❧ Rozdział 03.
– To ja widziałem, jak te zmutowane potwory próbowały wymordować wszystko, co się ruszało – mówił Wonho, ściskając z całej siły swoje dłonie. Jego oczy lśniły od łez, a dolna warga krwawiła przez to, że ciągle była przygryzana.
Siedział przed ogniskiem, które mieli rozpalić, gdy tylko się ściemni. Nie miał odwagi spojrzeć na Hongbina ani na jego towarzyszkę. Wspomnienie tego, co wydarzyło się na wyspie, wywoływało w nim złość, a musiał robić wszystko, by ją stłumić.
Hongbin słuchał opowieści kolegi z niedowierzaniem, choć kilka godzin temu pochował swoją młodszą siostrę, babcię oraz matkę. Reszty rodziny nie potrafił zidentyfikować, co oznaczało, iż musieli przemienić się w potwory. Nie chciał w to wierzyć, jednak fakty mówiły same za siebie.
– Dlaczego macie kolorowe włosy? – spytał drżącym głosem Hongbin.
Jaejin momentalnie dotknął swoich różowych włosów, uśmiechając się przy tym smutno.
– Wydaje mi się, że to działanie wirusa. Tan ma nawet zmieniony kolor oczu. Teraz są niebieskie. – Skinął w stronę brata. – Wonho za to ma dwa kolory na głowie. Biały i niebieski na końcówkach.
– Widzę, nie jestem ślepy – zauważył Hongbin, łamiąc trzymanego w dłoni patyka na pół. – Dlaczego nie staliście się tym... czymś? Co to w ogóle za wirus? Kto go tu rozprzestrzenił?
– Też chcielibyśmy to wiedzieć – powiedział spokojnie Tan. – Całą trójką byliśmy na polowaniu, gdy to wszystko się zaczęło. Wonho zdecydował się wrócić wcześniej, dlatego był świadkiem tego, co się tu wydarzyło. Widział uciekających ludzi przed tymi, którzy ulegli zmutowaniu.
– Zachowywali się jak bestie, które pragnęły zabić wszystko, co się rusza – wspomniał z bólem Wonho, zaciskając zęby. – W życiu nie widziałem czegoś tak przerażającego. Chwilę po tym, jak się pojawiłem, pojawili się ludzie w maskach i strojach moro. Strzelali dosłownie do każdego. Nawet do tych, którzy się nie przemienili.
– Chyba nie wszystkim udało się wyjść z tego cało? – odezwała się nagle Jiah, wspominając ciało, które znaleźli tuż po przybyciu na wyspę. – Widziałam wśród trupów ludzi ubranych w moro.
– Masz rację. Udawałem trupa, leżąc pod jednym z mutantów, który omal mnie nie zabił i wszystko obserwowałem. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i ktoś kazał tej organizacji się wycofać. Wymordowali prawie wszystkich, ale i oni nie wrócili w komplecie.
– Dlaczego wy nie przemieniliście się w potwory? – spytał podejrzliwie Hongbin. – Hani też wyglądała normalnie, a mimo to została zastrzelona!
– Widziałem, jak uciekała przed jednym z mutantów i zamknęła się w domu. Potem ktoś musiał za nią wbiec do środka i ją zastrzelić. Twój ojciec i babcia byli wtedy w środku, skoro spotkał ich taki sam los.
– Ty gnoju! – Hongbin rzucił się na Wonho z pięściami. Okładał go po twarzy, płacząc z bezsilności. – Widziałeś ją i jej nie pomogłeś! To było tylko dziecko!
– To nie jego wina! – krzyknął Jaejin, odsuwając przyjaciela od chłopaka. – Panował chaos! Sam został zaatakowany przez mutanta i też omal nie zginął!
– To on powinien zginąć, nie Hani!
– Nikt nie powinien zginąć w taki sposób, więc przestańcie! – krzyknęła Jiah, gwałtownie podnosząc się z pnia uciętego drzewa.
Rozumiała, że Hongbin nie mógł pogodzić się z utratą bliskich, jednak Wonho nie był kimś, kogo mógł o to obwiniać. Zarówno on, jak i pozostała dwójka, która ocalała, wiele przeszła. Mieli teraz tylko siebie i nie mogli pozwolić sobie na nienawiść, czy też brak zaufania. Mogłaby wejść do umysłu każdego z nich i to załatwić, ale nie chciała tego robić. Gdyby coś nie wyszło, bez wątpienia by ją zabili.
Stanęła na środku i uważnie rozejrzała się po chłopakach. Każdy z nich był inny, jednak tylko Hongbina nie dotknęło działanie wirusa. Ona została zarażona przez Jonghyuna, a chłopcy z wyspy najwyraźniej mieli niewielki kontakt z wirusem, skoro zmiana zaszła jedynie w kolorze ich włosów, czy też oczu. Była ciekawa, czy ich krew stała się czerwono-żółta, ale nie miała odwagi poprosić, by rozcięli sobie choćby głupiego palca. Wiedziała, że w ten sposób mogliby nabrać podejrzeń.
– Dlaczego nie uciekniecie z wyspy? – spytała. – Przecież nie musicie tutaj żyć. Nic was już tu nie trzyma.
Jaejin roześmiał się pod nosem.
– Stąd nie da się uciec – powiedział smutnym głosem, ukradkiem zerkając na Tana. Pragnął dla brata lepszego życia i nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie im umrzeć na wyspie.
– Możemy wykorzystać łódkę, którą tu przypłynęliśmy – oznajmiła, wskazując w kierunku, z którego przyszli.
– Tej łódki już dawno tam nie ma.
– Skończ chrzanić, Wonho! – krzyknął Hongbin, cisnąc w chłopaka nienawistne spojrzenie. – Na delfinie tutaj nie przypłynąłem!
Jiah zachwiała się, gdy jej oczy zetknęły się z błękitnym spojrzeniem Tana. Znaleźli się w pułapce.
– To niemożliwe... – jęknęła przerażona, siadając na pniu drzewa.
– Ten, kto tu przypłynie, już nigdy stąd nie odpłynie. Wydaje mi się, że pod wodą jest jakiś statek, który pilnuje, by wszystkie łódki znikały z brzegu. Pan Shin przypłynął jakiś miesiąc temu, ale został zabity przez jednego z mutantów, który wyskoczył z wody – powiedział Jaejin, z bólem wspominając ojca swojej zmarłej dziewczyny.
– Myślałem, że wszyscy mutanci zostali zabici...
– Nie powiedziałem tego. – Wonho posłał Hongbinowi uważne spojrzenie. – Powiedziałem, że ktoś kazał się wycofać ludziom, którzy do nas strzelali. Nie zdążyli zabić wszystkich, a niektóre mutanty jakby... odrodziły się na nowo.
– To gdzie one teraz są? Gdzie te wszystkie mutanty?
Miny chłopaków nie wróżyły niczego dobrego. Hongbin patrzył na nich z nadzieją, która zgasła przy pierwszej wypowiedzi Tana.
– Gdzieś się ukrywają i czekają. Na co? Nie wiem. Wiem tylko, że Misty Island stało się więzieniem, w którym musimy walczyć o przetrwanie. Wirus, który zamienił naszych bliskich w potwory, nie zrobił tego samego z nami, przez co nie mamy zbyt wiele siły, by się bronić.
– Niektórzy mutanci są naprawdę przerażający. Nie wiem, co siedzi im w głowach, ale to już nie są ludzie. Jakikolwiek wirus ich zaatakował, odebrał im człowieczeństwo i pozbawił rozumu. Teraz to maszyny do zabijania.
Jeżeli jakikolwiek z mutantów wyglądał, jak Pacjent 13, Jiah doskonale wiedziała, o czym Wonho mówił. Jonghyun zabrał ją do pokoju, z którego wszystko obserwowali i zapewnił, że Wirus P-014 jest ulepszoną wersją tego, jaki podano jej miesiąc wcześniej. Okazało się, że Wirus P-014 przemienił człowieka w ogromnego potwora o błękitnej skórze i niebywałej sile. Mutant nie tylko zamordował wszystkich, którzy znajdowali się w sali, ale również zdemolował przydatne narzędzia i gdyby w ostatniej chwili nie został zastrzelony przez strażników, przebiłby się do ich pokoju przez szybę, która ich oddzielała.
Wiedziała od Hyemi, że w podobny sposób skończyły osoby z wszczepionym Wirusem P-013. Była to bardzo ciepła dziewczyna, wierząca w dobro eksperymentów i choć Jiah nienawidziła Life Pill całym sercem, tej kobiety nie umiała nie lubić. To ona zawsze powtarzała jej, że jest kimś wyjątkowym.
Teraz nie mogła wyzbyć się myśli, iż przez nią zaczęto eksperymentować na większej ilości ludziach. Gdyby wtedy jej organizm nie zareagował tak, jak życzył sobie Jonghyun, Misty Island prawdopodobnie wciąż wyglądałoby tak, jak Hongbin je zapamiętał.
Nie rozumiała jednak, dlaczego media nie trąbiły o tym, co się stało na tej wyspie. Co prawda, znajdowała się ona z dala od cywilizacji i sama pierwszy raz usłyszała o niej od Hongbina, ale czy to możliwe, by nikt z zewnątrz nie miał tutaj nikogo bliskiego?
– Co jecie, skoro na każdym kroku możecie zostać zaatakowani? Zwierzyna w ogóle przeżyła? – spytał Hongbin, pocierając dłońmi czoło. Czuł się zmęczony.
– Przeżyła, ale rzadko jemy mięso, bo im bliżej lasu, tym więcej mutantów tam się kryje – odpowiedział Jaejin. – Na razie wystarczają nam rośliny, które znajdziemy w pobliżu.
– Może zostaliście zarażeni przez jedzenie? – spytał Hongbin. – Nie było was, gdy zarażono pierwszych mieszkańców, a od czegoś musiało się zacząć.
– To nie jedzenie – oznajmiła Jiah, głośno wzdychając. – Żeby wirus zaczął mieszać w ludzkim organizmie, musi zetknąć się z krwią człowieka albo jego raną. Chyba że zostanie podany dożylnie. Wydaje mi się, że twoi koledzy nie zamienili się w potwory, ponieważ nie mieli bezpośredniego kontaktu z wirusem. Mogli pojawić się w momencie, gdy w powietrzu pozostały jego resztki i przez wdychanie, wirus próbował się zmutować, ale jedyne co mógł zrobić, to nieco zmienić ich wygląd.
– Skąd to wiesz? – Jaejin wbił w nią nieufne spojrzenie.
Wiem więcej, niż ci się wydaje, pomyślała, nie spuszczając wzroku z jego ciemnych oczu.
– Tak mi się wydaje. Twój kolega – Skinęła na Wonho – sam powiedział, że nie wszyscy mieszkańcy zmutowali. Później mogło być ich więcej, ponieważ atakowali ludzi i ich zarażali. Jeśli wirus został rozpylony, a ktoś miał świeże rany na skórze, zmutował.
Nagły ryk sprawił, że wokół zapanowała idealna cisza. Nawet Hongbin był przerażony, choć to on wzbudzał strach u innych jako płatny zabójca.
Wonho zerwał się na nogi i chwycił Jiah za łokieć, zmuszając ją tym samym do wstania.
– Musimy się ukryć. Szybko! – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Dlaczego? – spytała, oglądając się za Hongbinem. Szedł u boku Jaejina i Tana, myślami błądząc zupełnie gdzieś indziej. Wyglądał naprawdę źle.
– Ten mutant zabije nas, nim zdołamy w jakikolwiek sposób zareagować.
Posłusznie weszła do drewnianej chaty i dała się poprowadzić do piwnicy, gdzie ujrzała mnóstwo słoików z jedzeniem oraz wiadra wody.
Usiadła na chłodnej podłodze, uważnie obserwując Wonho, Jaejina oraz Tana, którzy zamykali piwnice na różne spusty, zagracili wejście stołem oraz zakryli okno, dające niewielkie światło. Nie widziała nic, jednak nie to najbardziej ją przerażało.
Przerażał ją odgłos warczenia oraz ciężkich stawianych kroków. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co czaiło się na zewnątrz.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że potwór krążący nad ich głowami, był kiedyś człowiekiem. Jednym z mieszkańców Misty Island. Dlaczego Jonghyun musiał posunąć się do czegoś takiego? Nie wystarczyło mu torturowanie ludzi w swojej tajnej bazie? Naprawdę musiał rozprzestrzenić wirusa na wyspie, o której prawie nikt nie słyszał?
Starła z policzków łzy, wpatrując się w ciemność. Słyszała oddechy chłopaków. Była ciekawa, czy Hongbin również się bał, czy miał ochotę wyjść na zewnątrz i zabić potwora, obwiniając go o śmierć bliskich.
– Spróbujcie zasnąć i odpocząć. Kosiarz szybko sobie nie pójdzie. – Usłyszała głos Tana.
Wzdrygnęła się na samą myśl o spaniu na tej chłodnej, twardej podłodze. Musiała jednak przyznać, że była zmęczona i wiele by dała za chwilę snu. Wątpiła, by zdołała zasnąć, słysząc te przerażające powarkiwania dochodzące z dworu.
Nagle ktoś wepchnął jej w dłoń miękki materiał. Zmarszczyła brwi, próbując dostrzec twarz osoby, znajdującej się po jej lewej stronie, ale nie była w stanie jej ujrzeć.
– Połóż na niej swoją głowę. Będzie ci wygodniej.
Hongbin.
Jakim cudem znalazł się tak blisko niej?
– Dziękuję – szepnęła, uśmiechając się w podziękowaniu. Nie mógł tego zobaczyć, ale nie potrafiła się powstrzymać.
Ostrożnie położyła się na podłodze, wdzięczna za to, że nikogo przy okazji nie kopnęła. Było dość chłodno, a materiał, który otrzymała od Hongbina, nie przypominał wygodnej poduszki, jednak nie mogła narzekać. Położyła się i przymknęła powieki. Błądziła myślami wokół Life Pil, zastanawiając się nad tym, ilu ludzi udało im się „ulepszyć". Czy była jedyna?
Jednego była pewna: Jonghyunowi nie zależało na ulepszeniu ludzi, by żyło im się łatwiej. Zależało mu na kontroli nad nimi, by stworzyć silną społeczność, która będzie umieć się obronić, gdy nadejdzie wojna.
Myślała, że uciekając z więzienia, w którym zamknął ją Jonghyun, w końcu będzie wolna. Tymczasem znalazła się w kolejnej klatce bez wyjścia. Nieco większej i u boku niegroźnych chłopaków, ale wciąż nie była wolna.
Utkwiła na wyspie, gdzie wirus zmutował ludzi w taki sposób, że ci siali dookoła grozę, pragnąc czyjejś śmierci. Bez wątpienia nie przypominali siebie sprzed kilku tygodni.
Dlaczego ona nie zamieniła się w krwiożerczą bestię?
Co w niej było takiego wyjątkowego?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro