzyć, że nie była wcale taką złą osobą.

Chciała wierzyć, że nigdy nie skrzywdziłaby Hongbina ani jego przyjaciół.

W przeciwieństwie do Wonho, wspomnienia Hongbina były naprawdę szczęśliwe. Ujrzała w nich jego rodzeństwo, a także radosnych rodziców, którzy bez wątpienia ich kochali. Widziała także malutkiego Jaejina, który gonił Tana z mieczem, wystruganym z drewna. Wszystkiemu przyglądał się Hongbin u boku Himchana. Wspólnie doszli do wniosku, że bracia Nam byli okropnymi dzieciakami.

Potem ujrzała wszystkie dziewczyny, z jakimi chłopak się związał, jednak szybko przeszła dalej, nie chcąc ujrzeć zbyt intymnych chwil jego życia.

Przeszła przez ofiary, które zabił z zimną krwią, choć błagały go o litość. Przeraziła ją ta chłodna, bezwzględna twarz Hongbina i zaczęła dostrzegać, że mimo wszystko miał pewne cechy, łączące go ze zmarłym bratem. Musiała jednak szybko się otrząsnąć, by w końcu dojść do ostatniego bolesnego wspomnienia, jakie nie pozwalało mu normalnie funkcjonować.

Pewnie i bez problemu usunęła z jego wspomnień martwego Himchana, dzięki czemu Hongbin będzie myślał, że jego brat nie miał pojęcia, co przytrafiło się ich rodzinie. Miała nadzieję, iż zdoła dotrzeć do umysłów pozostałych towarzyszy, nim ktoś z nich wpadnie na pomysł, by porozmawiać o starszym z braci Kim.

Ze skupieniem opuściła umysł Hongbina, zamykając za sobą przejście, by czasem wspomnienia nie zaczęły się ze sobą mieszać i nie utworzyły chaosu w jego głowie.

Przybrała na twarzy szeroki uśmiech, gdy chłopak otworzył oczy i spojrzał na nią z zainteresowaniem. Wyglądał, jakby nie wiedział, co tutaj robił, ale próbował nie dać po sobie tego poznać.

– Musisz być szczęśliwy, że odnalazłeś siostrę – zaczęła rozmowę, chcąc odsunąć jego myśli od pustki, która bez wątpienia pojawiła się w jego głowie. Musiało minąć trochę czasu, by wymazane wspomnienia nie próbowały dawać o sobie znać. Najlepszym na nie sposobem było zagadanie osoby i skupienie jej myśli na czymś konkretnym.

Niespodziewanie Hongbin chwycił jej policzki w dłonie, a na jego ustach pojawił się szczery, radosny uśmiech. W oczach zaś lśniła ulga.

– Nie umarłaś! – Jiah wpatrywała się w niego szczerze zaskoczona. – Tak bardzo cieszę się, że nic ci nie jest! Okropnie się o ciebie martwiłem!

Zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewała.

Złączył ich usta w pocałunku, sprawiając, że serce omal nie wyskoczyło jej z klatki piersiowej. Nie miała pojęcia, co się stało. Bała się, iż pomieszała coś we wspomnieniach chłopaka, przez co widział w niej kogoś bliższego, niż była w rzeczywistości, a to mogło zwiastować kłopoty.

Nie chciała, by sprawy aż tak się skomplikowały.

Choć wargi Hongbina smakowały cudownie i sprawiały, że szczęście mimowolnie eksplodowało w jej sercu, nie miała prawa być osobą, do której żywiłby jakieś głębsze uczucia.

Zamordowała jego brata. On tego nie pamiętał, ale ona pamiętała doskonale i wiedziała, iż była to ogromna przepaść nie do przeskoczenia.

Mimo to przymknęła powieki i odwzajemniła pocałunek, przekonując siebie, że to tylko nic nieznacząca chwila.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro