Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❧ Rozdział 07.

Biegli ile sił w nogach, bojąc się obejrzeć przez ramię na goniących ich mutantów. Kilkuminutowa nauka strzelania z pistoletu do pustych słoików nie wystarczyła, by Jaejin potrafił trafić do celu. W dodatku ruchomego, który chciał go zabić.

Dlatego też, gdy tylko ujrzeli pierwszego mutanta i nie udało mu się choćby drasnąć go kulą, rozkazał bratu uciekać, nie wierząc, by był w stanie zabić potwora siekierą.

– Na plaży powinniśmy być bezpieczni! – krzyknął Tan, dostrzegając piasek oraz niespokojne morze.

Niebo zachmurzyło się jakiś czas temu, a chłodny, gwałtowny wiatr sprawił, że wyspa wydała się straszniejsza niż zwykle. Chociaż istniało ryzyko, iż na plaży zostaną zamordowani przez coś, co niszczyło łodzie, nie mieli innego wyjścia, jak się tam znaleźć.

Tan w ostatniej chwili rzucił się na piasek, unikając ostrza mutanta. Stwór zatrzymał się na linii, która oddzielała las od plaży i zawył głośno, zatrzymując tym samym swoich towarzyszy.

Blondyn niespokojnie obserwował czerwone ślepia mutanta, oddychając głośno i wbijając palce w piasek. Chociaż nigdy nie spotkał mutanta na plaży, aż do tej pory nie miał pewności, czy rzeczywiście obawiały się piasku, czy tylko tak im się wydawało. Teraz widział, że mieli rację, ale nie wiedział, czy powinien się z tego powodu cieszyć. Jak wrócą do kryjówki, jeśli stwory będą na nich czekać, schowane gdzieś w lesie?

– Myślisz, że Hongbin przyjdzie nas uratować? – spytał Tan, posyłając bratu ciekawskie spojrzenie.

Jaejin prychnął głośno, nie spuszczając wzroku z obserwującego ich mutanta, który poruszał niebezpiecznie zębiskami.

– Skąd ma niby wiedzieć, że daliśmy ciała i tkwimy w pułapce?

– Przewidział, że nie będziesz w stanie trafić z pistoletu we wroga, więc...

– Nie wkurzaj mnie! – wszedł mu w słowo, podnosząc się z piasku. Otrzepał ubranie i sięgnął po broń, którą miał schowaną za paskiem od spodni. Podszedł niebezpiecznie do mutanta, ale zachował na tyle bezpieczną odległość, by nie mógł dosięgnąć go swoimi pazurami. Zmarszczył groźnie brwi, wycelował broń w środek czoła stwora i bez jakichkolwiek skrupułów nacisnął na spust. Trafił. Przeraźliwy ryk rozległ się po lesie, ale mutant nie umarł, dopóki nie wpakował w niego jeszcze dwie kulki.

Tan odwrócił wzrok, czując ogromne wyrzuty sumienia. Odmówił w myślach modlitwę, mając nadzieję, że zmarły znajdzie miejsce w niebie pomimo tego, czym się stał. Chociaż zdawał sobie sprawę z tego, iż mutanty zagrażały ich życiu, nie potrafił zapomnieć o tym, że w ich ciałach tkwili ludzie, których znał.

– Tym razem trafiłem. Szkoda, że pozostali nie podejdą bliżej. Mielibyśmy problem z głowy. – Jaejin oklapł na piasek, uważnie obserwując uciekające stwory. Wolał nie wchodzić do lasu i nie sprawdzać, czy powrót do kryjówki wiązałby się z niebezpieczeństwem.

– Czym zasłużyliśmy sobie na taki los? – spytał Tan, a w jego oczach zalśniły łzy. Nie chciał być mięczakiem, naprawdę. Wiedział, że w takiej sytuacji powinien myśleć jedynie o przetrwaniu i niczym się nie przejmować, ale nie potrafił. – Dlaczego nie możemy stąd uciec? Czy fakt, iż ta przeklęta epidemia odebrała nam najbliższych, nie wystarczy temu, kto to wszystko zaczął?

– Najwyraźniej nie wystarczy – odpowiedział Jaejin i ponownie podniósł się z piasku, by uważnie przyjrzeć się morzu i temu, co ich otaczało.

Nigdzie nie dostrzegł żadnej wieży, z której ktoś mógłby strzelać do łodzi. Na palmach również nie ujrzał niczego niepokojącego, dlatego nie potrafił zrozumieć, jakim cudem te wszystkie łodzie znikały w tak szybkim tempie. Czy to możliwe, by mutanty żyjące w wodzie dostały rozkaz, by się ich pozbywać? Jaka była na to szansa, skoro te potwory nie wyglądały na coś, co dałoby się podporządkować ludzkiej woli?

– Jak myślisz, skąd w morzu wzięły się mutanty? – spytał, uważnie wpatrując się w krystalicznie czystą wodę. – Nie wychodzą na plażę. Żyją tylko pod wodą, ale jak się tam znalazły, skoro mutanty z wyspy nie są w stanie dostać się do wody?

Tan zamyślił się na moment, by po chwili posłać bratu przerażone spojrzenie.

– Myślisz, że ci ludzie przywieźli je ze sobą i wrzucili do morza, chcąc mieć nad nami całkowitą kontrolę?

– To by oznaczało, że ktoś jest w stanie kontrolować te stwory. – Jaejin przygryzł skórkę od paznokcia, uważnie rozmyślając o wszystkim, czego wówczas był świadkiem. – Może z mutantami z wyspy jest podobnie?

– Gdyby tak było, ludzie ubrani w moro nie umarliby na wyspie – zauważył Tan, kręcąc głową. – Może taki był plan, ale wszystko wymknęło się spod kontroli.

– Wbrew pozorom nie pozbyliśmy się wielu zmutowanych ciał – Nie ustępował. – Może ludzie w mundurach z początku ich nie mordowali, a wszczepiali jakieś urządzenia, dzięki którym mogłyby być kontrolowane, a zaczęli strzelać prawdziwą amunicją, gdy próbowały ich zabić...

– Nie wiem, Jaejin. Naprawdę nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi i męczy mnie to całe gdybanie. Możemy po prostu odpuścić i chwilę odpocząć? Straciliśmy wszystkie zapasy, które udało nam się zebrać i jeśli dotrzemy do kryjówki, wrócimy z niczym. Zawaliliśmy na całej linii.

Jaejin wywrócił oczami, jednak nie odezwał się słowem. Rozumiał, że Tan mógł czuć się zmęczony i przytłoczony obecnym życiem na wyspie i wcale go za to nie winił. W dodatku wciąż widział w tych potworach bliskich, przez co ich śmierć nie dawała mu żadnego ukojenia. Sam też nie potrafił myśleć o nich jak o bezwzględnych mutantach, dopóki Himchan nie otworzył mu oczu i nie pokazał, że na wyspie istniało nowe prawo: „Albo my, albo oni". Jeśli nie chcieli zginąć z rąk tych stworów, sami musieli nauczyć się zabijać. Innego wyjścia nie było.

Już miał przymknąć powieki, gdy na brzegu morza ujrzał przyglądającą się im kobietę z długim, rybim ogonem o pomarańczowo-złotej barwie. Długie, rude włosy zakrywały jej piersi, a zielone oczy wywołały dreszcze na jego ciele, gdy tylko na nią spojrzał. Wiedział, że była jedną z mutantów, choć jej twarz wyglądała normalnie. Pięknie.

Żaden człowiek nie rodził się jednak z rybim ogonem. Był przerażony na samą myśl, że ktoś z tak niewinną buzią mógł pozbawiać ludzi życia i niszczyć łodzie, będące ich jedyną nadzieją na ucieczkę.

Jednak w tych zielonych oczach nie ujrzał niczego niebezpiecznego. Odniósł nawet wrażenie, że nieznajoma próbowała mu coś przekazać, ale nie odezwała się słowem.

W chwili, gdy Tan odwrócił się w stronę morza, z niebywałą szybkością znalazła się pod wodą, bez problemu znajdując się w miejscu, gdzie było głębiej.

– Też to widziałeś?! – Tan rozdziawił buzię, wskazując palcem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widział ogromny ogon pokryty lśniącymi łuskami.

Jaejin skinął głową, oddychając z ulgą. Zagrożenie minęło. Przynajmniej na razie.

Jako pierwsi dotarli bezpiecznie do kryjówki, o dziwo nie spotykając po drodze niebezpiecznych mutantów. Cisza towarzyszyła im przez całą wędrówkę, co zdawało się przeszkadzać jedynie pogrążonemu w myślach Wonho. Chłopak czuł się źle w ubraniach zamordowanego mężczyzny, ale nie mógł paradować nago przez wyspę. Przyjaciele bez wątpienia zaczęliby zadawać niezręczne pytania, na które nie miał ochoty odpowiadać.

Położył na ziemi torby z rzeczami, które udało im się zdobyć i wyjrzał przez malutkie, okratowane okienko, upewniając się, że nic za nimi nie szło. Choć martwił się o chłopaków, wierzył, iż wrócą do kryjówki cali i zdrowi. Żałował tylko, że Himchan i Hongbin poszli razem, zamiast wziąć pod opiekę braci Nam, którzy nie potrafili posługiwać się bronią i nie posiadali zbyt wiele siły. Nie mógł jednak nic na to poradzić, ponieważ to Himchan stał się liderem grupy i wydawał rozkazy.

Gdy odwrócił się od okna, ujrzał Jiah, rozpakowującą rzeczy z toreb. Jedzenie schowała do działającej lodówki, którą przytaszczyli z góry, a ubrania zaczęła starannie układać w kostkę i dzielić na spodnie, spodenki, koszulki oraz bluzy. Nie odzywała się przy tym słowem, sprawiając, że czuł się niepewnie wobec jej zamiarów. Wiedział, że jeśli powie chłopakom o jego przemianie, zostanie przez nich zamordowany. Fakt, iż się przyjaźnili, nie będzie miał wtedy żadnego znaczenia, ponieważ stanowił zagrożenie. Sam zachowałby się wobec nich tak samo, chcąc przetrwać, a jednak nie miał odwagi, by odejść albo dać się zabić. Był zwykłym tchórzem, narażającym ich na niebezpieczeństwo.

– Wszyscy boimy się śmierci. To normalne, że za wszelką cenę chcemy przeżyć. – Niepewny głos dziewczyny wyrwał go z zadumy.

Oszołomiony, spojrzał w jej oczy. Jakim cudem wiedziała, o czym myślał?

Jiah niepewnie odłożyła trzymane w dłoniach spodnie i podniosła się z podłogi, podchodząc do niego. W jego oczach malowało się niezrozumienie połączone ze strachem. W chwili, gdy weszła do jego umysłu i powstrzymała działanie wirusa, które nakazywało mu ją zabić, nie potrafiła przestać słyszeć jego myśli. Wystarczyło, że znajdowali się w tym samym pokoju.

– Też jestem jednym z nich – powiedziała niepewnie. Miała nadzieję, że zdradzając mu swój sekret, przekona go, iż nigdy nie wyjawi jego tajemnicy. Dzięki temu mogła zdobyć prawdziwego przyjaciela, ponieważ razem z Wonho jechali na tym samym wózku.

– Też zamieniasz się w potwora, gdy nie umiesz zapanować nad gniewem? – spytał z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.

Pokręciła przecząco głową, a w jej oczach mimowolnie zalśniły łzy. Bała się, że straci nad sobą kontrolę i zacznie mieszać w głowie Wonho, do której miała teraz łatwy dostęp.

– Potrafię wejść do ludzkiego umysłu i go kontrolować. Czytam też w myślach, dlatego wiem, że zostałeś przemieniony przez krew Yeji, która zmutowała i chciała cię zabić... – Zamilkła, czując na szyi dłoń chłopaka. Przygwoździł ją do ściany, burząc piramidę ubrań, którą starannie ułożyła.

– Kim tak naprawdę jesteś?! – wysyczał przez zęby. Jego oczy mimowolnie zmieniły barwę na złotą, a zęby zaczęły przypominać kły. Próbował nad tym zapanować, ale gniew krążył w jego żyłach i uniemożliwiał racjonalne myślenie. – Dlaczego zjawiłaś się na wyspie?! W jaki sposób stałaś się jednym z tych potworów?! Odpowiadaj!

Dusił ją z coraz większą siłą, gdy usłyszała głosy z zewnątrz. Wiedziała, że jeśli Wonho zostanie przyłapany na przemianie, umrze, dlatego skupiła całą uwagę na jego umyśle, wyczuwając, jak próbuje się bronić przed jej siłą. Brakowało jej tchu, ale mimo to zdołała wejść do jego umysłu.

Jeśli się nie uspokoisz, zginiesz. Himchan i Hongbin zaraz tu wejdą. – Głos Jiah rozbrzmiał w głowie Wonho, wprowadzając go w takie zdumienie, że zdołała wyswobodzić się z jego uścisku.

Przeszła pod jego nogami, łapczywie łapiąc powietrze. Widząc, jak ciało chłopaka zaczyna pokrywać srebrna sierść, wiedziała, że nie ma czasu na zabawę i miłe rozmowy.

Pokonując strach, podeszła do Wonho i przyłożyła dłonie do jego twarzy, siłą umysłu nie pozwalając mu na żaden ruch.

Nie walcz ze mną. Jestem twoją jedyną nadzieją. Tylko ja mogę poskromić żądzę mordu, która drzemie w twojej krwi – przemawiała do niego za pomocą umysłu. Słysząc charakterystyczny dźwięk, który świadczył o tym, iż za moment drzwi do piwnicy się otworzą, zacisnęła mocniej palce na skroniach chłopaka i oznajmiła stanowczym głosem w jego głowie: – Wróć do ludzkiej postaci i nie waż się nikomu powiedzieć o tym, czym jestem. Jeśli to zrobisz, zabiję cię w taki sposób, że nikt o nic nie będzie mnie podejrzewał.

Nie odskoczyła od niego, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Celowo kryła go przed spojrzeniem braci Kim, nie chcąc, by ujrzeli zmianę w jego wyglądzie. Dopiero gdy Wonho wrócił do normalnej postaci, posłała mu uważne spojrzenie i odwróciła się w stronę chłopaków z grobową miną.

– Macie coś?

Podeszła do dużych toreb i uważnie zajrzała do środka. Dostrzegając broń, posłała Hongbinowi zdumione spojrzenie.

– Okazało się, że jeden z mieszkańców miał to cudo schowane w podłodze. Przyda się. – Poklepał ją radośnie po ramieniu, ale uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy dostrzegł przeraźliwie bladą twarz Wonho. Wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. – Dobrze się czujesz?

Jiah momentalnie podążyła za wzrokiem Hongbina, mimowolnie czując wyrzuty sumienia. Była niemalże pewna, że blondyn próbował przekazać przyjaciołom choć część prawdy, ale nie mógł, ponieważ nie pozwoliła mu to zrobić. Nie miała pojęcia, jak długo jej moc będzie działała na mutanta, ale na razie nie zamierzała się tym martwić. Dopóki Wonho milczał i nie narażał ich na niebezpieczeństwo, a ona nie traciła nad sobą panowania, dopóty wszystko było w porządku.

Nie zamierzam nikogo skrzywdzić – zapewniła, wchodząc do umysłu milczącego Wonho. – Gdyby na tym mi zależało, Hongbin i Himchan ujrzeliby twoją przemianę.

Himchan obserwował całą trójkę spod zmarszczonych brwi, zaciskając palce na broni ukrytej w brązowej torbie. Wonho nie spuszczał wzroku z dziewczyny, a ta roztaczała wokół siebie dziwną aurę, która kazała mu się mieć na baczności. Nie ufał jej i zamierzał za wszelką cenę poznać jej zamiary. Skoro w jakiś sposób była połączona z Life Pill, musiało być z nią coś nie tak.

Niespodziewanie spojrzenie szatynki spoczęło na nim. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała w ostatniej chwili, ponownie skupiając wzrok na Wonho.

– Nie czuję się najlepiej – odezwał się w końcu Choi, przestając walczyć z dziewczyną, która trzymała jego życie w garści. – Chyba muszę się trochę przespać.

– Jest środek dnia.

– Pozwól mu spać – odezwała się Jiah, posyłając Himchanowi wkurzone spojrzenie. Nieświadomie sprawiła, że odebrał to jako rozkaz.

– Połóż się. Damy sobie radę – powiedział Himchan nienaturalnie spokojnym głosem.

Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. Hongbin, który spodziewał się awantury, Wonho, dostrzegający w jego zachowaniu działanie mocy dziewczyny i Jiah, niepotrafiąca zapanować nad gniewem, który niespodziewanie zaczął przejmować nad nią kontrolę.

Obserwowała, jak Wonho siada przy ścianie, nie spuszczając z niej wzroku, a bracia Kim zajmują się rozpakowaniem toreb, ale myślami była zupełnie gdzieś indziej.

Przez jej umysł przewijały się wszystkie wspomnienia Wonho, przeplatane z jej własnymi. Ściskała z całych sił dłonie, odczuwając okropny ból całego ciała. Oczami wyobraźni widziała każdą ranę zadawaną przez kobiety w białych fartuchach albo ojca Wonho i nie mogła tego powstrzymać. Wpatrywała się w swoje ciało z przerażeniem, aż w końcu krzyknęła z bólu, gdy metalowa pałka uderzyła w plecy chudego nastolatka, który błagał o litość.

Choć te wydarzenia miały czas jakiś czas temu, czuła, jakby doświadczała ich od nowa. Próbowała przekonać siebie, że to tylko wspomnienia, ale ból był tak realny, iż nie potrafiła przestać płakać i krzyczeć.

– Jiah, co się dzieje? – pytał przerażony Hongbin, chwytając wijącą się w konwulsjach dziewczynę w taki sposób, by nie zrobiła sobie krzywdy. Gdy nie odpowiedziała, posłał przerażone spojrzenie Wonho. – Zjadła coś trującego? Widziałeś, jak bierze coś z krzewów? – Nie otrzymawszy odpowiedzi, krzyknął, sprowadzając przyjaciela na ziemię: – Odpowiadaj, do cholery!

Wonho pokręcił przecząco głową, nie mając pojęcia, jak powinien się zachować. Był wściekły na dziewczynę za to, że weszła mu do umysłu, przez co nie mógł powiedzieć przyjaciołom prawdy, ale widok jej cierpienia wcale nie przyniósł mu ulgi. Mimo wszystko uratowała mu życie. Nie pozwoliła, by przemienił się w bestię na oczach Himchana i Hongbina. Jak mógł myśleć, że miała złe intencje, skoro z taką mocą mogła kazać im pozabijać się nawzajem?

Idiota!, pomyślał wściekły na siebie i rzucił się na ziemię, przyciskając drżące nogi dziewczyny do ziemi.

– Nie dam dłużej rady! – krzyknęła tak nagle, że Hongbin podskoczył przerażony, jednak nie wypuścił jej z silnego objęcia. – Powstrzymajcie to!

Nim zdołał zastanowić się nad tym, co mógł zrobić, Himchan nachylił się nad dziewczyną i wbił w jej szyję igłę, przez którą do jej organizmu dostała się biała ciecz.

Po kilku sekundach Jiah usnęła.

– Cholernie nie podoba mi się ta dziewczyna! – warknął wściekły Himchan, wskazując palcem na szatynkę. – Coś jest z nią nie tak i zamierzam dowiedzieć się, o co chodzi! Nie wchodźcie mi w drogę, zrozumiano?! – Wziął dziewczynę na ręce i zaczął kierować się do wyjścia z piwnicy.

Przerażony Hongbin momentalnie zerwał się na nogi, chcąc powstrzymać brata od skrzywdzenia Jiah, ale Wonho stanął w przejściu, uniemożliwiając mu wyjście z pomieszczenia.

– Odsuń się! – krzyknął Hongbin, ale blondyn ani drgnął, patrząc na niego z bólem w ciemnych oczach. – Dobrze wiesz, że Himchan bywa nieobliczalny! Może ją skrzywdzić!

– Powinien ją przesłuchać, zanim całkowicie jej zaufamy – oznajmił, choć wizja torturowanej Jiah po tym, jak ocaliła mu skórę, wcale nie była dla niego czymś przyjemnym. Czuł wyrzuty sumienia, ale fakt, iż dziewczyna przemieniła się poza wyspą, sprawiał, iż mimowolnie widział w niej zagrożenie. – Zamierzasz zaryzykować dla niej nasze życia? Skąd możemy mieć pewność, że nie współpracuje z kimś, kto zamienił naszą wyspę w prawdziwe piekło? Nic o niej nie wiemy...

Hongbin uderzył z całej siły w ścianę, nie szczędząc przekleństw na brata oraz chłopaka, który powstrzymywał go przed wyjściem. Mógł bez problemu unieszkodliwić Wonho, ale nie chciał robić mu krzywdy. Ponadto rozum podpowiadał mu, że Himchan postępował słusznie, ale nie chciał, by Jiah stała się krzywda. Nie po to przyprowadził ją na wyspę, by ktoś się nad nią pastwił. Wystarczyło, że otaczało ich mnóstwo niebezpiecznych mutantów i musieli codziennie walczyć o przetrwanie. Może i uwolnił ją od Jonghyuna i Life Pill, ale życie tutaj wcale nie było lepsze.

– Nie przeszkodzę mu, ale chce przy tym być – oznajmił w końcu, nie zamierzając odpuścić. – Nie pozwolę, by się nad nią znęcał, dlatego zejdź mi z drogi albo źle się to dla ciebie skończy.

Wonho uniósł dłonie w geście poddania i zrobił przejście. Miał ogromną nadzieję, że podczas przesłuchania ani razu nie padnie jego imię. Jeśli Jiah powie o tym, że na niego wirus również zadziałał, ale w inny sposób, Himchan go zabije. Był tego pewien.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro